Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

"Powrót do domu" - Elle [Piszę, bo lubię]
Stopping By Woods on a Snowy Evening

Whose woods these are I think I know.
His house is in the village though;
He will not see me stopping here
To watch his woods fill up with snow.

My little horse must think it queer
To stop without a farmhouse near
Between the woods and frozen lake
The darkest evening of the year.

He gives his harness bells a shake
To ask if there is some mistake.
The only other sound's the sweep
Of easy wind and downy flake.

The woods are lovely, dark and deep.
But I have promises to keep,
And miles to go before I sleep,
And miles to go before I sleep.


Robert Frost


Przystając pod lasem w śnieżny wieczór

Wiem, czyj to las: znam właścicieli.

Ich dom jest we wsi; gdzieżby mieli
Dojrzeć mnie, gdy spoglądam w mroku
W ich las, po brzegi pełen bieli.

Koń nie wie, czemu go w pół kroku
Wstrzymałem: żadnych zagród wokół;
Las, lód jeziora - tylko tyle
W ten najciemniejszy wieczór roku.

Dzwonkiem uprzęży koń co chwilę
Pyta, czy aby się nie mylę.
Tylko ten brzęk - i świst zawiei
W sypiącym gęsto białym pyle.

Ciągnie mnie w mroczną głąb tej kniei,
Lecz woła trzeźwy świat nadziei
I wiele mil od snu mnie dzieli,
I wiele mil od snu mnie dzieli.


tłum. Stanisław Barańczak



Podkowy klaczy Seymoura miarowo uderzały o zmarzniętą, przykrytą grubą warstwą stwardniałego śniegu drogę, gdy jeździec prowadził nierówną walkę z ogarniającą go sennością.
Walczył dzielnie, próbując zając czymś umysł. Myślał o małej Emily, której nie widział od dwóch lat. Myślał o jej białej jak śnieg skórze, delikatnej niczym płatek róży, i czerwonych jak maliny ustach; słodycz ich uśmiechu nieodmiennie dodawała mu sił. Dwa lata wcześniej żegnała go ze łzami w oczach, machając do niego z progu ich wspólnego domu. Obok niej stała Sophie, jego żona, stanowiąca cudowny oryginał dla wiernej kopii ich córki. Seymour nie wiedział wtedy, gdy kiedykolwiek wróci jeszcze do domu.
Obecnie biała skóra Emily i jej czerwone usta kojarzyły mu się tylko z krwią na śniegu.
Nie zauważył nawet, gdy noc zapadła bezszelestnie, miękko nad lasem, przez który przejeżdżał, zamieniając go w mroczny, niepokojący teatr cieni. W ciemności śnieg opatulający nagie drzewa odcinał się oślepiającą momentami jasnością, a ich wystające na drogę konary zdawały się wyciągać do jeźdźca, jakby chcąc zazdrośnie zatrzymać go na szlaku, nie pozwolić mu na spotkanie z rodziną. Z ust Seymoura i końskich chrap unosiła się para. Nagle, w oddali, Seymour usłyszał dźwięczny, perlisty śmiech.
Gwałtownie ściągnął wodze, zatrzymując klacz niemalże w miejscu. Zastrzygła uszami, zaskoczona tym niezrozumiałym postojem, Seymour jednak nie zwrócił na to uwagi. Nasłuchiwał.
Wiedział, czyje to lasy, i zdawał sobie sprawę, że do domu jeszcze daleko. Minie wiele mil, zanim znowu będzie mógł usłyszeć śmiech Emily, pogłaskać jej jedwabiście miękkie, czarne jak bezgwiezdna noc włosy. Siedział na grzebiecie klaczy na całkowitym pustkowiu, otoczony jedynie przez widma drzew i spadający wciąż z wolna śnieg, wiedział, że to szaleństwo – a jednak przysiągłby, że chwilę wcześniej słyszał śmiech swojej córki, prześladujący go od dwóch lat, przez wszystkie te dni, gdy był zmuszany z karabinem w ręku maszerować prosto na oddziały wroga. Nigdy wcześniej jednak ten śmiech nie wydawał mu się tak rzeczywisty.
Seymour był dobrym człowiekiem o łagodnym charakterze. Zanim poszedł na wojnę, by zabijać swoich, w rodzinnym miasteczku pracował jako urzędnik miejscowej poczty. Tym trudniej przyszło mu się pogodzić z tym, co na wojnie jeden Amerykanin potrafił zrobić drugiemu. Nocą nadal prześladowały go z tego powodu koszmary; nigdy wcześniej jednak nie miał tak rzeczywistych, tak niewiarygodnie wiarygodnych halucynacji.
Klacz nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, nie rozumiejąc przyczyny tego postoju. Głęboki, ciemny las ciągnął do siebie Seymoura, jakby zapewniał go Znajdziesz tu, czego szukasz. Raz i drugi oczy same mu się zamknęły, wiedział jednak, że nie mógł poddać się senności – przed nim było jeszcze wiele mil drogi, którą musiał pokonać, zanim spokojnie zaśnie w bezpiecznych objęciach żony i córki. Cienki, poprzecierany miejscami płaszcz nie zapewniał dostatecznej ochrony przed zimnem i Seymour drżał z chłodu wciskającego się pod ubrania i przenikającego do samego szpiku kości. Nic jednak, nawet mroźna noc, która mrokiem niczym miękkim kocem okryła cały las, nie było w stanie powstrzymać go przed zeskoczeniem z konia i zrobieniem kilku chwiejnych kroków w stronę skraju drogi.
Wysilając wzrok, poszedł jeszcze bliżej ściany lasu i skrzywił się, gdy rana w boku zapiekła go żywym ogniem. Była, oczywiście, opatrzona, jednak ubranie Seymoura już dawno przylepiło się do przesiąkniętego krwią opatrunku i zesztywniało na mrozie. Rana nie była bardzo świeża; otworzyła się jednak ponownie poprzedniego dnia, po kilkunastu godzinach forsownej jazdy konnej. Seymour po prostu jak najszybciej chciał się wreszcie znaleźć z powrotem w domu.
Trzaskający pod stopami śnieg całkowicie zagłuszył ostrzegawcze parsknięcie pozostawionej na szlaku klaczy. Seymour wszedł w las, w oddali dostrzegając jasny, poruszający się wyraźnie punkt. Był przekonany, że jasna plama wyglądała zupełnie jak niedzielna sukienka Emily, przewiązana w pasie kremową szarfą i obszyta delikatną koronką. Pamiętał, jak Sophie uszyła tę sukienkę; Emily była wtedy tak szczęśliwa, że zdawało się, jakby jej uśmiech rozświetlił cały ich mały domek. Seymour tak bardzo pragnął raz jeszcze zobaczyć ten uśmiech.
Potknął się o jakiś ukryty pod cienką warstwą śniegu, wystający korzeń, i runął w śnieg, dłońmi opierając się o podłoże przed sobą. Zapiekło, gdy rozciął o coś dłoń, a na śniegu natychmiast wykwitła czerwona plama. Ten kontrast znowu przypomniał mu ostatnie bitwy: ogłuszające krzyki i huk wystrzałów, wiercąca w nosie mieszanka ostrego zapachu prochu i mdłej woni krwi. W jednej chwili zrobił mu się niedobrze.
Podniósł się, otrzepując ręce i znowu w oddali słysząc śmiech. Tym razem był już pewien, że to śmiech Emily. Ruszył przed siebie, dla zachowania równowagi chwytając się wystających, ośnieżonych konarów drzew i brnąc przez sięgający miejscami do połowy łydki śnieg, który już dawno nasypał mu się do butów, i desperacko, ochrypniętym głosem wołając córkę po imieniu. Z każdą jednak chwilą jasna plama tak bardzo przypominająca odświętną sukienkę Emily nikła w mroku, aż w końcu została całkowicie pochłonięta przez ciemną, bezgwiezdną noc.
Seymour opadł na kolana, opierając się ramieniem o pień drzewa. Próbował oczyścić umysł z mgły, jaka od pewnego czasu tam zalegała, nadaremnie starając się zrozumieć, dlaczego właściwie zagłębiał się coraz dalej w ten ciemny, niezbadany las; mgła jednak utrudniała mu racjonalne myślenie, podsuwając jedynie strzępki wspomnień z życia z Emily i Sophie, które obecnie wydawało mu się jakby zupełnie innym, obcym, poprzednim życiem. W chwili, gdy przytulił policzek do drzewa, ostatni przebłysk rozsądku kazał mu wracać do drogi, wsiąść na klacz i bez zatrzymywania jechać przed siebie, do domu, od którego dzieliło go jeszcze tyle mil. Potem jednak znowu usłyszał ten dźwięczny śmiech i ciepły, miękki głos swojej żony:
– Wróciłeś do domu, kochanie.
Poza tym był taki zmęczony. Nie widział już powodu, dla którego nie miałby odpocząć przez parę chwil w tym przyjemnym, spokojnym miejscu, aż nabierze sił do dalszej podróży. Zamknął więc oczy i dał się porwać czającemu się pod powiekami mrokowi, sycąc się napływającymi mu do głowy wspomnieniami. Ostatnie …tak wiele mil kołatało mu się w niej coraz słabiej, aż w końcu nawet i to zniknęło, zastąpione przez błogą pustkę i ciszę. Było mu ciepło, przytulnie i czuł się bezpiecznie.
Wrócił do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »