Amor nie przebiera w środkach. Rozsiewając strzały na prawo i lewo nie zastanawia się, kogo trafi i co z tego wyniknie. Tak trywialne zadania jak radzenie sobie z uczuciem zostawia bytom mniej zaawansowanym. I nie byłoby to niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt, że właśnie nieumiejętnie wypuszczona strzała zapobiegła zagładzie Ziemi. Co prawda media zdążyły już nagłośnić sprawę, Majowie uwzględnić datę w kalendarzu, a mieszkańcy planety powpadać w panikę, ale grunt, że nikomu nic się nie stało. A było to tak…
DAWNO, DAWNO TEMU W ODLEGŁEJ GALAKTYCE:
Lidia szybkim ruchem odgarnęła za ucho kosmyk czarnych jak smoła włosów. Jej alabastrowa skóra lśniła w półmroku korytarza, jeszcze bardziej niż zwykle kontrastując z pokrywającymi ją misternymi wzorami. Dziewczyna oddychała płytko i nierówno. Znała osoby, dla których takie przedsięwzięcie to był chleb powszedni, ale ona nigdy w życiu nie denerwowała się tak, jak przed swoją pierwszą misją. Misją, podczas której losy wszystkich istot żywych spoczywać będą w jej rękach. Zabić, lub nie zabić, pozbyć się wrednej koleżanki, czy ulec pokusie? Nie. Zdecydowanie nie. Miała konkretne zadanie, musiała zlikwidować jedną planetę. Nic więcej. Wzięła głęboki oddech i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Powinna sprawiać wrażenie kogoś, kto doskonale wie co to robi i nie musi się ukrywać. Przy teraźniejszych środkach anty-szpiegowskich jedynym sposobem, by nie dać się złapać, było nie wyglądanie na szpiega. Lidia była pewna, że mimo usilnych starań kamera uchwyciła fakt, iż jej baletki ledwo muskały ziemię, a falbanki sukienki podskakują w nieco nerwowy sposób. Lewo, prawo, znowu lewo… kolejne zakręty zaczęły zlewać się w jedno.
Nagle usłyszała cichy gwizd. Na ten znak natychmiast przyspieszyła do biegu, tak, jak było w planie. I już po kilku minutach dotarła do odpowiednich drzwi. Zatrzymała się, by przejść przez nie powoli z uniesioną głową i wyprostowanymi ramionami. Pamiętała nawet o tym, by odkręcać stopy na zewnątrz. Cóż, pseudonim „Tancerka” nie wziął się znikąd. Tak nazywali ją wszyscy wykładowcy. Albo „Dziewczyna w sukience”. Czy ćwiczyli sztuki walki, czy pisali egzamin z astrofizyki ona zawsze ubrana była w kieckę z falbanami. Niepraktyczne, ale… miało swój urok.
W momencie, w którym weszła do pokoju, czas zaczął uciekać. Chwilowa awaria, spowodowana przez przecięcie kilku odpowiednich kabelków, która pozwoliła jej się tu dostać została już wykryta, nie minie kwadrans, a wykryją i ją. Do tego czasu powinna już zniknąć. Zasiadła przed jednym z pięciu monitorów, w duchu ciesząc się, że na tę pierwszą akcję dostała obstawę. Sama z całą pewnością nie dałaby sobie rady z odcięciem prądu w całej stacji kosmicznej, a nawet gdyby, to nie wytrzymałaby nerwowo. W końcu w czymże dyplom i dobrze zdane egzaminy mogły się równać z kilkunastoma latami doświadczenia?
Przygryzła wargę i usadowiła się wygodniej przed komputerem. Co miała zrobić? Ach, tak.
Jej celem była planeta Ziemia w Układzie Słonecznym, galaktyka Mleczna Droga. Na pierwszy rzut oka nieistotna - mała i niezbyt zaawansowana technicznie, jednak w najbliższej przyszłości mogła przysporzyć sporych kłopotów. Ta trzecia od Słońca planeta od zawsze była dość problematyczna. Najpierw dinozaury, potem ich zagłada, cały czas wybuchy wulkanów albo potopy i cywilizacje od nowa, jakby nie mogli rozwinąć się raz, a porządnie. Następnie wymyślili sobie boga i można by to uznać za zwykły przesąd, ale potem urodził im się Jezus. Podobno z dziewicy i dlatego tak nagłośnili sprawę. A przecież to normalna partenogeneza! Często się z tym spotykali, nic niezwykłego. Ale ziemianie narobili szumu na kilkanaście galaktyk! Na planecie Taklentura w Andromedzie znalazło się nawet kilku głupców, którzy w to uwierzyli. A gdy na Ziemi miano obchodzić 2012 urodziny tego Jezusa, postanowili polecieć do nich i przyłączyć się do świętowania. Na pewno nie można im było na to pozwolić, ale pościg nie dałby żadnego rezultatu. Wniosek był prosty – należy się pozbyć źródła problemów, to jest owej kłopotliwej planety Ziemi. I właśnie to zadanie powierzono Lidii.
Czubkiem palca wskazującego trąciła myszkę, powodując zniknięcie fantazyjnego wyświetlacza ekranu. Zamiast tego pojawił się niebieski pulpit z prostymi, surowymi ikonami. Wybrała zakładkę „menu” na pasku zadań, a potem opcję „sterowanie głowicą nuklearną”. Sięgnęła ręką za dekolt sukienki i wyciągnęła złożoną na czworo karteczkę z zapisanymi od ręki kilkoma cyframi: „12, 84, 63, 558/13,2266426,001”. To były właśnie namiary, które powinna wpisać w wyznaczonej rubryce. Starannie, powoli wstukała numerki i nakierowała myszkę na przycisk opisany „OK.”. Właśnie wtedy, daty ziemskiej 21.12.2012.r., a godziny 13:01:17 miał nastąpić koniec tejże planety.
- Kilk! – dłoń Lidii zadrżała i zamiast potwierdzić strzał dziewczyna otworzyła katalog „mieszkańcy”.
„Co mi szkodzi zerknąć?” – pomyślała – „Mam jeszcze kilka minut. Zresztą dobry szpieg słucha przełożonych, wiadomo. Ale mądry szpieg zawsze wie, kogo zabija. To podstawa.”
Przewinęła stronę w dół. Żyją tam ludzie, to wiedziała. Czym się żywią, ich zwyczaje, te informacje nie były jej obce. Dalej zobaczyła dokumenty podpisane imionami i nazwiskami. To mogło być ciekawe! Na chybił trafił otworzyła jeden z nich. Pobieżnie zerknęła na nagłówek. Jeśli wierzyć podpisom miała przed sobą kartotekę niejakiego Filipa Mieczkowskiego z Polski. Szybko przewinęła stronę w dół, szukając dalszych informacji.
To co zobaczyła kompletnie ją zaskoczyło. Zdjęcie. Pierwszą umieszczoną w dokumencie rzeczą było zdjęcie. Mężczyzna z fotografii uśmiechał się do Lidii. Ubrany był w sportową koszulkę i spodenki, a w tle widać było boisko piłkarskie. Tyle zdołała stwierdzić po pierwszym zerknięciu. Czując niedosyt zerknęła po raz drugi, a potem kolejny.
Filip, bo takie imię widniało w nagłówku, miał włosy w kolorze ciemnego blondu, nieco przydługie, kręcone na końcówkach i z opadającą na oczy grzywką. Zdjęcie musiało być zrobione podczas wakacji lub niedługo po nich, bo można było dostrzec jaśniejsze, rozświetlone słońcem pasemka. Wbijał szaro-niebieskie, ale też jakby lekko zielonkawe oczy w obiektyw, mrużąc je lekko i szczerząc się do aparatu. Gdy tak się śmiał w lewym policzku robił mu się lekki dołeczek. Skóra na grzbiecie nosa chłopaka pokryta była delikatnymi piegami, a ramiona miał opalone na ładny, złotawy kolor. Zresztą, on cały od razu skojarzył się Lidii ze złotym. Włosy, karnacja, nawet w oczach miał ciepłe iskierki. Była przekonana, że aparat nie uchwycił w całości tego piękna.
Z niezadowoleniem oderwała się od fotografii, by poszukać dalszych informacji. Data i miejsce urodzenia: siódmy lipiec tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku kalendarza ziemskiego, w Zamościu. Dalej drzewo genealogiczne, kalendarz szczepień, oceny. Na końcu umieszczono krótką biografię, przy której Lidia zatrzymała się na dłużej.
„Filip Mieczkowski urodził się 07.07.1988.r. kalendarza ziemskiego w Zamościu, jako jedyny syn Moniki i Piotra Mieczkowskich. Przez pierwsze lata życia zajmowała się nim babcia, ale we wrześniu 1991.r., gdy chłopiec zaczął chodzić do przedszkola, przeprowadziła się do rodzinnej miejscowości w okolicach Rzeszowa. W wieku 4 lat zaczął trenować piłkę nożną w Zamościańskim Klubie Sportowym. W roku 1995 rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej numer osiem imienia Stanisława Wyspiańskiego, do której uczęszczał przez sześć lat. Następnie chodził do Gimnazjum numer jeden w Zamościu, a potem do Liceum numer 12 imienia Stanisława Staszica również w tym mieście. Maturę rozszerzoną zdawał z biologii, chemii, fizyki i angielskiego. W wieku lat dziewiętnastu przeprowadził się wraz ze szkolnym kolegą Adamem Buchalskim do Lublina by tam studiować wychowanie fizyczne. Tym samym zrezygnował z treningów. Nadal kawaler.”
„Kawaler”. To słowo utkwiło w głowie Lidii. „Kawaler”. Obracała je w myślach, jakby chciała dogłębnie zrozumieć jego sens. Na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech. „Kawaler”!
Ciche tykanie wskazówek zegara przypomniało jej, po co to przyszła. By unicestwić Ziemię i jej mieszkańców. I Filipa. Zamknęła katalog i przeszła do głównego menu. Nakierowała myszkę na przycisk, mający potwierdzić strzał, ale… nie mogła. Nie chciała go zabić, choć był dla niej właściwie obcą osobą. Mimo jasno wyznaczonego celu misji zaczęła się wahać. Podróż na Ziemię, której miała zapobiec nagle wydała jej się dobrym pomysłem. Przygryzła wargę i spojrzała na cyfry w rubryczce „namiar” a potem na te na kartce.
- Tik, tak. Tik, tak. – Wskazówki zegara tykały, bezlitośnie odmierzając czas.
Decyzję Lidia podjęła w ułamku sekundy. Wybrała rubrykę i szybko zmieniła kilka cyfr. „12, 84, 63, 558/13,2266428,100” - numer z monitora porównała z tym z kartki :„12, 84, 63, 558/13,2266426,001”. Nikt nie powinien zauważyć różnicy.
- Klik! – Wcisnęła „OK.”, by wystrzelić.
A potem wysłała dane Filipa Mieczkowskiego na swoje prywatne konto mailowe.
Uśmiechnęłam się pod koniec - nawet tajni agenci muszą ulec miłości, tak po prostu :). Planujesz kontynuację :)?
OdpowiedzUsuńDzięki! Kontynuacji nie planuję. Lubię pisać krótkie teksty, żeby inni sami mogli sobie domyśleć końcówkę, szczególnie, że właśnie takie najlepiej mi się czyta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!