Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

"Tylko nie miłość" - Fatamorgana [Piszę, bo lubię]


Denerwujący dźwięk budzika, wyrwał mnie z błogiego snu. Była szósta rano i jak co dzień, zmuszona byłam wstać i przygotować się do szkoły. Z ociąganiem ruszyłam w stronę łazienki, by wziąć szybki prysznic i ubrać się. Kiedy miałam to już za sobą, poszłam do kuchni w celu przyrządzenia sobie śniadania. Załączyłam wodę na herbatę i sięgnęłam do lodówki po jajka. Dopiero wtedy zauważyłam na niej przyczepioną magnesami kartkę w kształcie serca. Napis na niej głosił: „Wszystkiego najlepszego w dniu świętego Walentego”.
No tak – pomyślałam. – Czternasty luty, światowy dzień błazenady i mydlenia oczu.
Jedząc śniadanie, tępym wzrokiem wpatrywałam się w głupawe życzenia. W końcu nie wytrzymałam i szybkim ruchem zdjęłam kartkę, zmięłam ją i wyrzuciłam do kosza. Domyślałam się, że to mama ją tam umieściła i nie będzie zadowolona, kiedy wróciwszy z pracy znajdzie ją w śmieciach, ale szczerze mówiąc miałam to gdzieś. Ten dzień i tak miał być wystarczająco beznadziejny, więc przynajmniej w domu chciałam mieć spokój.
Właściwie, nigdy tego nie rozumiałam. Wystarczy jeden głupi wpis w kalendarzu i nagle wszyscy się kochają. Przez jeden dzień ludzie są dla siebie mili, uśmiechają się, dają sobie prezenty, a już nazajutrz wszystko wraca do normy – nikt nie ma dla nikogo czasu, a słowa „kocham cię” brzmią niemal jak formalność. Jeśli tak ma wyglądać miłość, to dziękuję, wolę pozostać niekochana.
Nieco już podminowana myślą, co też będzie się działo w szkole, wróciłam do pokoju.
– Muzyko, miłości moja! – krzyknęłam teatralnym głosem w kierunki iPoda leżącego na łóżku. – Ty jedna zawsze mnie rozumiesz i jesteś godna mego uczucia – kontynuowałam przedstawienie.
Wychodząc wcisnęłam do uszu słuchawki i nacisnęłam „play”. Kiedy rozległa się w nich ostra muzyka metalowa, mimowolnie się uśmiechnęłam. Szybko przewinęłam listę do utworu Pink Floyd’ów pt. „Another brick in the wall”, którego zawsze słuchałam w drodze do szkoły i wsłuchałam się w tekst, próbując nie myśleć o tym, co mnie dzisiaj czeka.
Tak jak podejrzewałam, atmosfera w szkole była gorąca. Już w progu przywitała mnie grupka dziewczyn, rozdających wchodzącym serduszka z papieru samoprzylepnego. Większość osób z uśmiechem na twarzy przyklejała je sobie na ubraniach i plecakach. Mnie ten pomysł jedynie zirytował, dlatego czym prędzej wyrzuciłam serduszko do kosza.
Potem niestety było jeszcze gorzej. Korytarze oblegane były przez wszelkiego rodzaju parki; obmacujące się i szepczące czułe słówka. Na sam widok miałam ochotę puścić pawia. Dzwonek na lekcje, który miał być moim wybawieniem, okazał się zdrajcą, bo nauczyciele w ramach „dnia dobroci dla zwierząt”, postanowili dać sobie tego dnia spokój z prowadzeniem lekcji, toteż rozmowy w klasie tyczyły się wyłącznie tego co kto dostał, kto z kim jest, itd.
Zrozpaczona takim rozwojem sytuacji uparłam się, że nie będę brała w tym wszystkim udziału. Pogłośniłam muzykę możliwie najgłośniej jak się dało, by nie uszkodzić sobie przy tym bębenków i oczekiwałam końca.
Gdy tylko skończyła się lekcja, wybiegłam czym prędzej przed szkołę. Na dworze było dość mroźno, dlatego nikt inny nie wpadł na ten pomysł. Cienka koszula flanelowa, nie chroniła mnie przed chłodem, nie przeszkadzało mi to jednak rozkoszować się spokojem jaki tu panował. Wyłączyłam iPoda chcąc nacieszyć się ciszą, która w porównaniu z tym, co działo się w szkole, była całkiem miłą odmianą.
– Nie zimno ci? – Usłyszałam za sobą męski głos. Mimowolnie skrzywiłam się, że moja chwila spokoju właśnie dobiegła końca.
– No co ty, wręcz gorąco – powiedziałam sarkastycznym tonem. Chłopak tylko się uśmiechnął i usiadł obok mnie na schodach.
– Gdzie twój chłopak? – zapytał niby mimochodem. Spojrzałam na niego z ukosa.
– Że kto, proszę?
– Simon. Słyszałem, że się spotykacie.
– On ci tak powiedział? – spytałam, nie kryjąc niezadowolenia.
– A to nie prawda?
– Nie – ucięłam. On jednak nie dawał za wygraną.
– To dziwne, bo cała szkoła o was gada. Mandy podobno widziała, jak się całujecie.
– I to niby jest dowód na to, że się spotykamy? Skoro już musisz wiedzieć, to tylko się pieprzymy. Nic więcej, żadnych związków. A dzisiaj ma mi się na oczy nie pokazywać!
Byłam wściekła. Nienawidziłam, gdy ktoś mieszał się do mojego życia, rozpuszczając przy tym plotki wyssane z palca. Miron, bo tak miał na imię chłopak, który ze mną siedział, patrzył na mnie w milczeniu, uważnie lustrując mnie wzrokiem. Kiedy rozległ się dzwonek, w pierwszej chwili nie zareagowałam. Dopiero po kilku minutach wstałam z zamiarem wrócenia do szkoły.
– Przecież nie chcesz tam wracać – powiedział spokojnym głosem. Zatrzymałam się w pół kroku i spojrzałam na niego. – Chodźmy gdzieś. Niedaleko jest fajna knajpa. Nic się nie stanie, jak się teraz urwiemy.
– Okay – odparłam, po chwili zastanowienia. – W sumie, czemu by nie?
Poszliśmy do szatni po kurtki, po czym ruszyliśmy w stronę najbliższej knajpy. Przez całą drogę nie odezwaliśmy się ani słowem i dopiero kiedy usiedliśmy już przy stoliku, Miron przerwał ciszę.
– No więc, może wytłumaczysz mi, jak to właściwie z tobą jest. Chodzi mi o ten twój nie-związek z Simonem. Naprawdę ci to odpowiada?
Westchnęłam zrezygnowana, żałując, że powiedziałam mu prawdę.
– A dlaczego nie? Związki są przereklamowane, a tak przynajmniej każdy jest zadowolony. Co w tym złego?
– Może na przykład to, że go nie kochasz?
– A czym jest miłość? Skoro ona jest taka ważna, to proszę, wytłumacz mi, na czym ona polega. Bo jak na razie zastanawiam się, czy coś takiego w ogóle istnieje. To, że miliony ludzi na świecie twierdzą, że jej zaznało, jakoś mnie nie przekonuje. Bo ludzie dużo gadają i w wiele wierzą, ale nie potrafią znaleźć choćby jednego przekonującego dowodu. Ciągle powtarzają że kogoś, lub coś kochają i ja nie jestem tutaj wyjątkiem, ale czy to rzeczywiście jest miłość? Wątpię. Raczej coś w stylu przywiązania, przyzwyczajenia. Ale na pewno nie taka miłość, o jakiej ciągle się mówi. Nie taka, jaką można znaleźć w książkach, czy filmach i nie taka, jakiej pragną ludzie. Bo taka miłość jest tylko wymysłem chorej wyobraźni i niedoścignioną mrzonką. Więc nie, nie kocham Simona i nie widzę w tym nic złego. Wątpię czy kiedykolwiek pokocham kogoś naprawdę, a skoro tak, to nie pozostaje mi nic innego, jak cieszyć się życiem bez tego. W perspektywie mogłabym zostać zakonnicą, ale do tego trzeba kochać Boga, a przede wszystkim najpierw w niego uwierzyć, więc to też odpada.
Uśmiechnął się lekko gdy skończyłam, ale nie było w tym szczerości.
– Sceptyczka z ciebie – stwierdził.
– Wcale nie, po prostu realistka. Wierze w to, co widzę i na co mam dowody. – Byłam już nieco rozdrażniona całą tą rozmową, ale nie mogłam wrócić do domu przed pierwszą. – Chodźmy stąd – powiedziałam. – Kupimy gdzieś flaszkę i wypijemy w jakimś odosobnionym miejscu. Przyda się, w taki dzień jak dzisiaj.
– Chcesz pić wódkę w biały dzień, na wagarach, do tego w miejscu publicznym… - powtórzył za mną ironicznie.
– Dokładnie tak. No, nie patrz tak na mnie, odrobina szaleństwa ci nie zaszkodzi.
– A jak nas zgarną? – Mimowolnie uśmiechnęłam się, słysząc takie obawy.
– Nie martw się, znam dobre miejsce na tego typu wyskoki. Zupełnie odosobnione i gliny praktycznie tam nie zaglądają.
Miron nie wyglądał na przekonanego, ani tym bardziej zadowolonego, ale ruszył za mną, kiedy udałam się najpierw do monopolowego, a następnie do wspomnianego wcześniej miejsca. Była to stara rudera, bez drzwi i okien, stojąca na niewielkiej polance niedaleko lasu. Temperatura w środku nie różniła się wcale od tej na zewnątrz, ale przynajmniej nie wiało i nie było śniegu. Pijąc, szybko się rozgrzejemy, a zaletą niskiej temperatury był brak bezdomnych meneli, pałętających się tu czasem latem.
– Jesteśmy – powiedziałam wchodząc do „domu” przed nami. Usadowiłam się na podłodze, podkładając sobie pod tyłek zgnieciony karton i wyciągnęłam z siatki butelkę coli i wódkę. Odkręciłam je i pociągnęłam pierwszy łyk, Miron usiadł obok mnie i zrobił to samo. Skrzywił się, czując gorzki smak trunku i popił obficie colą. Uśmiechnęłam się na ten widok.
– Często tutaj przychodzisz? – zapytał.
– Dosyć. Ale tylko zimą, jak robi się ciepło za dużo tu żuli.
Spodziewałam się, że rzuci jakąś kąśliwą uwagę, typu że jestem do nich podobna, czy coś w tym stylu, jak to często mieli w zwyczaju inni, ale on milczał, patrząc przed siebie zamyślony. Było nam zimno, więc zbliżyliśmy się do siebie. Oparłam głowę na jego ramieniu, po raz kolejny podając mu flaszkę.
– A ty? – zapytałam. – Nic o tobie nie wiem.
– A co byś chciała wiedzieć?
– Czy kogoś kochasz, skoro już jesteśmy przy tym temacie. Albo czy tak ci się wydaje…
– Jest taka jedna… Ale to miłość beznadziejna. Właściwie teraz sam już nie wiem.
– Znam ją?
– Nie jestem pewien. Na pewno tak ci się wydaje. Sam dobrze jej nie znam.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Uśmiechał się smutno. Nie chciałam dociekać, intuicja podpowiadała mi, że lepiej nie wiedzieć.
– Przejdzie ci – powiedziałam cicho. – To zawsze w końcu przechodzi.
Teraz on popatrzył na mnie. Widziałam w jego oczach pytanie; setki pytań.
– Pójdę już – oznajmiłam wstając. – Zrobiło się późno – dodałam, chociaż nie było jeszcze dwunastej. Nie chciałam żeby wiedział, a przy nim zbyt szybko dawałam za wygraną. Ruszyłam w stronę domu. On również wstał i odprowadził mnie wzrokiem. Wracając, cofnęłam się myślami dwa lata wstecz, do czasu, kiedy znienawidziłam walentynki. To nie mogło się powtórzyć. Po raz kolejny przyrzekłam sobie, że nigdy więcej nikomu nie zaufam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »