Schody.
Schody, które zdają się nie mieć końca, prowadzące w dół, w ciemność, w
bezkresną czeluść. I gdyby nie skute na plecach ręce, gdyby nie opuchlizna na
twarzy, która nie pozwalała mu widzieć dokładnie, gdyby nie zimna lufa
pistoletu, przyłożona do karku…
-
Schneller – rzuca szorstko Niemiec i popycha go w dół, zmuszając do pokonania
jeszcze dwóch stopni w stronę tej ciemności. Idzie dalej, powoli i ostrożnie…
To tylko będzie sąd… Tylko sąd, jeszcze nie egzekucja… Kilkanaście dodatkowych
minut, żeby… Żeby co? Przecież nie ma jak uciec. Teraz jest jego szansa, teraz
albo nigdy. Zatrzymuje się i obraca gwałtownie w stronę niemieckiego żołnierza
z zamiarem wytrącenia mu z ręki broni. Jeden na jednego, da radę… Niemiec uskakuje
zgrabnie i odpłaca mu za ten atak solidnym ciosem kolbą pistoletu. Zaciska zęby
z bólu i podnosi powoli wzrok na żołnierza. Wysoki, blondyn, szaroniebieskie
oczy. Mocno zbudowany i pewny siebie. Nienaganny strój, na mundurze nie ma ani
zagniecenia. Wypastowane buty. Ordnung muss sein… A on tak dobrze go zna,
przecież go pamięta, byli kolegami!
-
Rotenstein – mówi cicho, ale wyraźnie. Żołnierz chwyta go mocno za kołnierz i
zmusza do wyprostowania się.
-
Nie czas na to, idź – odpowiada, ponownie przykładając mu lufę do karku. Kilka
stopni pokonują w milczeniu. Kim jest ten człowiek za nim? To już nie student z
Berlina, już nie tamten wesoły, beztroski chłopak, którego znał. To ktoś, komu
uderzyły do głowy hitlerowskie idee, zaangażowany w wojnę zachodni faszysta.
-
Studiowaliśmy razem – mówi cicho po niemiecku Julian, zatrzymując się znowu. Coraz
bliżej do ciemności… - Byliśmy kumplami… Nie możesz teraz…
-
Przestań bredzić, jest wojna, kogo teraz obchodzi, kto z kim studiował?! –
prawie krzyknął Niemiec, ale opuścił powoli broń. W jego głosie pobrzmiewała
jakaś dziwna rozpacz i strach, ogromny strach… Czego mógł bać się ten, który z
samego pochodzenia był zwycięzcą? – Idź, do cholery, dla własnego dobra idź
dalej.
Więc
idzie, ale nie dla własnego dobra. Bo cóż może go tam czekać? Jest partyzantem,
wszystko, co zrobił od początku wojny jest nielegalne. Co może go spotkać,
jeśli nie kulka w tył głowy? Miał dość, dość bólu, poniżenia, dość znoszenia
tego wszystkiego i może właśnie dlatego przyspieszył kroku… Wyrwać się i nigdy
nie wrócić do tego rozwalonego świata, wystarczy tylko przejść tych kilka
stopni… Zaciska powieki i potrząsa głową. O nie, nie po to walczył tyle czasu,
by teraz zostać prowadzoną na rzeź owcą. Za wcześnie na pogodzenie się ze swoim
losem!
-
Masz papierosa? – pyta spokojnie i znów przystaje, a Niemiec razem z nim. Ma
dość mówienia po niemiecku, okropny język brzmi jak szczekanie psa…
-
Teraz? – warczy niezadowolony żołnierz.
-
Mogę nie mieć więcej okazji.
Rotenstein
przewraca oczami, po czym wtyka mu papierosa do ust i podpala.
-
Nie mogę nic dla ciebie zrobić, Julek – mówi po chwili i wzdycha ciężko. Julian
odwraca się z powrotem w jego stronę i kiwa głową ze zrozumieniem. Niemiec
patrzy na niego z mieszaniną współczucia, smutku i litości w typowo aryjskich,
szaroniebieskich oczach. Nie wszyscy mieli to szczęście, żeby wyglądać tak
doskonale… Tak niemiecko…
Gdyby
mógł, pomógłby mu. Przecież dobry był z niego kumpel, zawsze można było na
niego liczyć… Ale teraz nie może nic zrobić. Bo czy on, Julian Szczęścicki może
wymagać od dawnego kolegi, żeby narażał dla niego życie, może nie tylko swoje?
Najważniejsze jest życie, umiał to uszanować. Najważniejsze jest życie i nie
wolno się niepotrzebnie narażać, każdy to rozumiał… Ale on też nie zamierzał
teraz ginąć za ojczyznę.
-
Wiem – odrzekł twardo.
-
Powiedz coś, żeby chcieli cię jeszcze przesłuchiwać. Daj znać twoim, niech
spróbują cię odbić… - Rotenstein urywa na chwilę i przełyka głośno ślinę.
Zwycięzcy boją się bardziej niż przegrani, bo nie mogą się potknąć. Bo nie mogą
nic zrobić. Bo są tak potwornie bezsilni w całej swojej potędze… - Tylko mnie w
to nie mieszaj… - dodaje cicho Niemiec, odwracając wzrok. Julek kiwa powoli
głową. Dobrze, Fried… Nie wydam cię…
-
Idź szybciej!
W
ciszy słychać tylko stukanie oficerskich butów o surowe, betonowe stopnie, a
ciemna czeluść jest coraz bliżej. Walczyć, trzeba walczyć. To jeszcze nie czas
na pożegnania, jeszcze długa droga do załatwiania spraw ostatecznych. Nie tu
jest jego koniec, wie o tym, więc dalej idzie spokojnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz