Myślała kiedyś, że pożegnania są łatwe i że nie złamie jej nic. Myślała, że właściwie wystarczy pomachać komuś ręką, powiedzieć prosto – trzymaj się, do zobaczenia! Będziemy się widywać, przecież to nie koniec. Myślała tak, naprawdę. Ale to było kiedyś.
Dziś, gdy czerwcowego popołudnia wlokła się ulicą,
mogła z całą pewnością stwierdzić, że sprawa ma się zupełnie inaczej. Że
pożegnania to sprawa okropna, nawet jeśli przytulasz się z człowiekiem, który
był dla ciebie wrogiem przez długie lata. I że dużo trudniej pożegnać się z nim
właśnie, z tym złym przecież i niedobrym, niż z przeciętnym znajomym, który w
życiu niczym ci nie zawinił. Bo emocje
jednak łączą – nieważne, czy pozytywne, czy negatywne. To wciąż przecież
emocje. Cienka linia dzieli miłość od nienawiści, a ona dobrze o tym wiedziała.
Ale ulica była mokra. Bo padało. A może to tylko
jej policzki nawilgły z nieznanych przyczyn?
Przesuwała się z wolna pomiędzy budynkami, wbijając
wzrok w swoje nowe, turkusowe słuchawki, które trzymała w wiecznie zimnych
dłoniach. Poprzednie, ulubione, białe i stare jak świat, zniszczył jej
przyjaciel – ot, przez przypadek. Kiedy tylko o tym pomyślała, wydobywając to
wspomnienie gdzieś z głębin pamięci, roześmiała się lekko, ironicznie,
zacisnęła wargi. Głupie słuchawki, to na pewno ich wina, że on też odszedł.
Słońce świeciło. Co z chmurami, gdzie znikły?
Przecież dalej pada. Zresztą, niechby tylko padało! Przecież leje, leje jak z
cebra.
Szła wyprostowana, trzymając się dzielnie.
Powstrzymywała eleganckie obcasy od wciskania się w szpary pomiędzy krzywą
kostką brukową, czyniąc to nawet z nienaganną gracją. Omijanie przechodniów,
któremu też podołała, graniczyło z cudem. Bo właściwie to miała przed oczami
tylko białą koszulę. Taką wyprasowaną, mięciutką. Koszule rzadko bywają takie
miłe w dotyku, a tamta była nader sympatyczna. Gdyby tylko nie była koszulą, z
pewnością mogłyby obie zostać przyjaciółkami. Ale, na dobrą sprawę, czemu ktokolwiek
miałby mieć coś przeciwko przyjaźni damsko-koszulowej? Koszule cię nie zdradzą,
a do tego ładnie pachną – przynajmniej tamta. A jak koszula owinie ci się wokół
ramion i tak mocno zaciśnie, to masz ochotę jej wcale nie puszczać, tylko
trzymać, może tak do końca spotkania, dnia, świata, wszystko jedno. Po prostu
trzymać.
Założyła okulary. Było zbyt jasno. To słońce czy
koszula? Gandalf był biały, jak ta
koszula, pomyślała nagle, i też się
świecił. Przynajmniej nie musiał moknąć na takim deszczu, choć – kto go tam
wie?
Zaraz wróci do domu, wszyscy każą jej się uśmiechać
– bo przecież są wakacje. Pochwalą się zdolną dziewczynką, a ona zaciśnie zęby
i uniesie kąciki ust daleko, ku górze, ujawniając sympatyczny dołek w prawym
policzku. Gdyby tamta koszula była człowiekiem, też by taki miała.
Nie, nie. Zaraz.
Wsunęła dłoń pod szkiełka okularów, ocierając
krople gęsto wypływające spomiędzy rzęs. Rozmazany tusz zbrylił się na jej
palcach. To nie był deszcz. Przecież wiedziała o tym od początku.
A koszula, o której myślała, wcale nie była zwykłym
ubraniem. W ogóle nim nie była.. Ale kto by się chciał przyznawać, że nie może
normalnie żyć z tęsknoty za człowiekiem? Koszula to dobra wymówka, do tego
ładnie pachnie. Można się nią zasłonić.
Akurat miała otwierąć drzwi, by wejść na klatkę
schodową, gdy dobiegły ją głośne śmiechy z pobliskiego boiska. Przestarzałego,
miejskiego, asfaltowego jeszcze i pełnego nierówności od roztopionego w letnim
czasie podłoża. Zdjąwszy okulary, rzuciła biegającym tam za piłką młodzikom
spojrzenie, wolną ręką poszukując kluczy w torbie.
- Ej, wiesz, co robił Kochanowski na siłowni? –
usłyszała. Pociągnęła nosem, zdenerwowanymi ruchami przegrzebując bogatą na
miarę wszechświata zawartość torebki.
- Trenował...
Parsknęła niepohamowanym śmiechem, jak zawsze to
czyniła na dźwięk beznadziejnie głupich żartów, a gula w jej gardle zmalała.
Pokręciła jeszcze głową, szczęśliwie natrafiając na paczkę miętowych
chusteczek. One też ładnie pachniały.
*A autorka cholernie nie miała weny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz