Jarząbek miotał się bezsilnie w
żelaznym uścisku śmierci; ta przyszła pod postacią wychudzonych
rąk, które miażdzyły tchawicię biednego zwierzęcia. Kyn jednak
nie miał żadnej litości. Ptak targnął się w ostatniej,
rozpaczliwej próbie ucieczki i w końcu zniecruchomiał. Chłopak,
który go trzymał, oblizał spierzchnięte wargi i mocno już
stępionym nożem oskórował jarząbka. Na widok świeżej krwi
przez ciało Kyna przebiegł dreszcz... Chłopak wgryzł się w
surowe mięso zwierzęcym odruchem. Nawet w tak prymitywnej formie,
posiłek wydawał się chłopcu niemal ucztą. Już tydzień minął,
odkąd miał cokolwiek w ustach! Byle dokładnie obgryźć kości,
wnętrzności też się nadadzą...
Po skończonym posiłku otarł
strużkę krwi spływającą mu po policzku. Muszę wyglądać
masakrycznie, pomyślała trzeźwiejsza część jego jaźni. Z
jakiegoś powodu ta myśl go rozśmieszyła.
- Ech, co ty znowu sobie
zrobiłeś, wyglądasz masakrycznie! - Lyth pokręciła głową z
niedowierzaniem. - Nie stać cię na choć odrobinę finezji?
Kyn pokręcił głową. - To nie
jest czas na rozpamiętywanie przeszłości - powiedział na głos,
pamiętając zwariowane historie o podróżnikach, którym samotność
zaplątała język. - Opuściłem cię, Lyth. Okłamałaś mnie, a
potem wygnałaś... - Zjawy jednak nie chciały odejść.
Pamiętał tamtą sytuację,
jednak przeżywał ją na nowo. We wszechobecnej ciemności swojego
umysłu widział obraz Lyth - nakładające się na siebie
uśmiechnięta dziewczynka, jego przyjaciółka, jak i ta, która go
wygnała.
- Chodź tutaj, uleczę to,
paskudna rana! - powiedziała. Chłopak wyciągnął złamaną rękę,
uśmiechając się przepraszająco. Chociaż utajnione medyczne
zaklęcia jego przyjaciółki dawały niesamowite efekty, ona zawsze
płaciła za to pewną cenę. Nie byłoby dobrze, gdyby ktokolwiek
się o nich dowiedział, zwykli niewolnicy nie mogli używać magii.
- Lyth? - nagle Kynowi wpadła
do głowy pewna myśl. Strachliwie rozejrzał się dookoła. - Co
myślisz o Królu?
Dziewczyna zmierzyła go
spojrzeniem, które mogłoby zabić. - To zły władca. I okrutny
człowiek... Ale co możemy zrobić? - westchnęła. - Aguavel to
może i małe państwo, ale nasze. Król trzyma w ryzach całą naszą
magię. Leśny Pan zamknął lasem granice, by szaleństwo magii nie
udzieliło się innym krajom. - Rozkaszlała się. - Chociaż tyle
zawdzięczamy mojemu... Aaaaaaaa.... - westchnęła, osuwając się w
omdleniu. Zanim jednak jej ciało dotknęło ziemi, Kyn złapał ją.
- Lyth! Ocknij się! - Ale ona była coraz słabsza. To wszystko
przez Króla. To żniwo jego decyzji. Nagle, w tym jednym momencie,
Kyn się zdecydował: trzeba się go pozbyć. Za wszelką cenę.
Sponiewierany chłopak leżał na
ziemi w środku boru, jednocześnie odpoczywając po niespodziewanie
sutym posiłku, jak i będąc wyczerpanym koszmarem, wspomnieniem na
granicy snu i jawy.
Pat, pat, pat, pat...
- Prrr! Brygada.... Stać!
Spod półprzymkniętych oczu Kyn z
rosnącą paniką obserwował jawiące się przed nim zastępy
konnych. Co oni tu robili? Tak blisko Aguavel! Przecież tego kraju
strzegł ogromny bór, stworzony przez Leśnego Pana, ojca Króla!
Zajęty myślami, usłyszał
szybkie kroki wokół siebie i ktoś mu chlusnął w twarz wodą.
Takie marnotractwo, znów odezwała się jego trzeźwiejsza część.
Pośpiesznie zlizał z twarzy krople drogocennego płynu. Otarł oczy
wierzchem dłoni, nie chowając brudnych od ptasiej krwi rąk. Zanim
jednak zdołał zrobić cokolwiek więcej, poczuł na szyi chłód
stalowego ostrza.
- Skąd się tu wziąłeś,
człowieku? - mroźny głos właściciela szabli nie pozostawiał
żadnego pola do manewru.
-
Skąd się tu wziąłeś, człowieku? - chłodny głos właściciela
szabli nie pozostawiał pola do manewru. Kyn jednak nie miał
wyboru. - Materia to tylko energia - rzekł, odkształcając po
okręgu śmiercionośne narzędzie. Impet odciął głowę
właścicielowi szabli, po czym broń wróciła do swojej pierwotnej
postaci. Ten człowiek nie powinien był go powstrzymywać.
Wziął szablę i popędził w
stronę apartamentów Króla, mijając po drodze służących
niewolników, dla których oszalały człowiek z pokrwawioną szablą
w środku nocy był pewnie nie lada atrakcją. Nie stanowili
zagrożenia, nie stawiali oporu.
W końcu znalazł te drzwi,
przebił się przez nie bez wysiłku. Teraz to on szachował Króla.
Nareszcie!
- AAA!!! - w triumfalnym
okrzyku wbił żołnierską stal w oko władcy. Oddychał ciężko.
Naprawdę? To było takie łatwe?
Kyn roześmiał się śmiechem
szaleńca. Co powstrzymywało innych przed podjęciem tego kroku?
- Więc jednak przyszedłeś. -
Zimny, wyniosły głos gdzieś z tyłu kazał mu się obrócić.
Czynił to jednak powoli, niechętnie. Pod warstwą bezlitosnego
szału krył się ten jedyny, znajomy głos...
- Lyth!
- Przepraszam, nie chciałam -
powiedziała smutno. - Ta sama magia, którą mój ojciec -
ojciec!,
przemknęło się przez głowę chłopaka - związał, by naszemu
kraju nie groziło aż takie niebezpieczeństwo, wiązała mnie samą
jako spadkobierczynię. Mówisz, że jesteś niewolnikiem? Masz dług
wobec magii. Za swoich rodziców. Oni zdradzili. - Dziewczyna mówiła
coraz bardziej urywanym głosem, lekko zdyszana. Szaleństwo tliło
się w jej oczach. - Chcieli magii. Dla siebie. Och, teraz czuję tę
moc! Nic dziwnego, że Król oszalał... Taka siła! Oto dziedzictwo
Leśnego Pana! - teraz już nawet nie usiłowała nad sobą panować.
Z coraz większą paniką Kyn
patrzył na to, co się działo z jego przyjaciółką. Wokół niej
unosiła się gęsta mgła, a paznokcie niebezpiecznie iskrzyły.
- Król był zły. Ale ty
podniosłeś na niego rękę... Nie ma wybaczenia. - Mówiąc to,
dziewczyna uderzyła Kyna w czoło nasadą dłoni. - Wyklinam cię.
Jesteś wygnany. Niech twoje ciało więcej tu nie wróci.
Chłopak patrzył badawczo na
Lyth, próbując się doszukać w niej choć odrobiny
człowieczeństwa, choć odrbiny tego, czym była dla niego kiedyś.
Te znajome oczy, twarz, dłonie... W końcu coś kazało mu zaufać
dziewczynie - jego Królowej. Umarł Król, niech żyje Królowa!,
pomyślał sarkastycznie.
- Zaopiekuj się tym ludem -
rzekł tylko. - I zachowaj zmysły.
Na twarzy Lyth połyskiwała
pojedyncza, słona łza.
- Leśny Pan wiedział, co się
stanie. - Kyn mamrotał do siebie. - Wiedział, że jego syn nie
wytrzyma presji pradawnej magii. Dlatego włożył wszystkie swoje
siły życiowe w wyrośnięcie tego lasu. Miał być... nieprzebyty.
Chronił świat przed szaleństwen tego, który umiał wiązać magię
i chronił Aguavel przed atakiem. Izolował. Moi rodzice chcieli
zabić Króla. Nie udało im się. Ja wypełniłem ich wolę. Ale
wcześniej musiałem stać się niewolnikiem. Ale posiadłem magię.
Wiedziałem, że materia
to tylko energia!
- Kyn roześmiał się śmiechem szaleńca, którego sam Król by się
nie powstydził. Rozejrzał się po raz kolejny po twarzach
wojskowych, po tych zniesmaczonych i znudzonych minach. To wszystko
było takie... absurdalne. I lekkie. - O szczegóły nie pytajcie.
Wiem, co zamierzacie. Nie uda się wam! Lyth uwolni magię, a
jedynymi, którzy za to zapłacą, będziecie wy! - Słońce dawało
ciepłe światło, przebijając się raźno przez prześwity w
koronach drzew; oświetlało klingę przy gardle Kyna i krew na jego
rękach.
- Materia to tylko energia.
Muszę
ostrzec Lyth.
I
zniknął.
Wiele kilometrów dalej w
olbrzymim pałacu, leżąca na olbrzymim łożu z baldachimem
dziewczyna drgnęła. Pamiętała tylko ciało Króla, takie puste...
I Kyn. Wygnała go. Nie miała wyboru. Ale od tamtego czasu nie
pamiętała nic. Widziała za to twarz Kyna, wykrzywioną w bólu.
-
Zaopiekuj się tym ludem. I zachowaj zmysły.
To drugie już jej się nie udało,
a to pierwsze...
- Och, Kyn! - szepnęła w
przestrzeń. - Co ty znowu sobie zrobiłeś?
Niemal słyszała, jak ktoś
odpowiada: przepraszam,
nie chciałem.
Ale to nie mogła być prawda. Teraz to Kyn się poświęcił.
Zgodnie z pierwszą zasadą magii, przekształcił się całego w
energię, by wesprzeć ją i uwolnić od szaleństwa magii. Tak po
prostu... przestał istnieć.
Przepraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz