Elijah.
Fałszywy
dupek.
Elijah.
Co
za idiota. Kretyn. Mogłaby wymyślać tak w nieskończoność przeróżne epitety, ale
żaden nie oddałby w pełni jej uczuć do niego.
Elijah.
Jego
imię ukazało się na nocnym niebie pośród huku fajerwerków. Wpatrzyła się w
wybuchające gwiazdy i kwiaty, przypominając sobie każdą chwilę, którą z nim
spędziła. Niecierpliwie potupywała nogą, wybijając nieświadomie na ziemi równy
rytm.
Elijah.
Zawsze
ją fascynował. Miał w sobie coś, co ukrywał pod maską obojętności i małomówności.
Grzeszył inteligencją, o tak. Jednak nie była ona w żaden sposób wymuszona –
wręcz przeciwnie. Doskonale pamiętałam błysk w jego oczach, gdy wpadał na
kolejny, równie szatański pomysł, co wszystkie inne.
Elijah.
Fascynował
ją. Pociągał. Zniewalał samym uśmiechem czy spojrzeniem oczu przesiąkniętych
morską zielenią. Nie sposób było się oprzeć jego urokowi osobistemu. Ja też mu
uległam. Nie miałam wyboru. Należy nadmienić, że nie robił tego celowo. Nie
należał do typowych flirciarzy, po prostu zniewolenie było skutkiem ubocznym
jego działań. Sam doskonale wiedział, jak wielki ma wpływ na otoczenie.
Elijah.
Zimny.
Obojętny. Nieporuszony. Zawsze zachowujący zimną krew, niezależnie od sytuacji.
Zamknięty w sobie. Niewrażliwy na nic. Po wielokroć się zastanawiała, czy faktycznie
nic nie czuje, czy tylko tłumi te emocje głęboko w sobie, spychając je na dno.
Rzadko kiedy zdarzało się, żeby dostrzegła na jego twarzy coś więcej, niż tylko
maskę. Chyba że za oznakę jakichkolwiek uczuć można uznać cyniczny uśmieszek,
nigdy nieschodzący mu z ust. Czasami się po prostu śmiał, zimnym śmiechem
szaleńca. Bardzo się wtedy bała.
Elijah.
Narzuciła
kaptur na głowę, chowając pod nim kasztanowe loki. Dokuczał jej ziąb, wszakże
początek nowego roku wypada w samym środku zimy. Jeszcze raz niecierpliwie
zatupała, ciesząc się, że jej kupione niedawno buty nie przemakają. Śnieg
zalegał na ziemi – wilgotna, szara breja, tworząca olbrzymie zaspy i
utrudniająca znacznie przejście gdziekolwiek. Nigdy nie lubiła zimy. Wolała lato,
zdecydowanie. Wolała cieszyć się ciepłem i światłem słońca na twarzy, a nie
kulić się pod polarowym kocem ze stygnącym kubkiem czekolady w ręce. Nawet
grube skarpetki nie pomagały. Nic nie poradziła na to, że należała do
wymierającego gatunku zmarzluchów.
Elijah.
Poznała
go właśnie na sylwestrowej imprezie, zorganizowanej przez Annabel. Właśnie
wtedy wpadła w jego sidła, dając się omamić słodkimi słówkami i ciepłem jego
ramion. Do dzisiaj nie wiedziała, co ją do niego przyciągnęło. Coś. Nie umiała
się wyzwolić spod jego wpływu, choć, odkrywszy prawdziwą naturę, zaczęła go
nienawidzić. Nienawidziła i kochała jednocześnie. Chyba to była jedna z rzeczy,
które ją do niego uwiązały. Nie pozostała jednak w tym wszystkim sama. Wiele
osób, podobnie jak ona, pozwoliło na spartolenie sobie życia w podobny sposób.
Nie mówiło się o tym głośno, ale wiązała ich wszystkich lojalność. Głupia
lojalność. Po wielokroć zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby kazał jej zabić.
Czy by zabiła? Pewnie tak. Nie miałaby wyjścia.
Elijah.
Samolubny,
egoistyczny dupek. Wiele nocy przez niego przepłakała, wielu nie przespała, wiele
spędziła samotnie, trzęsąc się ze strachu i walcząc z trawiącą organizm
gorączką. Zawsze go wołała. Wrzeszczała jego imię. Zawsze jednak powracało tylko
echo, słowa odbijały się od pustych ścian zimnego domu. Chciała, żeby wrócił,
żeby był przy niej. Jednak jego to nie obchodziło. Jak zwykle nieczuły. Obojętny
na wszystko. Miała przeżyć, nic więcej, nieważny był stan psychiczny. Więc
płakała, ale musiała się trzymać, próbując zahartować organizm i uodpornić się
na wszelkie emocje i ból. Nigdy się jej to nie udało. Nieodmiennie uginała się
jak gałązka pod naporem uczuć. Istna tortura. Łatwo ją było złamać, lecz mimo
to poznała wiele tajemnic mężczyzny, który skradł jej serce po to, by zaraz
rzucić na ziemię i zdeptać. Musiał więc ją w pewien sposób chronić, ale nic
więcej.
Elijah.
Zacisnęła
usta w wąską kreskę, starając się wyrzucić z głowy wszelkie wspomnienia z nim
związane. Niech piorun go trzaśnie! Tak byłoby najlepiej dla nich wszystkich. Zamknęła
oczy, obejmując się ramionami. Nawet puchowa kurtka nie chroniła wystarczająco
przed zimnem. Wzdrygnęła się po raz kolejny, kiedy w jej plecy uderzył lodowaty
wicher. Wolałaby już siedzieć przed kominkiem i próbować się ogrzać. Nie mogła
jednak tak po prostu się wymknąć z przyjęcia Caroline. Nie wypadało. Miała już
serdecznie dosyć stania na zimnie i czekania, aż zgasną ostatnie fajerwerki. Odnosiła
wrażenie, że zgrabiałe od mrozu palce zaraz jej odpadną. Wcisnęła je głębiej w
kieszenie kurtki, po raz kolejny żałując, że nie zabrała rękawiczek. Już więcej
ich nie zapomni. Akurat miała zamiar się poddać i wrócić do domu organizatorki
imprezy, kiedy nagle poczuła ciepło płynące od obejmujących ją ramion. Otworzyła
gwałtownie oczy, instynktownie rozpoznając tę osobę. Drań.
Elijah.
Chyba
nie było na świecie osoby, którą by nienawidziła bardziej niż jego. Darmo
starała się wyrzucić go z pamięci, ze wspomnień – ale zawsze powracał. Jak
bumerang. Powracał, dręcząc ją po nocach i wypełniając uszy swoim brzmieniem
głosu. Mimo wszystko dotychczas był to tylko cień, myśl, nie zaś prawdziwy on. Dzięki
temu mogła jakoś przetrwać wszystkie godziny udręki. Teraz jednak jej koszmar
wrócił w swojej cielesnej postaci. Po co tu przyszedł? Po to, żeby zadać jeszcze
większy ból i znowu odejść, nie zostawiając po sobie zupełnie nic? Potrzebował
jej, to pewne. Ze wszystkich ludzi świata potrzebował właśnie jej. Co za
ironia. Właśnie ona mogła błyskawicznie wydać wszystkie jego tajemnice, nie
mając w dodatku po tym żadnych wyrzutów sumienia; była słaba, nieodporna
psychicznie – mimo to jej potrzebował. Może nie mimo, ale dlatego. Ufał jej.
Elijah.
Nawet
teraz, po tylu latach, trudno jej było nie reagować na dotyk jego ciała. Własny
organizm ją zdradzał. Choćby nawet chciała, nie umiałaby powstrzymać jego
reakcji i chęci wtulenia się w niecnego zdrajcę. Nie powinien był tu
przychodzić. Nie powinien jej znowu męczyć. Zamknęła oczy, czując spływające po
twarzy łzy. Znowu będzie musiała uciekać. Przed pościgiem. Przed nim. Przed
samą sobą. W czasie jego nieobecności udało jej się jako tako odzyskać poczucie
bezpieczeństwa – chwiejnego, ale zawsze – teraz jednak cały ten budowany wokół
siebie mur runął jak domek z kart. Co brzmiało jak paradoks, bo w jego
ramionach odnajdywała bezpieczeństwo. Pozostawała więc tylko samotność.
Elijah.
Dlaczego
tak do niego ciągnęła? Dlaczego miał nad nią taką władzę? Miłość. Czy była
prawdziwa? Czy po prostu kochała go, bo cierpiała na nadmiar uczucia i nie za
bardzo wiedziała, co z nim zrobić, więc ulokowała je w niewłaściwej osobie.
Myślała, że zrobiła dobrze. Bo też i na początku było różowo. Czas pokazał, że
zrobiła źle. I bardzo tego żałowała. Gdyby tylko mogła cofnąć czas i jeszcze
raz dokonać wyboru, bez namysłu by to uczyniła. Albo gdyby dali jej możliwość
wymazania gumką tych kilku lat. Przyjemnie byłoby zwyczajnie zapomnieć.
Elijah.
Wciąż
miała przed oczami jego paskudny uśmiech. Paskudny i zniewalający jednocześnie.
Sprawiający, że bez wahania skoczyłaby za nim w ogień. Jednak miała już dość.
Chciała się urwać z krótkiej smyczy, na której dotychczas ją trzymał. Nie była
domowym zwierzątkiem. Była wolna i mogła robić, co tylko zechce. Czas wziąć się
w garść. Czas pozbierać swoje życie do kupy i nie zważać na palanta, który je
rozbił w drobny mak. Wyszarpnęła się trzymającemu ją mężczyźnie.
Elijah.
Stała
teraz naprzeciwko niego, drżąca i powstrzymująca się od płaczu. On sam się w
ogóle nie zmienił. Wyglądał dokładnie tak samo, jak przed laty. Przystojny, szczupły.
Ubrany w najlepsze ciuchy. Nigdy nie zakładał byle czego. Chciała teraz
wykrzyczeć mu w twarz najgorsze przekleństwa, jakie znała. Chciała na niego
nawrzeszczeć za lata bólu... i tęsknoty za nim. Ale nie potrafiła.
Elijah.
Jej
oczy napotkały jego. W mroku nie za dobrze widziała ich barwę, lecz świetnie
wiedziała, że jest to morska zieleń. Przepiękny kolor. Uśmiechał się do niej,
jednak w tym uśmiechu była mieszanka goryczy i rozbawienia. Znowu była jego
marionetką. Mimo to nadludzkim wysiłkiem zerwała sznurki.
Elijah.
Uciekła.
Biegła najszybciej, jak tylko mogła. Jednak daleko nie dała rady. Miała za
słabą kondycję. Szybko ją dogonił, przytrzymał za ramiona, nie pozwalając opaść
na ziemię. Miał ją.
Elijah.
Prawdziwy
dupek.
Elijah.
Ładny tekst. Nic więcej nie jestem w stanie o nim powiedzieć, bo szczególnego wrażenia na mnie nie zrobił - jest po prostu ładny. Wydaje mi się tylko, że to zdanie: "Doskonale pamiętałam błysk w jego oczach, gdy wpadał na kolejny, równie szatański pomysł, co wszystkie inne." brzmiałoby lepiej skonstruowane w ten sposób: "Doskonale pamiętałam błysk w jego oczach, gdy wpadał na kolejny, równie szatański, co wszystkie inne, pomysł."
OdpowiedzUsuńCóż, kwestia sporna, bo mi się wydaje, że tak jest okej, ale mogę się mylić. Zresztą nie wiem, czy mi to by nie zepsuło konstrukcji, bo jest ona dosyć szczególna.
UsuńDziękuję;)
Pozdrawiam serdecznie!