Dla
Wiktorii
Leżała
z twarzą skierowaną ku ziemi, wciągając w nozdrza wilgotny, mętny
zapach. Czuła miniaturowe odnóża mrówki przechadzającej się po
bladym policzku, nie strzepując jej wyłącznie z jednego powodu –
nie miała ochoty. Czarne włosy poprzyklejały się do szyi, a
podziurawiona tu i ówdzie koszulka do pleców. Powiew chłodnego
wiatru wywołał gęsią skórkę, dziewczyna zadrżała, ale
pozostała na miejscu. Miała zamknięte oczy, ozdobione posklejanymi
rzęsami, podkreślone cieniami wyczerpania.
Zobaczył
ją z daleka, gdy tylko wyszedł przed dom. Wyglądała, jakby
chciała zlać się z trawą. Podszedł, nie zważając na deszcz.
Długie włosy o odcieniu ciemnego blondu natychmiast przylgnęły do
ramion i barków. Czarna koszulka przesiąkła zimnym deszczem, który
teraz nieubłaganie zalewał okolicę. Chłopak usiadł tuż obok
wątłej postaci, opierając łokieć na zgiętym kolanie i
przyglądając się skapującym z kosmyków kroplom. Nie odezwał się
słowem.
Jedynie
czekał.
~~*~~
-
Dlaczego mi po prostu nie powiesz? – dopytywał, ale odpowiedź nie
nadchodziła. Zbliżył się o krok i położył dłoń na ramieniu
dziewczyny. Stała odwrócona tyłem do niego, lewym bokiem opierając
się o starą, obskrobaną szafkę szkolną o pogiętej blasze. –
Hej…
Uniosła dłoń i strąciła rękę chłopaka. Podciągnęła torbę
na ramię i ruszyła w stronę wyjścia. W dwa palce chwyciła
krawędź kaptura czarnej bluzy i przesłoniła materiałem czoło.
Pchnęła oszklone drzwi, wychodząc na chłód wczesno listopadowego
popołudnia. Z kieszeni wyciągnęła pojedynczego cienkiego
papierosa i podpaliła go nową zapalniczką. Naklejono na niej
wizerunek szczeniaka z wyciągniętym ozorem. Zwierzę szczerzyło
się, jakby gość z aparatem był najwspanialszą rzeczą, jaką
przyszło mu zobaczyć w swym krótkim życiu.
Szła
tą samą ulicą, co zawsze. Znała na pamięć każdą dziurę w
asfalcie i każde pęknięcie w chodnikowych płytkach. Nic nie mogło
jej zaskoczyć, a jednak pisku opon i zbliżającego się z ogromną
prędkością samochodu nie przewidziała. Auto minęło ją o
centymetry, po czym przejechało jeszcze kilka metrów i uderzyło w
znak ograniczenia prędkości do trzydziestu. Z szoferki wyskoczył
czerwony ze złości mężczyzna, rzucając mięsem w zaskoczoną
dziewczynę.
Zaciągnęła
się papierosem, rozchyliła wargi i powoli wypuściła dym wprost na
twarz kierowcy. Uniosła wyprostowany palec wskazujący, wskazując
na znak drogowy. Odwróciła się i poszła dalej, tym razem po
chodniku, a kiedy usłyszała za sobą soczyste „dziwka”,
zamachała mężczyźnie środkowym palcem, nie zaszczycając go już
ani jednym spojrzeniem. Usłyszała jednak zbliżające się kroki.
Mimo to nie odwróciła się, klnąc w duchu na nieuważnego
kierowcę.
Zdziwienie
powróciło, gdy zamiast łysola kątem oka dostrzegła rude włosy
powiewające na wietrze.
-
Widziałam, jak tamten popapraniec o mało co cię nie potrącił. W
porządku? – zapytała średniego wzrostu dziewczyna o brązowych
oczach.
Czarnowłosa
wzruszyła ramionami.
-
To dobrze – kontynuowała ruda. – Widzimy się dzisiaj na
imprezie? – Widząc przeczące kręcenie głową, nalegała: -
Chodź, rozerwiesz się trochę.
-
Jak będę miała ochotę się rozerwać, odbezpieczę granat –
padła odpowiedź.
Dobiegło
ją parsknięcie.
-
Zabawne.
-
Szkoda, bo to nie miało być zabawne. – Po raz kolejny pociągnęła
z papierosa, patrząc, jak jego przeciwny koniec żarzy się na
pomarańczowo. Odsunęła rulonik od ust i strzepnęła popiół na,
i tak już szary, chodnik. – Słuchaj, muszę iść. – Wyrzuciła
niedopałek i zadeptała butem.
-
Ale…
Machnęła
rudej dłonią i szybkim krokiem ruszyła znaną ścieżką. Poczuła
jednak, jak koleżanka chwyta ją za ramię. Usłyszała, jak mówi,
ale nie oderwała wzroku od wyblakłych budynków w dali:
-
Ostatnio jesteś jakaś dziwna – powiedziała, krzywiąc się
lekko.
-
Doprawdy? – zapytała lekko kpiąco czarnowłosa. – Starzy się
rozwiedli, zdechł mi pies i… - urwała, zorientowawszy się, że
więcej zdradzić nie chce. Z pewnością zostałaby wyśmiana. –
Mam problemy, a durne imprezy z durnymi nastolatkami, którzy sądzą,
że schlanie się w trupa jest fajne, raczej nie pomogą mi w
poukładaniu sobie życia. Dziękuję, ale nie. – Wyrwała rękę z
uścisku koleżanki i skręciła za najbliższy róg. Ucisk na sercu
zelżał, gdy schowała się za szaroburą ścianą, a jej ulga była
tym większa, kiedy ruda sobie odpuściła.
Czasami
miała ochotę zniknąć. Po jej policzkach ściekły strużki łez.
Powiedziała więcej, niżby chciała.
~~*~~
Usiadła
przy laptopie w salonie niewielkiego mieszkania, które wynajmował
jej ojciec, od kiedy matka wystawiła jego rzeczy za drzwi.
Beznamiętnie przeglądała przypadkowe strony internetowe, kiedy na
dworze zagrzmiało. Podskoczyła, piszcząc przy tym. Natychmiast
zerwała się z miejsca i podbiegła do okna. Przytknęła dłonie do
szyb. Niebo przesłoniły ciemne, granatowe chmury, których
wcześniej nie dostrzegła. Wiatr szarpał gałęziami drzew,
odrywając ostatnie, pożółkłe liście i rozsiewając je po
okolicy.
-
Nie…
Dziewczyna
odruchowo sięgnęła do pustej kieszeni ciemnych dżinsów.
Rozbiegane spojrzenie zielonych oczu błądziło przez chwilę po
pokoju, w końcu napotykając leżącą w rogu kanapy komórkę.
Chwyciła ją smukłymi palcami i drżąc na całym ciele, wybrała
numer do ojca. Rozległ się pierwszy sygnał, potem drugi, trzeci…
Zostaw
wiadomość po sygnale
– dobiegło z aparatu.
Poczuła,
że uginają się pod nią kolana. Opadła na podłogę, a kiedy
rozbrzmiał kolejny huk i usłyszała gromkie dudnienie kropel o
zewnętrzny parapet, załkała. Wtedy też rozdzwonił się telefon.
Ścisnęła mocno słuchawkę w dłoni i przyłożyła ją do ucha.
-
Tato…?
-
No, co tam, córciu? Dzwoniłaś. – Ciepły głos przyniósł
odrobinę otuchy.
-
Kiedy będziesz w domu? – zapytała cicho, siłą woli
powstrzymując głos od drżenia. Nerwowo przygryzła paznokieć,
wyczekując odpowiedzi.
-
Raczej późno, mam jeszcze sporo pracy. Ale obiad jest w lodówce,
nie czekaj na mnie. Córcia?
Nie
słuchała dalej. Oczy zapiekły, a po chwili wypełniły się
gorącymi łzami. Rozłączyła się i rzuciła telefonem o podłogę.
Klapka odpadła, bateria przesunęła się po podłodze i wpadła pod
kanapę. Czarnowłosa wciągnęła gwałtownie powietrze w płuca i
podskoczyła do telefonu. Wyświetlacz zrobił się czarny, a
wciskanie klawiszy nie dawało żadnego efektu. Próbowała wyciągnąć
brakującą część spod mebla, ale nie mogła wymacać jej palcami.
Wezbrała w niej frustracja.
Grzmoty
zastąpił głośny trzask rozdzieranego przez piorun nieba. Światło
żyrandola zamigotało. Dziewczyna patrzyła na żarówkę z
błaganiem w oczach.
Zgasła.
~~*~~
Nie
wiedziała, ile czasu minęło. Pięć minut, trzydzieści,
sześćdziesiąt… Dla niej wszystko graniczyło teraz z
wiecznością. Co chwila dało się słychać huk, a niebo
rozświetlało się na biało. Towarzyszył temu nieprzerwany szum
lejącej się wody. Płakała.
To
szaleństwo,
rozbrzmiewało w jej myślach. Pragnęła, by burza ustała, a
miejsce chmur zajęło gorące słońce. Bardziej niż kiedykolwiek
potrzebowała śpiewu ptaków albo chociaż cichego trzeszczenia
lodówki. Nic, prąd wysiadł na całym osiedlu.
Było
tak ciemno… Dochodziła dziesiąta wieczór, ale czarnowłosa nie
miała, jak tego sprawdzić. Jedyny zegar wskazówkowy wisiał w
kuchni, a laptop się rozładował. Nie mogła uruchomić telefonu
bez baterii. Nic nie mogła…
Siedziała
skulona w rogu kanapy, wciskając się w ogromne, czerwone poduszki.
Twarz ukryła pod kapturem, szlochając. Wewnątrz mieszkania
panowała cisza, niepokój wisiał w powietrzu i zdawał się
przytłaczać drobną osóbkę. Uderzył kolejny piorun, a ona
krzyknęła i mocniej przycisnęła uda do klatki piersiowej.
Nagle
znieruchomiała, słysząc kroki na drewnianej podłodze. Ktoś
wszedł do mieszkania. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie
zamknęła drzwi wejściowych na zasuwkę. Wstrzymała oddech, kiedy
przed oczami stanęły jej sceny ze znanych horrorów. Zdawać by się
mogło, że krew na chwilę zastygła w jej żyłach.
Poczuła
dotyk czyjejś dłoni na przedramieniu, a serce o mało co nie
wyskoczyło z piersi. Pisnęła.
-
To tylko ja. – Usłyszała ciepły, cichy głos. Z początku nie
skojarzyła, do kogo należał.
-
Marcin…? – zapytała niepewnie, ledwo wypowiadając słowa. Miała
ściśnięte ze strachu gardło.
-
Tak – odpowiedział, siadając na kanapie tuż obok niej. Objął
ją ramieniem, a jasne włosy opadły, łaskocząc dziewczynę po
policzkach.
-
Co tu robisz? – prawie szepnęła, dziękując w duchu Bogu, że
nie jest już sama. Nigdy nie była wierząca, ale nagle wiara
nabrała odrobiny sensu.
-
Wiedziałem, że coś jest nie w porządku. Nagle stałaś się
zimna, oschła, nie chciałaś ze mną rozmawiać, ani powiedzieć
mi, o co chodzi. Nie przyszłaś na imprezę, chociaż zawsze je
lubiłaś. Pomyślałem więc, że… Rai? – przerwał, słysząc,
jak przyjaciółka cicho chlipie. – Raisa…
Raisa.
Tak, to chyba było jej imię. Nie mogła sobie teraz przypomnieć,
dlaczego matka nie mogła nazwać ją w normalny sposób, tylko
spędziła godziny na szukaniu tak zapomnianego miana.
Marcin
pochylił się jeszcze bardziej.
-
Ej, mała, co jest? – zapytał tak łagodnie, że tylko wzmógł
płacz.
Zagrzmiało.
Dziewczyna objęła głowę rękami, zasłaniając uszy. Chwycił ją
w pasie i delikatnie obrócił. Nosem dotknęła szyi przyjaciela,
wdychając przyjemny zapach męskich perfum, które tak uwielbiała.
-
Boję się burzy – odpowiedziała, przełykając łzy. – I
jeszcze nie ma światła…
Zacisnęła
oczy, wyciskając z nich kolejne krople. Natychmiast zostały starte
prze ciepłą dłoń chłopaka. Odsunął się, by oprzeć czoło o
czubek głowy Raisy.
-
Cii… Nie masz się, czego bać. To tylko Anioły grają w kręgle –
powiedział uspokajająco, wodząc opuszkami palców po linii szczęki
czarnowłosej.
Kąciki
jej ust drgnęły, ale nie uniosły się w uśmiechu. Mimo wszystko,
poczuła się odrobinę lepiej. Zadrżała, kiedy przesunął palcami
po bladej szyi. Mocniej wtuliła się w jego pierś, ciesząc z
bliskości silnych ramion, teraz ciasno oplatających jej ciało.
Przyjemne ciepło, bijące od klatki piersiowej przyjaciela, koiło
poszarpane nerwy. Tym razem grzmot wydał się mniej straszny,
zdołała stłumić okrzyk.
-
Chyba któryś nich właśnie zaliczył strike’a – zaśmiał się
Marcin. Był teraz bliżej, niż się wydawało. Uczucie mrowienia
rozlało po brzuchu. Uniosła lekko głowę, wpatrując się w
radosne oczy chłopaka.
-
A co z piorunami? – dociekała.
Uśmiechnął
się.
-
Nie przejmuj się nimi – odparł. – Będę twoim piorunochronem.
Tym
razem odpowiedziała nerwowym chichotem, a niepokój rozwiał się w
jednej chwili. Przez chwilę żadne z nich nie odezwało się słowem.
Raisa nawet w ciemności dostrzegła, że uśmiech znika z ust
jasnowłosego.
-
Co się stało? – zapytała, a niepewność rozbrzmiała w słowach.
Nie
odpowiedział od razu, ale kiedy to uczynił, słowa wypowiadał
powoli, jakby z wahaniem.
-
Nie. Wszystko w porządku.
Pochylając
się, nie odwracał wzroku. Dziewczynie zdawało się, że ona
pierwsza przymknęła oczy, jeszcze zanim musnął ustami drobne
wargi. Zadrżała, ale nie z powodu grzmotu.
-
Cii…
Pocałował
delikatnie, nie mając pewności, czy Raisa się nie odsunie. Upewnił
się dopiero wtedy, kiedy wplotła palce w jego włosy. Przyciągnął
do siebie przyjaciółkę najbliżej, jak mógł, głaszcząc po
plecach, zataczając dłońmi łagodne koła.
Kolejnego
pioruna nawet nie usłyszała, zatracona w czułości, jaką ją
obdarzył. I po prostu cieszyła się, że strach przed burzą
zniknął. Miała swój piorunochron.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz