Stoneheaven, 22 sierpnia 2005
Mój drogi,
Chyba tak powinnam
zacząć. Wiem, że między nami nigdy nie było czegoś, co można by nazwać
miłością. Ba, tak naprawdę spędziliśmy razem tylko jeden wieczór. I, pomimo że
obydwoje byliśmy pijani, wiedzieliśmy, że nasze drogi się rozejdą. Ja nie
chciałam nic ani od Ciebie, ani Twojej rodziny. Ty nie oczekiwałeś niczego z
mojej strony. Jestem ci za to wdzięczna. Myślę, iż wiesz, że nie nadawałabym
się do takiego życia.
Teraz też nie
potrzebuję niczego. Co prawda wiem, że ten list nie jest dobrym pomysłem. Że
dla nas obojga, a szczególnie dla Ciebie, lepiej byłoby, gdybyś go nigdy nie
przeczytał. Sarah stwierdziła, że jestem głupia, skoro chcę Ci to powiedzieć.
Że zmarnuję Ci tylko życie. Jednak ja myślę, że masz pełne prawo, aby wiedzieć.
Wiedzieć, że masz miesięczną córkę. Dałam jej na imię Diana. Diana Murdoch. Mam
nadzieję, że nie będziesz się za to gniewał. I naprawdę nie chcę nic prócz
bycia z Tobą fair.
Joan
Zacisnął dłonie tak mocno, aż pobielały mu kłykcie.
Zaklejoną kopertę z tak ważną zawartością znalazł dopiero przed chwilą wsuniętą
pomiędzy inną korespondencję. Nie mógł zrozumieć, dlaczego list dotarł do niego
teraz, skoro data wyraźnie cofała go siedem lat wstecz. To była dla niego
zagadka. Czemu dziewczyna wysłała go tak późno? Jaki miałaby w tym cel? Chociaż
najbardziej nurtowały go słowa: „…masz miesięczną córkę.” Czy to prawda? Czy
przez tyle lat nie miał zielonego pojęcia o swoim dziecku? A może jednak ktoś
chciał zrobić mu głupi, bardzo głupi dowcip? Teraz po całej tej aferze w Las
Vegas, taka informacja totalnie zniszczyłaby mu reputację. Zaczynał myśleć, że
ktoś tam na górze chciał, aby odpokutował za swoje błędy. Nie miałby nic
przeciwko, ale dlaczego akurat w tak drastyczny sposób? Nie wystarczyłoby
zwykłe przemówienie?
Wstał z kanapy, podszedł do wielkiego okna i wyjrzał na
rozpościerające się w dole ogrody. Musiał to wszystko jakoś wyjaśnić. Musiał
jak najprędzej jechać do Szkocji.
***
Kręcił się po pustej plaży w Stoneheaven. Nie mógł
zdecydować czy powinien zobaczyć się z Joan, czy wrócić do Londynu i zapomnieć
o wszystkim. Zastanawiał się jak by to było, gdyby list okazał się prawdziwy.
Nie docierało do niego, że ma dziecko. W dodatku siedmioletnie.
Podniósł z ziemi szary, chropowaty kamień i cisnął nim w
ciemność nocnego nieba. Usłyszał cichy plusk, gdy mini pocisk zanurzył się w
zimnej, morskiej wodzie Morza Północnego. W głowie miał totalny mętlik. Na
początku był zły, jednak złość przerodziła się w zdenerwowanie. Teraz
zwyczajnie czuł ogarniającą go niepewność. Po prostu się bał. Nie wiedział
nawet, co powiedzieć. A jeśli Joan nie zechce z nim rozmawiać? Gdzieś w głębi
duszy pragnął poznać córeczkę. Powoli zaczynał wątpić, że to tylko niesmaczny
żart.
Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę nadbrzeżnych
budynków, tworzących małe osiedle zaraz przy plaży. Czuł zimny, przeszywający
na wskroś wiatr, nieprzyjemnie chłostający jego policzki. Mocniej otulił się
czarną bluzą. Nie przypuszczał, że sierpień w tym roku przyniesie tak niskie
temperatury.
Zatrzymał się przed drzwiami piętrowego bliźniaka.
Wyciągnął z kieszeni zmiętą, beżową kopertę i po raz ostatni spojrzał na
widniejący na niej adres. Porównał go z numerem domu. „Ironfield Ln, 10” —
wszystko się zgadzało. Wziął głęboki wdech i niepewnie zapukał do drzwi.
***
Zasypiała już. Owinięta w gruby koc, z kubkiem gorącej
czekolady i „Władcą Pierścieni” w ręku. Blond włosy opadały na zmęczoną twarz,
a wielkie, zielone oczy ukrywały się pod opadającymi powiekami.
Przez moment wydawało jej się, że to tylko sen, jednak
pukanie do drzwi nie ustawało. Odłożyła książkę na oparcie sfatygowanej kanapy
i podniosła się, aby otworzyć. W międzyczasie spojrzała na wyświetlacz komórki,
żeby sprawdzić godzinę. Dochodziła pierwsza w nocy. Zastanawiała się, kto u
licha może o tej porze potrzebować jej pomocy. W myślach szybko zrobiła listę
znajomych, którzy byliby zdolni do tak bezczelnego zachowania. W przeciągu
chwili przygotowała się na każdego wariata stojącego w ogródku. Jednak nie
spodziewała się, że zobaczy tam właśnie jego.
Kiedy otworzyła drzwi zaniemówiła i o mały włos nie
upadła z wrażenia na podłogę. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy,
a na pewno nie na progu jej własnego mieszkania. Patrzyła na wysokiego
mężczyznę ubranego w wytarte jeansy oraz czarną bluzę z kapturem, spod którego
wystawała ruda czupryna i zastanawiała się, co zrobić. Przez chwilę miała
ochotę zatrzasnąć drzwi, jednak powstrzymała się. Nie sądziła, aby było to
najlepsze rozwiązanie. Przesunęła się tak, aby zrobić mężczyźnie miejsce w
drzwiach i gestem zaprosiła go do środka. Pomimo wszystko nie chciała trzymać
go na dworze, szczególnie, że właśnie zaczęło padać.
Przemknął przez wąski korytarz, który dzielnie spełniał
funkcję przedpokoju. Poszarzała tapeta i wydeptana, filcowa wykładzina wcale
nie zachęcały do wejścia dalej. Salon też nie był czymś, do czego przywykł.
Powierzchnia pomieszczenia nie przekraczała dziewięciu metrów kwadratowych.
Ściany ktoś kiedyś pomalował na ciepły kremowy kolor, który z upływem czasu
stanowczo poszarzał. Podłogę pokrywał skrzypiący parkiet ukryty pod grubym, ale
poprzecieranym dywanem w kolorowe kwiaty, a niewielkie okno zasłonięto bordowym
materiałem. Umeblowanie też było skromne: fotel, kanapa, mały stolik i półka z
książkami, a w rogu, niedająca zbyt dużo światła, lampa.
Usiadł na kanapie i zdjął kaptur. Światło lampy padło na
jego bladą twarz i zatańczyło w rudych włosach. Gdy spojrzał na dziewczynę
błękitnymi oczami, po jej plecach przepłynął dreszcz. Dziwnie czuła się w jego
obecności. Szczególnie, że od ostatniego spotkania minęło tyle lat. Lat
spokojnej, choć może nie najłatwiejszej egzystencji. A teraz, co? Czy wszystko
miało ulec zmianie?
Przycupnęła na poręczy fotela stojącego naprzeciwko
mężczyzny. Drewniany stolik, choć niewystarczająco to, jednak zwiększał dystans
pomiędzy nimi. Nie wiedziała gdzie podziać oczy, więc ulokowała spojrzenie w
swoich dłoniach i zaczęła nerwowo zdrapywać ciemnofioletowy lakier. Dłużąca się
cisza zaczęła strasznie ciążyć. Miała wrażenie jakby całe powietrze nagle
uciekło z pokoju. Powoli zaczynała się dusić. Na ratunek, o ironio, przyszedł
jej gość.
— Joan.
Dziewczyna niepewnie podniosła wzrok na rozmówcę.
Wiedziała, że ta rozmowa prędzej czy później musiałaby się odbyć. W duchu
wolała jednak tą drugą wersję. Wzięła głęboki wdech, aż zaświszczało jej w
płucach. Pomyślała, że rozsądnie byłoby rzucić w końcu palenie.
— Harry.
Znów zapadło niewygodne, wręcz uwierające milczenie,
jednak teraz to ona postanowiła je przerwać, choć nie potrafiła znaleźć
odpowiednich słów.
— A więc… Co teraz zrobisz?
Mężczyzna cicho parsknął i pokręcił głową.
— Słucham?! — Zmarszczył brwi. — Jak to: co teraz zrobię?
Po pierwsze, z czym mam coś zrobić?! Nawet nie mam pewności czy jestem jej
ojcem!
Uniósł głos, ale uspokoił się, kiedy pomyślał, że mała na
pewno już śpi. Joan wskazała głową na zdjęcie rudej dziewczynki ustawione na
jednej z półek regału. Gdy na nie spojrzał, wszystkie wątpliwości szlag trafił.
Diana była mniejszą kopią nie tylko jego, ale również jego nieżyjącej matki.
Coś ścisnęło go za gardło. A w głowie pojawił się totalny mętlik.
— Poza tym, jakkolwiek mogłoby się ci wydawać, nie jestem
dziwką.
Zimne spojrzenie dziewczyny przeszyło go na wskroś.
Próbował się jakoś wybronić, pomimo że ciężko było mu wydusić z siebie
jakiekolwiek słowo.
— Nie to miałem na myśli…
— A co?! Puściła się z księciem… Sama nie nazwałabym tego
inaczej.
Tym stwierdzeniem wybiła mu z ręki wszystkie argumenty.
Poniekąd miała rację. Co z tego, że znali się jakiś czas, skoro poszli do łóżka
tylko po to, aby rozładować napięcie? Zero emocji, o miłości nawet nie
wspominając. Poczuł się strasznie głupio, gdy dotarło do niego, że właśnie tak
mogła się czuć. Jak królewska faworyta. Przecież nigdy nie była nikim więcej.
Aż do tej pory. Teraz była jeszcze matką jego dziecka.
— Przepraszam.
Milczała. Zawahał się, nie wiedząc czy wstać i… Właśnie i
co? Przytulić? Zwyczajnie nie potrafił zdecydować co zrobić i w końcu nie
zrobił nic. Siedział tylko jak na szpilkach i w duchu modlił się żeby jakoś to
było. Nie mógł wytrzymać tego, jak dziewczyna zaczyna się trząść z nerwów. To
naprawdę musiało być dla niej trudne. Poruszył się niespokojnie, jak gdyby
kanapa nagle zaczęła go kłóć i uwierać.
— Może lepiej już pójdę… Przyjdę jutro, jeżeli nie
będziesz miała nic przeciwko. Naprawdę chciałbym ją poznać.
Uśmiechnął się, choć Joan nawet na niego nie spojrzała.
Wstał i powoli skierował się w stronę wyjścia. Zatrzymał się jednak, zaskoczony
propozycją, jaka padła z ust dziewczyny.
— Jak chcesz możesz zostać.
Na początku nie mógł rozgryźć wiadomości zawartej w tym
krótkim komunikacie. Nie spodziewał się, że blondynka zaproponuje mu zostania
na noc. Być może chciała być miła, ale równie dobrze mogła nie chcieć, aby ktoś
dowiedział się o tej wizycie. Delikatnie przechylił głowę i uniósł brew w
geście zaskoczenia.
— Jesteś pewna?
Joan pokiwała głową, jednak nie wypadło to dość
przekonująco.
— Pościelę ci na kanapie, jeżeli nie obawiasz się o
odgniecenia na swoim rojalistycznym tyłku.
Parsknął śmiechem jednocześnie kręcąc głową.
— Nie, nie obawiam się o swój rojalistyczny tyłek.
Zobaczył, że dziewczyna w końcu nieśmiało się
uśmiechnęła, a napięcie gdzieś pomiędzy nimi zawieszone nagle straciło na sile.
***
Wyłączył palnik w momencie, gdy ciche pogwizdywanie
rozeszło się po skromnie urządzonej, lecz bardzo przyjemnej kuchni. Wziął
metalowy czajnik i rozlał wodę do dwóch kubków, do których wcześniej wsypał
brązowy proszek. Tak naprawdę nie miał pojęcia, jaką kawę pija Joan i, czy w
ogóle przepada za tym napojem. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciał
odwdzięczyć się za gościnę chociażby takimi drobiazgami. Kiedy obudził się rano
i dotarło do niego, że dziewczyna i jej — ich (poprawił się w myślach) — córka
jeszcze śpią, postanowił przydać się do czegoś i przynajmniej zrobić im
śniadanie.
Postawił na stole miseczki i do każdej nasypał płatków
śniadaniowych w postaci czekoladowych kulek. Gdy był mały uwielbiał układać z
nich przeróżne kształty pływające po mleku. To były, pomimo wszystko naprawdę
wspaniałe czasy, które niestety już nie wrócą.
Odwrócił się, aby wyjąć mleko z lodówki stojącej przy
wejściu i zatrzymał się w pół kroku. Patrzyły na niego dwie zdziwione pary
oczu, przy czym na twarzy Joan błąkał się wredny uśmieszek. Najwidoczniej
wątpiła w jego zdolności kulinarne i w sumie nie było się czemu dziwić. Płatki
nie należały raczej do najbardziej skomplikowanych dań. Uśmiechnął się szeroko
i machnął na powitanie ręką.
— Dzień dobry.
Joan odmachała, jednak stojąca obok dziewczynka była
bardziej nieufna. Uniosła brew, usta ściągnęła w dzióbek i popatrzyła na
przybysza spode łba. Spojrzenie było tak natarczywe, że Harry poczuł mrowienie
na karku.
— Mamusiu, kim jest ten pan i co on robi w naszej kuchni?
Joan powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.
— Najwidoczniej śniadanie — mruknęła.
Zawahała się czy powiedzieć córce, kim naprawdę jest
nieznajomy, ale z pomocą przyszedł jej mężczyzna. Nachylił się i wyciągnął do
dziewczynki dłoń.
— Jestem Harry, przyjaciel twojej mamy. A ty piękna, jak
masz na imię?
Na policzkach dziewczynki rozkwitły rumieńce i nieśmiało
uścisnęła jego dłoń.
— Diana. Mamusia mówi, że to po mojej babci, bo była
wspaniałą osobą.
***
Szli brzegiem morza. Powoli, nigdzie się nie spiesząc.
Diana, ubrana w białą sukienkę i różowy płaszczyk wyprzedziła ich i zajęła
zbieraniem muszelek. Joan poprawiła zsuwający się z głowy kaptur szarej bluzy i
spojrzała na Harry’ego. Uśmiechnął się do niej ciepło.
— Cieszę się, że jednak wysłałaś ten list.
Teraz to dziewczyna zarumieniła się, pomimo zimna.
Wcześniej rozmawiali o wszystkim trochę dokładniej, a Joan powiedziała mu,
dlaczego tak długo zwlekała z powiadomieniem go. Wytłumaczyła, że nie chciała,
aby ich córka została pożarta przez wścibskich reporterów ani, żeby zasady jej
prababki zniszczyły jej beztroskie dzieciństwo. Jednak, kiedy mała zaczęła
wypytywać o ojca, zrozumiała, że nie może odbierać jej tego, pomimo że obydwoje
zdecydowali się nic jej na razie nie mówić.
Harry spojrzał na dziewczynkę goniącą i próbującą złapać
mewę, i chociaż nie znał jej długo już stała się jego małym promyczkiem.
Wiedział, że to nie będzie jego ostatnia wizyta w Stoneheaven. Na pewno nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz