Pocztówki
zafascynowały Zosię dopiero kiedy osiągnęła pełnoletność. Co
prawda, nigdy nie lubiła sportów ekstremalnych ani wyścigów
samochodowych, niemniej jednak zbieraczy czegokolwiek, a już
zwłaszcza znaczków, uważała za kompletnych nudziarzy.
Znaczek się kupuje – przez Internet, na poczcie, w kiosku, wkłada
do klasera i koniec przygody. Oczywiście można go czasem pooglądać,
nabycie kilku mogło się wiązać z jakąś ekscytującą przygodą,
ale to wszystko, żadnej historii, która mogłaby całkowicie
zmienić dotychczasowe życie zbieracza. Ktoś powie – pocztówki
to jeszcze większe nudziarstwo, tylko dodaje się do nich trochę
wkładu z długopisu, odrobinę machania ręką z lewej do prawej i
ślinienia znaczków przyklejanych tuż nad świeżo
nabazgranym adresem. Gdyby tylko ktoś odważył się powiedzieć to
przy Zośce...! Zmiotłaby nieszczęśnika z powierzchni Ziemi.
Pocztówki były dla niej tym, czego nie mogła zrealizować w
inny sposób – podróżami. To one pokazały jej
Hiszpanię, Rosję, Białoruś, Kanadę, Australię czy Brazylię.
Nie w całości, zaledwie marne wycinki, ale tak piękne, że czasem,
gdy z nabożną czcią brała w rękę kartkę wrzuconą przez
listonosza do skrzynki, w piersiach brakowało jej tchu. Oczami
wyobraźni widziała wędrówkę pocztówki przez świat.
Najpierw do skrzynki wrzucił ją Juan z Madrytu, potem przewędrowała
niemal całą Europę, by znaleźć się właśnie w jej dłoni!
Zapoznawanie
się z kartką Zosia zaczynała od poznania faktury papieru – raz
był grubszy, raz cieńszy, chropowaty lub zupełnie gładki. Potem
odwracała kartkę, aby przyjrzeć się temu, co przedstawia. Zawsze
była to dla niej niespodzianka – jak prezent znaleziony pod
choinką, na którym niecierpliwie rozrywała papier, aby czym
prędzej wydobyć to, co w środku. Najbardziej lubiła te
przedstawiające jeden konkretny widok. Raz był to ratusz w
niemieckim miasteczku, o którym słyszała pierwszy raz w
życiu, innym razem ubrana w falbaniastą spódnicę kobieta z
przymrużonymi oczami i nogami ułożonymi do jednego z kroków
flamenco. Czasem ktoś wysłał jej postaci z bajek – Muminki,
Aladyna, Myszkę Miki czy postać zupełnie jej nieznaną, której
detale sylwetki budziły w Zosi tym większą ciekawość.
Kiedy
już napatrzyła się dostatecznie na część widokową, odwracała
kartkę. Powoli, niespiesznie, odczytywała najpierw swój
własny adres i na podstawie charakteru pisma usiłowała określić
płeć, wiek i usposobienie nadawcy. Często trafiała w dziesiątkę,
niejeden raz zmylił ją jednak wyjątkowo starannie piszący
mężczyzna czy kilkudziesięcioletnia kobieta stawiająca literki
bardziej niedbale od ucznia podstawówki. Mimo tego lubiła tę
zabawę. Przedłużała jej kontakt z pocztówką, pozwalała
wydobyć coś jeszcze, dawkować rozkosz. Potem patrzyła na numer
kartki, który należało wpisać w odpowiednią rubrykę na
stronie internetowej, z której losowo pobierane adresy
trafiały do skrzynki mailowej. Zastanawiała się, ile z tych
milionów pocztówek zaginęło czy zostało zniszczonych
i nigdy nie trafiło do skrzynki adresata. Numer podawał także dwie
litery z nazwy państwa. ES to Hiszpania, FR – Francja, NL –
Holandia, BE – Białoruś. Nie zawsze dało się to wywnioskować z
tego, co kartka przedstawiała; numer identyfikacyjny kartki
rozwiewał wszelkie wątpliwości. Mimo, że udawała (już chyba
tylko przed sobą), iż każda pocztówka cieszy ją tak samo,
najbardziej lubiła te pochodzące z Hiszpanii i z krajów, w
których postcrosserów, czyli „wymieniaczy pocztówek”,
było niewielu. Zawsze marzyła o kartce z Afryki, jedynego
kontynentu, z którego przed dwa lata kolekcjonowania widokówek
nigdy żadnej nie otrzymała, a także z Madagaskaru i Grenlandii.
Gdy
ktoś pytał ją o pasję, najpierw mówiła o czytaniu. Kartki
były następne, ale nigdy mniej ważne. Po prostu książki były
pierwsze w jej życiu. Oczekiwanie na przybycie listonosza rozpoczęła
wcześnie, kiedyś pisywała mnóstwo listów do
znajomych, ale po pewnym czasie kontakt z każdym z nich się urwał.
Potem utknęła na dłużej w blogosferze, gdzie przypadkiem natknęła
się na adres, który zmienił jej życie – Postcrossing.com.
Zarejestrowała się, zamierzała wysłać jedną kartkę, by
zobaczyć, jak to w ogóle działa. Już wtedy nie potrafiła
przestać na pobraniu jednego adresu, a że limit wynosił pięć, po
prostu postanowiła wysłać taką liczbę pocztówek. Pierwsza
kartka przyszła do niej ze Stanów Zjednoczonych,
przedstawiała pociąg pędzący po szynach ułożonych na kamiennym
nasypie. Napisał ją dziewięcioletni chłopiec z Oregonu.
Późniejszych
kartek, gdyby nie historia ich otrzymywania na stronie internetowej,
za żadne skarby nie potrafiłaby umieścić w przedziałach
czasowych, mimo że każda miała swój wyjątkowy urok i
odrębną historię. Każdą z nich wysłał inny człowiek, ze
swojego miejsca na kuli ziemskiej. Prawie każda zawierała krótki
opis – albo coś na temat nadawcy, albo jego ulubioną piosenkę,
kawałek wiersza, informację o tym, co kartka przedstawia. Zosia
lubiła sobie wyobrażać, jak wyglądają i gdzie wypisują swoje
pocztówki. Na kuchennym stole, gryząc końcówkę
długopisu, w bibliotece, ze słownikiem w ręku czy może na
parapecie okna, zalani słonecznym światłem? Często żałowała,
że pewnie nigdy się tego nie dowie.
Kolekcję
poszerzała przy każdej okazji. Gdy tylko słyszała, że ktoś
znajomy wybiera się na wycieczkę, niemal żądała, by przywiózł
jej pocztówki. Jedną, dwie, dziesięć – była gotowa
przyjąć każdą ilość. Niektórzy rzeczywiście o niej
pamiętali i przywozili bądź przesyłali prawdziwe perełki, inni
pukali się w głowę i mówili, że jadą odpocząć, a nie
użerać się na pocztach obcych krajów z ludźmi mówiącymi
tylko w swoim ojczystym języku. Zośce zawsze było wtedy trochę
przykro, ale rozumiała, że nie wszyscy muszą chcieć wspierać jej
pasję.
Pocztówek
na serwisie aukcyjnym zaczęła szukać przypadkiem. Natknęła się
na zdjęcia kilku wykonanych akwarelami i za wszelką cenę
postanowiła takie zdobyć. Takich nie znalazła, ale jej uwagę
przykuło coś zupełnie innego. Otóż ktoś wystawiał na
aukcję całą kolekcję pocztówek, posegregowaną według
krajów, z których je nadano. Były tam Emiraty
Arabskie, Jamajka, Hiszpania, Węgry czy Włochy. Ceny wahały się
od złotówki za kilka sztuk, do pięćdziesięciu złotych za
prawie sto siedemdziesiąt. Zawahała się, ale tylko przez chwilę.
Dwadzieścia sześć pocztówek z Hiszpanii za pięć złotych?
Gdyby sama chciała wysłać tyle, by otrzymać taką samą ilość,
musiałaby zapłacić więcej niż sto. Postanowiła bez chwili
zwłoki zalogować się na swoje konto i kliknąć przycisk:
„Licytuj”. Do Hiszpanii postanowiła dorzucić Grecję, Szkocję,
Szwajcarię, Szwecję i Francję. Ostatecznie wszystko miało w sumie
kosztować mniej niż pięćdziesiąt złotych, nie wliczając w to
przesyłki. Dwieście pięć nowych pocztówek! Czuła się
tak, jakby trafiła milion w totolotka.
Gdy
wygrała wszystkie licytacje (tylko w jednej z kimś rywalizowała, a
ten ktoś zdecydowanie nie pilnował aukcji), zaczęła się
zastanawiać, dlaczego ktoś sprzedaje swoją kolekcję. Próbowała
nie pisać historii mrożących krew w żyłach, wyciskających łzy
ani takich, które były zupełnie nieprawdopodobne („Nie,
Zośka”, mówiła sobie, „kosmici ani czarownice nie
zmusili go do tego, przestań wymyślać i po prostu się ciesz!”).
Nie
potrafiła. Wiedziała, ile ją samą kosztowało zgromadzenie
kolekcji dwustu kilkudziesięciu pocztówek. A ten ktoś
sprzedawał razem około tysiąca. Kiedyś zgromadzenie takiej ilości
kartek, bez pomocy Internetu, musiało być nie lada wyczynem. Nie
mogła nie zastanawiać się, dlaczego ktoś sprzedaje teraz za
grosze coś, co zapewne było bliskie jego sercu. Zdecydowanie nie
kierował się chęcią zysku. Ba, nawet nie liczył pewnie na zwrot
tych pieniędzy, które w swoją pasję zainwestował, nie
mówiąc nawet o tym, ile to kosztowało wysiłku i energii.
Miała wrażenie, jakby kupiła za niecałe pięćdziesiąt złotych
kilka lat czyjegoś życia. Lat, w których śmiał się i
płakał, krzyczał i milczał, spał i przewracał się z boku na
bok podczas bezsennych nocy. Co z tego, że się tego pozbywał, z
własnej woli?
Może
niekoniecznie z własnej, Zosiu?, zapytała sama siebie. „Może
zmarł i wnuki otrzymały mieszkanie i kartki dziadka wydają im się
kolejnym niepotrzebnym gratem. Albo zachorował na Alzheimera i
niczego nie jest w stanie już rozpoznać?”.
Postanowiła
się dowiedzieć, dlaczego kolekcja przechodzi w jej ręce.
Zalogowała się w serwisie aukcyjnym i napisała maila z prośbą o
podanie warunków wysłania przesyłki. Miała nadzieję, że
sprzedający okaże się rozmowny, odpisze, a ona wtedy zapyta go o
to, dlaczego oddaje komuś obcemu kawałek własnej historii.
Zaintrygował ją na tyle, że przejrzała też kilka innych aukcji –
kart telefonicznych i klaserów ze znaczkami. W opisie jednej z
aukcji znalazła informację, którą chciała posiąść –
dlaczego ktoś sprzedaje część siebie. Była rozczarowana –
napisał po prostu, że wyprzedaje niepotrzebne mu przedmioty, które
zajmują dużo miejsca w mieszkaniu, a poza tym pora, żeby kogoś
innego cieszyło to, co jemu dawało radość przez wiele lat. Nie
musiała już pisać maila. Zrobiło jej się jeszcze bardziej smutno
– przecież ta sprzedaż to tak, jakby powiedzieć wieloletniemu
przyjacielowi, że pora umierać i nie warto już się przyjaźnić!
Pomyślała jednak, że takich decyzji nie podejmuje się ot tak,
musiał myśleć już od dawna nad tym, co zrobić ze swoimi
zbiorami, przecież nie mógł ich wyrzucić. I wtedy
zrozumiała – oddał je komuś, kto wciąż wypatruje listonosza z
niecierpliwością, kto uwielbia wyprawy po pocztówki i stanie
w kolejce do okienka na poczcie. Wierzyła, że pocztówki
trafiły we właściwe ręce. A gdy do domu przyszła paczka z
przesyłką, postanowiła pójść na pocztę i wybrać
najpiękniejszą kartkę, jaką tam zobaczy, a następnie wysłać ją
do człowieka, który podarował jej świat zamknięty w dwustu
pięciu kartonikach z obrazkami.
O kurczę, ale fajne :) Nie spodziewałam się, że można tak ciekawie opisać kolekcjonowanie pocztówek. Co prawda w części fragmentu z aukcją czułam się, jakbym czytała coś, co pełni rolę sprawozdania, a nie opowiadania, ale mimo wszystko był to najlepszy tekst, jaki do tej pory czytałam tutaj w marcu.
OdpowiedzUsuńBłędów znalazłam niewiele, niektóre być może mi umknęły, bo się wciągnęłam :P
*"Pocztówki zafascynowały Zosię(,) dopiero kiedy osiągnęła pełnoletność";
*"Co prawda, nigdy nie lubiła sportów ekstremalnych" - a tu bez przecinka;
*"przez Internet" - małą literą
*"wkłada do klasera i koniec przygody. Oczywiście można go czasem pooglądać, nabycie kilku mogło się wiązać z jakąś ekscytującą przygodą, ale to wszystko, żadnej historii, która mogłaby całkowicie zmienić dotychczasowe życie zbieracza" - według mnie te "przygody" za blisko są, tak jak i "mogło" i "mogłaby";
*"Zmiotłaby nieszczęśnika z powierzchni Ziemi" - małą "ziemia";
*"Mimo, że udawała" - bez przecinka.
Pozdrawiam!
Serdecznie dziękuję za opinię, a błędy poprawię jak tylko znajdę wolną chwilę, studiowanie w ich nadmiar nie obfituje. Pozdrawiam!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń