Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

„Dzień jak co dzień, poranek jak każdy inny.” - Niah [Piszę, bo lubię]

„Dzień jak co dzień, poranek jak każdy inny.”
Eldo, Granice



To nie było tak, że Chris uciekał, bo miał na to akurat ochotę. Tak naprawdę, to nie lubił wzmożonego wysiłku fizycznego z rana. Do tego w niekompletnej garderobie.
Cóż, ojciec Samanthy (ewentualnie Cecily, Katherine lub Janneth) nie wykazał się zbyt wielkim entuzjazmem, gdy po powrocie z nocnej zmiany zastał swoją córkę w łóżku z obcym mężczyzną. Swoją nagą córkę z równie nagimi mężczyzną. Chris był pełen podziwu dla prawie pięćdziesięcioletniego staruszka (jak w ogóle można mieć pięćdziesiąt lat? Czy człowiek się już nie rozsypuje w tym wieku?), który w dosłownie kilka sekund zdążył pobiec do salonu po dubeltówkę, naładować nią i wycelować w ubierającego się Chrisa.
Mały aniołek, stojący dotychczas na szafce nocnej domniemanej Samanthy, roztrzaskał się w drobny mak od pocisku. Chris wolał nie sprawdzać, jak zachowałaby się jego łydka w podobnej sytuacji, o głowie nie wspominając.
Odnotować, co zrobić po powrocie do domu, bez ani jednego pocisku w ciele: przez dziesięć minut oddawać hołd tym, którzy zajmują się montowaniem schodów przeciwpożarowych!
Do ziemi zostały mu jeszcze jakieś dwa piętra, ale gdy kolejny pocisk śmignął tuż pod jego ręką, Chris zdecydował, że woli mieć zwichniętą kostkę niż kostkę przestrzeloną i najzwyczajniej w świecie zeskoczył ze schodów.
Tajemnicza Siła Wyższa, w którą nie wierzył, zlitowała się nad nim i na końcu toru jego szaleńczego skoku ustawiła worki ze śmieciami. Od nich droga poza ogrodzenie osiedla była szalenie prosta i tylko dwa razy musiał uniknąć niechybnego postrzelenia.
Zdenerwował się dopiero wtedy, gdy wdepnął bosą stopą wprost w kałużę. Tak to bywa, jak w pośpiechu zapomnisz założyć butów.
*
Chris zawsze chciał powiedzieć ojcu, że go nienawidzi. Tylko, jak na złość, nigdy nie miał dobrego powodu do tego, by go nienawidzić. Nawet teraz, gdy stał przemoczony, bosy i trzęsący się jak osika (Tajemnicza Siła Wyższa stwierdziła, że jeden cud na dzień wystarczy, jak dla takiego bezbożnika, jakim jest Christopher Thomas Redeyes, więc w połowie drogi złapała go okropna ulewa).
— Czyżby niespodziewana zmiana planów?
Chris szczerze nienawidził dewelopera, który kazał wybudować mieszkania z na tyle wąskimi drzwiami, by nikt nie mógł przemknąć się, gdy Calm Redeyes stanął w nich, ledwo mieszcząc się ze swoimi szerokimi barkami.
Odnotować, co zrobić, gdy ojciec mnie łaskawie wpuści (jeżeli w ogóle mnie wpuści): złożyć skargę do spółdzielni i poszukać jakiejś przyjemnej stancji. Z szerszymi drzwiami.
— No, nacieszyłeś już swoje oczy widokiem mojej klęski? To wpuść mnie łaskawie, bo czuję, że powoli zaczynam się rozpuszczać.
Chyba w końcu nadszedł ten dzień, w którym Chris w końcu znalazł powód by nienawidzić własnego ojca. Szczerze nienawidził jego triumfalnego uśmieszku. I brudnych, wilgotnych skarpetek, ale to już inna sprawa.
*
— … a potem chyba do niej doszło, że jednak mam rację, bo zarzuciła tymi swoimi sztucznymi kudłami i odeszła, mówiąc: „Jeszcze się policzymy, Redeyes.” Wyobrażasz to sobie? Groziła mi, Chris. Mi! Tej Aurorze Redeyes. Co mnie obchodzi, że jest najbardziej popularną dziewczyną w szkole? Ja też mogłabym nią być, ale nie pociąga mnie sypianie z kim popadnie. Poza tym, połowa jej „amantów” spisuje ode mnie prace domowe, więc raczej to po mojej stronie by stanęli, gdyby doszło do czegoś poważniejszego. Oczywiście, nie twierdzę, żeby taka sytuacja miała się zdarzyć…
Chris naprawdę kochał swoją młodszą siostrę. Może teraz nie było tego widać, bo jej bezustanna paplanina zaczynała doprowadzać go do szału i miał ochotę, tak jak ojciec, wymknąć się niepostrzeżenie do swojego pokoju, ale naprawdę kochał Aurorę. Tylko czasami była nieznośna. Na przykład teraz, gdy bezustannie mówiła o szkole i jakiejś Donacie Simons.
— Siostra, ja naprawdę wierzę, że ta historia jest szalenie interesująca, ale ryż się przypala.
Aurora Redeyes miała niesamowitą zdolność do zapominania o bożym (i nie tylko) świecie, gdy chodziło o wyrzucanie z siebie złości po całym dniu spędzonym w szkole. Chris się jej nie dziwił, bo robił dokładnie to samo, gdy był w jej wieku, z tą różnicą, że nic niewartymi wyrzutami dzielił się z ojcem, który był mistrzem w zasypianiu z otwartymi oczami. Cóż, Chris nie opanował jeszcze tej trudnej sztuczki, nawet pomimo tego, że jego młodsza siostra kończyła właśnie gimnazjum.
Dziewczyna zerwała się z pufa w panterkę, który był jej prezentem na piętnaste urodziny, i, o mało nie zabiwszy się na płytkach, wpadła do kuchni. Chris uwielbiał oglądać siostrę w krytycznych sytuacjach, kiedy starała się uratować to, co miało być ich przyszłym obiadem.
— Ale wiesz. — Stanął obok niej, nonszalancko opierając się biodrem o blat i podając Aurorze rękawicę kuchenną. — Jeżeli ta dziewczyna…
— Plastik.
— Jeżeli ten plastik — zreflektował się — nadal będzie ci dokuczać, to wystarczy słowo, a Najwspanialszy i Najmądrzejszy Starszy Brat Na Świecie rozwiąże tę sprawę.
Gdyby Aurora właśnie nie mieszała gulaszu, to prawdopodobnie parsknęłaby śmiechem. Ostatecznie, ograniczyła się do posłania Chrisowi pobłażliwego spojrzenia.
Aurora od zawsze była samodzielną dziewczynką i wszystkie swoje konflikty rozwiązywała bez jakiejkolwiek pomocy ze strony brata czy ojca. Niemniej jednak, oni nadal czuli się w potrzebie opiekowania jedyną (i nadal niepełnoletnią) kobietą w domu, a ona nie miała serca im tego zabronić.
— Dzięki, Chris, ale postaram się rozwiązać ten konflikt na płaszczyźnie dyplomatycznej.
Miłość braterska Christophera Thomasa Redeyesa po raz kolejny została odrzucona.
*
Umysł Chrisa był wypełniony po brzegi łaciną. Mimo iż nie rozumiał, do czego przyda mi się wiedza, że szczęka po łacinie to maxilla, uczył się wytrwale na zaliczenie. W takich oto chwilach, gdy dochodziła druga w nocy, a litery zaczynały tańczyć kankana na kartce, podczas gdy Chris nadal nie umiał wszystkiego, nachodziły go wątpliwości, czy studia medyczne to był na pewno taki dobry pomysł.
Niby ojciec coś tam brzdąkał, że nie widzi sensu, na marnowanie pięciu lat życia, tylko po to, by wiedzieć jak słabym organizmem jest człowiek i w jak wymyślny sposób można go pokroić, ale Chris przechodził wtedy okres buntu i wszystko, co wyszło z ust Calma było z miejsca zaprzeczane i uznawane za złe.
Zapach świeżej kawy zaatakował jego nozdrza wtedy, kiedy się tego najmniej spodziewał, powodując zamęt w głowie Chrisa, że nie był już pewien czy os sphenoidale to kość klinowa czy jednak jarzmowa.
Tak właściwie to Aurora była dziwna. Zawsze nosiła bluzki z długim rękawem lub sweterki, tłumacząc, że jej zimno, a nogi najczęściej miała gołe. Może jej ciało potrzebowało ocieplania tylko w pięćdziesięciu procentach i z dwojga złego wolało wybrać górę niż niecały metr nóg? Jakby to nie było, Chris nie zdziwił się, widząc Aurorę w bieliźnie i bawełnianej bluzce z dłuższym rękawem oraz kołnierzykiem na guziczki. Bardziej zastanawiał go ten kubek w jej dłoniach.
— Nie wątpię w to, że zdasz, ale to tylko mała pomoc w walce z sennością.
Chris bardzo kochał swoją siostrę. Niezależnie od godziny, sytuacji i okoliczności. Aurora była jego ukochaną młodszą siostrzyczką, więc nie dziwnym było to, że najzwyczajniej w świecie i po ludzku ją przytulił.
*
— „To nie tak, że boję się umrzeć. Po prostu nie chciałbym być w pobliżu, kiedy to się stanie.” Uwielbiam Woody’ego Allena!
Chris miał czasami niejasne wrażenie, że albo to wszyscy wokół się zmówili, by go wyalienować, albo to on był jakiś dziwny, że oglądał film tuż przed egzaminem. On po prostu nie lubił się nadmiernie stresować i potrzebował rozluźnienia tuż przed wzmożonym wysiłkiem psychicznym, który zbliżał się wielkimi krokami. Nie zwracał zbytniej uwagi na powtarzających materiał studentów, ale oni zwracali uwagę na niego, gdy komentował pod nosem co lepsze kwestie. Dziwni ludzie, nie mieli własnego życia, czy jak?
Odnotować, co zrobić po powrocie do domu: sprawdzić w lustrze, czy nie mam niczego na twarzy. Ewentualnie poprosić rodzinę o pomoc.
*
W gruncie rzeczy, Chris powinien się czuć jak młody bóg. Prawda była jednak taka, że czuł się jak wyjęty prosto z pralki po odwirowaniu. Był w stanie przyjąć nawet okropnego pufa w panterkę jako siedzisko, chociaż na co dzień trzymał się od niego z daleko, z prostej przyczyny, że ten mebel miał wyjątkowo niegodne jego męskiego siedziska obicie.
Co do przewidywanego stanu mentalnego Chrisa: zdał najlepiej z grupy, ale co on musiał zrobić, by mieć to zaliczenie za sobą, to jego.
Puf był mięciutki i niezajmowany przez Aurorę tylko dlatego, że dziewczyna była jeszcze w szkole. Wiązało się z tym też to, że jeżeli Chris chciał coś zjeść, to musiałby zrobić sobie to jedzenie sam, co było niemożliwe z tej prostej przyczyny, że Chris nie potrafił nawet wody zagotować bez podpalenia rączek garnka. Postanowił profilaktycznie nie zbliżać się do kuchenki.
Cóż, ojciec był w pracy. Łatwo było stwierdzić tę oczywistość po ziejącej przykrą pustką lodówce. Tak między Bogiem a prawdą, była tam jeszcze sałata, ale Redeyes nie królik, zielenizną się nie zadowoli.
— I co mi po wynikach, skoro umrę z głodu? — Mówienie do siebie było zaliczane do kategorii „poziom baterii: dziesięć procent”. — Tak niegodna śmierć, dla tak wybitnej jednostki! — Teatralizacja podchodziła pod „poziom baterii: pięć procent”. — Umrę sam, zapomniany przez wszystkich, odrzucony przez społeczeństwo, które nie rozumie mego geniuszu… — Płaszczenie się po ziemi, natomiast, „poziom baterii: dlaczego się jeszcze nie rozładował?”.
Prosta odpowiedź – Chris dojrzał swoją konsolę PlayStation, a obok niej, stojące praktycznie na piedestale, pudełko z najnowszym Assassin’s Creedem. Organizm Chrisa sam zachodził w głowę, jak to możliwe, żeby z poziomu krytycznego, przeskoczył nagle na zgrabne osiemdziesiąt procent.
Zazwyczaj było tak, że gdy Chris się dorwał do pada, to nie wypuszczał go z rąk, dopóki powieki same mu się nie zamykały, a kiszki nie zaczynały skręcać w ruchach lambady.
Tym razem nie było inaczej. Co prawda, ani Aurora, ani Calm jeszcze nie wrócili, więc Chris oddawał się upojnej przyjemności, jaką było zabijanie Anglików tomahawkiem z wysokości. Oddawałby się jej jeszcze przez najbliższe kilka godzin, gdyby nie pukanie do drzwi, które wybiło go z rytmu, a Connor w grze spadł z urwiska. Na ekranie telewizora widniał napis: „Brak synchronizacji: śmierć”.
Chris, w wyjątkowo złym nastroju, otworzył drzwi, w celu zaszczycenia nieproszonego gościa kilkoma wyjątkowo obelżywymi epitetami, ale nagle zabrakło mu słów.
Nie można było powiedzieć, że Chris bał się krwi, bo się nie bał. Gdyby było inaczej, nie myślałby o karierze chirurga po skończeniu studiów i pracowałby w warzywniaku na rogu, zastanawiając się, co zrobić z maturą. Chris po prostu nie przepadał za tym, gdy ktoś krwawił mu wprost na wycieraczkę. Nie miał pojęcia jak to później wybawić.
— Ty…
Może i Chris był dziwny, ale według jego pojmowania, ktoś, kto obficie krwawi od rany zadanej w brzuch, nie powinien się tak promiennie uśmiechać, ani tym bardziej rzucać mu na szyję (to markowe spodnie!).
Cóż, nie ważne co Chris myślał bądź nie, przed chwilą przed jego drzwiami stał Maximilian, gdyż obecnie opierał się na Chrisie całym ciężarem ciała, stojąc w progu. Po chwili, już w tym progu nie stali, gdyż Max zwyczajnie stracił przytomność, a Chris równowagę.
Chwilę zajęło mu uzmysłowienie sobie, że leżą na podłodze w przejściu. Później przyszła panika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »