Ostry dźwięk obudził mnie z głębokiego
snu. Przewróciłam się na drugi bok i nie otwierając oczu, wymacałam dłonią mały
zegarek przy łóżku. Kiedy nacisnęłam guzik zapadła cisza. Poleżałam kilka minut
dłużej, by porozmyślać. Po chwili zatrzymałam
się na wydarzeniu z przed dwóch dni. Otóż widziałam, jak kierowca czarnego bmw
przejechał kilkunastoletniego chłopaka. Po ulicy rozległ się odgłos łamanych
kości. Wzdrygnęłam się mimowolnie. Mężczyzna wysiadł z samochodu, po czym
zajrzał pod niego. Na jego twarzy nie pojawiła się żadna emocja. Ani jedna.
Wyprostował się tylko, po czym z kieszeni markowych jeansów wyciągnął najnowszy
model telefonu i wystukał numer. Nie musiałam podchodzić bliżej, aby wiedzieć,
że zadzwonił na pogotowie i policję. Z rozmyślania wyrwał mnie szum lejącej się
wody w łazience. Otrząsnęłam się i kierowana poczuciem obowiązku, odepchnęłam
kołdrę i nogami skopałam ją w dół materaca. Wyskoczyłam z łóżka i zabrałam się
za poranną gimnastykę.
***
Kiedy weszłam do kuchni już umyta i
ubrana, dostrzegłam Agnieszkę, moją matkę, krzątającą się przy zlewie. Usiadłam
na taborecie przy stole. Mama obróciła
się przodem do mnie i uśmiechnęła się.
–
Witaj, córeczko – rzekła z miłością.
–
Cześć, Aga – odparłam bez cienia emocji. Wiedziałam, że ją ranię, ale ja nie
miałam żadnych uczuć. Wtedy wszedł Adam, mój starszy brat. Zatrzymał się w
drzwiach.
–
Hej, mamo – powiedział, gdy dostrzegł mamę i podszedł do niej. Objął ją w pasie
i pocałował w policzek. Odwróciłam wzrok. Nie dlatego, że było mi smutno. Bo
nie było, choć może powinno być. Mój brat i mama, jako jedyni w mojej rodzinie
urodzili się z umiejętnością odczuwania
czegokolwiek. Są anomalią w nowym świecie. W końcu Adam podszedł i do mnie.
Pochylił się i przytulił mnie mocno. Po chwili zastanowienia też go objęłam
jednak nie tak mocno, jakby on tego chciał. Jego oddech rozwiał moje włosy, gdy
szepnął mi coś na ucho. Adam wyprostował się i uśmiechnął się do mnie
przyjaźnie. Spojrzałam na blat stołu i dostrzegłam, że leży przede mną talerz z
jajecznicą.
–
Dziękuję, Aga – powiedziałam, złapałam za widelec i zaczęłam jeść. Moja mama
już odeszła od zlewu i zasiadła między mną, a moim bratem. Kiedy zjadłam,
rozejrzałam się po kuchni. Pomieszczenie było małe, ale przestronne. Ściany w
kolorze beżowym, nadawały jej wiejskiego wyglądu. Pierwsze, co rzucało się w
oczy, to piecyk ustawiony w rogu ze starannie ułożonymi, złotymi kafelkami. Koło
niego stał koszyk, w którym leżały warzywa. Powyżej znajdowały się dwie półki.
Jasne miseczki kontrastowały z ciemnymi elementami mebli. Za oknem
rozpościerała się ogromna łąka, a za nią w oddali majaczył las. Zegar kuchenny
wskazywał 7:30. Adam i Agnieszka pogrążeni byli w rozmowie, przerywanej tylko
na krótki moment, gdy któreś z nich nabierało jedzenie do ust. Wstałam, wzięłam
do ręki talerz po śniadaniu, a stopą zasunęłam krzesło. Podeszłam do zlewu i
włożyłam do niego naczynie. Wyszłam do korytarza, by założyć skórzaną kurtkę.
Potem złapałam swój czerwony plecak, krzyknęłam, że wychodzę i ruszyłam w stronę
przystanku, by tam zaczekać na autobus do szkoły.
***
W szkole, jak zawsze odkąd skończyłam
podstawówkę, wychodziła mi średnia z ocen 5,85. Nadchodził koniec roku. W
przyszłym tygodniu dwudziestego drugiego czerwca miało odbyć się uroczyste
zakończenie kolejnego roku nauki. Potem czekały na mnie wakacje, a po nich
klasa maturalna. Do domu postanowiłam wrócić na piechotę. Właśnie mijałam
ostatni zakręt, w słuchawkach mojej mp4 leciała piosenka „Rain” Breaking
Benjamin, kiedy dostrzegłam, jak ktoś bije się przed moim domem. Zmrużyłam
oczy, gdy światło na chwilę mnie oślepiło. Dostrzegłam blond włosy jednej z
osób. Westchnęłam ciężko. To Adam. Pewnie
ktoś znowu go obraził pomyślałam. Czasami zastanawiałam się co jest gorsze.
Uczucia czy ich brak? Kiedy je posiadałeś, to emocje rządziły tobą, a nie twój
umysł. W końcu spokojnym krokiem podeszłam bliżej. Przeciwnik Adama zdążył się
oddalić. Widziałam, jak z nosa lała mu się krew. Pewnie był złamany, ale
chłopak nawet tego nie zauważył. Brak bólu też dominował w dzisiejszym świecie.
Adamowi krwawiła rozcięta warga. Dotknęłam jej opuszkami palców prawej dłoni.
Chłopak syknął cicho.
–
Chodź. Oczyścimy to – powiedziałam, po czym złapałam go za dłoń i pociągnęłam w
stronę kuchni. Kiedy do niej weszliśmy, Adam usiadł na krześle, a ja podeszłam
do jednej z szafek, by wyciągnąć z niej wodę utlenioną. Nasączyłam wacik i
przyłożyłam go do wargi brata. Starałam robić to delikatnie, ale raz po raz z
gardła chłopaka wydobywał się syk.
–
Po co Ci to było, co? – zapytałam, gdy skończyłam.
–
Uderzył Sarę. Zwyzywał ją. Nie mogłem tak tego zostawić – odparł z rozdrażnieniem.
Spuściłam tylko wzrok i wtedy zauważyłam kartkę leżącą na stole. Wzięłam ją do
ręki i przeczytałam. Kiedy skończyłam, odłożyłam ją z powrotem i spojrzałam na
brata. Jego duże oczy oczekiwały na odpowiedź.
–
Musimy posprzątać strych – rzekłam. Z gardła Adama wydobył się jęk rozpaczy.
***
Adam
nacisnął klamkę. Drzwi z głośnym skrzypieniem ustąpiły. Nacisnęłam włącznik, a
pomieszczenie zalała fala światła. Podeszłam do jednego z pudeł. Pokrywała je
gruba warstwa kurzu. Strzepnęłam go, a on wzbił się w powietrze. Krztusząc się
i próbując otrzeć załzawione oczy, podeszłam i otworzyłam na oścież małe
okrągłe okienko. W tym czasie Adam zajrzał do jednego z pudeł. Pisnął, gdy
kilka pająków wydostało się na zewnątrz. Uśmiechnęłam się pod nosem. To zabawne pomyślałam. Po chwili
zreflektowałam się. To nie powinno mnie
śmieszyć. Adam spojrzał na mnie spode łba. Wzruszyłam ramionami i
skierowałam się w głąb korytarza.
***
Przekopałam się przez pięć pudeł, ale nie
była to nawet jedna trzecia całego bałaganu. Cisza, w której sprzątałam została
przerwana kilka razy przez pisk mojego brata, gdy natknął się na pająki i
myszy. W szóstym pudle znalazłam mnóstwo obszernych zeszytów w czarnej grubej
skórze. Wyciągnęłam jeden z nich i otworzyłam na pierwszej stronie. Była ona
zapisana ślicznym kaligraficznym pismem. Tak zagłębiłam się w lekturze, że nie
dostrzegłam, gdy ktoś do mnie podszedł. Zorientowałam się dopiero, gdy czyjaś
dłoń spoczęła na moim lewym ramieniu. Poczułam, jak ktoś zagląda mi przez
ramię. Zamknęłam zeszyt z głośnym trzaskiem, a mój wzrok powędrował w górę.
Spoglądały na mnie ze zdumieniem duże, niebieskie oczy. „Co ty robisz?” zdawały
się pytać.
–
Siostrzyczko. Zdaje się, że mieliśmy sprzątać. Jednak widzę, że tylko ja tu
pracuję – rzekł Adam zirytowanym tonem. Wtedy dostrzegłam, że jest cały w
pajęczynach, a jego włosy stały się szare od nadmiaru kurzu. Może powinnam się
zaśmiać. Może to kiedyś mogło kogoś rozśmieszyć, ale nie mnie. Nie w tych
czasach. Odwróciłam wzrok, odburknęłam „Daj mi spokój”, po czym schowałam
zeszyt z powrotem do pudła i zamknęłam je. Odsunęłam na bok. Po chwili usłyszałam
oddalające się kroki i przekleństwa. W kolejnych pudłach znalazłam trochę
starych zabawek, książek i naczyń. W pokrowcu, który wisiał na wielkiej starej
szafie znajdowała się biała suknia ślubna. Gorset uszyty był z satyny ślubnej i koronki. Miał dwa ramiączka. Wiązany był z tyłu. Do
gorsetu dołączono podkładkę, zakrywająca plecy pod sznurowaniem. Spódnica
uszyta z satyny ślubnej, delikatnego tiulu i ozdobnej koronki wyglądała, jak z bajki. Spódnica
była gładka. Podpięcie ukazywało ozdobną koronkę na falbanie z delikatnego,
lekko marszczonego, welonowego tiulu. Musiała należeć do mojej babci, gdyż w
tym świecie nie ma już małżeństw. Nie ma kościołów. Nie ma wiary, więc, po co
nam one? Odwiesiłam suknię z powrotem i zabrałam się za pozostałą robotę.
***
Kiedy
zakończyłam sprzątanie strychu, na dworze zapadał zmrok. Spojrzałam na zegarek.
Dochodziła godzina dwudziesta trzydzieści. Ziewnęłam, wyciągnęłam się i
pochyliłam się, by złapać pudło z zeszytami. Trzymając je pod pachą, ruszyłam
ku wyjściu. Kiedy schodziłam na dół, każdemu mojemu krokowi towarzyszyło głośne
skrzypienie schodów. Znalazłam się na półpiętrze, więc od razu skręciłam w
stronę mojego pokoju. Postawiłam pudło na podłodze zaraz przy drzwiach. Weszłam
do środka i rozejrzałam się. Był on mały, przytulny i bardzo słoneczny. Ściany
koloru zielonego wprowadzały w stan odprężenia. W oknach powiewały białe
firanki i seledynowe zasłony. Duże, obszerne łóżko równiutko pościelone,
zajmowało prawą ścianę pokoju. Biurko, zawsze pilnie przygotowane do nauki,
stało pod oknem. Na jego blacie znajdował się kosz kredek, kilka pamiątek
przywiezionych z podróży. Obok stała półka na książki. Porozrzucane czasopisma
i karty do gry tworzyły bałagan na szafce nocnej. Nad lóżkiem wisiał plakat
Fergie oraz mnóstwo widokówek z wakacji. Oświetleniem pokoju były kinkiety na
każdej ze ścian. Moja ręka powędrowała do prawej kieszeni, by wyciągnąć z niej
komórkę. Nie wyczułam jej tam, więc sprawdziłam w drugiej kieszeni. Tam też jej
nie znalazłam. Uderzyłam się w czoło. Musiała
mi wypaść podczas sprzątania pomyślałam. Rzuciłam się ku schodom. Wbiegłam
szybko na strych, zaświeciłam światło i podbiegłam w miejsce, gdzie czytałam
pamiętniki. Leżał tam. Podniosłam go i schowałam, po czym ruszyłam ku wyjściu. Jednak
nie zauważyłam jednej z belek i uderzyłam w nią z całej siły. Pociemniało mi
przed oczami i upadłam na ziemię. Jednak stan nieświadomości nie trwał długo.
Ocknęłam się już po kilku minutach. Usiadłam i poczułam jak coś ciepłego spływa
mi po karku. Instynktownie dotknęłam głowy, po czym spojrzałam na moją dłoń.
Była lepka od krwi. Wstałam gwałtownie i mroczki znów stanęły mi przed oczami.
Chwiejnym krokiem wyszłam ze strychu. Tylko cudem nie spadłam ze schodów. W
całym domu panowała ciemność. Tylko z kuchni dobiegał do mnie odgłos lecącej
wody. Weszłam do pomieszczenia. Światło mnie oślepiło, więc zmrużyłam oczy.
–
Mamo – powiedziałam, a kiedy Agnieszka się odwróciła z jej gardła wydobył się
krótki okrzyk zdumienia. Zanim zdążyła do mnie podejść, moje ciało znów
uderzyło o podłogę.
***
[Marlena]
Miarowe pikanie przebudziło mnie ze snu.
W nozdrza dostał się neutralny zapach sterylnego pomieszczenia. Szpital pomyślałam. Poczułam, jak ktoś
wbija mi coś w żyłę. Nie poczułam bólu, tylko lekkie swędzenie. Usłyszałam
stukot obcasów o podłogę, a potem szum otwieranych automatycznie drzwi. Ktoś
zbliżył się do mnie, a neutralny zapach
został zastąpiony nowym. Mocnymi perfumami. Rozległ się jęk metalowego
krzesełka, gdy postać usiadła. Osoba schowała moją dłoń w swoją. Drugą zaczęła,
głaskać mnie po głowie.
–
Moja malutka. Moja kochana, Marlenka. Moje życie – wyszeptała z miłością i
ucałowała opuszki moich palców. Ten głos mi nic nie mówił. Byłam pewna, że
nigdy wcześniej go nie słyszałam. Po plecach przeszły mi ciarki, ale moje oczy
wciąż pozostały zamknięte. Okrzyk zdumienia.
–
Co pan tutaj robi? – padło pytanie. – Proszę opuścić to pomieszczenie. Nie jest
pan z rodziny – Wtem coś drgnęło w mojej duszy. Poczułam coś. Otworzyłam
gwałtownie oczy. Słońce mnie oślepiło. Instynktownie zamknęłam oczy. Pełna
ostrożności spojrzałam na pomieszczenie spod rzęs. Na środku stali mężczyzna i kobieta. Ona była
niska, pulchna. Nie zbyt urodziwa, ale za to miała miłą twarz. Niespotykane,
przynajmniej w dzisiejszym świecie. Mężczyzna był jej przeciwieństwem. Wysoki,
postawny. Włosy miał czarne, długie, aż do ramion. Przystojny, prawie idealny.
Jego piękną twarz szpeciła jednak gruba, brązowa blizna, która ciągnęła się przez
cały lewy policzek. Twarz mężczyzny wykrzywiło zdziwienie, a na twarz kobiety
wstąpił sztuczny uśmiech, gdy oboje dostrzegli, że się przebudziłam. Zagryzłam
wargę, gdy cisza przedłużała się. W końcu kobieta podeszła do mnie. Kątem oka
dostrzegłam, jak mężczyzna odwraca się na pięcie i wychodzi. Wzdrygnęłam się,
gdy z zewnątrz wpadło zimne powietrze. Pielęgniarka zauważyła to, ale źle
odczytała moją reakcję.
–
Nie bój się. On już poszedł. Poproszę ochronę, by go nie więcej nie wpuszczała
do środka – rzekła i poklepała mnie lekko po dłoni. – Zaraz zawołam lekarza i
twoją mamę – powiedziała, poprawiła kroplówkę i opuściła pomieszczenie.
Zamknęłam oczy i czekałam. Jednakże po kilku minutach osunęłam się w krainę
Morfeusza.
***
Obudził mnie szum otwieranych drzwi i
kroki dwóch osób. Zatrzepotałam rzęsami i otworzyłam oczy. Przede mną stał
lekarz ubrany w biały kitel i Agnieszka z rozczochranymi włosami. Na twarzy
mężczyzny odmalowywał się spokój. Aga podeszła i usiadła na krzesełku, gdzie
wcześniej siedział obcy mężczyzna. Dopiero, gdy się zbliżyła, dostrzegłam
zmęczenie odznaczające się na jej twarzy. Zmarszczki pogłębiły się, a w oczach
błyszczały łzy. Mimo to na ustach matki gościł delikatny uśmiech. Złapała mnie
za dłoń, mrugnęła, a po jej policzkach spłynęły łzy.
–
Czemu płaczesz, mamo? Stało się coś złego? – zapytałam z grzeczności, choć nie
bardzo mnie to interesowało. Aga otarła łzy i uśmiechnęła się.
–
Nie, nie stało się nic złego, kochanie – odparła, a jej twarz rozjaśnił jeszcze
większy uśmiech.
–
Kiedy uderzyłaś się w głowę, nie stało Ci się nic poważnego. Jednak dzięki
temu, że mama przywiozła Cię do szpitala udało nam się odkryć coś innego. Nie
wiemy jeszcze, jak to możliwe, ale ta cześć twojego mózgu, która odpowiada za
emocje została pobudzona. Ta uszkodzona część, którą zniszczył wirus sprzed
prawie czterdziestu lat – rzekł lekarz.
–
Co to dla mnie oznacza? – zapytałam, gdyż tego właśnie oczekiwała moja matka.
Mężczyzna westchnął.
–
Ta część zacznie, wytwarzać uczucia. Będziesz musiała nauczyć się życia od
nowa, ale tym razem z emocjami. Będą cię one na początku przytłaczać, ale w
końcu przyzwyczaisz się i zaczniesz całkiem nowe życie – odparł. Od ścian odbił
się radosny śmiech mojej matki.
[Adam]
Mama wyglądała strasznie. Bez przerwy
siedziała przy łóżku Marleny. Prawie nie jadła, nie piła, nie spała. Odeszła od
niej tylko jeden raz, kiedy to lekarz poprosił ją do swojego gabinetu. Szła
wtedy, jak na ścięcie. Jednak wyszła stamtąd po dwudziestu minutach bardzo
szczęśliwa. Wychodząc ucałowała dłonie lekarza i przyszła do mnie, by przekazać
mi nowinę. Podzielałem jej radość. Życie z uczuciami było cudowne, ale w świecie,
gdzie głównie panował ich brak, było też trudne i niebezpieczne. Ludzie nigdy
nie tolerowali inności, ba! Bali się jej od zawsze. W szkole osoby, które się
zdradziły, że posiadają emocje były prześladowane, aż do jej ukończenia. Rząd
pozwalał takim ludziom kształcić się, ale z pracą było o wiele trudniej.
Dlatego właśnie w CV, ludzie często pomijali kwestię posiadania przez nich
uczuć. W dzisiejszym świecie bardzo często można usłyszeć o gwałtach i
morderstwach dokonanych na osobach uczuciowych. Chciałem tego oszczędzić mojej
malutkiej siostrzyce. No może nie takiej małej. Miała metr siedemdziesiąt pięć,
długie do pleców, blond włosy i zielone oczy, które lśniły, jak szmaragdy. Nie
miała za grosz koordynacji ruchowej, ale poruszała się z gracją. Właśnie
niosłem Agnieszce kawę. Kiedy znalazłem się w pobliżu sali, w której leżała
Marlena na korytarzu rozległ się głośny śmiech. Uśmiechnąłem się. Kochałem
śmiech mojej matki, ale jak dotąd nie często miałem okazje go słuchać.
Wiedziałem jednak, że już niedługo będzie rozbrzmiewał codziennie. Drzwi
automatyczne zaszumiały, gdy zbliżyłem się do nich. Postąpiłem jeden krok na
przód i wszedłem do środka. Marlenka zwróciła twarz w moją stronę. Uśmiechnąłem
się do niej i podszedłem.
–
Proszę, mamo – powiedziałem i podałem kubek z mocną kawą Adze.
–
Dziękuje Ci, synku – odparła i znów obróciła się w stronę córki.
–
Będziesz mi pomagał, prawda? – zapytała Marlena. Spojrzałem w oczy mojej
młodszej siostry i zalała mnie fala miłości do niej.
–
Zawsze, siostrzyczko – odparłem. Po kilku sekundach na jej usta wstąpił
niepewny uśmiech. Był on zapowiedzią nowego rozdziału w naszym życiu.
***
Jest
ciemno. Biegnę. Słyszę za sobą jego oddech, a po chwili strzał. Ptaki zerwały
się do lotu. Uciekam. Mój oddech przyśpiesza. Dlaczego ja uciekam? Co takiego
mnie pcha do przodu? Czuje coś. Nie, to nie jest możliwe. Nie ma tu uczuć. Nie
w tym świecie. Nie tu, nie dziś. A jednak coś mnie przepełnia. Pierwszy raz w całym moim życiu. Choć mam już
osiemnaście lat. Wcześniej nie czułam nic. Smutku, radości, litości,
współczucia, strachu. Jednak skąd znam te pojęcia? Z książek. Z książek
napisanych dawno temu. Tych, które zostały napisane przed dwudziestym pierwszym
grudnia dwa tysiące dwunastego roku. A teraz czuję. Coś dziwnego. Coś, co nie
ma prawa istnieć w dzisiejszym świecie. A jednak jest tu przy mnie. Jest coraz
bliżej. Uciekam. I wtedy chwyta mnie za ramię i odwraca w swoją stronę.
Dostrzegam pod czarnym kapturem jego twarz. Krzyk zamiera mi na ustach. Nie
mogę się zdradzić, że czuję strach. Choć już to zrobiłam. Uciekając zdradziłam
siebie samą. Moje ciało reaguje instynktownie. Uderzam go w krocze. Jednak to
nic nie daje. On nie czuje bólu. Wyrywam się i znów zaczynam biec. Uciekam.
Przewracam się. Po chwili słyszę huk. Przez moje ciało przechodzi fala
cierpienia. W głowie tłucze się tekst piosenki. Umrę z piosenką na ustach. Tak,
jak zawsze chciałam. Jednak teraz nie chcę umierać. Chcę żyć, ale na to za
późno. Za późno na to już od czterdziestu lat. Odkąd świat ludzi się skończył i
zaczął się świat dzikich zwierząt. To koniec…
Świat bez uczuć, sama na to wpadłaś? Genialne. Moim zdaniem bardzo dobrze ubrałaś to w słowa, uwierzyłam, że Marlena uczuć dotąd nie miała. Ciekawi mnie za to kim jest ten facet. Będzie kontynuacja?
OdpowiedzUsuńKontynuacji Marleny nie będzie,ale myślę, że podobny tekst będzie, ale z inną bohaterką:)Bardzo się cieszę, że Ci się podoba:)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy pomysł, chociaż nie do końca spodobało mi się rozwiązanie tej historii. Może dlatego, że to taki świetny materiał na coś dłuższego. Chętnie przeczytałabym jeszcze coś innego osadzonego w tym bezuczuciowym świecie.
OdpowiedzUsuń