Przyznaję bez bicia – nie potrafię
się pohamować, kiedy wchodzę do księgarni. Efektem tego jest kupowanie książek,
które były tanie/ autorstwa lubianego przeze mnie autora/leżały na półce z
kryminałami/miały zachęcający blurb bądź okładkę. Tak naprawdę każda publikacja
może stać się moją ofiarą. Potem wychodzę obładowana z księgarni (kto
wymyślił te wszystkie typu tania książka?!) i zastanawiam się, po co to
kupiłam. Przyjaciółka śmieje się, że kiedy mam na półce dwadzieścia
nieprzeczytanych książek to i tak kupię dwudziestą pierwszą. Ma rację!
Wstęp wziął się stąd, że „Arsène
Lupin, dżentelmen włamywacz” pióra Maurice'a Leblanca to książka, która
znalazła się u mnie w wyniku podobnej historii. Kosztowała na pewno mniej niż
dziesięć złotych, a to dla mnie doskonały argument, żeby utwór (jakikolwiek)
przygarnąć. I stała na mojej półce, oj stała. Dwa, może trzy lata. Cieniutka,
na góra dwa wieczory, ale mimo to zawsze miałam coś lepszego do czytania. Nawet
jeśli po raz sto dwunasty był to Harry Potter (jak słowo daję, chyba tyle razy
to czytałam; i pewnie nieraz jeszcze wrócę). Na daną książkę muszę mieć po
prostu odpowiedni nastrój. Albo sesję na karku, wtedy szukam sobie zajęć albo
cienkich książeczek (po co czytać na zajęcia?).
Uczucia po lekturze mam mieszane.
Arsène jest, jak sam tytuł wskazuje, dżentelmenem włamywaczem. Okrada tylko
ludzi bardzo bogatych i nie ma równych w swoim fachu. Nawet z więzienia potrafi
zbiec, nie uciekając się do pospolitych metod. Postać bez wątpienia budzi
sympatię – w końcu nie robi krzywdy ludziom ledwo wiążącym koniec z końcem, a
odbiera tym, którzy mają bardzo wiele. Książka jest zbiorem opowiadań o
Lupinie. Z każdej sytuacji bohater wychodzi obronną ręką – czasem jest
detektywem, który rozwiązuje sprawę morderstwa (choć, oczywiście, korzyść z
tego czerpie jedynie on, nie widzi powodu do informowania policji), innym razem
fotografem czy sekretarzem. Ma nieprawdopodobną zdolność do kamuflowania się,
niemniej jednak nie zawsze pozostaje nierozpoznany. Bezszelestnie potrafi ukraść
praktycznie wszystko, częstokroć oddaje w utworze zegarki zanim okradzeni
zorientują się, że je utracili.
W książce uderzyło mnie podobieństwo
do serii o Sherlocku Holmesie. I tu bohater ma przyjaciela, który opisuje jego
poczynania. Arsène jest nieprawdopodobnie sprytny i spostrzegawczy, potrafi
rozwiązywać skomplikowane zagadki i nie traci zimnej krwi. Od Sherlocka różni
go to, że tamten działa dla satysfakcji i uczciwego zarobku, a ten – dla zysku
i sławy. Mają wiele cech wspólnych, co znamienne tym bardziej, że w utworze
Leblanca ostatnie opowiadanie opowiada o spotkaniu w Herlockiem Sholmesem. I tu
mężczyzna jest sławnym detektywem, rozwiązuje zagadkę, którą wcześniej
rozwikłał Lupin, ale nie pojmuje włamywacza.
Podobieństwo do Sherlocka, powtórzę,
jest uderzające, przynajmniej dla mnie jako osoby, która zna wszystkie
opowiadania o genialnym detektywie. Porównanie wypada niestety na korzyść Conan
Doyle’a – choćby ze względu na pisarskie pierwszeństwo. Sam niejako wymusza
takie czytelnicze działanie, wplatając do historii Herlocka. Nie nazwałabym
tych dwóch bohaterów opozycyjnymi – obaj są geniuszami w tym, co robią,
otoczenie nie jest w stanie za nimi nadążyć, tylko cele i moralność ich różnią.
Książka niezbyt wymagająca,
opowiadania mniej pasjonujące niż u Doyle’a, co nie oznacza, że całkiem
nieciekawe. Kolejnych części chyba bym nie kupiła, jest wiele pozycji, które
bardziej zasługują na zainwestowanie w nie. W mojej subiektywnej opinii
oczywiście. Opowiadania z dreszczykiem z powodzeniem nadadzą się na lekturę dla
uczniów gimnazjum, starszy czytelnik może po nie sięgnąć raczej w celu
odpoczynku dla duszy. Ja cieszę się, że przeczytałam, nie mam poczucia, że
wyrzuciłam te kilka złotych w błoto – w końcu słabe książki czyta się po to,
żeby móc porównać do nich dobre i poczuć różnicę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz