Pakowałam
swoje nieliczne rzeczy do małej torby. W szpitalu spędziłam prawie miesiąc
spokojnie pozwalając, by mój organizm i umysł zregeneruje się po tym, co się
stało. Oczywiście przez cały czas mojego boku nie opuszczał Adrian i Kasandra.
Opiekowali się i w miarę jak wracały mi siły z coraz większą czujnością,
obserwowali też każdy mój ruch, jak by mi się niezwykle śpieszyło do ponownej
ucieczki. Teraz w progu stał Adi, z czego można wywnioskować, że Kasandra stała
przy samochodzie. Mój ojciec nie lubił jak się narażałam, szczególnie po tym
jak moja matka została w zwierzęcy sposób zamordowana. Ogranicza całe moje
życie. Czuje się jak ptak w złotej klatce mogę mieć wszystko oprócz
niezależności. Jednak to nie jest mój styl, ja musiałam czuć się potrzebna i
nie potrafiłam żyć bez tego ciepłego dreszczu strachu adrenaliny, gdy
polowałam. Po za tym siedzenie w domu wpychało mnie w depresje.
Od dziecka
mnie szkolił na zabójczynie diabłów, mutantów czy czymkolwiek to było. Był ze
mnie dumny jak robiłam postępy, a teraz nagle to zbyt niebezpieczne. To zabawne
od ponad 80 lat walczymy z czymś, o czym nie wiemy wiele więcej niż to jak się
ich pozbyć. Tą wiedze swego czasu przypłaciliśmy krwią, podczas nieudanych prób
walki z wrogiem.
Tu nie
wszystko jest jak w legendach, ale potwory wydają się te same. Mają podobne
cechy, jednak wszystko jest jakby poplątane, niejasne i zmienne.
Zerknęłam na
mojego strażnika, który stał luźno oparty o framugę. Jego oczy o tęczówkach w
kolorze gorzkiej czekolady czujnie obserwowały każdy mój ruch. Kasztanowe włosy
prezentowały sobą klasyczny artystyczny nieład, który dodawał mu seksapilu.
Imponujące bicepsy skryte pod białym podkoszulkiem i skurzaną motocyklową
kurtką, były powodem nie jednego kisielu w majtkach. Dlatego tym bardziej nie
rozumiałam, czemu tak bardzo mu zależało na tym by siedzieć na głowie właśnie
mi. Nie miałam zamiaru obarczać nikogo sobą, ani swoimi humorami. Nie
zamierzałam uzależniać się od kogoś. Lubiłam życie wolnego strzelca pod mottem
umiesz liczyć licz na siebie nikt nie będzie musiał płacić za twoje błędy.
Zapięłam
zamek błyskawiczny, a Adi był już u mego boku i brał torbę, byle przypadkiem
nie próbowała nieść jej samej. Nie protestowałam, nie miałam sił na bezsensowne
sprzeczki, które i tak nie wniosą niczego dzięki, bardziej niż oślemu uporowi
mojego kolegi.
Wyprowadził
mnie w taki sposób jak bym mogła w każdej chwili zemdleć. Zacisnęłam zęby. W
takich chwilach wolałabym być po drugiej stronie grobu, gdzie miałabym święty
spokój. To pragnienie szczególnie potęgował fakt, że zaraz stanę twarzą twarz z
ojczulkiem.
Ani razu
mnie nie odwiedził. Wiem, ze się bał, ciekawe tylko czy widoku mnie w takim
stanie czy raczej nawrotu wspomnień z prosektorium.
Pomału
zbliżaliśmy się do samochodu, o który opierała się kobieta leniwie popalając
papierosa. Wyglądała jak postać wyjęta z jakiegoś filmu szpiegowskiego. Ciemne
okulary, choć niebo było białe od chmur, a na ziemi leżały już pierwsze sygnały
zbliżającej się zimy. Czarny płaszcz długi, aż do kolan, a do tego kozaki. Jej
drobną twarzyczkę otaczały burz czarnych loków. Rita. Siostra bliźniaczka
Kasandry. Co prawda nikt nie wierzy, że ta fanfatal od siedmiu boleści jest
siostrą tej wiecznie uśmiechniętej brunetki i pulchnych kształtach, jednak taki
urok bliźniąt dwu jajowych.
-Widzę ze
styl jak zawsze oryginalny Rito. –Rzuciłam, gdy podeszliśmy do samochodu. Ta
tylko wyrzuciła niedopałka i zajęła miejsce kierowcy. Rita mnie nie cierpiała, za to, że w jej
mniemaniu zawsze z nią rywalizowałam, zabierałam jej z przed nosa wszystkie
nagrody, a chłopcy, których on pragnęła ślinili się właśnie do mnie. W latach
młodości wdawała się ze mną w potyczki słowne, jednak zniechęcona porażkami
przestała reagować, zrobiła się cicha, zimna i zamknięta w sobie. Jedynie
pogodna natura Kasandry i gorąca miłość jej kochanka potrafiły do niej dotrzeć.
Swoją drogą jeszcze nie słyszałam, by kobieta mogła z siebie wydawać jęki tak
głośne by było je słychać w promieniu dobrych 50m. Jednak, jako zabójczyni nie
można było jej nic zarzucić, szanowałam ją, a jak sobie czasem coś powiedziałam
to już inna sprawa. Adi jak się można było spodziewać zajął miejsce z tyłu
razem ze mną. Wyjątkowo poważnie brał przydzielone mu zadanie, by dopilnować
abym dotarła do bazy. Nie zamierzałam teraz uciekać. Nie miałam dobrego
podłoża, ani siły by zmienić się w jeden z wielu cieni mijanych na ulicach. Tym
bardziej, że zajęli moje konta i zarekwirowali mieszkanie, więc musiała bym
zacząć wszystko od nowa, a najlepiej od kradzieży, by mieć, od czego zacząć.
Leniwie oparłam się o oparcie. Nagle zrobiło się ciemno. Korzystając z mojej
chwili relaksu Adi narzucił mi na głowę płócienny worek.
-Kurwa, co
ci odbiło !- Krzyknęłam próbując się wyswobodzić. Jednak mój towarzysz
udaremnił moje starania, przytrzymując moje nadgarstki i unieruchamiając swoim
ciałem, siadając na mnie okrakiem
-Nie tak
szybko skarbie, wiesz, ze jeszcze nie mogę.- Mruknęłam, przestając walczyć, gdy
zorientowałam się, co chce osiągnąć.
-Wybacz mi
An, ale takie są zalecenia twojego ojca.- Szepną smutnym głosem.
-Niby czemu
? Przeciesz wiem gdzie jest baza- rzuciłam, jak by zaskoczona i głupiutka
dziewczyna.
-Już nie.
Rita muzyka- Chciałam zadać jeszcze jedno pytanie, ale głos James Hetfield,
pochłoną mój. Westchnęłam jedynie i zrelaksowałam się na tyle ile pozwalał mi
ta dość niewygodna pozycja.
Jak się
można było domyślić umieścili mnie w pomieszczeni, z którego ucieczka była
rzeczą niemożliwą. Ogólnie cała nowa baza główna była miejscem bez wyjścia, mi
przypominał podziemny labirynt z dwoma wyjściami. Które były pilnowane tak, aby
nawet mrówka się nie przecisnęła.
Leżała na
łóżku w pokoju pozbawionym okien, ściany były w nim pomalowane na słodki różowy
kolor, komoda, szafa i biurko, które tam stały były białe i wyrażały proste pozbawioną
jakichkolwiek ozdobników, łóżko, na którym leżałam było jedno osobowe i w
podobnym stylu. W jednym z rogów buczała maszyna odpowiedzialna za odpowiednie
utrzymanie temperatury i odpowiedniego stężenia tlenu. Drzwi były metalowe
ciężkie pełne zasuwek i kłódek, ale nie od mojej strony. No cóż trochę
przesadziłam, bo były tylko dwa zamki, które zamykali zawsze na noc. Po za tym
były tu jeszcze białe drewniane drzwi prowadzące do małej łazienki. Mój ojciec
najwidoczniej zatrzymał mnie w swojej pamięci w wieku 6 lat, choć tak naprawdę
przekroczyłam już 30. Z westchnieniem obróciłam się na brzuch i wtuliłam w
pierzynę. Piekielna nuda, byłam pozbawiona broni, kontaktu ze światem i
jakichkolwiek zdobyczy technologicznych. Niczym 15 latka w czasie szlabanu. Cisze
przerwało ciche pukanie do drzwi.
-Wejść-
Krzyknęłam, bezbarwnym głosem.
Nieśmiało do
środka weszła mała dziewczynka, w długiej szacie, uczennica kapłanki. Zabawne,
ale dłużej niż walczymy z naszym przeciwnikiem istnieje nasza religia, starsi,
do których należy mój ojciec nie znali historii, dlaczego jest tak, a nie
inaczej nasi dziadkowie chyba też.
Uczennica,
pokłoniła mi się z grzeczności dla osoby starsze. Co za staromodny zwyczaik.
-Vailet
panią prosi.- Tak Vailet główna kapłanka, która naprawdę obdarzona była
niezwykłymi umiejętnościami magicznymi, które pomagały w naszej niekończącej
się wojnie. Jej się nie odmawiało i nie kazało się czekać. Zwlekłam się wiec z
łóżka i powlokłam się za drobnym dzieckiem przez labirynt szarych korytarzy do
jej świątyni. Było to spore pomieszczenie, chyba jedyne z tak wysokim sufitem,
kilka rzędów ławek i kula stojąca za ścianą z obrazami tak jak w kościele greko
katolickim, tylko tam ukrywali, co innego.
Vailet stała
spokojnie wlepiając we mnie białe tęczówki, które zawsze przyprawiały mnie o
dreszcz. Mówi się że pierwsza kapłanka przybyła z innego świata by przekazać
ludziom swoją wiedze i umiejętności. Jednak widząc chwiejność ludzkiej natury
na zawsze postanowiła towarzyszyć swoim tworom.
Jednak ciało przemija, dlatego trwa w ciałach uczennic, szkolonych z
pokolenia na pokolenie. Takie bajki i legendy na dobranoc. Mity oszołomów
pragnących wyjaśnić, dlaczego świat wygląda tak a nie inaczej. Brak wiedzy na
temat przeszłości naszego klanu bywa czasem frustrująca, nawet nie można być
pewnym ile już trwa ta cała wojna.
-Witaj
Anastazjo.- Szepnęła smutnym głosem. Skrupulatnie unikałam jej wzroku, gdyż
czułam się wtedy tak jak by wszystkie minione i przyszłe grzechy uwalniały się
z uwięzi umysłu i ciała i pokazywały swoje zamiary. – Choć.
Zaprowadziła
mnie do małej komory, do której prowadziło jedno z wielu drzwi po prawej
stronie pomieszczenia, zastępowały one zwyczajowe witraże.
W
pomieszczeniu panował pół mrok rozświetlany jedynie przez rzędy świec. Na
kamiennym ołtarzu leżał długi przedmiot. Krok do przodu w świetle pochodni
błysnęła mi srebrne klinga. Miecz.
Kolejny krok. Zarys czarnej rękojeści kolejny krok … w kształcie kokonu z
pajęczej sieci. Tylko jedna osoba mogła ją wykonać i tylko jedna osoba miała
taki miecz. Czułam jak krew zamarza w moich żyłach. Nie to nie możliwe, to nie mogło się zdarzyć nie to się nie dzieje !!
Patrzyłam na
miecz Lili mojej towarzyszki od kołyski ostatniej osoby, której jeszcze nie
straciłam.
-Co się
stało ?- Wyszeptałam nawet nie wiem czy na głos, ale z nadzieją, ze Lili leży
teraz w szpitalu nic jej nie jest i zaraz dadzą mi szanse się z nią spotkać.
Jednak ta nadzieją prześmiewał cień ten, który gonił naszą trojkę od lat.
Lodowaty
głos Vailet przywołał mnie do rzeczywistości niczym wpadnięcie do lodowatego
oceanu.
-Nie wiemy.
Znaleziono tylko to ani śladów tego, co się stało, ani jej ciała tylko miecz i
dwa wspomnienia zaklęte w nim. Jednak,
są adresowane do ciebie, więc tylko ty możesz je odczytać.
Czułam się
otępiała i pusta, no cóż w końcu musze to zrobić. Moje palce zetknęły się z
zimnym srebrem. Pochłoną mnie wodny wir.
Wspomnienia
bywają różne dobre złe, jednak te przekazywane w formie zapisy magicznego, jako
energia krążąca w atomach przedmiotu przenoszą czytającego w sam środek
zdarzeń, których zmienić nie może, jego zadaniem jest jedynie obserwacja.
W zwykłej
szkolnej klasie z ławkami tablicą i całym tym chramem, dzieciaki, a właściwie
już prawie dorośli licealiści z zapałem notowali słowa nauczycielki, prowadzącej
wykład, która zapewne już po „x” lekcji znała na pamięć tekst omawianego
tekstu. W zamyśle wpatrywała się w uczniów, próbując wymusić na nich myślenie i
skupienie różnymi pytaniami, jednocześnie pragnąc rozkochać ich w tak pięknym
Wieruszu. Kobieta o brązowych, krótko
ściętych ze względów praktycznych włosach i ciepłej oliwkowej karnacji.
Wyjątkowo zgrabna i wysportowana o słodkich czekoladowych oczach.
Cała scena
była codzienną rutyną, którą przeżywa każdy z nas. Jednak spokój tego obrazka
zakłóciły krzyki dochodzące z korytarza. Nauczycielka wytrącona z równowagi
lekko zmarszczyła brwi.
-Co tam się
dzieje ?-Mruknęła pod nosem.
Wyjrzała na
korytarz i ujrzała scenę niczym apokaliptyczna wizja szaleńca mówiąca o
tajemniczym wirusie mającym zmienić wszystkich ludzi w żywe trupy. Gdyż właśnie
takie bezmózgie ofiary nieznanych nam mocy właśnie wstrzykiwała jad w kilku
uczniów, którzy przypadkiem znaleźli się na korytarzu. Jad, który miał ich zmienić
w posłuszne laleczki. Na szczęście jak się udało już wcześniej kobiecie ustalić
ciągle żywych i co ciekawe po podaniu wywaru z poeny po kilku godzinach ofiara
budziła się zdrowa.
Lili
zatrząsnęła drzwi szybkim ruchem i kilkoma susami rzuciła się po futerał na
gitarę, z którym od zawsze chodziła niczym pokutnica. Uczniowie obserwowali ją
zdezorientowani. Cichy klik otwieranych
zapięć zagłuszył huk drzwi uderzających o ścianę. Co prawda zombie, nie
wyglądały tak jak we wszystkich grach komputerowych, bo było to pomału gnijące
ciało jednak nadal w całkiem dobrym stanie. Najwidoczniej były wyjątkowe młode.
Lili wysunęła srebrny miecz z pochwy i jednym ciosem pozbawiła zdziwionego
stwora głowy. Z martwego ciała pomału wytrysnęła czarna maż przypominająca bardziej
ropę niż krew. Wokół wybuchły krzyki nastała panika. Jedni wstali i zaczęli się
cofać w głąb inni nerwowo rozglądali się w poszukiwaniu ucieczki. Ktoś zemdlał,
ktoś wskoczył pod ławkę.
-Spokojnie,
tylko bez paniki- krzyknęła Lili. Mimo trudności jednak jej autorytet i
charyzma wygrały ze strachem i uczniowie z przerażeniem w oczach ucichli.-
Zabarykadujcie drzwi i nie wychodźcie stąd póki nie dostaniecie sygnału.
-A jaki to
będzie sygnał ?- Krzykną ktoś bardziej opanowany.
-Domyślicie
się.- Mówiąc to Lili przewiesiła sobie pochwę miecza przez ramie. Wyciągnęła z
futerału pokrowiec z pistoletem, nakładając go dawała uczniom kolejne
instrukcje.- Borek, Pokil i Grnek zabarykadujecie drzwi, gdy wyjdę. – Zapięła
pokrowiec na udzie.
Trzech
chłopców pewnie wyszło przed tłumek uczniów, najwidoczniej jej wybór był
gruntownie przemyślany. Lili wyszła na korytarz gdzie chaos zdobywał coraz
większą władze dzięki panice uczniów, których nauczyciele siłą pchali w ramiona
trupów. Poleciało kilka głów, kilka ogłuszonych ofiar jadu padło na podłogę.
Jednak sytuacja była już praktycznie nie do opanowania.
-Do
wyjścia!!!- Krzyknęła chwytając się
ostatniej deski ratunku dla tych uczniów. Kilkanaście głów pochwyciło jej
pomysł i zaczęło uciekać po schodach w dół by dostać się do głównego
wyjścia. Lili skorzystał z przejścia,
zdecydowanie mniej zatłoczonego, gdyż prowadziły na piętro wyżej. Tam ku
swojemu zaskoczeniu zastała podłogę usłaną trupami gdzie czerwień zdrowej krwi
mieszała się z czernią tej zatrutej. Najwidoczniej kilku starszych rangą
postanowiło sobie urządzić mały posiłek i zaskoczyło ich srebrne ostrze. Lili
nie wydawała się tym zaskoczona, wręcz przeciwnie przyjęła ten widok z
zadowoleniem. Zza jednych drzwi nagle wyskoczyła mała osóbka i rzuciła się w ramiona
brunetki. Dziewczynie łzy spływały strumieniem po bladej ze strachu policzkach.
Długie kręcone włosy spięte w koński ogon lepiły się od krwi, która też była na
jej twarzyczce i ubraniach otulających drżące, wysportowane ciało.
-Spokojnie
Madziu. Dobrze się spisałaś wszystko będzie dobrze. Oddychaj głęboko.-
Dziewczynie w końcu udało się opanować nerwy i po niedawnym wybuchu zostały
jedynie mokre policzki, na których łzy odznaczyły swoją drogę. Przez ramie miał
przerzucony srebrny miecz treningowy.
-Przechodził
tędy pewien mężczyzna, szepnęła. Portal otworzył się tam. –Palcem wskazała
ścianę, na której pulsował czerwony okrąg, który wyglądałby niczym narysowany
farbą gdyby nieprzebiegające, co chwile, po liniach impulsy energii. Lili
zmarszczyła brwi w zaniepokojeniu. – Ten facet mówił coś o maszynie w piwnicy,
świeżej krwi i Maderionium. –Streściła.
Lili w
zamyśle pokiwała głową.
-Magda
musisz wyprowadzić stąd uczniów, głównym wyjściem. Pozbądź się każdego, kto ci
stanie na drodze i pamiętaj życie jednego za życie wielu.
Dziewczyna
zbladła jeszcze bardziej, ale kiwnęła głową, po chwili poszła na schody.
Nauczycielka zanim poszła w jej ślady ostatni raz spojrzała z niepokojem na
symbol chcąc się czegoś upewnić.
Mentorka i
jej uczennica walczył ramie w ramie przedzierając się przez armie nie umarłych.
Po korytarzach płynęła czarna rzeka. Magda kierowała uczniów ku głównemu
wyjściu torując im Dorego a Lili ubezpieczała tyły. Uczniowie w panice uciekali
i panował piekielny chaos. Z każdą chwilą wibracje wyczuwalne tylko dla tych,
którzy się ich spodziewali i wiedzieli, czym są stawały się coraz wyraźniejsze.
Przez okna coraz wyraźniej było widać fioletową barierę za kilka chwil już nikt
nie będzie w stanie stąd wyjść.
W końcu
schody zostały pokonane. Jednak było za późno bariera stała się realną blokadą
zamykającą drogę ucieczki.
Lili po
czole spływały krople potu. Przkleła pod nosem.
- Magda !
Zbierz wszystkich pod barierą, gdy tylko zniknie uciekajcie !- Krzyknęła i
rzuciła się w stronę schodów prowadzących do piwnicy.
Tym czasem
na dole czekali już na nią towarzystwo.
Już nie bezmózgie, niedoświadczone i kierujące się instynktem sługusy.
Tym razem byli to już ci, którzy dobrowolnie oddali swoją dusze. Uśmiechali się
złowieszczo oparci o maszynę do teleportacji.
-No proszę,
proszę. Kto tu się zjawił? – Odezwał się sie jeden z nich, który Lili dobrze
znała, bo ich drogi zeszły się już kiedyś z resztą podobnie jak drogi
Anastazji. Miał on krótkie czarne włosy i przykuwającą wzrok Blizne przebiegającą
od nosa przez policzek i niknąca gdzieś z tyłu głowy. – Widać, że jednak nasza
wyprawa zaowocuje czymś więcej niż kilkoma smacznymi kąskami.
Wojowniczka
zacisnęła z nienawiścią zęby patrząc jak sługus oblizuje usta. Jego towarzysz
roześmiał się głupkowato. Był gruby, co szczególnie rzucało się w oczy przy
drobnej posturze towarzysza. Najwidoczniej nowy, bo Lili nie kojarzyła tych
świńskich oczek i tłustych krótkich brąz włosów. Dziewczyna ustawiła się gotowa
do walki, tamci tylko się uśmiechnęli.
Grubas
lekceważącym krokiem podszedł do przeciwniczki wyciągając w między czasie z
pochwy swój miecz. Widać było, że jest pewny zwycięstwa. Nie doceniał jej. To
był błąd.
Lili jednym
ruchem zasadziła mu kopniaka między nogi. Rywal najwidoczniej spodziewał się
ciosu mieczem skulił się zaskoczony, następny cios rozłupał czaszkę, mieszanina
mózgu i krwi wylała się u stup Lili, jednak ona nie zwróciła na to najmniejszej
uwagi, cała jej energia skupiona był na maszynie i mężczyźnie, który przy niej
stał. Do aktywacji portalu zostało niespełna 2 minuty.
-Wielkie
dzięki złotko. Ten idiota uwłaczał godności naszego klanu. –Uśmiechną się do
niej tak, że większość osób zapewne dostała, by gęsiej skórki.- A teraz do
rzeczy. –To mówiąc jednym płynnym ruchem wysuną pochwy swoje ostrze wykonane
zapewne z czarnego diamentu, którego pochodzenie było dla wszystkich
tajemnicą.
Ten
mężczyzna o lekkim kocim kroku, był wyjątkowo niebezpiecznym przeciwnikiem.
Obserwował ją dokładnie, brał ją na przetrzymanie nie było, co do tego wątpliwości.
Czas uciekał. Gra w domysły toczyła się niczym koło fortuny. W końcu decyzja.
Dziewczyna jednym ruchem zasłoniła się przed nadchodzącym ciosem drugą sięgnęła
po pistolet. Gdy ich ostrza się zetknęły. W powietrzu zbiegły się dwa huki.
Kula wbiła się w strukturę przypominającą przestrzenny trapez z kulą, która
generowała pole siłowe i była źródłem energii do teleportacji. Kawałki szkła z
górnej części posypały się na podłodze, a towarzyszył temu niesamowity rozbłysk
światła, który oślepił Lili. Jednak jej przeciwnik nie przejmował się tym, co
się właśnie wydarzyło i wykorzystał dekoncentracje przeciwniczki, jedną ręką
wytrącając jej miecz a drugą złapała za gardło przyciskając do ściany. Miecz
zamienił na sztylet, który przyłożył nauczycielce do gardła. Ta popatrzyła na
niego dumnie, gotowa na śmierć. Wygrany jedynie się uśmiechną.
Gdzieś w
oddali złowieszczo zastukały metalowe podeszwy butów o płytki na podłodze.
Po chwili za
dymu, który wydobywał się z maszyny wyłonił się mężczyzna. Jego jasna karnacja
w słabym światłe wydawała się być wręcz biała, co wyjątkowo mocno kontrastowało
z kruczo czarnymi włosami. Zielone oczy mierzyły sylwetki schwytanej ofiary z
zadowoleniem i nieskrytym pożądaniem.
-Możesz
odejść- Głęboki głos, od którego po skórze przeszły ciarki. Nuż został odjęty
od szyi, a Lili z jękiem upadła na podłogę. Sługus pokłonił się przed
mężczyzną, który nie odrywając oczu od swojej ofiary wyrysował w powietrzu,
palcem, gdzie z lewej strony, krąg zmaterializował się jako identyczny z tym z
2 piętra.
-Tak, panie.
– Po tych słowach znikną za symbolem.
Lili
spojrzała na swojego przeciwnika nie rozumiejąc. Przeciesz panem był, kto inny
ten blady mężczyzna o kasztanowych włosach i z płyną krwią w oczach. Tan, który
zaledwie 2 lata temu pojmał Werę. Władca wampirów.
-Zaskoczona
? To błąd- Uśmiechną się i podszedł do niej tak by nie mogła rzucić się w
stronę miecze. Lili stanęła już na nogi, jednak bezbronna oparła się jedynie o
ścianę, próbując wyczuć intencje wroga. Posturę miał niepozorną, u pasa lekki
jednoręczny miecz, a z drugiej pochwę ze sztyletem. Na sobie ciężki ciemno
brązowy płaszcz, rozpięty, ukazujący, oprócz broni, biała koszule.
–Gdyby nie twoje konserwatywne myślenie, już
dawno byś wiedziała, ale to lepiej dla mnie- Złapał ją za rękę i przyciągną do
siebie. Drugą ręką złapał ją za kark. Wtulił głowę w jej szyje najwidoczniej
delektując się jej zapachem.- Łatwiej było cię złapać.- Mrukną.
Lili wolną
ręką jak najzwiniej powędrowała w kierunku jego paska. Udało się jej wyciągnąć
jego miecz. Rękojeść wyglądająca jak głowo smoka, z którego pyska wychodziło
ostrze, czarny diament. Para rozdzieliła się nagle, jak by poparzeni. Ona z
ostrzem, on z uśmieszkiem, który pokazywał zbyt wiele uczuć, jak na jeden gest,
co sprawiało, że koniec końców nie wiadomo, co wyrażał.
-Szybko
myślisz skarbie.- Ona zaczęła się cofać ukradkiem szukając drogi ucieczki, a
jednocześnie obserwując swojego przeciwnika gotowa do odparcia ataku.- Nie
uciekniesz.- Szepną bezwiednie czytając jej myśli z ruchów i oczu.
Odwrócił się
by sięgnąć po jej miecz, w ten ona odrzuciła się ze zrywem do biegu, nie
zrobiła kroku zanim uderzyła w coś twardego niczym płot o właściwościach
elektrycznego pastucha. Zielone promienie zaiskrzyły w zetknięciu z jej ciałem,
a Lili pół przytomna padła na ziemie. Do jej gardła sięgnęła srebrna klinka jej
własnego miecza. Przeciwnik odebrał swoją stratę i pochylił się nad pokonaną.
-Ostatnie
życzenie ? –Zapytał z kpiącym uśmieszkiem na ustach.
-Tylko jedno
-szepnęła zachrypniętym głosem- pozwól mi zostawić wiadomość.
Ten spojrzał
na nią z przymrużonymi oczami podał jej miecz i pomógł zacisnąć palce na
rękojeści, użyczył jej swojej energii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz