Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

"Diabeł (cz 3)" - Loli [Piszę, bo lubię]


Pakowałam swoje nieliczne rzeczy do małej torby. W szpitalu spędziłam prawie miesiąc spokojnie pozwalając, by mój organizm i umysł zregeneruje się po tym, co się stało. Oczywiście przez cały czas mojego boku nie opuszczał Adrian i Kasandra. Opiekowali się i w miarę jak wracały mi siły z coraz większą czujnością, obserwowali też każdy mój ruch, jak by mi się niezwykle śpieszyło do ponownej ucieczki. Teraz w progu stał Adi, z czego można wywnioskować, że Kasandra stała przy samochodzie. Mój ojciec nie lubił jak się narażałam, szczególnie po tym jak moja matka została w zwierzęcy sposób zamordowana. Ogranicza całe moje życie. Czuje się jak ptak w złotej klatce mogę mieć wszystko oprócz niezależności. Jednak to nie jest mój styl, ja musiałam czuć się potrzebna i nie potrafiłam żyć bez tego ciepłego dreszczu strachu adrenaliny, gdy polowałam. Po za tym siedzenie w domu wpychało mnie w depresje.
Od dziecka mnie szkolił na zabójczynie diabłów, mutantów czy czymkolwiek to było. Był ze mnie dumny jak robiłam postępy, a teraz nagle to zbyt niebezpieczne. To zabawne od ponad 80 lat walczymy z czymś, o czym nie wiemy wiele więcej niż to jak się ich pozbyć. Tą wiedze swego czasu przypłaciliśmy krwią, podczas nieudanych prób walki z wrogiem.
Tu nie wszystko jest jak w legendach, ale potwory wydają się te same. Mają podobne cechy, jednak wszystko jest jakby poplątane, niejasne i zmienne.
Zerknęłam na mojego strażnika, który stał luźno oparty o framugę. Jego oczy o tęczówkach w kolorze gorzkiej czekolady czujnie obserwowały każdy mój ruch. Kasztanowe włosy prezentowały sobą klasyczny artystyczny nieład, który dodawał mu seksapilu. Imponujące bicepsy skryte pod białym podkoszulkiem i skurzaną motocyklową kurtką, były powodem nie jednego kisielu w majtkach. Dlatego tym bardziej nie rozumiałam, czemu tak bardzo mu zależało na tym by siedzieć na głowie właśnie mi. Nie miałam zamiaru obarczać nikogo sobą, ani swoimi humorami. Nie zamierzałam uzależniać się od kogoś. Lubiłam życie wolnego strzelca pod mottem umiesz liczyć licz na siebie nikt nie będzie musiał płacić za twoje błędy.
Zapięłam zamek błyskawiczny, a Adi był już u mego boku i brał torbę, byle przypadkiem nie próbowała nieść jej samej. Nie protestowałam, nie miałam sił na bezsensowne sprzeczki, które i tak nie wniosą niczego dzięki, bardziej niż oślemu uporowi mojego kolegi.
Wyprowadził mnie w taki sposób jak bym mogła w każdej chwili zemdleć. Zacisnęłam zęby. W takich chwilach wolałabym być po drugiej stronie grobu, gdzie miałabym święty spokój. To pragnienie szczególnie potęgował fakt, że zaraz stanę twarzą twarz z ojczulkiem.
Ani razu mnie nie odwiedził. Wiem, ze się bał, ciekawe tylko czy widoku mnie w takim stanie czy raczej nawrotu wspomnień z prosektorium.
Pomału zbliżaliśmy się do samochodu, o który opierała się kobieta leniwie popalając papierosa. Wyglądała jak postać wyjęta z jakiegoś filmu szpiegowskiego. Ciemne okulary, choć niebo było białe od chmur, a na ziemi leżały już pierwsze sygnały zbliżającej się zimy. Czarny płaszcz długi, aż do kolan, a do tego kozaki. Jej drobną twarzyczkę otaczały burz czarnych loków. Rita. Siostra bliźniaczka Kasandry. Co prawda nikt nie wierzy, że ta fanfatal od siedmiu boleści jest siostrą tej wiecznie uśmiechniętej brunetki i pulchnych kształtach, jednak taki urok bliźniąt dwu jajowych.
-Widzę ze styl jak zawsze oryginalny Rito. –Rzuciłam, gdy podeszliśmy do samochodu. Ta tylko wyrzuciła niedopałka i zajęła miejsce kierowcy.  Rita mnie nie cierpiała, za to, że w jej mniemaniu zawsze z nią rywalizowałam, zabierałam jej z przed nosa wszystkie nagrody, a chłopcy, których on pragnęła ślinili się właśnie do mnie. W latach młodości wdawała się ze mną w potyczki słowne, jednak zniechęcona porażkami przestała reagować, zrobiła się cicha, zimna i zamknięta w sobie. Jedynie pogodna natura Kasandry i gorąca miłość jej kochanka potrafiły do niej dotrzeć. Swoją drogą jeszcze nie słyszałam, by kobieta mogła z siebie wydawać jęki tak głośne by było je słychać w promieniu dobrych 50m. Jednak, jako zabójczyni nie można było jej nic zarzucić, szanowałam ją, a jak sobie czasem coś powiedziałam to już inna sprawa. Adi jak się można było spodziewać zajął miejsce z tyłu razem ze mną. Wyjątkowo poważnie brał przydzielone mu zadanie, by dopilnować abym dotarła do bazy. Nie zamierzałam teraz uciekać. Nie miałam dobrego podłoża, ani siły by zmienić się w jeden z wielu cieni mijanych na ulicach. Tym bardziej, że zajęli moje konta i zarekwirowali mieszkanie, więc musiała bym zacząć wszystko od nowa, a najlepiej od kradzieży, by mieć, od czego zacząć. Leniwie oparłam się o oparcie. Nagle zrobiło się ciemno. Korzystając z mojej chwili relaksu Adi narzucił mi na głowę płócienny worek.
-Kurwa, co ci odbiło !- Krzyknęłam próbując się wyswobodzić. Jednak mój towarzysz udaremnił moje starania, przytrzymując moje nadgarstki i unieruchamiając swoim ciałem, siadając na mnie okrakiem
-Nie tak szybko skarbie, wiesz, ze jeszcze nie mogę.- Mruknęłam, przestając walczyć, gdy zorientowałam się, co chce osiągnąć.
-Wybacz mi An, ale takie są zalecenia twojego ojca.- Szepną smutnym głosem.
-Niby czemu ? Przeciesz wiem gdzie jest baza- rzuciłam, jak by zaskoczona i głupiutka dziewczyna.
-Już nie. Rita muzyka- Chciałam zadać jeszcze jedno pytanie, ale głos James Hetfield, pochłoną mój. Westchnęłam jedynie i zrelaksowałam się na tyle ile pozwalał mi ta dość niewygodna pozycja.

Jak się można było domyślić umieścili mnie w pomieszczeni, z którego ucieczka była rzeczą niemożliwą. Ogólnie cała nowa baza główna była miejscem bez wyjścia, mi przypominał podziemny labirynt z dwoma wyjściami. Które były pilnowane tak, aby nawet mrówka się nie przecisnęła.
Leżała na łóżku w pokoju pozbawionym okien, ściany były w nim pomalowane na słodki różowy kolor, komoda, szafa i biurko, które tam stały były białe i wyrażały proste pozbawioną jakichkolwiek ozdobników, łóżko, na którym leżałam było jedno osobowe i w podobnym stylu. W jednym z rogów buczała maszyna odpowiedzialna za odpowiednie utrzymanie temperatury i odpowiedniego stężenia tlenu. Drzwi były metalowe ciężkie pełne zasuwek i kłódek, ale nie od mojej strony. No cóż trochę przesadziłam, bo były tylko dwa zamki, które zamykali zawsze na noc. Po za tym były tu jeszcze białe drewniane drzwi prowadzące do małej łazienki. Mój ojciec najwidoczniej zatrzymał mnie w swojej pamięci w wieku 6 lat, choć tak naprawdę przekroczyłam już 30. Z westchnieniem obróciłam się na brzuch i wtuliłam w pierzynę. Piekielna nuda, byłam pozbawiona broni, kontaktu ze światem i jakichkolwiek zdobyczy technologicznych. Niczym 15 latka w czasie szlabanu. Cisze przerwało ciche pukanie do drzwi.
-Wejść- Krzyknęłam, bezbarwnym głosem.
Nieśmiało do środka weszła mała dziewczynka, w długiej szacie, uczennica kapłanki. Zabawne, ale dłużej niż walczymy z naszym przeciwnikiem istnieje nasza religia, starsi, do których należy mój ojciec nie znali historii, dlaczego jest tak, a nie inaczej nasi dziadkowie chyba też.
Uczennica, pokłoniła mi się z grzeczności dla osoby starsze. Co za staromodny zwyczaik.
-Vailet panią prosi.- Tak Vailet główna kapłanka, która naprawdę obdarzona była niezwykłymi umiejętnościami magicznymi, które pomagały w naszej niekończącej się wojnie. Jej się nie odmawiało i nie kazało się czekać. Zwlekłam się wiec z łóżka i powlokłam się za drobnym dzieckiem przez labirynt szarych korytarzy do jej świątyni. Było to spore pomieszczenie, chyba jedyne z tak wysokim sufitem, kilka rzędów ławek i kula stojąca za ścianą z obrazami tak jak w kościele greko katolickim, tylko tam ukrywali, co innego.
Vailet stała spokojnie wlepiając we mnie białe tęczówki, które zawsze przyprawiały mnie o dreszcz. Mówi się że pierwsza kapłanka przybyła z innego świata by przekazać ludziom swoją wiedze i umiejętności. Jednak widząc chwiejność ludzkiej natury na zawsze postanowiła towarzyszyć swoim tworom.  Jednak ciało przemija, dlatego trwa w ciałach uczennic, szkolonych z pokolenia na pokolenie. Takie bajki i legendy na dobranoc. Mity oszołomów pragnących wyjaśnić, dlaczego świat wygląda tak a nie inaczej. Brak wiedzy na temat przeszłości naszego klanu bywa czasem frustrująca, nawet nie można być pewnym ile już trwa ta cała wojna.
-Witaj Anastazjo.- Szepnęła smutnym głosem. Skrupulatnie unikałam jej wzroku, gdyż czułam się wtedy tak jak by wszystkie minione i przyszłe grzechy uwalniały się z uwięzi umysłu i ciała i pokazywały swoje zamiary. – Choć.
Zaprowadziła mnie do małej komory, do której prowadziło jedno z wielu drzwi po prawej stronie pomieszczenia, zastępowały one zwyczajowe witraże.
W pomieszczeniu panował pół mrok rozświetlany jedynie przez rzędy świec. Na kamiennym ołtarzu leżał długi przedmiot. Krok do przodu w świetle pochodni błysnęła mi srebrne klinga. Miecz. Kolejny krok. Zarys czarnej rękojeści kolejny krok … w kształcie kokonu z pajęczej sieci. Tylko jedna osoba mogła ją wykonać i tylko jedna osoba miała taki miecz. Czułam jak krew zamarza w moich żyłach. Nie to nie możliwe, to nie mogło się zdarzyć nie to się nie dzieje !!
Patrzyłam na miecz Lili mojej towarzyszki od kołyski ostatniej osoby, której jeszcze nie straciłam.
-Co się stało ?- Wyszeptałam nawet nie wiem czy na głos, ale z nadzieją, ze Lili leży teraz w szpitalu nic jej nie jest i zaraz dadzą mi szanse się z nią spotkać. Jednak ta nadzieją prześmiewał cień ten, który gonił naszą trojkę od lat.
Lodowaty głos Vailet przywołał mnie do rzeczywistości niczym wpadnięcie do lodowatego oceanu.
-Nie wiemy. Znaleziono tylko to ani śladów tego, co się stało, ani jej ciała tylko miecz i dwa wspomnienia zaklęte w nim.  Jednak, są adresowane do ciebie, więc tylko ty możesz je odczytać. 
Czułam się otępiała i pusta, no cóż w końcu musze to zrobić. Moje palce zetknęły się z zimnym srebrem. Pochłoną mnie wodny wir.

Wspomnienia bywają różne dobre złe, jednak te przekazywane w formie zapisy magicznego, jako energia krążąca w atomach przedmiotu przenoszą czytającego w sam środek zdarzeń, których zmienić nie może, jego zadaniem jest jedynie obserwacja.



W zwykłej szkolnej klasie z ławkami tablicą i całym tym chramem, dzieciaki, a właściwie już prawie dorośli licealiści z zapałem notowali słowa nauczycielki, prowadzącej wykład, która zapewne już po „x” lekcji znała na pamięć tekst omawianego tekstu. W zamyśle wpatrywała się w uczniów, próbując wymusić na nich myślenie i skupienie różnymi pytaniami, jednocześnie pragnąc rozkochać ich w tak pięknym Wieruszu.  Kobieta o brązowych, krótko ściętych ze względów praktycznych włosach i ciepłej oliwkowej karnacji. Wyjątkowo zgrabna i wysportowana o słodkich czekoladowych oczach.
Cała scena była codzienną rutyną, którą przeżywa każdy z nas. Jednak spokój tego obrazka zakłóciły krzyki dochodzące z korytarza. Nauczycielka wytrącona z równowagi lekko zmarszczyła brwi.
-Co tam się dzieje ?-Mruknęła pod nosem.
Wyjrzała na korytarz i ujrzała scenę niczym apokaliptyczna wizja szaleńca mówiąca o tajemniczym wirusie mającym zmienić wszystkich ludzi w żywe trupy. Gdyż właśnie takie bezmózgie ofiary nieznanych nam mocy właśnie wstrzykiwała jad w kilku uczniów, którzy przypadkiem znaleźli się na korytarzu. Jad, który miał ich zmienić w posłuszne laleczki. Na szczęście jak się udało już wcześniej kobiecie ustalić ciągle żywych i co ciekawe po podaniu wywaru z poeny po kilku godzinach ofiara budziła się zdrowa.
Lili zatrząsnęła drzwi szybkim ruchem i kilkoma susami rzuciła się po futerał na gitarę, z którym od zawsze chodziła niczym pokutnica.  Uczniowie obserwowali ją zdezorientowani.  Cichy klik otwieranych zapięć zagłuszył huk drzwi uderzających o ścianę. Co prawda zombie, nie wyglądały tak jak we wszystkich grach komputerowych, bo było to pomału gnijące ciało jednak nadal w całkiem dobrym stanie. Najwidoczniej były wyjątkowe młode. Lili wysunęła srebrny miecz z pochwy i jednym ciosem pozbawiła zdziwionego stwora głowy. Z martwego ciała pomału wytrysnęła czarna maż przypominająca bardziej ropę niż krew. Wokół wybuchły krzyki nastała panika. Jedni wstali i zaczęli się cofać w głąb inni nerwowo rozglądali się w poszukiwaniu ucieczki. Ktoś zemdlał, ktoś wskoczył pod ławkę. 
-Spokojnie, tylko bez paniki- krzyknęła Lili. Mimo trudności jednak jej autorytet i charyzma wygrały ze strachem i uczniowie z przerażeniem w oczach ucichli.- Zabarykadujcie drzwi i nie wychodźcie stąd póki nie dostaniecie sygnału.
-A jaki to będzie sygnał ?- Krzykną ktoś bardziej opanowany.
-Domyślicie się.- Mówiąc to Lili przewiesiła sobie pochwę miecza przez ramie. Wyciągnęła z futerału pokrowiec z pistoletem, nakładając go dawała uczniom kolejne instrukcje.- Borek, Pokil i Grnek zabarykadujecie drzwi, gdy wyjdę. – Zapięła pokrowiec na udzie.
Trzech chłopców pewnie wyszło przed tłumek uczniów, najwidoczniej jej wybór był gruntownie przemyślany. Lili wyszła na korytarz gdzie chaos zdobywał coraz większą władze dzięki panice uczniów, których nauczyciele siłą pchali w ramiona trupów. Poleciało kilka głów, kilka ogłuszonych ofiar jadu padło na podłogę. Jednak sytuacja była już praktycznie nie do opanowania.
-Do wyjścia!!!-  Krzyknęła chwytając się ostatniej deski ratunku dla tych uczniów. Kilkanaście głów pochwyciło jej pomysł i zaczęło uciekać po schodach w dół by dostać się do głównego wyjścia.  Lili skorzystał z przejścia, zdecydowanie mniej zatłoczonego, gdyż prowadziły na piętro wyżej. Tam ku swojemu zaskoczeniu zastała podłogę usłaną trupami gdzie czerwień zdrowej krwi mieszała się z czernią tej zatrutej. Najwidoczniej kilku starszych rangą postanowiło sobie urządzić mały posiłek i zaskoczyło ich srebrne ostrze. Lili nie wydawała się tym zaskoczona, wręcz przeciwnie przyjęła ten widok z zadowoleniem. Zza jednych drzwi nagle wyskoczyła mała osóbka i rzuciła się w ramiona brunetki. Dziewczynie łzy spływały strumieniem po bladej ze strachu policzkach. Długie kręcone włosy spięte w koński ogon lepiły się od krwi, która też była na jej twarzyczce i ubraniach otulających drżące, wysportowane ciało.
-Spokojnie Madziu. Dobrze się spisałaś wszystko będzie dobrze. Oddychaj głęboko.- Dziewczynie w końcu udało się opanować nerwy i po niedawnym wybuchu zostały jedynie mokre policzki, na których łzy odznaczyły swoją drogę. Przez ramie miał przerzucony srebrny miecz treningowy.
-Przechodził tędy pewien mężczyzna, szepnęła. Portal otworzył się tam. –Palcem wskazała ścianę, na której pulsował czerwony okrąg, który wyglądałby niczym narysowany farbą gdyby nieprzebiegające, co chwile, po liniach impulsy energii. Lili zmarszczyła brwi w zaniepokojeniu. – Ten facet mówił coś o maszynie w piwnicy, świeżej krwi i Maderionium. –Streściła.
Lili w zamyśle pokiwała głową.
-Magda musisz wyprowadzić stąd uczniów, głównym wyjściem. Pozbądź się każdego, kto ci stanie na drodze i pamiętaj życie jednego za życie wielu.
Dziewczyna zbladła jeszcze bardziej, ale kiwnęła głową, po chwili poszła na schody. Nauczycielka zanim poszła w jej ślady ostatni raz spojrzała z niepokojem na symbol chcąc się czegoś upewnić.
Mentorka i jej uczennica walczył ramie w ramie przedzierając się przez armie nie umarłych. Po korytarzach płynęła czarna rzeka. Magda kierowała uczniów ku głównemu wyjściu torując im Dorego a Lili ubezpieczała tyły. Uczniowie w panice uciekali i panował piekielny chaos. Z każdą chwilą wibracje wyczuwalne tylko dla tych, którzy się ich spodziewali i wiedzieli, czym są stawały się coraz wyraźniejsze. Przez okna coraz wyraźniej było widać fioletową barierę za kilka chwil już nikt nie będzie w stanie stąd wyjść.
W końcu schody zostały pokonane. Jednak było za późno bariera stała się realną blokadą zamykającą drogę ucieczki.
Lili po czole spływały krople potu. Przkleła pod nosem. 
- Magda ! Zbierz wszystkich pod barierą, gdy tylko zniknie uciekajcie !- Krzyknęła i rzuciła się w stronę schodów prowadzących do piwnicy.
Tym czasem na dole czekali już na nią towarzystwo.  Już nie bezmózgie, niedoświadczone i kierujące się instynktem sługusy. Tym razem byli to już ci, którzy dobrowolnie oddali swoją dusze. Uśmiechali się złowieszczo oparci o maszynę do teleportacji.
-No proszę, proszę. Kto tu się zjawił? – Odezwał się sie jeden z nich, który Lili dobrze znała, bo ich drogi zeszły się już kiedyś z resztą podobnie jak drogi Anastazji. Miał on krótkie czarne włosy i przykuwającą wzrok Blizne przebiegającą od nosa przez policzek i niknąca gdzieś z tyłu głowy. – Widać, że jednak nasza wyprawa zaowocuje czymś więcej niż kilkoma smacznymi kąskami.
Wojowniczka zacisnęła z nienawiścią zęby patrząc jak sługus oblizuje usta. Jego towarzysz roześmiał się głupkowato. Był gruby, co szczególnie rzucało się w oczy przy drobnej posturze towarzysza. Najwidoczniej nowy, bo Lili nie kojarzyła tych świńskich oczek i tłustych krótkich brąz włosów. Dziewczyna ustawiła się gotowa do walki, tamci tylko się uśmiechnęli. 
Grubas lekceważącym krokiem podszedł do przeciwniczki wyciągając w między czasie z pochwy swój miecz. Widać było, że jest pewny zwycięstwa. Nie doceniał jej. To był błąd.
Lili jednym ruchem zasadziła mu kopniaka między nogi. Rywal najwidoczniej spodziewał się ciosu mieczem skulił się zaskoczony, następny cios rozłupał czaszkę, mieszanina mózgu i krwi wylała się u stup Lili, jednak ona nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, cała jej energia skupiona był na maszynie i mężczyźnie, który przy niej stał. Do aktywacji portalu zostało niespełna 2 minuty.
-Wielkie dzięki złotko. Ten idiota uwłaczał godności naszego klanu. –Uśmiechną się do niej tak, że większość osób zapewne dostała, by gęsiej skórki.- A teraz do rzeczy. –To mówiąc jednym płynnym ruchem wysuną pochwy swoje ostrze wykonane zapewne z czarnego diamentu, którego pochodzenie było dla wszystkich tajemnicą. 
Ten mężczyzna o lekkim kocim kroku, był wyjątkowo niebezpiecznym przeciwnikiem. Obserwował ją dokładnie, brał ją na przetrzymanie nie było, co do tego wątpliwości. Czas uciekał. Gra w domysły toczyła się niczym koło fortuny. W końcu decyzja. Dziewczyna jednym ruchem zasłoniła się przed nadchodzącym ciosem drugą sięgnęła po pistolet. Gdy ich ostrza się zetknęły. W powietrzu zbiegły się dwa huki. Kula wbiła się w strukturę przypominającą przestrzenny trapez z kulą, która generowała pole siłowe i była źródłem energii do teleportacji. Kawałki szkła z górnej części posypały się na podłodze, a towarzyszył temu niesamowity rozbłysk światła, który oślepił Lili. Jednak jej przeciwnik nie przejmował się tym, co się właśnie wydarzyło i wykorzystał dekoncentracje przeciwniczki, jedną ręką wytrącając jej miecz a drugą złapała za gardło przyciskając do ściany. Miecz zamienił na sztylet, który przyłożył nauczycielce do gardła. Ta popatrzyła na niego dumnie, gotowa na śmierć. Wygrany jedynie się uśmiechną.
Gdzieś w oddali złowieszczo zastukały metalowe podeszwy butów o płytki na podłodze.
Po chwili za dymu, który wydobywał się z maszyny wyłonił się mężczyzna. Jego jasna karnacja w słabym światłe wydawała się być wręcz biała, co wyjątkowo mocno kontrastowało z kruczo czarnymi włosami. Zielone oczy mierzyły sylwetki schwytanej ofiary z zadowoleniem i nieskrytym pożądaniem. 
-Możesz odejść- Głęboki głos, od którego po skórze przeszły ciarki. Nuż został odjęty od szyi, a Lili z jękiem upadła na podłogę. Sługus pokłonił się przed mężczyzną, który nie odrywając oczu od swojej ofiary wyrysował w powietrzu, palcem, gdzie z lewej strony, krąg zmaterializował się jako identyczny z tym z 2 piętra. 
-Tak, panie. – Po tych słowach znikną za symbolem. 
Lili spojrzała na swojego przeciwnika nie rozumiejąc. Przeciesz panem był, kto inny ten blady mężczyzna o kasztanowych włosach i z płyną krwią w oczach. Tan, który zaledwie 2 lata temu pojmał Werę. Władca wampirów.
-Zaskoczona ? To błąd- Uśmiechną się i podszedł do niej tak by nie mogła rzucić się w stronę miecze. Lili stanęła już na nogi, jednak bezbronna oparła się jedynie o ścianę, próbując wyczuć intencje wroga. Posturę miał niepozorną, u pasa lekki jednoręczny miecz, a z drugiej pochwę ze sztyletem. Na sobie ciężki ciemno brązowy płaszcz, rozpięty, ukazujący, oprócz broni, biała koszule.
 –Gdyby nie twoje konserwatywne myślenie, już dawno byś wiedziała, ale to lepiej dla mnie- Złapał ją za rękę i przyciągną do siebie. Drugą ręką złapał ją za kark. Wtulił głowę w jej szyje najwidoczniej delektując się jej zapachem.- Łatwiej było cię złapać.- Mrukną.
Lili wolną ręką jak najzwiniej powędrowała w kierunku jego paska. Udało się jej wyciągnąć jego miecz. Rękojeść wyglądająca jak głowo smoka, z którego pyska wychodziło ostrze, czarny diament. Para rozdzieliła się nagle, jak by poparzeni. Ona z ostrzem, on z uśmieszkiem, który pokazywał zbyt wiele uczuć, jak na jeden gest, co sprawiało, że koniec końców nie wiadomo, co wyrażał.
-Szybko myślisz skarbie.- Ona zaczęła się cofać ukradkiem szukając drogi ucieczki, a jednocześnie obserwując swojego przeciwnika gotowa do odparcia ataku.- Nie uciekniesz.- Szepną bezwiednie czytając jej myśli z ruchów i oczu.
Odwrócił się by sięgnąć po jej miecz, w ten ona odrzuciła się ze zrywem do biegu, nie zrobiła kroku zanim uderzyła w coś twardego niczym płot o właściwościach elektrycznego pastucha. Zielone promienie zaiskrzyły w zetknięciu z jej ciałem, a Lili pół przytomna padła na ziemie. Do jej gardła sięgnęła srebrna klinka jej własnego miecza. Przeciwnik odebrał swoją stratę i pochylił się nad pokonaną.
-Ostatnie życzenie ? –Zapytał z kpiącym uśmieszkiem na ustach.
-Tylko jedno -szepnęła zachrypniętym głosem- pozwól mi zostawić wiadomość.
Ten spojrzał na nią z przymrużonymi oczami podał jej miecz i pomógł zacisnąć palce na rękojeści, użyczył jej swojej energii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »