Przyjaciel
to człowiek, który wie wszystko o tobie i wciąż cię lubi.
— Elbert Hubbard „A thousand and One Epigrams”
— Elbert Hubbard „A thousand and One Epigrams”
— Czekaj na mnie! No mówię,
stój! — Kuśtykał w jego stronę, co chwila szepcząc jakieś przekleństwo pod
nosem.
—
Wleczesz się.
—
Po-ponieważ za szybko idziesz… przecież wiesz, że mam rozwalone kolano! —
Fuknął w jego stronę.
—
Dlatego chcę Cię zabrać do bazy.
—
Chcesz mnie raczej wykończyć… — odetchnął głębiej. Jego kompan spojrzał na
niego, później na czerwoną plamę na spodniach, na wysokości kolana, westchnął.
Podszedł do chłopaka, przekładając jego ramię przez szyję. — Co ty wyprawiasz!?
—
Na miłość boską, nie krzycz tak, bo ogłuchnę.
—
Czemu to robisz?
—
Boli cię ta noga, co?
Zdziwił
się tym pytaniem, odwrócił wzrok, wydymając policzki.
—
Trochę.
—
Nie kłam.
—
Chcesz bym powiedział Ci, że boli mnie tak, iż za chwilę niechybnie podzielę
się z twoją bluzą zawartością mojego żołądka? — Uśmiechnął się, widząc jego
minę. — Wiesz, że przed tobą jeszcze z godzina marszu ze mną?
—
Tak, wiem. Jak się zmęczę to poniesiesz mnie.
—
Wolne żarty!
—
Sarene…
Pibip… pibip, pibip!
Zrzucił z premedytacją budzik z szafki.
Naciągnął kołdrę na głowę, zwijając się pod nią. Trzy, dwa, jeden… Zamknął oczy, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem.
Weszła do jego pokoju sprężystym
krokiem, dudniąc ciężkimi butami o dębową podłogę. Już gotowa, ubrana, jak
zawsze na czas. Podeszła do łóżka, ściągając kołdrę z chłopaka szybkim,
zamaszystym ruchem. Nieprzyjemna pobudka.
— Nazia… — wymruczał, podciągając nogi bardziej do
siebie. — Jeszcze chwilę…
— O nie mój drogi kapitanie, wstajemy.
— Wiesz, która jest godzina…?
— Oczywiście, piętnaście po piątej. — Mimo iż nadal powieki przesłaniały mu
świat, oczami wyobraźni widział, jak kobieta się uśmiecha od niego. Tylko, że
on nie miał na tyle dobrego humoru, by ten uśmiech odwzajemnić.
•
Wojskowe buty, oblepione grubą warstwą
błota, wydawały zabawny plask! przy
przemierzaniu korytarza. Nero przeszukał kieszenie w poszukiwaniu paczki
papierosów. Miał już zacząć wyklinać swoją sklerozę, kiedy podrapane palce
trafiły na śliskie opakowanie.
— Mam stosunkowo za głębokie kieszenie… — Wyjął z opakowania także zapalniczkę,
odpalił papierosa.
— Mówienie do siebie to jeden z pierwszych objawów
choroby psychicznej, wiesz? – Nagiza zaśmiała się za jego plecami. Jej hebanowe
włosy były posklejane od błota i krwi.
— Więc wiedz, że jest zakaźna. Przenosi się drogą
kropelkową.
— Straaaszne. Ej, nie zbliżajmy się do Nicka, bo nas
czymś zarazi! — Reszta oddziału
wybuchnęła śmiechem, słysząc to. Dziewczyna uśmiechnęła się, spoglądając na
swojego przełożonego, by odszukać rozbawienia na jego twarzy, ale nic takiego
nie zauważyła. — Nick?
— Jestem zmęczony. Przed chwilą pozbyliśmy się grupy
demonów trzeciego rzędu. Chcę się wykąpać i odespać tą piątą piętnaście.
— I wypełnić raport — przypomniała mu, ale chłopak nadal nie chciał się uśmiechnąć.
— Tak, to też musze zrobić… Nie przeszkadzajcie mi.
Skręcił w inną, niż oni, uliczkę, idąc
do swojego pokoju. Dzisiejszy dzień na razie był totalną porażką. Nienormalna
godzina, misja, której o mało nie zawalił, sen… Zagryzł wargę. Już dawno nie
miał snów z tamtego okresu i bynajmniej za tym nie tęsknił. Za Nim nie tęsknił.
Zaśmiał się. Sam z siebie.
Mógł oszukać Nagizę, oddział, Jego, ale
siebie nie. Nie potrafił sobie wmówić, że wcale nie obchodzi go, iż Oddział
Czwarty nie wrócił wczoraj z misji i nie można złapać z nimi kontaktu. Że,
pomimo, iż nie widzieli się trzy, prawie cztery lata, wcale za Nim nie tęskni.
Tak bardzo, że aż boli, chciałby
usłyszeć jeszcze raz to głupie…
— Sarene?
Zamarł z papierosem w ustach. Jego mózg
nie mógł poradzić sobie z tym, że przecież Sarene
to jego nazwisko, więc ktoś go woła. Wypada się odwrócić i zobaczyć, kto to.
Lecz myśl, że sobie to uroił była paraliżująca i nie mógł się przemóc. Nie mógł
po prostu spojrzeć za siebie, a kiedy mu się udało ze smutkiem stwierdził, że
nikogo tam nie ma.
— Kurwa…
Cały budynek się zatrzęsł, zapaliły
czerwone lampki na ścianach, a to oznaczało tylko jedno – atak.
— Do sektora
12 wdarł się demon piątego rzędu. Kapitanowie, będący najbliżej tego miejsca,
mają obowiązek pozbyć się zagrożenia. Powtarzam: do sektora…
Nie słuchał dalej. Jego ciało poruszyło
się bez udziału mózgu, który, po chwili, zaczął pracować na wyższych obrotach.
Przeskoczył przez barierkę, spadając do jednej z większych, wolnych przestrzeni
po tej stronie bazy. Uśmiechnął się, gdy coś poruszyło się w jednym z
korytarzy. Wyją z pochwy pistolet, powoli go nabijając.
Potwór wychylił głowę zza ściany.
Warknął, kiedy zauważył chłopaka, spokojnie ładującego broń. Nick uśmiechnął
się sam do siebie, ruchem ręki zachęcił stwora, by do niego podszedł. Demon
ryknął gniewnie, ruszając na Nicka. On się jednak tym nie przejął, adrenalina
znów wypełniła jego ciało, w głowie przyjemnie szumiało. Rozłożył ręce.
Uskoczył do góry, w ostatnim momencie,
zanim ogromna, szponiasta łapa wbiła się z impetem w podłogę. Chciał wycelować
w tył głowy demona, kiedy coś śmignęło przed nim. Nim się zorientował, potężny
ogon, zakończony kolczastą kulą, odrzucił go na przeciwną ścianę.
Jęknął, chyba coś sobie złamał. Potwór
już miał go dobić, kiedy do jego i Nicka uszu doszło ciche pikanie.
Pik, pik.
Chłopak rzucił się za butlę,
przywierając do niej. Usłyszał wybuch. Litry okropnej, półciekłej substancji,
zachlapały ściany, podłogę i wszystko, co było w zasięgu kilku metrów. Sarene,
dopiero po tym jak złapał oddech, wychylił się za butli. Po demonie niewiele
zostało, a wśród tego całego pobojowiska stał chłopak. Nero wciągnął powietrze
ze świstem, kiedy doszło do niego, kto przed nim stoi.
Czarnowłosy spojrzał, jak kapitan
Szóstego Oddziału próbuje stanąć o własnych siłach. Uśmiechnął się kpiąco,
widząc, że nie bardzo mu to wychodziło. Miał ochotę się zaśmiać.
— Nic się nie zmieniłeś. Zawsze trzeba cię ratować,
kretynie. — Uśmiechnął się pod nosem,
słysząc jego głos. Był zbyt obolały, by mu odpowiedzieć. Zmęczenie, związane z
misją, zaczynało do niego wracać –
nie był z tego zadowolony.
Czujne, zielone oczy chłopaka, zwęziły
się. Nie, to nie było w stylu tego idioty, by tak leżeć i bąki zbijać. Powinien
wstać i skakać, jak małpa. Dopiero po chwili zauważył, w jakim jest stanie.
Westchnął, skąd on to znał.
Radio, umieszczone przy pasku Nicka,
zaczęło szumieć. Podszedł do niego.
— Rejon B10. Macie rannego, pośpieszcie się. — Dało się jeszcze słyszeć kobiecy głos,
który pytał: „Kim on jest?”, ale się
rozłączył.
— E… Emmet… —
Głos Nicka był ochrypły i nieprzyjemny. Nie
powinien odzywać się w ogóle, ale debile tak mają, że zawsze postawią na swoim
— przemknęło Emmetowi przez myśl.
— To jest… D12… obok... — Nie dokończył, bo zielonooki położył mu palec na ustach.
— Zamknij się, Nero. Najwyżej będą Cię dłużej
szukać. I tak, wiem, że obok jest ładownia. —
Wyjął mu papierosa z ust, wstając. Patrzył teraz na Nicka z góry.
Kiedy odszedł, Sarene długo zastanawiał
się, kiedy przestali nazywać go kapitanem, czy choćby używać jego imienia. Może
dlatego, że on go nie lubił? Później większą zagadką było dla niego, czego
Pan-Wielki-Emmet-Moonlight nie użył jego nazwiska. Musiał zapomnieć, że powinien być wredny…
•
— Jesteś idiotą.
— Wiem.
— Okropnym, nieprzewidywalnym debilem.
— Tak, masz rację.
— Przestań mi przytakiwać!
— Dobrze. — Tu już dostał w głowę. Skrzywił się, Nagiza rzadko go biła. No
chyba, że zrobił coś wybitnie głupiego – jak teraz.
Dziewczyna spoglądała na niego gniewnie
z góry. Gdyby nie to, że była murzynką, miałaby teraz wypieki na twarzy z
powodu złości, ale Nickowi w zupełności wystarczyło, że jej zielone oczy
ciskały błyskawice pod jego adresem. Nie było mu głupio z powodu tego, co
zrobił, każdy normalny kapitan by zainterweniował w podobnej sytuacji. Nie,
Nero gryzło coś całkiem innego i dlatego wyłączył się z monologu Nazi,
zagłębiając we własnych myślach. Czyli
wrócił, nic mu nie jest. No oczywiście, głupku, przecież to Emmet – nie ma
takiej opcji, by coś mogło mu się stać. Po prostu misja zajęła mu trochę więcej
czasu. To nic wielkiego, szkoliliście się w jednej jednostce, wiesz, że nawet
on nie jest idealny…
— NICK! — Podskoczył na krześle,
patrząc na dziewczynę zaskoczony. — Dostałeś powiadomienie. — Musiała już dawno
zauważyć, że jej nie słuchał i nie była teraz nawet zła. Machała mu za to przed
oczami jakimś pismem.
Sarene wziął je do ręki, by przeczytać.
Kiedy skończył, zmrużył brwi.
Drogi Panie Neroenie Sarene,
Kapitan Pierwszego Oddziału, Głównodowodzący Kapitan MINiRu,
Zwierzchnik Specjalnej Jednostki Morskiej „Lewiatan” – Fenric Racliewoth, wyznaczony przez samego
Wielkiego Nogareda do sprawowania władzy nas Instytutem, prosi wszystkich
kapitanów, by jak najszybciej udali się do Sali Treningowej nr 3, w której
odbędzie się nadzwyczajne spotkanie w sprawie Kapitana Josepha Kindleya oraz
Generała Marmona Nugga.
Z poważaniem,
Przedstawiciel Działu Archiwistów
– Violetta
Carlette
List był powszechny. Wdać to było
choćby po tym, że ta cała Violetta sama wpisywała imiona i się podpisywała,
reszta była wydrukowana. Nero już się nawet nie przejmował tym, że użyto jego
pełnego imienia, bardziej niepokoiło go to, że zostało tu użyte imię Marmona
Nugga.
Nick bardzo dobrze znał tego mężczyznę,
był on jego nauczycielem na ostatnim roku Akademii, bardzo go polubił; generał
był zabawny, towarzyski i myślał o swoich podwładnych. Jakąkolwiek mieli do
niego sprawę – nie wróżyło to dobrze.
Zmiął kartkę w rękach i wrzucił do śmietnika.
— Nie wiem, kiedy wrócę, zajmiesz się
rannymi, no i całą tą papierkową robotą? — Nałożył na siebie kurtkę i spróbował
na szybko ogarnąć włosy.
— Jasne. — Machnęła na niego ręką.
Nero ruszył do Sali Treningowej nr 3.
•
W Międzynarodowym Instytucie Nauki i
Rozwoju, w skrócie MINiR, było kilkanaście sali treningowych, ponumerowanych od
stopnia trudności. Wszystkie były bardzo rozległe, by kapitanowie, którzy
akurat chcieli trenować ze swoim oddziałem, mogli się tam spokojnie zmieści.
Nero kiedyś zakładał się z Nagizą ile osób mogłaby pomieścić taka sala, ale
skończyli na tym, że bardzo dużo, choć i tak pewnie nigdy nie będzie tu tyle
osób, by był ścisk. Chłopak mógł się teraz przekonać, że nadeszła właśnie taka
chwila, w której, by dostać się do wyznaczonego dla siebie miejsca, trzeba było
się rozpychać łokciami.
Cudem udało mu się dotrze do
przeznaczonego dla niego krzesła. I cudem udało mu też się powstrzyma okrzyk
zaskoczenia. Emmet siedział obok niego, najzwyczajniej w świecie, pijąc sok.
Dopiero po chwili do Nicka doszło, dlaczego. Emmet, równa się kapitan Czwartego Oddziału, kapitan, równa się ten sam
stół, co mój, czwarty oddział jest po stronie parzystej obok Szóstego…
─ Długo będziesz tak stał?
─ Co? A, już siadam… ─ To nie było
dobre rozpoczęcie rozmowy, której Nero sobie wcześniej nie zaplanował i nie
wiedział, że taka w ogóle nastąpi. ─ Dzięki…
─ Mówisz o swoim idiotycznym pomyśle
ratowania Jednostki? ─ Chłopak lekko kiwnął głową, wprawiając błękitne pasemka w
ruch. ─ Jesteś idiotą, a ja mam niewdzięczną pracę i muszę ratować kretynów.
Kapitan Szóstego Oddziału uśmiechnął
się szeroko. Emmet znów był wredny, wszystko było dobrze, niepotrzebnie się
martwił.
─ Proszę wszystkich o uwagę!
Jakaś niewysoka brunetka przy kości
podniosła się ze swojego miejsca. Przyciskała podkładkę do siebie w taki
sposób, jakby całą jej widownia miała się na nią rzuci, a to była jej jedyna
broń do obrony.
─ Jak dowiedzieliście się z otrzymanych
listów, zostanie tu poruszona sprawa Josepha Kindleya i Marmona Nugga. Obaj,
wraz ze swoimi jednostkami, nie wrócili do bazy. Nie ma też z nimi żadnego
kontaktu, świadkowie mówią, że ostatni raz widzieli ich trzydziestego sierpnia.
Oddaję głos Głównodowodzącemu Kapitanowi, Fenricowi Racliewoth’owi.
─ Dziękuję Violetto. ─ A więc to jest ta Violetta Carlette… –
przemknęło Nero przez myśl. ─ Dziękuje też wam wszystkim, że odpowiedzieliście
na moje wezwanie, mimo tego, że większość z was jest po misji.
Fenric był mężczyzną około
siedemdziesiątki, który większość życia spędził w wojskowych koszarach, walcząc
dla chwały kraju, a raczej jego ścisłej obrony przed demonami, upiorami,
strzygami i „całym tym głębiańskim cholerstwem”, jak to zwykł mawiać. Był
raczej szanowany i lubiany we wszystkich Jednostkach. No i wybrał go sam
Nogared, samo to wydarzenie podwyższyło jego status.
─ Jak wspomniała Violetta, straciliśmy
kontakt z Josephem i Marmonem. Dowództwo straciło z nimi kontakt w tym samym
czasie, chociaż stacjonowali w Kanadzie i Portugalii. Na razie nie wiemy, co
się z nimi stało, ale mamy podejrzenia, że zaatakowała ich ta sama osoba, grupa
lub inne głębiańskie cholerstwo. Podziemna energia była w tym miejscu
wyczuwalna.
Po sali rozniosły się szepty. Wszyscy
dyskutowali pomiędzy sobą, co mogło się przytrafić Kindleyowi i Nuggowi. Nero
zacisnął rękę na szklance.
─ Nic mu nie będzie. ─ Emmet wydawał
się spokojny, jakby go to nie obeszło. ─ To nasz nauczyciel, nie łatwo go
rozłoży na łopatki. ─ Nick uśmiechnął się lekko pod nosem.
─ A udało nam się to kiedyś w ogóle? ─
Emmet spojrzał w bok, zastanawiając się.
─ Raczej… nie.
─ Świetnie.
•
Emmet zawsze się zastanawiał, co
takiego uczynił w życiu, że Bóg pokarał go znajomościami z samymi idiotami.
Musiał coś okropnego zrobić w młodości, ponieważ nienormalne było to, ilu
skończonych kretynów kręciło się wokół jego osoby. Nie trzeba było popychać tego chłopca w błoto…
─ Emmet!
─ Ile razy mam mówi, że masz się do
mnie zwracać „kapitanie Moonlight”? ─ Zwrócił się do niskiego chłopaka z prawie
białymi włosami i czystymi, błękitnymi oczyma. Dzieciak się uśmiechnął.
─ Nagiza mówi, że Nick się
już lepiej czuje i możesz przyjść. ─ Wyglądał na zadowolonego z tego, że mógł
mu przekazać tą wiadomość, jednak Emmet nie podzielał jego entuzjazmu. ─ Coś
nie tak?
─ On ma na imię NERO, Evans.
─ No, ale wszyscy tak do niego mówią!
─ Nie wszyscy, tylko ta jego wice
kapitan, Müller Nagiza, bodajże jej było. ─ Prychnął. Nie lubił jej, była jego
wyobrażeniem głupiej dziewczynki, dobrze, że nie była blondynką.
─ Ale to nie zmienia faktu, że już
możesz iść do niego. ─ Emmet kiwnął tylko nieznacznie głową i ruszył do
wyjścia.
Przełożeni musieli sobie to bardzo
dobrze zaplanować. Powiadomić ich o zniknięciu generała, ale nie pozwolić
działać. Moonlight ważył w dłoni teczkę z zadaniem. On i Nero na jednej misji.
Pierwszy raz od trzech lat się widzieli i już dostali wspólną misję. Mam złe przeczucia…
─ Mam nadzieję, że jesteś już zwarty i
gotowy, głupku… ─ Tylko jakaś siła nadprzyrodzona pozwoliła mu skończyć zdanie
i nie zastrzelić chłopaka w tym samym momencie.
Nero, jakby nigdy nic, siedział na
oparciu kanapy w samych spodniach, z bandażem oplatającym klatkę piersiową i
lewe ramię, poczochranych błękitnych kosmykach i butelką piwa w ręce. Razem ze
swoim oddziałem gawędził o czym zadowolony. Emmetowi nóż otworzył się w
kieszeni, dosłownie.
─ Emmet! ─ Chłopak ucieszył się na jego
widok. ─ Piwka? ─ Teraz już chłopak musiał sięgnąć po broń. ─ Łoł, łoł, łoł.
Wyluzuj i to natychmiast. Słyszysz mnie?
─ Marmon może nie żyć, a ty proponujesz
mi piwo. Że też nie wierzyłem, że ludzie się zmieniają. ─ Odbezpieczył
pistolet.
─ Wiesz, że mogę ci go wytrącić w
każdej chwili?
─ Wiesz, że mogę sprawić, byś strzelił
sobie kulkę w łeb?
─ Wiesz, że krew źle zmywa się z
podłogi?
─ Kogo to obchodzi? ─ Emmet rozłożył
ręce, coraz bardziej podirytowany. ─ Mamy misję, a nie spotkanie towarzyskie.
Sarene, opanuj się.
─ Nie, to ty się opanuj. Porozmawiajmy
na osobności, co ty na to? — Wskazał drzwi od swojego pokoju. Moonlight
wprawdzie zmrużył gniewnie oczy, ale kiwnął ledwo zauważalnie głową i
przystąpił na propozycję Hiszpana.
•
Nero rozcierał właśnie obolałą szczękę.
Nic nie dało mówienie i proszenie, Emmet musiał się wyładować. Tylko czego na
jego twarzy!? I do tego wydeptywał mu właśnie dziurę w dywanie.
— Lepiej Ci?
— Nie bardzo. Chyba przywalę Ci jeszcze
raz.
— Tym razem Ci oddam.
— Nie obchodzi mnie to. — Odwrócił się
na pięcie, wymierzając kolejny cios. Nero nie zamierzał go sparować, skądże
znowu. Trafił w twarz Moonlighta w tym samym momencie, co ręka Emmeta w jego.
Miał nadzieję, że tym razem minie trochę czasu od kolejnego starcia.
— Masz trzy minuty, później wyruszamy,
jasne?
— Nie, nie jasne. — Nero westchnął.
Podszedł do biurka, zabierając z niego papierową teczkę. — Szczegóły naszej
misji.
— Po co mi to? Jedziemy tam zawsze w
tym samym celu, znaleźć, osaczyć i zabić. Nie przestrzegam aż tak procedur, jak
myślisz. — Emmet był podirytowany, wszystko w jego postawie o tym świadczyło –
ściągnięte brwi, uniesiony podbródek, co chwila zaciskane i rozluźniane dłonie.
Nick wiele by dał, by ktoś inny był teraz na jego miejscu, ale niestety. Nikogo
na tyle kompetentnego (tudzież, nienormalnego/niestałego psychicznie w
promieniu trzech kilometrów) nie było.
Podał mu teczkę, zielone oczy
przeleciały od niechcenia po tekście, do pewnego momentu. Teraz były szeroko
otwarte, źrenice zwężone, a wszystkie mięśnie twarzy Moonlighta napięte.
Zamknął z rozmachem teczkę i rzucił ją w kąt pokoju, jakby była jakimś
obrzydliwym stworzeniem, z którym Emmet nie chciał mieć zbyt wiele wspólnego.
— Zbieraj się, ale to już.
•
Szczerze, to Nero żałował, że w ogóle
pokazał Emmetowi dokumenty. To był jeden z tych głupszych nawyków, które
wyuczyła u niego matka, by nigdy nie zatajać przed nikim istotnych informacji.
Pytanie tylko, czy to było na tyle istotne, by kłapać gębą i doprowadzić do
tego, że czarnowłosy wprowadzi terror, by zmobilizować Oddział Szósty do
„zebrania tłustych dup w troki i przygotowiania się w końcu”. Pomińmy już to,
że Nero odtwarzał sobie nieźle ocenzurowaną wersję wypowiedzi Emmeta w myślach.
To nic, iż powiedział mu, że demony
przejęły władzę nad siedzibą znanego, angielskiego biura podatkowego. To nic,
że mogą tam być zakładnicy. I to też nic, że ojciec Emmeta jest dyrektorem
znanego, angielskiego biura podatkowego. A to, że Emmet ma młodsze rodzeństwo,
które lubi biegać po tym biurze samopas, to też żadna istotna informacja.
Kurwa,
to bardzo ważna informacja! Nero,
jako jeden z ostatnich, wsiadł do samolotu. Już miał usiąść na jednym z wolnych
foteli, kiedy spostrzegł, że Emmet siedzi na ławce pod ścianą.
Wygodna ławeczka, z miękką poduszką i
oparciem, była tutaj w razie pojawienia się nadprogramowych członków.
Trzydzieści dwie osoby, czyli dwa oddziały wraz z kapitanami, mieściły się na
fotelach, ale Emmet nigdy na nich nie siadał. Jeszcze kiedy byli w jednej
jednostce, gdy Nero go o to zapytał, Moonlight, odwracając głowę w bok, by
Sarene nie widział jego twarzy, odpowiedział, że ma wrażenie, jakby zaraz mieli
go z takiego fotela wystrzelić.
Nick uśmiechnął się lekko. Widać pewne rzeczy się jednak nie zmieniają…
Tak jak choroba lokomocyjna Emmeta.
Kapitan Oddziału Czwartego, faktycznie,
nieco zbladł, ale to było normalne. Nero usiadł obok niego, by po chwili
położyć się na ławce z głową na kolanach Emmeta.
— Obudź mnie jak dolecimy, dobra? —
Moonlight skiną jedynie nieznacznie głową.
Nagiza znała się dobrze z połową całego
MINiRu, „pi razy drzwi” z marynarką wodną i z widzenia z całą resztą. Nic więc
dziwnego, że w najlepsze rozmawiała sobie z Namidą Evansem, wice kapitanem
Czwórki, na temat ich kapitanów. Müller dowiedziała się o tym wielu przydatnych
rzeczy: że Emmet ma chorobę lokomocyjną, jest synem bogatego anglika –
Köinzella Moonlighta – ma macochę – Mion – dwóch młodszych braci, synów Mion i
Köinzella – Renfriego i Xemnesa – a jego biologiczna matka zginęła w wypadku.
Jego rodzina mieszka na przedmieściach Londynu, bardzo dobrze im się wiedzie i
często odwiedzają Gwiazdeczkę (jak go nazywa Nick).
Namida już otwierał usta, by coś
jeszcze powiedzieć, kiedy spostrzegł, że dziewczyna w ogóle go nie słucha,
patrzyła się gdzieś na przód. Chłopak, zaciekawiony jej zachowaniem, spojrzał w
tym samym kierunku i zapomniał zamknąć ust.
Głowa Nero leżała na kolanach Emmeta,
który perfidnie bawił się jego włosami. Nie tylko Namida i Nagiza patrzyli na
to zjawisko, na początku z szokiem, a później zaciekawieniem. Moonlight chyba w
końcu wyczuł ich wzrok na sobie, bo odwrócił głowę w ich stronę i z ładnym
uśmiechem (uśmiechem!?) odpowiedział:
— Zajmijcie się sobą z łaski swojej.
I nikt już nie patrzył bezpośrednio na
kapitanów. Oczywiście, na początku, wszyscy zerkali, próbując wydedukować, co
takiego Nero zrobił z Emmetem, ale szybko dali sobie spokój, kiedy nic się nie
działo.
Gwiazdeczka mógł sobie spokojnie odetchnąć
i przestać myśleć o czekającym ich zadaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz