Bret Patton należał
do tych przystojnych, a przynajmniej tak twierdziło dziewięćdziesiąt
dziewięć procent kobiet, z którymi się spotykał. Od większości
przedstawicieli płci męskiej odróżniał go rzadki typ urody,
szczególnie kombinacja kruczo czarnych włosów i lodowato
błękitnych oczu. Poza tym w prezencie od matki natury dostał metr
dziewięćdziesiąt wzrostu i bardzo przyjemne dla oka, ładnie
wyrzeźbione ciało. Pomimo, że nie przywiązywał większej wagi do
wyglądu, to cieszyło go, jak geny zadziałały na jego korzyść.
Dzięki aparycji i wrodzonemu urokowi osobistemu nigdy nie miał
problemów z załatwieniem czegokolwiek: czy to zakupów poza
kolejką, czy mało eleganckiego, bankowego przekrętu. I co dziwne,
nie tylko kobiety były nim zachwycone. Ba, zdarzyło się
kilkakrotnie, że jakiś mężczyzna proponował mu spotkanie, choć
obrączka na palcu zaprzeczała domniemanej orientacji.
Miał dopiero
trzydzieści cztery lata, a jego twarz zdążyła pokryć się już
siateczką drobnych zmarszczek, lecz Bret obwiniał za to swoją
pracę i stres z nią związany, bo czasami naprawdę nie należała
do najłatwiejszych. Kiedyś zastanawiał się czy ktoś inny,
znalazłszy się na jego miejscu cieszyłby się ze swojej posady,
czy może biadolił, jakie to życie jest niesprawiedliwe. A może
pogodziłby się z tym wszystkim, gdyby dostał pierwszą wypłatę?
Bo na brak pieniędzy mężczyzna akurat nie mógł narzekać.
Przynajmniej tyle zrobiła dla niego „góra”.
Jednak nawet pomimo
sporej ilości zer na koncie Bret nadal mieszkał w małej kawalerce
na rogu Logan i McDonough. Podejrzewał, że nigdy nie przywyknie do
luksusów. Życie przyzwyczaiło go do kupowania rzeczy
najpotrzebniejszych i radzenia sobie za najniższą krajową.
Wychowywał się w
wielodzietnej rodzinie, z ojcem pijakiem pracującym na budowie i
bezrobotną matką, której zdarzało się sprzedawać za pieniądze.
Rodzice wynajmowali dwupokojowe mieszkanko w najgorszej dzielnicy
Altoony w Pensylwanii, w którym swoją prywatność musiał dzielić
razem z młodszym rodzeństwem: bratem i dwiema siostrami. Tamten
czas nie należał do najprzyjemniejszych w jego życiu, jednak
przyczynił się bardzo mocno do rozwinięcia w mężczyźnie empatii
i opieki nad innymi.
To właśnie
dzieciństwo oraz etap dorastania rozbudziły w nim chęć pomocy i
spełniania pragnień obcych ludzi, powodując, że swoją pracę
wykonywał z uśmiechem na ustach. Czasami lubił się nazywać
Stróżem, głównie, dlatego że pilnował, aby wszyscy dostali to,
czego chcą. Bo czy na świecie było coś piękniejszego, niż
uśmiech na twarzy obcego człowieka?
Tego wieczoru znów
siedział przed monitorem, obserwując migające rozmowy czatu.
Ludzie konwersowali na tak wiele tematów. Jedni uskarżali się na
pogodę, inni na rozporządzenia parlamentu, a jeszcze kolejni
narzekali na nudny dzień w pracy. Co z tego, że nie obchodził go
poranny deszcz, albo podniesiony podatek, ani to czy kolega ze
stanowiska obok znów wziął wolne i zostawił kogoś ze stertą
niedokończonych papierów? Taka obserwacja była ciekawa i pozwalała
wybrać najlepszego kandydata.
Na ekranie zamrugało
nowe okno rozmowy. Niejaka Suzzie zapytała czy ktoś mógłby ją
dziś zabić. Bret uśmiechnął się pod nosem i zabrał do
lokalizowania numeru IP. Po chwili na mapie wyskoczyła czerwona
strzałka z nazwą ulicy i numerem mieszkania – raptem dwie
przecznice dalej. Podniósł się, a kręcone włosy swobodnie opadły
mu na ramiona. Naciągnął ciężkie, wojskowe buty i zarzucił na
plecy czarny, skórzany płaszcz wiszący na oparciu krzesła.
Wyszedł do przedpokoju. Sięgając po czarny kapelusz, przypadkiem
przejrzał się w lustrze – nos, złamany w barowej bójce już
prawie się zagoił, jednak nadal pod oczami zostały mu ciemne
cienie. Nie przejął się tym.
Wziął do ręki
stojącą przy drzwiach siekierę. Tak, teraz był gotowy na
spełnienie prośby kobiety z sąsiedztwa.
"Bo czy na świecie było coś piękniejszego, niż uśmiech na twarzy obcego człowieka?" - Niepotrzebny przecinek przed niż.
OdpowiedzUsuń"Co z tego, że nie obchodził go poranny deszcz, albo podniesiony podatek, ani to czy kolega ze stanowiska obok znów wziął wolne i zostawił kogoś ze stertą niedokończonych papierów?" - Niepotrzebny przecinek przed ani.
W końcu znalazł się jakiś tekst, który nie traktuje o utraconej miłości. Nie wiem czemu, ale odkąd zaczęłam czytać utwory na styczeń, wszystkie były o tym samym. Może jeszcze po prostu nie dotarłam do tych lepszych.
Wracając do tematu - to opowiadanie jest znacznie ciekawsze! Główny bohater został dobrze wykreowany, a zakończenie nadało charakteru całości. Właściwie żałuję, że wyszło tak krótko, bo chętnie poczytałabym o tej postaci trochę więcej. Większych błędów nie zauważyłam, co też bardzo się chwali.
Dzięki za wypisanie błędów. Nie dość, że interpunkcja to moja zmora, to jeszcze dodatkowo czasami mam pomroczność jasną i kompletnie swoich błędów nie zauważam.
UsuńCieszę się, że opowiadanie ci się podobało i również żałuję, że wyszło tak krótko... Jednak stwór sesją zwany zeżarł mi prawie cały wolny czas i na napisanie czegoś dłuższego nie było szansy. :)