Krzysiek obejrzał przed wyjściem
z domu prognozę pogody i nie dał się zwieść pozorom – to co sypało się z nieba
przypominało śnieg do złudzenia, tak że stojące nieopodal dziewczynki zaczęły
się nim zachwycać, Krzyś jednak wiedział, że te lepkie i siwe płatki to tylko
deszcz ze śniegiem. Temperatura była dodatnia i już teraz wszystko topniało, to
co Krzyś miał pod stopami, już dawno przestało mieć cokolwiek wspólnego ze
śniegiem. Mokra, szara breja mlaskała nieprzyjemnie pod stopami i oblepiała
buty, ku niezadowoleniu Krzyśka – ze wszystkich drogich rzeczy, jakie nosił,
buty kosztowały najwięcej.
Zgodnie
z rozkładem autobus miał przyjechać za piętnaście minut, a ponieważ Krzysiek
nie miał nic innego do roboty, postanowił przestać obserwować swoje buty, zamiast
tego zaczął obserwować ludzi czekających wraz z nim.
Śnieg
z deszczem zaczął sypać teraz tak gęsto, że zasłaniał zupełnie pole widzenia,
ginęły w zamieci nawet jaskraworóżowe dziewczynki. One zdawały się tym nie
przejmować i tak jedna paplała radośnie o nowej lalce, a druga
przytakiwała i jednocześnie rozprawiała
o wymarzonym piesku, którego rodzice obiecali
kupić. Świetnie się dogadywały – żadna nie słuchała przyjaciółki, ale
żadna też nie miała o to pretensji, starały się jedynie przekrzyczeć siebie
nawzajem, szum przejeżdżających samochodów i śnieg, tak gęsty, że tłumiący
wszelkie dźwięki.
Na
ławce pod daszkiem siedziały starowinki, wszystkie szczelnie opatulone w
kurtki, chustki i szaliki, każda trzymająca na kolanach kraciaste tobołki. Z
tymi tobołkami i poukrywanymi twarzami, ledwie widocznymi zza ściany sypiącego
śniegu, wyglądały jak stos worków, a ponieważ widok nie był to zachęcający,
Krzyś postanowił obejrzeć coś innego.
I
wtedy, w tym śniegu z deszczem, gdy tak stał i niszczyły mu się buty, a
przemókł to tego stopnia, że ubranie zaczęło mu się kleić do ciała, objawił mu
się anioł. Wtedy oczywiście nie zdawał sobie
sprawy z tego, że ma do czynienia z aniołem, przyglądał się tylko
uważnie, jak dziewczyna podchodzi do rozkładu jazdy, a nie mogąc go odczytać,
tak poszarpali go chuligani, stanęła nieopodal.
Krzyś
spoglądał na nią, pragnąc dostrzec twarz ukrytą pod zachodzącym na oczy
obszernym kapturem, szalikiem i padającym śniegiem. Jego starania nie poszły na
marne – dziewczyna obróciła się na chwilę w jego stronę, a wówczas się
zakochał. Dane mu było zobaczyć tylko oczy, ale to wystarczyło, wyglądały
bowiem jak skradzione aniołowi – tak
wielkie, jasne i łagodne nie mogły być ludzkie.
Spróbował
się przesunąć tak, by można było przyjrzeć się jej bliżej i na szczęście nie
zwróciła uwagi na dziwaczne zabiegi Krzyśka – kiedy tak stawiał śmieszne małe
kroczki w jej kierunku, dziękował za padający śnieg, który może i zasłaniał cudne widoki, ale także osłaniał
go przed wścibskimi spojrzeniami staruszek i dzieci, a także samej przyczyny
tak szybko bijącemu mu serca.
Był
teraz tak blisko niej, że mógł w każdej chwili się na nią oglądać, udając
wygląda autobusu i wtedy mimowolnie się odezwał. Ledwie zdawał sobie sprawę z
wypowiedzianych słów, nie myślał o nich i ledwo jej słyszał przez śnieg:
—
Może wyskoczylibyśmy gdzieś, gdzie jest cieplej?
Obróciła
się ku niemu i przyjrzała uważnie, a kiedy tak wlepiała w niego anielskie oczy,
Krzysiek miał ochotę jednocześnie zaapść się pod ziemię i postawić sobie pomnik
– był taki dzielny! Nie każdy wszakże zagadałby dziewczynę tak piękną,
niewykluczone, że Krzysiek okazał się pierwszym, który właśnie to zrobił.
Potrafił sobie wyobrazić, jak reszta mężczyzn rezygnuje z podjęcia tak
karkołomnego wyzwania, pewnie dlatego jej spojrzenie tak pełne było zdziwienia.
Dopiero
teraz zauważył, jak bardzo jest wysoka, niewiele niższa od Krzyśka. Och,
uwielbiał tak wysokie dziewczyny, miały w sobie pewną klasę, której brakowało
drobniejszym kobietom.
Zdawało
mu się, że czeka już na odpowiedź milion lat, gdy nagle dziewczyna jego marzeń
sięgnęła dłonią do szalika, by odsłonić twarz. Dłoń okazała się podejrzanie
duża, Krzysiek uznał jednak, że nikt nie jest idealny i tym bardziej piękność
zdawała mu się nieziemska – tak cudowna i dobra, że aby upodobnić się do
śmiertelników, pozwoliła się oszpecić tak wielkimi dłońmi!
Nareszcie
mógł obejrzeć twarz w pełnej krasie i nagle zdał sobie sprawę z karygodnej
pomyłki. Nie mógł jednak niczego cofnąć, mógł tylko słuchać, jak mężczyzna o
najdelikatniejszych oczach jakie widział, odrzekł powoli basem:
—
Nie jestem gejem, przykro mi.
Na
autobus musiał więc Krzysiek czekać jeszcze pięć minut, w towarzystwie
rozchichotanych dziewczynek, babć i ich tobołków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz