To opowiadanie oparte jest na faktach. Tomek istnieje, jest nim mój tata i tę historię streścił mi jakiś czas temu w dwóch zdaniach. Niedawno postanowiłam ją rozwinąć napisałam ten tekst. Mam nadzieję, że Wam się on spodoba.
Apokalipsa
TELERANEK
Dziewięcioletni Tomek ziewnął niczym młody hipopotam, drapiąc się przy tym po ciemnej czuprynie. Na paluszkach wyszedł z sypialni i pomknął do salonu, by, korzystając z nieuwagi matki obejrzeć „Teleranek”, bez konieczności przebierania się z piżamy. Po drodze zahaczył o kuchnię, wziął z puszki kilka ciastek, po czym zasiadł przed telewizorem. Jednak „Teleranka” nie było. Nie było też programu z kreskówkami, który zwykle leciał na kanale pierwszym. Ani tego dziwnego, o gotowaniu i o kwiatach, który tak lubiła oglądać jego mama. Tomek dwa razy sprawdził, czy zegarki dobrze chodzą, a potem jeszcze raz w kalendarzu, czy przypadkiem nie ma zmiany czasu. Oczywiście zmiany czasu zwykle nie zdarzają się w grudniu, ale nigdy nic nie wiadomo. Jednak pora była dobra, a ulubiony program chłopca jeszcze się nie zaczął.
Zamiast tego na wszystkich kanałach leciały wiadomości ze smutnymi panami w smutnych garniturach, którzy mimo wczesnej pory wyglądali na wyspanych i dyskutowali nawet na poważne tematy. Z początku Tomek myślał, że ci smutni panowie rozmawiają o ptakach i smucą się tak, bo wyginął kolejny gatunek. Ale oni ciągle mówili tylko o wronach, a przecież ich było mnóstwo. W tej chwili widział kilka za oknem!
Machinalnie wepchnął ciastko do ust i zaczął je przeżuwać, rozsiewając okruszki po całej kanapie. Uśmiechnął się błogo, gdy trafił na rodzynkę. Ciągle oglądał smutnych panów na ekranie telewizora, do których po jakimś czasie dołączyli milicjanci. Mieli niebieskie mundury, srogie miny i zabawne czapeczki. To co oni mówili nie było już tak trudne do zrozumienia, jak rozmowy smutnych panów. Chłopiec pogłośnił, mając nadzieję, że coś zrozumie.
- …bardzo się zaostrzą. Wprowadzamy godzinę milicyjną, więc żadnego wychodzenia po dziesiątej trzydzieści. I władz, powtarzam, władz trzeba się słuchać! – Milicjant na ekranie zrobił jeszcze sroższą minę, po czym oddał głos z powrotem smutnym panom.
Ich chłopczyk już nie słuchał. Jak to „żadnego wychodzenia po dziesiątej trzydzieści”? Przecież on się na jedenastą umówił na górkę z Krzysiem, Emilem i tym drugim Tomkiem, co miał takie ładne sanki. Miała też przyjść Zuza z grzywką, ale tylko na chwilę, bo potem jedzie do babci. I świetnie, w końcu z dziewczynami to już nie jest taka dobra zabawa! Ale milicjant teraz powiedział, że nie wolno wyjść, więc Tomek zostanie w domu. Będzie się bardzo smucił, ale zostanie w domu, tak, jak kazał mu mundurowy w śmiesznej czapeczce. Sam, samiutki jak palec, mając do towarzystwa tylko młodszego o sześć lat brata, Michasia. Jak ma się pochwalić nowymi, nieprzemakalnymi rękawiczkami przed tym maluchem? Dzieciak wcale się nie przejmie, nie to co koledzy. Oni by docenili. Pociągnął nosem, usilnie starając się nie rozpłakać. Będzie dzielny!
Z tym postanowieniem zmiótł okruchy ciastek po poduszkę i poszedł się ubrać, uprzednio wyłączając telewizor. Wciągnął szybko spodnie, koszulkę i sweter. Przy szukaniu skarpetek w szufladzie myślał tylko o nowych rękawiczkach, których nie będzie mógł pokazać kolegom. W łazience ochlapał buzię zimną wodą i szczerbatym grzebieniem przeczesał włosy, doprowadzając je do stanu względnego porządku. Szurając kapciami najgłośniej, jak umiał udał się do kuchni. Tak jak zawsze, jego poranne krzątanie się po mieszkaniu obudziło mamę.
- Witaj, Tomeczku. Co chcesz na śniadanie? – powiedziała, uśmiechając się do niego.
- Kanapkę. Z serem – bąknął i usiadł przy stole.
- Coś się stało? – Jego mama była niska i nie miała kciuka przy jednej ręce, ale była bardzo dobrą mamą. Zawsze wiedziała, kiedy jej dziecko trzeba pocieszyć.
- Mamo? – spytał niepewnie – Czy nie wolno mi spotkać się dziś z kolegami? Bo pan milicjant w telewizji powiedział, że nie ma żadnego wychodzenia po dziesiątej trzydzieści, a ja się umówiłem na jedenastą.
- Kochanie – kobieta uśmiechnęła się łagodnie – Oczywiście, że możesz wyjść. Musiałeś źle milicjanta zrozumieć. – Chłopiec odetchnął z ulgą. – A teraz wytłumacz mi proszę, dlaczego oglądałeś telewizję przed śniadaniem i to w dodatku w piżamie? I dlaczego w mojej puszce brakuje ciastek?!
Po wytłumaczeniu mamie motywów swego postępowania i złożenia uroczystej obietnicy, że się ono nie powtórzy, humor Tomka znacznie się poprawił. Udało mu się uniknąć kary, mały Michał nie zmuszał go do zabawy, znajomi mieli zobaczyć nowe rękawiczki. Wszystko układało się świetnie! Przed jedenastą chłopiec pościelił łóżko, umył i wytarł talerze po śniadaniu brata oraz bez narzekania wypił szklankę mleka. Mama mogła jeszcze zmienić zdanie, a już szczególnie, gdy dowie się, że zamierzał wziąć sanki. Na kwadrans przed umówioną porą podszedł do rodzicielki z przymilnym uśmiechem. Szkoda, że ojciec był na tym jakimś spotkaniu, bo on na sanki na pewno by się zgodził.
- Mamo… - zaczął, ciągnąc ją za spódnicę – A zdejmiesz mi sanki?
„Udało się!” – pomyślał Tomek chwilę później, gdy w grubej kurtce i nowych, nieprzemakalnych rękawiczkach z sankami u boku stał na klatce schodowej. Upewnił się, że drzwi od jego mieszkania są już zamknięte, po czym z głośnym okrzykiem bojowym zaczął ciągnąć zabawkę w dół po schodach. Zwolnił około drugiego piętra, gdyż tam mieszkała przyjaciółka jego mamy, która dobrze znała chłopca i mogła wszystko wygadać. Wyszedł przed blok i, pogwizdując radośnie ruszył chodnikiem. Ulice były dziwnie puste, a wszyscy ludzie, których zobaczył, wydawali się być bardzo smutni. Po drodze zadzwonił do mieszkania Adasia z bloku obok, lecz nikt nie odbierał. Co prawda z nim nie był umówiony, ale im więcej, tym lepiej, a Adaś był w od niego dwa lata starszy i przeczytał mnóstwo książek przygodowych, Znał się na Indianach jak nikt inny!
Im dalej szedł, tym dziwniej się robiło. Uśmiechnął się do pani w swoim ulubionym warzywniaku, a ona tylko zmierzyła go oburzonym spojrzeniem. Nie spotkał też profesora z miłym psem, choć zawsze o tej porze wychodził on na spacer. Tomek zignorował to wszystko i jak gdyby nigdy nic maszerował chodnikiem. Minął kilka zamkniętych sklepów, dwa zakręty i w końcu doszedł do górki – miejsca spotkania z kolegami. Spojrzał w lewo, w prawo znowu w lewo i przeszedł przez ulicę. Sanki podskakiwały na dziurach w jezdni. Prędko wbiegł na szczyt wzniesienia, pragnąc zobaczyć kolegów. Ale nikogo tam nie było. W porządku, przyszedł trochę wcześniej, niż zwykle, ale zawsze znajdował się ktoś, kto był na miejscu nawet kwadrans przed umówioną godziną. A tymczasem jest już kilka minut po jedenastej, a kolegów ni widu, ni słychu. Wspiął się na szczyt górki, usiadł na sankach i czekał.
Znajomi nie zjawiali się bardzo długo. Tomek zjechał parę razy na sankach i sam bawił się w śniegu, ale to nie było tak przyjemne, jak w grupie. Próbował nawet sam przed sobą pochwalić się nowymi rękawiczkami, ale i to nie zadziało. Nudził mu się i był samotny. Na kolegów czekał bardzo, bardzo długo. Kiedy po raz pierwszy wspiął się na drzewo i podejrzał godzinę na zegarze kościoła była jedenasta piętnaście. Za drugim razem dwadzieścia pięć. Wtedy stwierdził, że nie ma sensu czekać na innych i pobawił się sam, ale to szybko mu obrzydło. Wspiął się więc jeszcze raz: była dwunasta zero osiem. Czekał godzinę ale nikt nie przyszedł. Tomkowi zrobiło się bardzo, ale to bardzo smutno. Zwiesił głowę i zaczął iść do domu. Jeszcze w drodze do bloku miał nadzieję, że wpadnie na któregoś znajomego, a on będzie go przepraszać, że się tak nie miło zachował, a potem pochwali jego nowe rękawiczki. Jednak nic takiego się nie stało. Tomek dotarł do domu sam i zrobiło mu się jeszcze bardziej przykro, niż przedtem. Na piąte piętro wjechał windą, a potem wszedł do domu. Od razu poczuł, że coś jest nie tak.
Tata owszem wrócił, ale siedział bez słowa, tak samo mama, która wyjątkowo nie krzątała się po kuchni. Nawet mały Michaś był spokojny. Wszyscy troje wpatrywali się w telewizor w którym leciał kolejny program pełen smutnych panów. Rodzice słuchali, co ci panowie mówili, a tata głaskał mamę po ramieniu szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Michał siedział wtulony w rodziców. Nagle na ekranie pojawił się kolejny pan, jeszcze smutniejszy od poprzednich, po czym głośno i wyraźnie przemówił:
- Dziś mamy trzynasty grudnia roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego. W Polsce oficjalnie i nieodwołalnie został ogłoszony stan wojenny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz