Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

Żeby niebo było znowu spokojne - Leksa [Piszę, bo lubię]
Hej! Chciałam tylko zwrócić uwagę, że ten tekst jest luźno powiązany z moim lutowym opowiadaniem, tak więc jak by kogoś interesowała geneza Cichych Zabójców, to zapraszam do mojego opowiadania o właśnie takim tytule :)

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, jego ciepłe promyki rozświetlały usianą kwiatami łąkę. Nieliczne chmury na niebie mieniły się dziesiątkami barw, kłębiąc się w przeróżnych kształtach... Po wzgórzach biegła dziewczynka, roześmiana dziesiąciolatka. Hop! Chyc-hop! Sprana, szara sukienka ledwo sięgała jej do kolan, a przy tych niekotrolowanych podskokach unosiła nawet się wyżej. Jednak dziewczynka się tym nie przejmowała. Po co? Była sama. Zupełnie sama. Czuła to tak samo, jak czuła wiatr we włosach - zewsząd omiatały ją podmuchy samotności.
Zatrzymała się na chwilę - jej długie, srebrne warkocze zakręciły się i tylko przez chwilę zwisały swobodnie. Nasyciwszy się widokiem doliny, dziewczę pobiegło dalej, potrząsając drewnianą włócznią. Koraliki na talizmanie zapętanym tuż pod grotem rozbrzmiały dźwięcznie, nadając swojej właścicielce dziwaczny rytm. Hop! Hop-chyc! Ho-hop-ho-chyc!
Biegła coraz szybciej, coraz silniej, coraz dalej. Koraliki podskakiwały, warkocze furkotały, bose stopy głucho odbijały się od podłoża, oczy świeciły młodzieńczym blaskiem. Melodia biegu niosła się po pustej wyżynie... Hop-hop!
Napięcie sięgnęło zenitu. Z oczu dziewczyny trysnęło białe, oślepiejące światło. Nikt nie miał prawa wiedziceć, co się stało - cóż, w końcu i tak nikogo tam nie było... Zamiast kruchej dziewczynki po wzgórzach galopował ciemnosiwy koń, którego dosiadała naga, koścista kobieta...
Chwila.
To nie był jeździec i jego rumak, lecz jedność - chyże końskie nogi niosły tułów, który miast kończyć się szyją i głową, przechodził w ludzki kręgosłup, ludzkie ciało. Po plecach spływała srebrna masa, coś pomiędzy grzywą a włosami.
Centaur.
Dziki wrzask rozdarł powietrze - odgłos szarżującego wojownika. Końskie kopyta uderzały o ziemię coraz szybciej, kłus, galop, cwał! Koraliki na włóczni pobrzękiwały...
Zielone, świetliste wzgórza gdzieś znikły -  zastąpiły je szare, skaliste ściany gór.
Centauryda biegła, czas przemijał. Nikogo nie było - gdyby jednak komuś udało się dojrzeć tę ludzką twarz, dostrzegłby, że płacze.

- I co? Co mówiła? Co powiedziała szamanka? - Wokół Shirrkhez dość natrętnie podskakiwał mały chłopiec.
- To nie sprawy dla ciebie, Mer - rzuciła, głaszcząc syna po główce. - Jesteś jeszcze za młody. - Wzdrygnęła się w myślach, mając na uwadze okropieństwa, o jakich mówiła szamanka w transie. To były sprawy przeznaczone dla wojowników, a nie dla dzieci.
Nagle ktoś przytulił ją w pasie. Kobieta poddała się pieszczocie, wszechogarniający zapach świeżej trawy mówił jedno - to był jej mąż. Jej ukochany. Kohl.
- Chodź - szepnął jej tym swoim przepełnionym troską głosem. - Szamanka jeszcze czegoś chce od ciebie. - Ścisnął mocno jej rękę i pociągnął Shir w stronę namiotu - kompleksu świątynnego ku czci Ejres, bogini wojny i pokoju. Kobieta posłusznie poszła za nim, jednak rzuciła Merowi ostatnie, wiele mówiące spojrzenie. Nie wychylaj się. Nic nie rób, dopóki nie wrócę. Miała nadzieję, że chłopcu nie wpadnie do głowy nic głupiego - tutaj, w środku zimy, za każdym rogiem czychało niebezpieczeństwo. Wszędobylska obecność kapłanów Ejres niczego nie ułatwiała - ta bogini nie znała litości. Mimo, że była pomocna, nie można było jej ufać.
Shirrkhez dogoniła Kohla i przytuliła się do niego. Nie była przyzwyczajona do takich chłodów - wychowała się w ciepłej, ludzkiej wiosce, z dala od tych mroźnych gór. Niestety, musiała stamtąd odejść... W zamyśleniu pokręciła głową. Nie, to nie był czas na wspomnienia. Teraz musiała działać. Czego szamanka mogła od niej chcieć?
Kiedy weszli do namiotu, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się w oczy kobiecie, był dym. Duszący, słodki zapach palonych ziół atakował wszystkie zmysły. W tym zaduchu Shir ledwie cokolwiek widziała.
- Ejres ma dla ciebie mały prezent - po ogromnym namiocie przetoczył się niby grom głos szamanki. Coś uderzyło kobietę w środek czoła... Potem nie czuła już nic.

Wszystko było takie rozmyte... Ale Shirrkhez rozpoznawała to miejsce. A raczej kojarzyła miejsce, które kiedyś się tu znajdowało. Bo teraz - całe spalone i pełne trupów - było tylko końcem świata. Wśród zmasakrowanych zwłok płonęły ogniska, a ludzie bez ust siedzieli i krzyczeli ku chwale swoich dzikich bogów.
-Znasz to miejsce, prawda? - Kobieta aż podskoczyła z zaskoczenia. Dźwięk pochodził z nikąd, był jedynie potężnym echem rozbrzmiewającym wszędzie naokoło. Dźwięki bolały tak mocno, że Shirrkhez zasłoniła uszy, przyciskając do nich dłonie z całych sił, i skuliła się, jak najbardziej mogła. Jednak ból nie znikał.
- Wiem, że znasz ludzi, którzy tu leżą. Właśnie dlatego twoje odejście było konieczne - głosy także nie znikały... - Ale pamiętaj, że to ja jestem twoją matką. Nie jesteś człowiekiem. Jesteś centaurydą. Twój mąż jest centaurem. Twoje dziecko nim jest. - Teraz Shir pamiętała. Przypomniała sobie tamten dzień... Kiedy ze swoją dziecięcą włócznią uciekła, by nigdy nie wrócić. Znalazła nowy dom w górach, a te dały jej zapomnienie.
- Widzisz, co tu się stało? To nie wynik wojny, której dokonasz. To skutek pokoju. - Shirrkhez mogła tylko słuchać. - To wyzywanie, które musisz podjąć. Trzeba pomścić tę wioskę. Ty to zrobisz. Bo inaczej...
Wizja się zmieniła.
Teraz była w tym dobrze w tak dobrze jej znanym kompleksie świątynnym, tylko... Coś było nie tak. Może to wszechobecny ogień dawał takie wrażenie, a może...
Na środku głównego namiotu siedział Mer. Uśmiechał się do niej, śmiał się tak niewinnie, nieświadomy grożącego mu niebezpieczeństwa...
Wokół świszczały strzały, końscy wojownicy tratowali wrogów na swej drodze. Krew tryskała. A Mer się tylko śmiał.
- Bo inaczej to twój syn wypełni twoje przeznaczenie.

Samotna centauryda stała na wzgórzu. Swoimi błyszczącymi oczyma przeczesywała dolinę przed sobą. Nie czuła żadnych zwierząt, nawet owady znikły z tej łąki. Westchnęła. Nie zwiastowało to dobrze...
Jednak, oprócz łąki, w dolinie znajdowała się wioska. Shirrkhez dobrze  ją znała... Ale osoba stojąca na wzgórzu nie była Shirrkhez. Była wojowniczką.
Centauryda zaryła kopytem w ziemię, uniosła w powietrze włócznię wodza. Na jej krzyk wszędzie dookoła jęli pojawiać się końscy wojownicy, gotowi do ataku. To był jej dzień.
Starała się nie myśleć o Merze, który został zakładnikiem w Świątyni Ejres, przyuczany przez szamankę i kapłanów tej bezlitosnej bogini. Starała się nie myśleć o mężu, który zaginął, kiedy przed dwoma laty zdradziła mu swoje świątnynne majaki.
Zaczęli szarżować. Dziki okrzyk wypełnił dolinę, okrzyk przerażenia i krwi. Oj, tego dnia dużo się jej poleje...
Shirrkhez, jako przywódczyni, pierwsza wpadła do wioski. Szalonym cwałem gnała po boleśnie znajomych jej uliczkach, szukając choć jednej rzeczy, która mogłaby ją uratować. Wszystko dookoła było już spalone. Cisi Zabójcy zniszczyli wszystko...  Szalała.
Przypominała sobie coraz więcej, wszystkie chwile z dzieciństwa. Ognisko, na którym co roku było pełno dzieci, niewielkie stado owiec należące do jej rodziny, wioskowa znachorka i jej mąż-staruszek, podziemna kryjówka...
Kryjówka? Centauryda zatrzymała się, zaskoczona. Czemu wcześniej o tym nie pomyślała? Czemu wcześniej nie pamiętała o miejscu, gdzie może było jeszcze coś od ocalenia?
Zaczęła iść stępem w kierunku domu znachorki. Dookoła centaury śmigały, dobijając rannych i walcząc z dzikimi ludźmi, które tak potraktowały tę małą pasterską wioskę. Dotarła do niewielkiego domku na obrzerzach wsi. Weszła do środka, stukając kopytami o utwardzoną podłogę. Dokładnie wiedziała, gdzie należy szukać, żeby znaleźć klapę w podłodze. Oczywiście, było za mało miejsca - Shirrkhez skupiła się i już po chwili stała w zupełnie ludzkich kształtach, odziana jedynie w zwiewną, szarą sukienkę. Skuliła się i wskoczyła do kryjówki.
W środku paliło się niewielkie światło, wystarczające, by nie zwariować z ciemności, jednak stanowczo za małe, by cokolwiek w nim dojrzeć.
- Shira? - wątły głos starca był dokładnie tym, czego kobieta potrzebowała. Tak. Takie kiedyś nosiła imię. - Wiedziałem, że do nas wrócisz, córko przeznaczenia. Wiedziałem! Uratujesz nas! - bezbrzeżna radość i ulga w jego głosie dogłębnie raniły kobietę.  Nagle zrozumiała, co musi zrobić... Takie było jej przeznaczenie... Takie było przeznaczenie ich wszystkich. Uniosła rękę do krawędzi włazu, starając się wymacać swoją włócznię; cały czas patrzyła się starcowi prosto w oczy, przyzwyczajając się do ciemności. Skądś znała to spojrzenie, te brwi... Kiedy w końcu zacisnęła dłonie na chłodnym drzewcu, Napięła mięśnie ręki, łamiąc o krawędź klapy oręż o wiele za długi, by używać go w tak małych pomieszczeniach.
Nie chciała, żeby starzec czuł ból. Króciuchną, półmetrową włócznię wbiła mu prosto w serce. Martwe oczy Kohla patrzyły się na nią w niemym oskarżeniu, ale już było za późno.
Wybiegła z tajnego tunelu i domu Znachorki, w pośpiechu wracając do ciała centaurydy. Galopowała, wywijając krótką włócznią. Od niechcenia zabijała Cichych Zabójców... Oni nic jej nie mogli zrobić. Nie śniła. Nie marzyła. A Cichy Zabójca zabija we śnie.
- Ejres! - krzyknęła w niebo. - Wypełniłam twoje zadanie! Daj mi w końcu żyć!
Strzała musnęła przedramię Shirrkhez. Trew tryskająca we wszystkie strony sprawiała, że dookoła robiło się coraz chłodniej... Centaury się zarzymywały, Zabójcy za dotknięciem czerwonego płynu mdleli, a ich ciała wątlały i wracały do normalności: na powrót widać było kontury ust, a paznokcie łagodniały. Dlatego właśnie Shirrkhez była dzieckiem przeznaczenia, dlatego Ejres jej porządała...
Kolejna strzała trafiła centaurydę prosto w serce.

Kiedy Shirrkhez była jeszcze mała, spotkała kiedyś na łące starca, męża wioskowej znachorki. Człowieka, który widział w niebie przyszłość. “Niebo to odbicie życia”, mawiał. Egzystencją nazywał kolor czerwony, a niebo tego dnia było żółte.  To źle. Żółty był dla niego kolorem śmierci. Zdradził jej wtedy wszystko...
- Jakich znasz bogów? - spytał się na sam początek.
- Nie wiem... - odparła cicho, przestraszona.
- Ludzie wymieniają wiele imion, ale tak naprawdę istnieje tylko jeden - rzekł starzec, zupełnie niezrażony. - Ejres, bogini wojny i pokoju. - Zaczął splatać historię niczym bajarz lub bard... - Ejres jest bezlitosna. Mimo to kocha wszystkie ludy... A zwłaszcza swoje dzieci, centaury. Ta bogini jest kolekcjonerką talentów. Całe życie goni za swoim bratem Przeznaczeniem, próbując go dosięgnąć i zniszczyć. Ale mimo to go kocha. Widziałem ją kiedyś... - mężczyzna uśmiechnął się do swoich wspomnień. - Kiedy się uśmiecha, w powietrzu czuć słodycz. Ale nie ufaj ani jej, ani jej kapłanom; to bogini nieznająca pojęcia sprawiedliwości. - Pogładził dziewczynkę po srebrnej główce, rzucając jej ojcowski uśmiech.
- A jak wygląda centaur? - zapytała dziewczynka, śmiejąc się.
- To pół koń, pół człowiek - odparł starzec. - Z pewnością kiedyś takiego spotkasz... - w jego głosie pobrzmiewała ledwo wyczuwalna nutka smutku. Ale Shira tego nie usłyszała. Zauważyła natomiast, jak jego twarz stężała i przybrała na surowości.
- Posłuchaj mię uważnie, dziecko - ukucnął, by spojrzeć dziewczynce prosto w oczy. Shira była przerażona. Chciała się cofnąć, ale starzec położył jej rękę na ramieniu.
- Po pierwsze, jesteś dzieckiem przeznaczenia. Nie urodziłem cię, oczywiście, ale masz moje wsparcie. - Starzec przełknął ślinę i rozejrzał się, sprawdzając, czy nikt go nie podsłuchuje. Był to zbędny gest; wyczuwał poprzez Shirę, że poza nimi nikogo tu nie ma. - Twoja krew przynosi pokój. To zaklęcie, jakie na ciebie rzucono, kiedy się urodziłaś. Nie zapominaj o tym. Każdy możliwe znaczenie tych słów się sprawdzi.
Starzec przerwał na chwilę, zbierając myśli.
- Po drugie, przyjmij błogosławieństwo mojej siostry. Tak jak mówiłem, jest bezlitosna... Ale ty jesteś jej talentem. Po trzecie... Jeszcze się spotkamy, lecz będę dla ciebie kimś innym.
Dziewczyna pokiwałą głową; nic z tego nie rozumiała. Starzec uśmiechnął się.
- Wiesz co? Kiedy niebo było jeszcze spokojne, ludzie żyli w pokoju. Twoim zadaniem jest przywrócić ten stan. W swoim czasie zrozumiesz, co musisz zrobić. Od kiedy powstałem, widzę w niebie przenzaczenie i burzę niebiosa. - Pstryknął Shirę w czoło; ten prosty gest wywołał u niej zawroty głowy.
- Od dziś jesteś Shirrkhez - szepnął jej do ucha.
 Odwrócił dziewczynkę w stronę gór, plecami do wioski.
- Dziadku? A jak ty naprawdę masz na imię? - zapytała się tylko dziewczynka.
- Nemezis. A teraz biegnij!

Więc tak to jest zabić boga przeznaczenia - pomyślała Shira, patrząc się na krew wypływającą jej z klatki piersiowej. Nawet nie czuła strzały, która utkwiła w jej ciele.
Niebo grzmiało - Ejres się cieszyła. Cóż, przynajmniej było spokojnie... Już nikt nie będzie widział w nim przeznaczenia; Mer był wolny.

Umarła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »