„Anna
Mucha na zakupach”, „Joanna Krupa rozstała się z narzeczonym”,
„Warszawka znów się bawi!” – takimi nagłówkami raczą nas
portale plotkarskie i brukowce. No, bo kto nie chce wiedzieć, co
takiego kupiła Mucha, dlaczego Krupa rzuciła swojego faceta i który
z naszych celebrytów pojawił się na kolejnej branżowej imprezie w
ciągu jednego tygodnia? Mówisz i masz, wystarczy włączyć
komputer lub telewizor, by dać się opleść mackom plotek i intryg,
sieci domysłów i przypuszczeń, pajęczynie informacji podawanych
przez „przyjaciół” bądź „osoby z bliskiego otoczenia”.
Trudno odsiać plewy od ziarna, to, co podkoloryzowane, od faktów.
Jednak – czy rzeczywiście chcemy prawdy? Kto chciałby czytać o
tym, że Joanna Koroniewska jadła obiad? Nikt. Należy zatem, wedle
przepisu na dobrego „niusa”, dodać do tego tajemniczego bruneta,
kilka nieostrych zdjęć, odrobinę uwag o tym, że związek aktorki
jest bardzo (jej zdaniem) udany, a na koniec zadać retoryczne
pytanie, dlaczego wobec tego żegnała znajomego czułym buziakiem?
Następnie należy wrzucić to do sieci, a temperatura naszej
„potrawy” sama wzrośnie. Podobnie jak liczba odwiedzin strony, a
tym samym – zysk publikującego.
Dziś
wszystko jest na sprzedaż, a my wszystko chcemy kupić. Nie ma po co
udawać, że paparazzi, dziennikarze i redaktorzy pism plotkarskich
wykonują swoją pracę dla zaspokojenia własnej ciekawości. To my,
wchodząc co rano na Pudelka, dajemy im sygnał: „Chcemy nowych
informacji z życia celebrytów”. Najbardziej zagorzałe dyskusje
wywołuje to, co kontrowersyjne: kariera Natalii Siwiec, uciekanie
przed sprawiedliwością matki Madzi z Sosnowca, dramat Katarzyny
Figury. O tym, jak nasi znani są szczęśliwi w swoich związkach,
nie chce czytać zbyt wielu ludzi. Polak nie lubi słuchać, że ktoś
ma w życiu lepiej i lżej niż on. Pociesza go raczej fakt, że
lubiany i bogaty aktor ma te same lub większe problemy – zdradza
go żona, dziecko wyrzucono mu ze szkoły, a on sam zaczyna nadużywać
alkoholu. Czytanie nowinek z życia gwiazd to namiastka iście
bajkowego życia. Dowartościowuje nas fakt, gdy gwieździe coś nie
wyjdzie lub gdy podzieli się jakąś informacją ściśle prywatną
– mamy wrażenie, jakbyśmy tę osobę znali, a ona dzieliła się
tym tylko z nami.
Ciekawe
jest to, że my ludzi, których znamy z prasy, telewizji lub
Internetu, uważamy za swoich idoli i wzory do naśladowania. „Ta
aktorka potrafi się tak ładnie ubrać, zawsze jest perfekcyjnie
umalowana, fryzura jej się nie rozsypuje, a na koncie nigdy nie
gości debet”, myślimy i w ten sposób potęgujemy własną
frustrację. W takich chwilach zapominamy o sztabach stylistów i
makijażystów pracujących nad aparycją gwiazd na długo przed ich
wyjściem po przysłowiowe bułki. W końcu nie liczy się, w jaki
sposób, ale to, jaki efekt końcowy został osiągnięty. To dlatego
tym chętniej czytamy na Pudelku artykuł pt. „Gwiazdy bez
makijażu” – mamy coś w rodzaju ponurej satysfakcji, że i
celebryta czasem ma gorsze dni i nie wygląda idealnie zawsze i w
każdych okolicznościach.
W
takich chwilach zapominamy, że to my tworzymy gwiazdy. Kim dziś
byłby tak popularny wśród nastolatek piosenkarz Justin
Bieber, gdyby nie filmiki wrzucone do serwisu YouTube.com i
odtworzone wiele milionów razy? Nasza nowa polska „artystka”,
Honorata Skarbek, zaczynała w podobny sposób. Nie mnie oceniać,
jakiej rangi są to gwiazdy i co sobą reprezentują. Ważny jest
sposób, w jaki uzyskali popularność. Ktoś z firm fonograficznych
zwrócił uwagę na „ilość odtworzeń”, dzisiejszy wyznacznik
atrakcyjności utworu, i stwierdził: „To ma się szanse sprzedać”.
Dalej idzie lawinowo – płyty, fani, koncerty. Żaden celebryta nie
jest lepszy niż statystyczny Kowalski – ma po prostu odrobinę
talentu albo wiedzę, jak „sprzedać” bez niego. Wtedy mówi,
kiedy i z kim stracił dziewictwo, wygłasza swoje opinie na temat
religii, wyśmiewa sobie podobnych. Po to, by mówili – nieważne,
jak, grunt, że w ogóle. Najpierw należy pozwolić zapamiętać
nazwisko, potem wyrobić markę. Angelina Jolie, kiedyś
skandalistka, która nie stroniła choćby od samookaleczeń, dzisiaj
jest przykładną matką i ambasadorką wielu organizacji
charytatywnych. Jest ktoś, kto nie zna jej nazwiska bądź nie wie,
jak wygląda?
Narzekamy,
że w telewizji „pustaki”, w Internecie – „pontony”, w
prasie – „plastiki”. Dlaczego? W końcu dostajemy taką
kulturę, jakiej chcemy i jaką najłatwiej przyjmujemy – opartą
na skandalu, odzieraniu z intymności i sprzedawaniu życia
osobistego za zobaczenie swojego nazwiska na okładce kolorowego
magazynu. By żądać zmian, musimy najpierw dać sygnał, że nie
chcemy już żyć cudzą egzystencją, żywotem „celebrytów”.
Inaczej „sieczka” podawana nam przez media nie zmieni ani smaku,
ani składu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz