Późna jesień 1977 roku
Czerwone liście współgrały w spokojnym tańcu z żółtymi, te zaś płynęły ponad swymi drzewami wraz z brązowymi, aby zakończyć swoją wędrówką upadkiem, zapomnianym przez kierujący je, jesienny wiatr.
Mleczną mgłę przecinało gęste powietrze, pod deszczowym niebem w kolorze grafitu szybowały czarne kruki, zataczając kręgi wokół wyznaczonej przez siebie osi.
Korony drzew szumiały cicho, a każde ich gałązki wiły się w takt wietrzyku. Ludzie-spacerowali w ten jesienny dzień, nie zwracając najmniejszej uwagi na jego piękno. Smutne, tajemnicze piękno.
Ludzie biegli za swymi dziećmi, które pragnęły tańczyć razem z liśćmi, owijali kolorowe szaliki wokół swych szyi, prostowali swoje parasole i nieposłuszne, zagięte druty owinięte nieprzemakalnymi materiałami.
Ludzie wymieniali spojrzenia i wyciszeni splatali swe dłonie, pragnąc wylać tyle słów i łez, w ten piękny, jesienny dzień…
*
Stała przy wysokim dębie, otulona brązowym płaszczem. Jej rude, rozpuszczone włosy mierzwił wiatr, tworząc czerwoną aureolę wokół porcelanowej twarzy. Spojrzenie miała odległe, jak gdyby zagłębiała się w swych wspomnieniach. Od czasu do czasu przestępowała z jednej nogi na drugą. Wyglądała na zdenerwowaną i bezradną. Czekała samotnie. Widok ten wzruszył go. Już od dawna krył się za lipą, obserwując ją. Pragnął zachować obraz rudowłosej dziewczyny na tle jesiennego obrazu, na zawsze w swej pamięci. Przymknął oczy i zacisnął palce na korze gubiącego liście drzewa. Dawno nie bał się tak jak teraz. Musiał jednak stawić czoło wyzwaniu, inaczej ona odejdzie. Na zawsze.
Jak przebiegnie ich rozmowa? Jakie padną słowa? Powoli wychylił się zza pnia, ze smutkiem w oczach patrząc prosto na swoją Lily. Uniosła głowę. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą.
*
Długo kazałeś mi na siebie czekać – tak powitała go, gdy znaleźli się tuż obok siebie. Skrzyżowała ręce na piersiach i przybrała pewną siebie postawę. Spodziewał się, że jej oczy będą ciskać w niego gromami. Pomylił się. Wydawała się spokojna, ale negatywnie nastawiona.
- To ty chciałaś się spotkać w tym feralnym miejscu - jego usta wygięły się w kpiącym uśmiechu. Lily rozejrzała się po niewielkim parku i przytaknęła lekkim skinięciem głowy.
- Tutaj przecież się zapoznaliśmy - rzekła cicho, z półuśmiechem, wkładając niesforne kosmyki włosów za ucho. "I tutaj zakończymy naszą znajomość" pomyślał. Przeszyła go ta myśl, była bolesna i niemile drażniła. Zacisnął mocno wargi i włożył skostniałe z zimna dłonie do kieszeni swojego czarnego płaszcza. Między nimi przez chwilę panowała cisza, ale on nie odzywał się. Czekał, aż to Lily pierwsza zacznie mówić. Jeszcze tydzień temu, gdy dostał od niej list, tliła się w nim nadzieja. Nadzieja na powrót, nadzieja na rozstanie się młodych kochanków, jakimi byli jego znienawidzony wróg i ukochana, która nigdy nie dowiedziała się o uczuciu, jakie żywił do niej Severus Snape. Nigdy też się nie dowie…
- Sev – spojrzała na niego ze smutkiem, opuszczając ręce i kuląc się. Nie chciał zachowywać sięniedojrzale, stał spokojnie, unikając spotkania z dużymi, zielonymi tęczówkami. Zawsze mówiła do niego „Sev”, w jej ustach brzmiało to pieszczotliwie. Tęsknił za jej głosem…
- Chcę z tobą porozmawiać.
- Domyślam się –rzucił sucho. - Chyba nie jesteśmy tu po to, aby stać i patrzeć na siebie? –zakpił. Rudowłosa dziewczyna zmrużyła oczy.
- Wiem, że wcale nie chciałeś tej złośliwości. Tak samo nie chciałeś zaprzepaścić naszej przyjaźni – Lily uniosła brwi. Severus poruszył się niespokojnie.
- To Potter…
- James nie ma tu nic do rzeczy! – krzyknęła i głęboko odetchnęła, wpatrując się z nieukrytym gniewem w czarnowłosego chłopaka.
- Myślę, że jednak nie mamy o czym rozmawiać – odpowiedział z bólem Severus. Nie chciał się sprzeczać z Lily, zdając sobie sprawę z tego, jakie za chwilę padną słowa. „Śmierciożercy”, „szlama” i „chorobliwa zazdrość”. Dlaczego akurat tego dnia chciała wygarnąć mu wszystko, skoro miała do tego tyle okazji? Chłopak opuścił głowę i odwrócił się. „Jeszcze przez chwilę muszę znieść to rozdarcie, później wszystko wróci do normy” pomyślał. Ucisk w gardle z każdą sekundą stawał się nieznośny.
Wiatr zgarnął jego włosy na bok. Poczuł delikatny uścisk na ramieniu. Odwrócił się i spotkał twarzą w twarz z dziewczyną. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Kiedyś co dzień miał nadmiar widoku zielonych oczu oprawionych wachlarzem czarnych rzęs.
- Jeszcze to – wyszeptała Lily i wyciągnęła rękę w jego stronę. Na wierzchu dłoni spoczywała malutka, drewniana laleczka. Serce Severusa przebił sztylet. Gdzieś w oddali zaszumiały wierzby. Oboje przenieśli się do czasów słodkiej i niewinnej znajomości…
*
Sierpień 1971 roku
Pod błękitnym niebem, pod zielonymi liśćmi lipy w kształcie serc. Rześkie, ciepłe powietrze i przyjemny szum rzeki sprawiały, że odpoczynek w środku sierpniowego dnia, gdy słońce stało w zenicie, był marzeniem każdego kochającego uroki natury. Wysoki, czarnowłosy chłopiec pomachał do jadącej w jego kierunku dziewczynki. Odpowiedziała mu tym samym, śmiejąc się. Nagle kierownica jej niebieskiego rowerku przekrzywiła się w prawo i po kilku chwilach ruda osóbka znalazła się na kamiennym chodniku, a nieposłuszny rower tuż obok z kręcącymi się wciąż kołami. Chłopak zerwał się z miejsca i podbiegł wystraszony do swojej małej przyjaciółki, która ze łzami w oczach opatrywała czerwone od krwi kolano.
- S-Sev, tak mi głupio – dziewczynka otarła szybko policzki i potrząsnęła głową. Czerwona kitkaporuszyła się wraz z nią. Mały, niespełna jedenastoletni Severus uśmiechnął się, postawił rower i wyciągnął ku Lily dłoń. Uścisnęła ją i podniosła się do góry.
- Dziękuję – odparła z zarumienionymi policzkami.
- Nic się nie stało– powiedział wesoło chłopiec i zgarnął czarne włosy za ucho.
- Myślałam, że jako czarownica poradzę sobie ze wszystkim – zagadnęła Lily, gdy szli już w stronę rzeki. Severus prowadził rower dziewczynki, zastanawiając się, czy czarodziejowi wypada jeździć na takim dziwnym sprzęcie zamiast miotły. Fakt, że swojej jeszcze nie posiadał. Ciekaw był, jak Lily zareaguje, gdy po raz pierwszy przekroczy bramę na ulicę Pokątną.
- Och, czarodziej musiałby być Merlinem, aby umieć wszystkie magiczne sztuczki – westchnął Sev i oparł rower o pień drzewa. Lily usiadła na trawie i musnęła opuszkiem palca zielone, pojedyncze źdźbło.
- Bardzo ciekawi mnie świat magii. I Hogwart. Szkoda, że Petunii nie będzie ze mną – mruknęła i pochyliła głowę. Severus prychnął na samo wspomnienie niemiłej siostry Lily.
- Jest już za stara. Pewnie jest w niej tyle magii co w bucie mojego ojca – odpowiedział. Policzki dziewczynki stały się czerwone.
- Petunia w ostatnich dniach była bardzo nieznośna.
- Zobaczysz, jeszcze dwa tygodnie i rozpoczniemy przygodę naszego życia! – zawołał ochoczo i przysiadł obok towarzyszki, która wzniosła oczy do góry.
- Mam nadzieję, że trafimy do tego samego domu – uśmiechnęła się. Chłopak nic na to nie orzekł. Pragnął spędzić siedem lat w Hogwarcie ze srebrnym wężem na piersi. A Lily?..Czy nie była dość delikatna i krucha na Slytherin?
- Zrobiłem coś dla ciebie.
- Dla mnie?... –dziewczynka zmarszczyła brwi w zdziwieniu. Severus przytaknął i wyciągnął z kieszeni szerokich, granatowych spodni brązowy, skórzany rzemyk z drewnianą, nieco krzywą postacią, służącą jako naszyjnik. Lily otworzyła szeroko usta w geście zachwytu.
- Sam ją wystrugałeś? – zapytała cicho, wpatrując się w małą laleczkę o drewnianych włosach i drewnianym uśmiechu.
- Dla ciebie.
- Jest piękna –wyszeptała i założyła na szyję prezent od swojego przyjaciela, obejmując palcami kukiełkę. Severus nigdy nie pomyślałby, że Lily, pochodzącej z usytuowanej rodziny, spodoba się ta drobna rzecz wykonana przez niego. Biednego chłopca.
- Prawdziwy z ciebie przyjaciel – dziewczynka posłała do niego promienny uśmiech i uścisnęła jego dłoń, tuląc laleczkę do policzka.
*
- Nie chcę tego –warknął, patrząc wciąż w jej oczy. Lily opuściła obie ręce.
- To, co było kiedyś już nie wróci – zaśmiała się, na przekór błyszczących w jej oczach łzach.
- Nic nie potoczyło się tak, jak powinno. Należymy do osobnych światów, nigdy nie umiałaś tego pojąć – prychnął i spojrzał w dal. Natknął się wzrokiem na drzewo, pod którym zawsze się spotykali.
Niewinne, słodkie dni.
- Wręcz przeciwnie, Sev. Oboje nie chcieliśmy dopuścić tego do myśli… Ale masz zupełną rację. Za dużo krzywd sobie wyrządziliśmy – powiedziała, nie patrząc na niego. Schowała drewnianą lalkę z powrotem do kieszeni. Z nieba, prosto na ich głowy, uleciały pierwsze, zimne krople jesiennego deszczu.
Czarna chmura nad nami.
- Czego ode mnie oczekujesz? Co mam zrobić? Co MY mamy zrobić? – spytał. Czuł żal i tęsknotę na przemian ze złością. Już niedługo powróci do świata, w którym rządzą śmierciożercy, on wśród nich.
- My?... Severusie, nie ma już nas. Odejdę w swoją stronę, a ty w swoją – zawołała, przyciskając zaciśniętą dłoń do piersi. Kolejne krople potoczyły się po ich twarzach.
- Niech tak się stanie, Evans – odpowiedział chłodno i uniósł dumnie głowę. Wyraz jej twarzy wyrażał smutek całego świata. Był pewien, że nigdy nie zapomni tego widoku. Zbyt głęboko wrył się w jego pamięć.
Oddaliła się o kilka kroków.
- Lily, nie tak wygląda pożegnanie przyjaciół! – słowa cisnęły mu się na usta same. Już nigdy nie pokocha żadnej kobiety tak jak kochał i nadal kocha Lily. Nie mógł pozwolić, aby odeszła tak szybko, kiedy nie zdążył jeszcze w pełni się nią nacieszyć. Chociażby na tym spotkaniu.
Tulili się, stojąc w strugach deszczu i pozwalając sobie na chwilę słabości. Piękny był obraz jesiennego pejzażu, a smutny żegnających się przyjaciół, w ostatnich dniach listopada.
Ludzie odchodzili, ocierając łzy, ocierając kolejne, które płynęły po zaczerwienionych policzkach.
Ludzie stąpali w deszczu, pragnąc zastąpić nieprzyjemne myśli tymi miłymi.
Ludzie klęczeli na mokrej ziemi, połykając deszcz wraz z powietrzem. Ludzie tracili miłość wraz z sercem, tracili wszystko, w ten smutny, jesienny dzień…
Mleczną mgłę przecinało gęste powietrze, pod deszczowym niebem w kolorze grafitu szybowały czarne kruki, zataczając kręgi wokół wyznaczonej przez siebie osi.
Korony drzew szumiały cicho, a każde ich gałązki wiły się w takt wietrzyku. Ludzie-spacerowali w ten jesienny dzień, nie zwracając najmniejszej uwagi na jego piękno. Smutne, tajemnicze piękno.
Ludzie biegli za swymi dziećmi, które pragnęły tańczyć razem z liśćmi, owijali kolorowe szaliki wokół swych szyi, prostowali swoje parasole i nieposłuszne, zagięte druty owinięte nieprzemakalnymi materiałami.
Ludzie wymieniali spojrzenia i wyciszeni splatali swe dłonie, pragnąc wylać tyle słów i łez, w ten piękny, jesienny dzień…
*
Stała przy wysokim dębie, otulona brązowym płaszczem. Jej rude, rozpuszczone włosy mierzwił wiatr, tworząc czerwoną aureolę wokół porcelanowej twarzy. Spojrzenie miała odległe, jak gdyby zagłębiała się w swych wspomnieniach. Od czasu do czasu przestępowała z jednej nogi na drugą. Wyglądała na zdenerwowaną i bezradną. Czekała samotnie. Widok ten wzruszył go. Już od dawna krył się za lipą, obserwując ją. Pragnął zachować obraz rudowłosej dziewczyny na tle jesiennego obrazu, na zawsze w swej pamięci. Przymknął oczy i zacisnął palce na korze gubiącego liście drzewa. Dawno nie bał się tak jak teraz. Musiał jednak stawić czoło wyzwaniu, inaczej ona odejdzie. Na zawsze.
Jak przebiegnie ich rozmowa? Jakie padną słowa? Powoli wychylił się zza pnia, ze smutkiem w oczach patrząc prosto na swoją Lily. Uniosła głowę. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą.
*
Długo kazałeś mi na siebie czekać – tak powitała go, gdy znaleźli się tuż obok siebie. Skrzyżowała ręce na piersiach i przybrała pewną siebie postawę. Spodziewał się, że jej oczy będą ciskać w niego gromami. Pomylił się. Wydawała się spokojna, ale negatywnie nastawiona.
- To ty chciałaś się spotkać w tym feralnym miejscu - jego usta wygięły się w kpiącym uśmiechu. Lily rozejrzała się po niewielkim parku i przytaknęła lekkim skinięciem głowy.
- Tutaj przecież się zapoznaliśmy - rzekła cicho, z półuśmiechem, wkładając niesforne kosmyki włosów za ucho. "I tutaj zakończymy naszą znajomość" pomyślał. Przeszyła go ta myśl, była bolesna i niemile drażniła. Zacisnął mocno wargi i włożył skostniałe z zimna dłonie do kieszeni swojego czarnego płaszcza. Między nimi przez chwilę panowała cisza, ale on nie odzywał się. Czekał, aż to Lily pierwsza zacznie mówić. Jeszcze tydzień temu, gdy dostał od niej list, tliła się w nim nadzieja. Nadzieja na powrót, nadzieja na rozstanie się młodych kochanków, jakimi byli jego znienawidzony wróg i ukochana, która nigdy nie dowiedziała się o uczuciu, jakie żywił do niej Severus Snape. Nigdy też się nie dowie…
- Sev – spojrzała na niego ze smutkiem, opuszczając ręce i kuląc się. Nie chciał zachowywać sięniedojrzale, stał spokojnie, unikając spotkania z dużymi, zielonymi tęczówkami. Zawsze mówiła do niego „Sev”, w jej ustach brzmiało to pieszczotliwie. Tęsknił za jej głosem…
- Chcę z tobą porozmawiać.
- Domyślam się –rzucił sucho. - Chyba nie jesteśmy tu po to, aby stać i patrzeć na siebie? –zakpił. Rudowłosa dziewczyna zmrużyła oczy.
- Wiem, że wcale nie chciałeś tej złośliwości. Tak samo nie chciałeś zaprzepaścić naszej przyjaźni – Lily uniosła brwi. Severus poruszył się niespokojnie.
- To Potter…
- James nie ma tu nic do rzeczy! – krzyknęła i głęboko odetchnęła, wpatrując się z nieukrytym gniewem w czarnowłosego chłopaka.
- Myślę, że jednak nie mamy o czym rozmawiać – odpowiedział z bólem Severus. Nie chciał się sprzeczać z Lily, zdając sobie sprawę z tego, jakie za chwilę padną słowa. „Śmierciożercy”, „szlama” i „chorobliwa zazdrość”. Dlaczego akurat tego dnia chciała wygarnąć mu wszystko, skoro miała do tego tyle okazji? Chłopak opuścił głowę i odwrócił się. „Jeszcze przez chwilę muszę znieść to rozdarcie, później wszystko wróci do normy” pomyślał. Ucisk w gardle z każdą sekundą stawał się nieznośny.
Wiatr zgarnął jego włosy na bok. Poczuł delikatny uścisk na ramieniu. Odwrócił się i spotkał twarzą w twarz z dziewczyną. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Kiedyś co dzień miał nadmiar widoku zielonych oczu oprawionych wachlarzem czarnych rzęs.
- Jeszcze to – wyszeptała Lily i wyciągnęła rękę w jego stronę. Na wierzchu dłoni spoczywała malutka, drewniana laleczka. Serce Severusa przebił sztylet. Gdzieś w oddali zaszumiały wierzby. Oboje przenieśli się do czasów słodkiej i niewinnej znajomości…
*
Sierpień 1971 roku
Pod błękitnym niebem, pod zielonymi liśćmi lipy w kształcie serc. Rześkie, ciepłe powietrze i przyjemny szum rzeki sprawiały, że odpoczynek w środku sierpniowego dnia, gdy słońce stało w zenicie, był marzeniem każdego kochającego uroki natury. Wysoki, czarnowłosy chłopiec pomachał do jadącej w jego kierunku dziewczynki. Odpowiedziała mu tym samym, śmiejąc się. Nagle kierownica jej niebieskiego rowerku przekrzywiła się w prawo i po kilku chwilach ruda osóbka znalazła się na kamiennym chodniku, a nieposłuszny rower tuż obok z kręcącymi się wciąż kołami. Chłopak zerwał się z miejsca i podbiegł wystraszony do swojej małej przyjaciółki, która ze łzami w oczach opatrywała czerwone od krwi kolano.
- S-Sev, tak mi głupio – dziewczynka otarła szybko policzki i potrząsnęła głową. Czerwona kitkaporuszyła się wraz z nią. Mały, niespełna jedenastoletni Severus uśmiechnął się, postawił rower i wyciągnął ku Lily dłoń. Uścisnęła ją i podniosła się do góry.
- Dziękuję – odparła z zarumienionymi policzkami.
- Nic się nie stało– powiedział wesoło chłopiec i zgarnął czarne włosy za ucho.
- Myślałam, że jako czarownica poradzę sobie ze wszystkim – zagadnęła Lily, gdy szli już w stronę rzeki. Severus prowadził rower dziewczynki, zastanawiając się, czy czarodziejowi wypada jeździć na takim dziwnym sprzęcie zamiast miotły. Fakt, że swojej jeszcze nie posiadał. Ciekaw był, jak Lily zareaguje, gdy po raz pierwszy przekroczy bramę na ulicę Pokątną.
- Och, czarodziej musiałby być Merlinem, aby umieć wszystkie magiczne sztuczki – westchnął Sev i oparł rower o pień drzewa. Lily usiadła na trawie i musnęła opuszkiem palca zielone, pojedyncze źdźbło.
- Bardzo ciekawi mnie świat magii. I Hogwart. Szkoda, że Petunii nie będzie ze mną – mruknęła i pochyliła głowę. Severus prychnął na samo wspomnienie niemiłej siostry Lily.
- Jest już za stara. Pewnie jest w niej tyle magii co w bucie mojego ojca – odpowiedział. Policzki dziewczynki stały się czerwone.
- Petunia w ostatnich dniach była bardzo nieznośna.
- Zobaczysz, jeszcze dwa tygodnie i rozpoczniemy przygodę naszego życia! – zawołał ochoczo i przysiadł obok towarzyszki, która wzniosła oczy do góry.
- Mam nadzieję, że trafimy do tego samego domu – uśmiechnęła się. Chłopak nic na to nie orzekł. Pragnął spędzić siedem lat w Hogwarcie ze srebrnym wężem na piersi. A Lily?..Czy nie była dość delikatna i krucha na Slytherin?
- Zrobiłem coś dla ciebie.
- Dla mnie?... –dziewczynka zmarszczyła brwi w zdziwieniu. Severus przytaknął i wyciągnął z kieszeni szerokich, granatowych spodni brązowy, skórzany rzemyk z drewnianą, nieco krzywą postacią, służącą jako naszyjnik. Lily otworzyła szeroko usta w geście zachwytu.
- Sam ją wystrugałeś? – zapytała cicho, wpatrując się w małą laleczkę o drewnianych włosach i drewnianym uśmiechu.
- Dla ciebie.
- Jest piękna –wyszeptała i założyła na szyję prezent od swojego przyjaciela, obejmując palcami kukiełkę. Severus nigdy nie pomyślałby, że Lily, pochodzącej z usytuowanej rodziny, spodoba się ta drobna rzecz wykonana przez niego. Biednego chłopca.
- Prawdziwy z ciebie przyjaciel – dziewczynka posłała do niego promienny uśmiech i uścisnęła jego dłoń, tuląc laleczkę do policzka.
*
- Nie chcę tego –warknął, patrząc wciąż w jej oczy. Lily opuściła obie ręce.
- To, co było kiedyś już nie wróci – zaśmiała się, na przekór błyszczących w jej oczach łzach.
- Nic nie potoczyło się tak, jak powinno. Należymy do osobnych światów, nigdy nie umiałaś tego pojąć – prychnął i spojrzał w dal. Natknął się wzrokiem na drzewo, pod którym zawsze się spotykali.
Niewinne, słodkie dni.
- Wręcz przeciwnie, Sev. Oboje nie chcieliśmy dopuścić tego do myśli… Ale masz zupełną rację. Za dużo krzywd sobie wyrządziliśmy – powiedziała, nie patrząc na niego. Schowała drewnianą lalkę z powrotem do kieszeni. Z nieba, prosto na ich głowy, uleciały pierwsze, zimne krople jesiennego deszczu.
Czarna chmura nad nami.
- Czego ode mnie oczekujesz? Co mam zrobić? Co MY mamy zrobić? – spytał. Czuł żal i tęsknotę na przemian ze złością. Już niedługo powróci do świata, w którym rządzą śmierciożercy, on wśród nich.
- My?... Severusie, nie ma już nas. Odejdę w swoją stronę, a ty w swoją – zawołała, przyciskając zaciśniętą dłoń do piersi. Kolejne krople potoczyły się po ich twarzach.
- Niech tak się stanie, Evans – odpowiedział chłodno i uniósł dumnie głowę. Wyraz jej twarzy wyrażał smutek całego świata. Był pewien, że nigdy nie zapomni tego widoku. Zbyt głęboko wrył się w jego pamięć.
Oddaliła się o kilka kroków.
- Lily, nie tak wygląda pożegnanie przyjaciół! – słowa cisnęły mu się na usta same. Już nigdy nie pokocha żadnej kobiety tak jak kochał i nadal kocha Lily. Nie mógł pozwolić, aby odeszła tak szybko, kiedy nie zdążył jeszcze w pełni się nią nacieszyć. Chociażby na tym spotkaniu.
Tulili się, stojąc w strugach deszczu i pozwalając sobie na chwilę słabości. Piękny był obraz jesiennego pejzażu, a smutny żegnających się przyjaciół, w ostatnich dniach listopada.
Ludzie odchodzili, ocierając łzy, ocierając kolejne, które płynęły po zaczerwienionych policzkach.
Ludzie stąpali w deszczu, pragnąc zastąpić nieprzyjemne myśli tymi miłymi.
Ludzie klęczeli na mokrej ziemi, połykając deszcz wraz z powietrzem. Ludzie tracili miłość wraz z sercem, tracili wszystko, w ten smutny, jesienny dzień…
„Chyba czas już wstać.
Zamknąć drzwi,
Zniknąć we mgle.
Ty nie starasz się zatrzymać mnie.
No tak, taka właśnie była ta cała nasza przyjaźń…”
Zamknąć drzwi,
Zniknąć we mgle.
Ty nie starasz się zatrzymać mnie.
No tak, taka właśnie była ta cała nasza przyjaźń…”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz