Słońce zachodziło, jego blade, zimowe promyki muskały czystą biel
śniegu. Gdzieniegdzie zahaczały o wysokie świerki, jedyną roślinność jeszcze
wystającą spod śniegowych czap.Zdawało się, że tak niegościnny krajobraz nie
przyciągnie żadnych wędrówców, wszelka logika podpowiadała, że najlepiej by
było unikać zaśnieżonych gór bez względu na wszystko, bo można by było
przypłacić taką wędrówkę własnym życiem bądź, w najlepszym przypadku, zdrowiem.
Normalni ludzie rozumieli te zasaday. No właśnie, normalni.
Z dala od chociażby jakichkolwiek gór przez śnieżne zaspy brnęła
zakapturzona postać. Pewnym, miarowym krokiem pokonywała zapadającą się
powierzchnię, widać było, że zmierzała do konkretnego, niedalekiego celu. Co w
tym miejscu mogło być celem takiej wędrówki? Śmierć, tylko śmierć, podpowiada
zdrowy rozsądek. Brązowy, skórzany płaszcz odcinał się wyraźnie na tle śniegu.
Poza nim wędrowiec nie miał jakiegokolwiek bagażu.
Jeszcze paręset metrów... Słońce zdążyło się schować za horyzontem,
niebo było soczyście granatowe, tylko niezliczona ilość jasnych gwiazd odcinała się na jego tle. W
końcu postać się zatrzymała. Stała na szczycie góry, na najwyższym szczycie,
jakie widziało ludzkie oko. Stała w środku starożytnego kręgu, wybudowanego w
czasach początków cywilizacji, wybudowanego ku chwale dawno zapomnianych bogów
słońca, śniegu i ciemności. Normalni ludzie poszliby spać. Normalni ludzie -
normalnych ludzi by tu nie było. Nie o tej porze roku. Normalni ludzie unikają
skalistych wierzchołków Gór Śmierci.
Ale wędrowiec się tym nie przejmował. Postać stanęła na środku kręgu,
złożyła ręce jak do modlitwy. Pochyliła głowę, zatopiona w myślach, zatopiona w
słowach. Minął już jakiś czas, zdawało się, że postać zastygła w lód czy
kamień.
W końcu poruszyła się. Pewnym ruchem zrzuciła kaptur... Nocnemu światu
ukazała się młoda, poznaczona tatuażami kobieca twarz, na ramiona i plecy
spływały włosy tak jasne, że niemal białe. W świetle księżyca wydawało się, że
rzucają bladą poświatę. Kobieta nie poprzestała na kapturze; już po chwili na
śniegu leżał przepastny, ciepły płaszcz, który wyglądał jakby kosztował parę
wiosek. Zaraz obok zostały rzucone wysokie zimowe buty. Kobieta stała w samych
białych szatach, na zwojach materiału w świetle księżyca błyszczały się litery
równie stare, co krąg. Bose stopy stały spokojnie na lodowatym śniegu.
Snoklokke spojrzała przenikliwym wzrokiem na otoczenie. Chłonęła ciszę całą swoją osobą. Chłonęła świat całym ciałem, w tych ostatnich godzinach jego istnienia. Blade włosy powiewały na wietrze, a kobieta spod przymkniętych oczu obserwowała niebo
Snoklokke spojrzała przenikliwym wzrokiem na otoczenie. Chłonęła ciszę całą swoją osobą. Chłonęła świat całym ciałem, w tych ostatnich godzinach jego istnienia. Blade włosy powiewały na wietrze, a kobieta spod przymkniętych oczu obserwowała niebo
- Rydd opp! - Krzyknęła w przestrzeń, sięgając do źródła Świata. Siła
Stworzenia wspomagana jej wolą i głosem rozwiała śnieg i brud z kręgu,
odkrywając inskrypcje na posadzce.
- Tenne den! Gi begynnelsen, brann!
- Kolejne zaklęcia uruchomiły krąg. Nad każdą z ośmiu kolumn otaczających
kamienną posadzkę kręgu ząswiecił się ciepły ogień, zapewne widpoczny na wiele
tysięcy kilometrów. Snoklokke się uśmiechnęła, jej smutek zniknął na chwilę.
Spojrzała w górę, w stronę gwizd i księżyca. To był jej koniec, taki, jakiego
pragnęła od zawsze, jakiego od zawsze chciała. To był jej koniec - była
ostatnią deską ratunku dla wielu tysięcy ludzi, hen, daleko. Ludzi, dla których
bogowie nie byli tak łaskawi... Tylko ona mogła im pomóc. Ona, Wybranka, ona,
Śnieżyca Bogów. Nie czuła zimna, grzał ją ogień Bogów, ogień Świata, ogień jej
duszy.
- Gudene i verden! Se jeg, Snoklokke, gir meg selv til
deg som et offer, her jeg står foran dere. Testes, Priestess
Opprettelse! - Bogowie świata! Oto ja, Snoklokke, oddaję się wam na ofiarę, oto
ja stoję przed wami. Poddana próbie, Kapłanka Stworzenia! Słowa wykryczane na
wiatr, słowa oddane ogniu. Słowa zachowane w duszy. Słowa zaczerpnięte ze
źródła Świata.
Ogień szepce, ogień rośnie. Kobieta
poczuła ciepło na sercu, czuła swoich Bogów. Byli blisko niej, byli tam gdzie
zawsze. Wypełniała ich wolę, a teraz oddała się im ostatecznie. Przed oczyma
zamajaczyło jej widmo. Mówiło: Dobrze się spisałaś, duszyczko. Pojawiły się
inne duchy, słyszała ich głosy.
Nagle ogień wzmógł się. Normalny
człowiek powinien się wystraszyć, jednak Snoklokke nie była normalna. Była
Wybranką Bogów, a ta chwila była ostatecznym potwierdzeniem tego faktu. Jej
ciało zaczęło płonąć, jednak jej zmysły pozostawały niezmącone. Czuła wyraźnie
wszystko, co się działo wokół niej. Słyszała szepty Bogów.
- Oto oddaję się wam ja, Snoklokke.
- wyszeptała cicho w ostatnim spazmie umierającego ciała. Ogień trzaskał
gromko.
Jej dusza unosiła się w przestrzeni,
widziała z góry całą scenę. Czuła ból i niepewność ludzi hen, daleko... Czuła
radość Bogów. Bogowie są okrutni, mówili ludzie, ludzie ciężko pracujący,
ludzie nawiedzani przez klęski i choroby.
Tylko ona, ostatnia Kapłanka bogów słyszała ich głos, ich
niezadowolenie. Ale wiedziała, że to nie okrucieństwo. Ludzie odwracają się od
Bogów, biorą świat w posiadanie. Bogowie potrzebują ofiary.
Ogień płonął gromko; dusza Snoklokke
leciała w przestrzeń, rozmywała się.
Była ostatnią ofiarą Bogów. Bo Bogów już nie ma.
Dusza Snoklokke przestawała
istnieć, a wraz z nią bogowie. Pozostawała tylko biała ciemność śniegu. Biała
ciemność Gór Śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz