„Dzień jak co dzień, poranek jak
każdy inny.”
Eldo,
Granice
To nie było tak, że Chris uciekał, bo miał na to akurat
ochotę. Tak naprawdę, to nie lubił wzmożonego wysiłku fizycznego z rana. Do
tego w niekompletnej garderobie.
Cóż, ojciec Samanthy (ewentualnie Cecily, Katherine lub
Janneth) nie wykazał się zbyt wielkim entuzjazmem, gdy po powrocie z nocnej
zmiany zastał swoją córkę w łóżku z obcym mężczyzną. Swoją nagą córkę z równie
nagimi mężczyzną. Chris był pełen podziwu dla prawie pięćdziesięcioletniego
staruszka (jak w ogóle można mieć pięćdziesiąt lat? Czy człowiek się już nie
rozsypuje w tym wieku?), który w dosłownie kilka sekund zdążył pobiec do salonu
po dubeltówkę, naładować nią i wycelować w ubierającego się Chrisa.
Mały aniołek, stojący dotychczas na szafce nocnej domniemanej
Samanthy, roztrzaskał się w drobny mak od pocisku. Chris wolał nie sprawdzać,
jak zachowałaby się jego łydka w podobnej sytuacji, o głowie nie wspominając.
Odnotować, co zrobić po
powrocie do domu, bez ani jednego pocisku w ciele: przez dziesięć minut oddawać
hołd tym, którzy zajmują się montowaniem schodów przeciwpożarowych!
Do ziemi zostały mu jeszcze jakieś dwa piętra, ale gdy
kolejny pocisk śmignął tuż pod jego ręką, Chris zdecydował, że woli mieć
zwichniętą kostkę niż kostkę przestrzeloną i najzwyczajniej w świecie zeskoczył
ze schodów.
Tajemnicza Siła Wyższa, w którą nie wierzył, zlitowała się
nad nim i na końcu toru jego szaleńczego skoku ustawiła worki ze śmieciami. Od
nich droga poza ogrodzenie osiedla była szalenie prosta i tylko dwa razy musiał
uniknąć niechybnego postrzelenia.
Zdenerwował się dopiero wtedy, gdy wdepnął bosą stopą wprost
w kałużę. Tak to bywa, jak w pośpiechu zapomnisz założyć butów.
*
Chris zawsze chciał powiedzieć ojcu, że go nienawidzi. Tylko,
jak na złość, nigdy nie miał dobrego powodu do tego, by go nienawidzić. Nawet
teraz, gdy stał przemoczony, bosy i trzęsący się jak osika (Tajemnicza Siła
Wyższa stwierdziła, że jeden cud na dzień wystarczy, jak dla takiego
bezbożnika, jakim jest Christopher Thomas Redeyes, więc w połowie drogi złapała
go okropna ulewa).
— Czyżby niespodziewana zmiana planów?
Chris szczerze nienawidził dewelopera, który kazał wybudować
mieszkania z na tyle wąskimi drzwiami, by nikt nie mógł przemknąć się, gdy Calm
Redeyes stanął w nich, ledwo mieszcząc się ze swoimi szerokimi barkami.
Odnotować, co zrobić,
gdy ojciec mnie łaskawie wpuści (jeżeli w ogóle mnie wpuści): złożyć skargę do
spółdzielni i poszukać jakiejś przyjemnej stancji. Z szerszymi drzwiami.
— No, nacieszyłeś już swoje oczy widokiem mojej klęski? To
wpuść mnie łaskawie, bo czuję, że powoli zaczynam się rozpuszczać.
Chyba w końcu nadszedł ten dzień, w którym Chris w końcu
znalazł powód by nienawidzić własnego ojca. Szczerze nienawidził jego
triumfalnego uśmieszku. I brudnych, wilgotnych skarpetek, ale to już inna
sprawa.
*
— … a potem chyba do niej doszło, że jednak mam rację, bo
zarzuciła tymi swoimi sztucznymi kudłami i odeszła, mówiąc: „Jeszcze się
policzymy, Redeyes.” Wyobrażasz to sobie? Groziła mi, Chris. Mi! Tej Aurorze Redeyes. Co mnie obchodzi,
że jest najbardziej popularną dziewczyną w szkole? Ja też mogłabym nią być, ale
nie pociąga mnie sypianie z kim popadnie. Poza tym, połowa jej „amantów”
spisuje ode mnie prace domowe, więc raczej to po mojej stronie by stanęli,
gdyby doszło do czegoś poważniejszego. Oczywiście, nie twierdzę, żeby taka
sytuacja miała się zdarzyć…
Chris naprawdę kochał swoją młodszą siostrę. Może teraz nie
było tego widać, bo jej bezustanna paplanina zaczynała doprowadzać go do szału
i miał ochotę, tak jak ojciec, wymknąć się niepostrzeżenie do swojego pokoju,
ale naprawdę kochał Aurorę. Tylko czasami była nieznośna. Na przykład teraz,
gdy bezustannie mówiła o szkole i jakiejś Donacie Simons.
— Siostra, ja naprawdę wierzę, że ta historia jest szalenie
interesująca, ale ryż się przypala.
Aurora Redeyes miała niesamowitą zdolność do zapominania o
bożym (i nie tylko) świecie, gdy chodziło o wyrzucanie z siebie złości po całym
dniu spędzonym w szkole. Chris się jej nie dziwił, bo robił dokładnie to samo,
gdy był w jej wieku, z tą różnicą, że nic niewartymi wyrzutami dzielił się z
ojcem, który był mistrzem w zasypianiu z otwartymi oczami. Cóż, Chris nie
opanował jeszcze tej trudnej sztuczki, nawet pomimo tego, że jego młodsza
siostra kończyła właśnie gimnazjum.
Dziewczyna zerwała się z pufa w panterkę, który był jej
prezentem na piętnaste urodziny, i, o mało nie zabiwszy się na płytkach, wpadła
do kuchni. Chris uwielbiał oglądać siostrę w krytycznych sytuacjach, kiedy
starała się uratować to, co miało być ich przyszłym obiadem.
— Ale wiesz. — Stanął obok niej, nonszalancko opierając się
biodrem o blat i podając Aurorze rękawicę kuchenną. — Jeżeli ta dziewczyna…
— Plastik.
— Jeżeli ten plastik — zreflektował się — nadal będzie ci
dokuczać, to wystarczy słowo, a Najwspanialszy i Najmądrzejszy Starszy Brat Na
Świecie rozwiąże tę sprawę.
Gdyby Aurora właśnie nie mieszała gulaszu, to prawdopodobnie
parsknęłaby śmiechem. Ostatecznie, ograniczyła się do posłania Chrisowi
pobłażliwego spojrzenia.
Aurora od zawsze była samodzielną dziewczynką i wszystkie
swoje konflikty rozwiązywała bez jakiejkolwiek pomocy ze strony brata czy ojca.
Niemniej jednak, oni nadal czuli się w potrzebie opiekowania jedyną (i nadal
niepełnoletnią) kobietą w domu, a ona nie miała serca im tego zabronić.
— Dzięki, Chris, ale postaram się rozwiązać ten konflikt na
płaszczyźnie dyplomatycznej.
Miłość braterska Christophera Thomasa Redeyesa po raz kolejny
została odrzucona.
*
Umysł Chrisa był wypełniony po brzegi łaciną. Mimo iż nie
rozumiał, do czego przyda mi się wiedza, że szczęka po łacinie to maxilla, uczył się wytrwale na
zaliczenie. W takich oto chwilach, gdy dochodziła druga w nocy, a litery
zaczynały tańczyć kankana na kartce, podczas gdy Chris nadal nie umiał
wszystkiego, nachodziły go wątpliwości, czy studia medyczne to był na pewno
taki dobry pomysł.
Niby ojciec coś tam brzdąkał, że nie widzi sensu, na
marnowanie pięciu lat życia, tylko po to, by wiedzieć jak słabym organizmem
jest człowiek i w jak wymyślny sposób można go pokroić, ale Chris przechodził
wtedy okres buntu i wszystko, co wyszło z ust Calma było z miejsca zaprzeczane
i uznawane za złe.
Zapach świeżej kawy zaatakował jego nozdrza wtedy, kiedy się
tego najmniej spodziewał, powodując zamęt w głowie Chrisa, że nie był już
pewien czy os sphenoidale to kość
klinowa czy jednak jarzmowa.
Tak właściwie to Aurora była dziwna. Zawsze nosiła bluzki z
długim rękawem lub sweterki, tłumacząc, że jej zimno, a nogi najczęściej miała
gołe. Może jej ciało potrzebowało ocieplania tylko w pięćdziesięciu procentach
i z dwojga złego wolało wybrać górę niż niecały metr nóg? Jakby to nie było,
Chris nie zdziwił się, widząc Aurorę w bieliźnie i bawełnianej bluzce z
dłuższym rękawem oraz kołnierzykiem na guziczki. Bardziej zastanawiał go ten
kubek w jej dłoniach.
— Nie wątpię w to, że zdasz, ale to tylko mała pomoc w walce
z sennością.
Chris bardzo kochał swoją siostrę. Niezależnie od godziny,
sytuacji i okoliczności. Aurora była jego ukochaną młodszą siostrzyczką, więc
nie dziwnym było to, że najzwyczajniej w świecie i po ludzku ją przytulił.
*
— „To nie tak, że boję się umrzeć. Po prostu nie chciałbym
być w pobliżu, kiedy to się stanie.” Uwielbiam Woody’ego Allena!
Chris miał czasami niejasne wrażenie, że albo to wszyscy
wokół się zmówili, by go wyalienować, albo to on był jakiś dziwny, że oglądał
film tuż przed egzaminem. On po prostu nie lubił się nadmiernie stresować i
potrzebował rozluźnienia tuż przed wzmożonym wysiłkiem psychicznym, który
zbliżał się wielkimi krokami. Nie zwracał zbytniej uwagi na powtarzających
materiał studentów, ale oni zwracali uwagę na niego, gdy komentował pod nosem
co lepsze kwestie. Dziwni ludzie, nie mieli własnego życia, czy jak?
Odnotować, co zrobić po
powrocie do domu: sprawdzić w lustrze, czy nie mam niczego na twarzy.
Ewentualnie poprosić rodzinę o pomoc.
*
W gruncie rzeczy, Chris powinien się czuć jak młody bóg.
Prawda była jednak taka, że czuł się jak wyjęty prosto z pralki po odwirowaniu.
Był w stanie przyjąć nawet okropnego pufa w panterkę jako siedzisko, chociaż na
co dzień trzymał się od niego z daleko, z prostej przyczyny, że ten mebel miał
wyjątkowo niegodne jego męskiego siedziska obicie.
Co do przewidywanego stanu mentalnego Chrisa: zdał najlepiej
z grupy, ale co on musiał zrobić, by mieć to zaliczenie za sobą, to jego.
Puf był mięciutki i niezajmowany przez Aurorę tylko dlatego,
że dziewczyna była jeszcze w szkole. Wiązało się z tym też to, że jeżeli Chris
chciał coś zjeść, to musiałby zrobić sobie to jedzenie sam, co było niemożliwe
z tej prostej przyczyny, że Chris nie potrafił nawet wody zagotować bez
podpalenia rączek garnka. Postanowił profilaktycznie nie zbliżać się do
kuchenki.
Cóż, ojciec był w pracy. Łatwo było stwierdzić tę oczywistość
po ziejącej przykrą pustką lodówce. Tak między Bogiem a prawdą, była tam
jeszcze sałata, ale Redeyes nie królik, zielenizną się nie zadowoli.
— I co mi po wynikach, skoro umrę z głodu? — Mówienie do
siebie było zaliczane do kategorii „poziom baterii: dziesięć procent”. — Tak
niegodna śmierć, dla tak wybitnej jednostki! — Teatralizacja podchodziła pod
„poziom baterii: pięć procent”. — Umrę sam, zapomniany przez wszystkich,
odrzucony przez społeczeństwo, które nie rozumie mego geniuszu… — Płaszczenie
się po ziemi, natomiast, „poziom baterii: dlaczego się jeszcze nie
rozładował?”.
Prosta odpowiedź – Chris dojrzał swoją konsolę PlayStation, a
obok niej, stojące praktycznie na piedestale, pudełko z najnowszym Assassin’s
Creedem. Organizm Chrisa sam zachodził w głowę, jak to możliwe, żeby z poziomu
krytycznego, przeskoczył nagle na zgrabne osiemdziesiąt procent.
Zazwyczaj było tak, że gdy Chris się dorwał do pada, to nie
wypuszczał go z rąk, dopóki powieki same mu się nie zamykały, a kiszki nie
zaczynały skręcać w ruchach lambady.
Tym razem nie było inaczej. Co prawda, ani Aurora, ani Calm
jeszcze nie wrócili, więc Chris oddawał się upojnej przyjemności, jaką było
zabijanie Anglików tomahawkiem z wysokości. Oddawałby się jej jeszcze przez
najbliższe kilka godzin, gdyby nie pukanie do drzwi, które wybiło go z rytmu, a
Connor w grze spadł z urwiska. Na ekranie telewizora widniał napis: „Brak
synchronizacji: śmierć”.
Chris, w wyjątkowo złym nastroju, otworzył drzwi, w celu
zaszczycenia nieproszonego gościa kilkoma wyjątkowo obelżywymi epitetami, ale
nagle zabrakło mu słów.
Nie można było powiedzieć, że Chris bał się krwi, bo się nie
bał. Gdyby było inaczej, nie myślałby o karierze chirurga po skończeniu studiów
i pracowałby w warzywniaku na rogu, zastanawiając się, co zrobić z maturą.
Chris po prostu nie przepadał za tym, gdy ktoś krwawił mu wprost na
wycieraczkę. Nie miał pojęcia jak to później wybawić.
— Ty…
Może i Chris był dziwny, ale według jego pojmowania, ktoś,
kto obficie krwawi od rany zadanej w brzuch, nie powinien się tak promiennie
uśmiechać, ani tym bardziej rzucać mu na szyję (to markowe spodnie!).
Cóż, nie ważne co Chris myślał bądź nie, przed chwilą przed
jego drzwiami stał Maximilian, gdyż obecnie opierał się na Chrisie całym
ciężarem ciała, stojąc w progu. Po chwili, już w tym progu nie stali, gdyż Max
zwyczajnie stracił przytomność, a Chris równowagę.
Chwilę zajęło mu uzmysłowienie sobie, że leżą na podłodze w
przejściu. Później przyszła panika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz