Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

"Świat zamknięty w kartonikach z obrazkami" - Lady House [Piszę, bo lubię]


Pocztówki zafascynowały Zosię dopiero kiedy osiągnęła pełnoletność. Co prawda, nigdy nie lubiła sportów ekstremalnych ani wyścigów samochodowych, niemniej jednak zbieraczy czegokolwiek, a już zwłaszcza znaczków, uważała za kompletnych nudziarzy. Znaczek się kupuje – przez Internet, na poczcie, w kiosku, wkłada do klasera i koniec przygody. Oczywiście można go czasem pooglądać, nabycie kilku mogło się wiązać z jakąś ekscytującą przygodą, ale to wszystko, żadnej historii, która mogłaby całkowicie zmienić dotychczasowe życie zbieracza. Ktoś powie – pocztówki to jeszcze większe nudziarstwo, tylko dodaje się do nich trochę wkładu z długopisu, odrobinę machania ręką z lewej do prawej i ślinienia znaczków przyklejanych tuż nad świeżo nabazgranym adresem. Gdyby tylko ktoś odważył się powiedzieć to przy Zośce...! Zmiotłaby nieszczęśnika z powierzchni Ziemi. Pocztówki były dla niej tym, czego nie mogła zrealizować w inny sposób – podróżami. To one pokazały jej Hiszpanię, Rosję, Białoruś, Kanadę, Australię czy Brazylię. Nie w całości, zaledwie marne wycinki, ale tak piękne, że czasem, gdy z nabożną czcią brała w rękę kartkę wrzuconą przez listonosza do skrzynki, w piersiach brakowało jej tchu. Oczami wyobraźni widziała wędrówkę pocztówki przez świat. Najpierw do skrzynki wrzucił ją Juan z Madrytu, potem przewędrowała niemal całą Europę, by znaleźć się właśnie w jej dłoni!
Zapoznawanie się z kartką Zosia zaczynała od poznania faktury papieru – raz był grubszy, raz cieńszy, chropowaty lub zupełnie gładki. Potem odwracała kartkę, aby przyjrzeć się temu, co przedstawia. Zawsze była to dla niej niespodzianka – jak prezent znaleziony pod choinką, na którym niecierpliwie rozrywała papier, aby czym prędzej wydobyć to, co w środku. Najbardziej lubiła te przedstawiające jeden konkretny widok. Raz był to ratusz w niemieckim miasteczku, o którym słyszała pierwszy raz w życiu, innym razem ubrana w falbaniastą spódnicę kobieta z przymrużonymi oczami i nogami ułożonymi do jednego z kroków flamenco. Czasem ktoś wysłał jej postaci z bajek – Muminki, Aladyna, Myszkę Miki czy postać zupełnie jej nieznaną, której detale sylwetki budziły w Zosi tym większą ciekawość.
Kiedy już napatrzyła się dostatecznie na część widokową, odwracała kartkę. Powoli, niespiesznie, odczytywała najpierw swój własny adres i na podstawie charakteru pisma usiłowała określić płeć, wiek i usposobienie nadawcy. Często trafiała w dziesiątkę, niejeden raz zmylił ją jednak wyjątkowo starannie piszący mężczyzna czy kilkudziesięcioletnia kobieta stawiająca literki bardziej niedbale od ucznia podstawówki. Mimo tego lubiła tę zabawę. Przedłużała jej kontakt z pocztówką, pozwalała wydobyć coś jeszcze, dawkować rozkosz. Potem patrzyła na numer kartki, który należało wpisać w odpowiednią rubrykę na stronie internetowej, z której losowo pobierane adresy trafiały do skrzynki mailowej. Zastanawiała się, ile z tych milionów pocztówek zaginęło czy zostało zniszczonych i nigdy nie trafiło do skrzynki adresata. Numer podawał także dwie litery z nazwy państwa. ES to Hiszpania, FR – Francja, NL – Holandia, BE – Białoruś. Nie zawsze dało się to wywnioskować z tego, co kartka przedstawiała; numer identyfikacyjny kartki rozwiewał wszelkie wątpliwości. Mimo, że udawała (już chyba tylko przed sobą), iż każda pocztówka cieszy ją tak samo, najbardziej lubiła te pochodzące z Hiszpanii i z krajów, w których postcrosserów, czyli „wymieniaczy pocztówek”, było niewielu. Zawsze marzyła o kartce z Afryki, jedynego kontynentu, z którego przed dwa lata kolekcjonowania widokówek nigdy żadnej nie otrzymała, a także z Madagaskaru i Grenlandii.
Gdy ktoś pytał ją o pasję, najpierw mówiła o czytaniu. Kartki były następne, ale nigdy mniej ważne. Po prostu książki były pierwsze w jej życiu. Oczekiwanie na przybycie listonosza rozpoczęła wcześnie, kiedyś pisywała mnóstwo listów do znajomych, ale po pewnym czasie kontakt z każdym z nich się urwał. Potem utknęła na dłużej w blogosferze, gdzie przypadkiem natknęła się na adres, który zmienił jej życie – Postcrossing.com. Zarejestrowała się, zamierzała wysłać jedną kartkę, by zobaczyć, jak to w ogóle działa. Już wtedy nie potrafiła przestać na pobraniu jednego adresu, a że limit wynosił pięć, po prostu postanowiła wysłać taką liczbę pocztówek. Pierwsza kartka przyszła do niej ze Stanów Zjednoczonych, przedstawiała pociąg pędzący po szynach ułożonych na kamiennym nasypie. Napisał ją dziewięcioletni chłopiec z Oregonu.
Późniejszych kartek, gdyby nie historia ich otrzymywania na stronie internetowej, za żadne skarby nie potrafiłaby umieścić w przedziałach czasowych, mimo że każda miała swój wyjątkowy urok i odrębną historię. Każdą z nich wysłał inny człowiek, ze swojego miejsca na kuli ziemskiej. Prawie każda zawierała krótki opis – albo coś na temat nadawcy, albo jego ulubioną piosenkę, kawałek wiersza, informację o tym, co kartka przedstawia. Zosia lubiła sobie wyobrażać, jak wyglądają i gdzie wypisują swoje pocztówki. Na kuchennym stole, gryząc końcówkę długopisu, w bibliotece, ze słownikiem w ręku czy może na parapecie okna, zalani słonecznym światłem? Często żałowała, że pewnie nigdy się tego nie dowie.
Kolekcję poszerzała przy każdej okazji. Gdy tylko słyszała, że ktoś znajomy wybiera się na wycieczkę, niemal żądała, by przywiózł jej pocztówki. Jedną, dwie, dziesięć – była gotowa przyjąć każdą ilość. Niektórzy rzeczywiście o niej pamiętali i przywozili bądź przesyłali prawdziwe perełki, inni pukali się w głowę i mówili, że jadą odpocząć, a nie użerać się na pocztach obcych krajów z ludźmi mówiącymi tylko w swoim ojczystym języku. Zośce zawsze było wtedy trochę przykro, ale rozumiała, że nie wszyscy muszą chcieć wspierać jej pasję.
Pocztówek na serwisie aukcyjnym zaczęła szukać przypadkiem. Natknęła się na zdjęcia kilku wykonanych akwarelami i za wszelką cenę postanowiła takie zdobyć. Takich nie znalazła, ale jej uwagę przykuło coś zupełnie innego. Otóż ktoś wystawiał na aukcję całą kolekcję pocztówek, posegregowaną według krajów, z których je nadano. Były tam Emiraty Arabskie, Jamajka, Hiszpania, Węgry czy Włochy. Ceny wahały się od złotówki za kilka sztuk, do pięćdziesięciu złotych za prawie sto siedemdziesiąt. Zawahała się, ale tylko przez chwilę. Dwadzieścia sześć pocztówek z Hiszpanii za pięć złotych? Gdyby sama chciała wysłać tyle, by otrzymać taką samą ilość, musiałaby zapłacić więcej niż sto. Postanowiła bez chwili zwłoki zalogować się na swoje konto i kliknąć przycisk: „Licytuj”. Do Hiszpanii postanowiła dorzucić Grecję, Szkocję, Szwajcarię, Szwecję i Francję. Ostatecznie wszystko miało w sumie kosztować mniej niż pięćdziesiąt złotych, nie wliczając w to przesyłki. Dwieście pięć nowych pocztówek! Czuła się tak, jakby trafiła milion w totolotka.
Gdy wygrała wszystkie licytacje (tylko w jednej z kimś rywalizowała, a ten ktoś zdecydowanie nie pilnował aukcji), zaczęła się zastanawiać, dlaczego ktoś sprzedaje swoją kolekcję. Próbowała nie pisać historii mrożących krew w żyłach, wyciskających łzy ani takich, które były zupełnie nieprawdopodobne („Nie, Zośka”, mówiła sobie, „kosmici ani czarownice nie zmusili go do tego, przestań wymyślać i po prostu się ciesz!”).
Nie potrafiła. Wiedziała, ile ją samą kosztowało zgromadzenie kolekcji dwustu kilkudziesięciu pocztówek. A ten ktoś sprzedawał razem około tysiąca. Kiedyś zgromadzenie takiej ilości kartek, bez pomocy Internetu, musiało być nie lada wyczynem. Nie mogła nie zastanawiać się, dlaczego ktoś sprzedaje teraz za grosze coś, co zapewne było bliskie jego sercu. Zdecydowanie nie kierował się chęcią zysku. Ba, nawet nie liczył pewnie na zwrot tych pieniędzy, które w swoją pasję zainwestował, nie mówiąc nawet o tym, ile to kosztowało wysiłku i energii. Miała wrażenie, jakby kupiła za niecałe pięćdziesiąt złotych kilka lat czyjegoś życia. Lat, w których śmiał się i płakał, krzyczał i milczał, spał i przewracał się z boku na bok podczas bezsennych nocy. Co z tego, że się tego pozbywał, z własnej woli?
Może niekoniecznie z własnej, Zosiu?, zapytała sama siebie. „Może zmarł i wnuki otrzymały mieszkanie i kartki dziadka wydają im się kolejnym niepotrzebnym gratem. Albo zachorował na Alzheimera i niczego nie jest w stanie już rozpoznać?”.
Postanowiła się dowiedzieć, dlaczego kolekcja przechodzi w jej ręce. Zalogowała się w serwisie aukcyjnym i napisała maila z prośbą o podanie warunków wysłania przesyłki. Miała nadzieję, że sprzedający okaże się rozmowny, odpisze, a ona wtedy zapyta go o to, dlaczego oddaje komuś obcemu kawałek własnej historii. Zaintrygował ją na tyle, że przejrzała też kilka innych aukcji – kart telefonicznych i klaserów ze znaczkami. W opisie jednej z aukcji znalazła informację, którą chciała posiąść – dlaczego ktoś sprzedaje część siebie. Była rozczarowana – napisał po prostu, że wyprzedaje niepotrzebne mu przedmioty, które zajmują dużo miejsca w mieszkaniu, a poza tym pora, żeby kogoś innego cieszyło to, co jemu dawało radość przez wiele lat. Nie musiała już pisać maila. Zrobiło jej się jeszcze bardziej smutno – przecież ta sprzedaż to tak, jakby powiedzieć wieloletniemu przyjacielowi, że pora umierać i nie warto już się przyjaźnić! Pomyślała jednak, że takich decyzji nie podejmuje się ot tak, musiał myśleć już od dawna nad tym, co zrobić ze swoimi zbiorami, przecież nie mógł ich wyrzucić. I wtedy zrozumiała – oddał je komuś, kto wciąż wypatruje listonosza z niecierpliwością, kto uwielbia wyprawy po pocztówki i stanie w kolejce do okienka na poczcie. Wierzyła, że pocztówki trafiły we właściwe ręce. A gdy do domu przyszła paczka z przesyłką, postanowiła pójść na pocztę i wybrać najpiękniejszą kartkę, jaką tam zobaczy, a następnie wysłać ją do człowieka, który podarował jej świat zamknięty w dwustu pięciu kartonikach z obrazkami. 

3 komentarze:

  1. O kurczę, ale fajne :) Nie spodziewałam się, że można tak ciekawie opisać kolekcjonowanie pocztówek. Co prawda w części fragmentu z aukcją czułam się, jakbym czytała coś, co pełni rolę sprawozdania, a nie opowiadania, ale mimo wszystko był to najlepszy tekst, jaki do tej pory czytałam tutaj w marcu.
    Błędów znalazłam niewiele, niektóre być może mi umknęły, bo się wciągnęłam :P
    *"Pocztówki zafascynowały Zosię(,) dopiero kiedy osiągnęła pełnoletność";
    *"Co prawda, nigdy nie lubiła sportów ekstremalnych" - a tu bez przecinka;
    *"przez Internet" - małą literą
    *"wkłada do klasera i koniec przygody. Oczywiście można go czasem pooglądać, nabycie kilku mogło się wiązać z jakąś ekscytującą przygodą, ale to wszystko, żadnej historii, która mogłaby całkowicie zmienić dotychczasowe życie zbieracza" - według mnie te "przygody" za blisko są, tak jak i "mogło" i "mogłaby";
    *"Zmiotłaby nieszczęśnika z powierzchni Ziemi" - małą "ziemia";
    *"Mimo, że udawała" - bez przecinka.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję za opinię, a błędy poprawię jak tylko znajdę wolną chwilę, studiowanie w ich nadmiar nie obfituje. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

« »