Zwiedzania
ciąg dalszy. Po opuszczeniu muzeum poświęconego piosenkarce, które świadczy
raczej o czyimś narcystycznym podejściu, ale robi pozytywne wrażenie, Hugh puka
się w głowę i przypomina sobie, że nie poczęstował mnie niczym zdatnym do picia
i nawilżenia gardła. W rzeczy samej, przybyłam do Starlight Lane „o suchym
pysku”. Znów udajemy się w stronę kuchni, gdzie lokaj wręcza mi świeżo
wyciśnięty sok z pomarańczy, uprzednio wyjęty z lodówki. Połykam gęstą ciecz
łapczywie. Dodatkowe kostki lodu mrożą mój mózg i zastanawiam się, czy z
zapaleniem migdałków nadam się do pilnowania dwójki dzieci oraz usługiwania im.
Pamiętając o dobrej etykiecie, wycieram owocowe wąsy pod nosem podaną przez
kamerdynera, jednorazową serwetką. Korzystając z przerwy w swoistego rodzaju
wycieczce, udaję się również do toalety nieopodal kuchni. Chociaż jedno małe
pomieszczenie, które nie przytłacza bogactwami i nosi oznaki użytkowania, na
przykład ta pęknięta kafelka tuż pod moją stopą…
Gdy
po załatwieniu się myję ręce, zauważam w odbiciu prostokątnego lusterka
prawdziwe zmęczenie. Przydałaby się puderniczka, bo cerę miałam już wyraźnie
naznaczoną potem. Niestety wszystko, co posiadałam zabrali ochroniarze, toteż
urwałam listek aksamitnego, błękitnego papieru toaletowego i przytknęłam w
kilku miejscach, zbierając z twarzy nieznośne sebum. Hugh czekał pod drzwiami,
gotów zabrać mnie do kolejnych części domu. Skinęłam ochoczo, kiedy
zaproponował, że pokaże mi prywatną pracownię pana Y. Spodziewałam się
przytulnego, wyłożonego drewnem warsztatu, pokoju kameralnego i zacisznego. Tym
razem nie zaliczyłam pomyłki, gdyż moje wyobrażenie niemal całkowicie
odpowiadało faktycznemu stanowi. Lwią część gabinetu zajmował pisarski kącik.
Solidna maszyna ustawiona była na potężnym, dębowym biurku, obok leżały czyste
rolki papieru, po drugiej stronie zapisane arkusze. Zauważyłam także dwa
laptopy. Nie śmiałam dotykać niczego – pracownia ta wydawała się bardziej
osobistym zakątkiem niż studio nagraniowe czy muzeum. Stojąc wciąż w progu,
rozglądałam się po owym rozgardiaszu i artystycznym nieładzie, nakreślającym
niejako cechy właściciela. Podobały mi się te nieschludnie zasłane kanapy,
porozrzucane po ławie przedmioty osobiste, powciskane między grzbiety książek
ramki ze zdjęciami i inne, typowo męskie rzeczy.
–
Tutaj pan Y pisze i ćwiczy role. Drzwi są zamykane na klucz, sprzątamy jedynie
na wyraźne życzenie...
–
Ekhm – chrząkam, przerywając Hugh’owi zapewne pouczający wykład. Moją uwagę
przerywają naklejone na jedną z beżowych ścian napisy, które wprawiają mnie w
głęboką konsternację. Czyżby pan willi był ekscentrykiem, a może tylko
niespełnionym poetą? – Ciekawe…
– Co
takiego? – Hugh chyba nie lubi niewiedzy.
– Te
słowa? – odpowiadam pytaniem i zaczynam cytować: – „Biła brawo ponad gniazdem pszczół, czekając na ukąszenie jednej z
tysiąca.” To jakaś maksyma, motto?
–
Metafora, właściwie – mówi lokaj – na pierwszy rzut oka wydaje się pozbawiona
sensu, aby go odnaleźć, radzę zajrzeć do powieści pana Y. Lubi zawierać
zagadkowość w tym, co tworzy. Pewnie dlatego jest popularniejszym aktorem,
aniżeli pisarzem.
Patrzę
na kamerdynera z lekkim niedowierzaniem. O ile panią X chwalił ponad niebiosa,
do jej męża trzyma wyraźny dystans. Zanim wymyślam dobrą ripostę, Hugh wyprasza
mnie i zamyka sekretny pokój na zamek. Do obejrzenia pozostały sypialnie
dzieci. Ta należąca do państwa jest obecnie remontowana. Obie dziewczynki,
czteroletnie bliźniaczki – Nicety i Grace – śpią w jednym, niezwykle
cukierkowym pomieszczeniu, jednak do dyspozycji mają jeszcze trzy sale, wszystkie
wypełnione przepięknymi zabawkami. Oprócz tych dobrodziejstw posiadają też
wielką garderobę i osobną łazienkę. Ich apartament wprawia mnie w zachwyt i w
głębi serca jestem zadowolona, że większość czasu spędzę na zabawie z
kilkulatkami. Wystarczył zaledwie rzut oka na przewspaniałą kolekcję lalek, bym
zapragnęła powrócić do czasów dzieciństwa. Oczywiście ze swojego własnego nie
pamiętałam aż tylu Barbie, akcesoriów i pięknych, piętrowych domków z pełnym
asortymentem. Łóżka dziewczynek przypominają wyjęte z baśni o księżniczkach
posłania z kolumnami i zwiewnymi, różowymi zasłonkami.
–
Plan dnia bliźniaczek oraz inne znajdziesz tutaj – oznajmia Hugh, sięgając po
wypchaną do granic możliwości teczkę, spoczywającą na komodzie wśród kolorowych
kominków na zapachowe świeczki. Z tego wszystkiego zapomniałam, iż pod pachą
wciąż noszę księgę kucharską, dzięki której zaspokoję głód całej gwiazdorskiej
familii.
–
Dziękuję – szepczę.
Lokaj
zgina rękę w łokciu i kuka na zdobiący prawy nadgarstek zegarek.
–
Wybiła godzina siedemnasta. O dziewiętnastej zasiadamy do kolacji. Poznałaś
najważniejsze partie domu, wobec czego masz chwilę dla siebie. Możesz samotnie
pochodzić po ogrodzie, popływać w basenie lub posiedzieć na tarasie. Możesz
skorzystać z sauny lub z kuchni, jeśli zgłodniejesz do czasu wspólnego posiłku.
–
Świetnie! – Mam wrażenie, że moje tęczówki zaiskrzyły na myśl o basenie. –
Tylko… gdzie właściwie muszę…
–
Zaprowadzę cię. Pokoje służby są ulokowane w tym skrzydle, gdzie znajduje się
kuchnia, spiżarnia i jadalnia.
Nadzieje
na luksusowe wnętrze pryska niczym bańka mydlana, gdy Hugh wprowadza mnie do
korytarza, w którym drzwi są rozlokowane niezwykle blisko siebie, jak w mało
atrakcyjnym hotelu. Cóż, Melisso, nie przyjechałaś tu na wakacje, tylko do
pracy, do ciężkiej cholery. Lokaj wręcza mi srebrny klucz i odchodzi szybkim
krokiem, życząc jeszcze przyjemnej aklimatyzacji w nowym miejscu zamieszkania.
Wzdycham i szybko wkraczam do oazy prywatności, chcąc zaznać odrobiny ciszy
oraz spokoju. Moja sypialnia wcale nie jest klitką; ma z dwanaście metrów
kwadratowych. W kącie przy oknie stoi pojedynczy tapczan, obok wiklinowa
etażerka z lampką. Jest również komoda, zdolna pomieścić wszystkie rzeczy,
jakie ze sobą zabrałam. W łóżko wbudowany jest schowek! Ściany są szare i
nijakie, podłoga wyłożona ciemnymi panelami. Z ulgą odkrywam osobną łazienkę,
jednak nie jest to już takie miłe, gdy dostrzegam dodatkowe drzwi, wychodzące
zapewne do pokoju innej pracownicy. Jest ciasny prysznic, pralka, suszarka,
toaleta oraz umywalka. Warunki oceniam na czwórkę z małym plusem. Muszę być
zadowolona z tego, co mam!
Adaptację
do otoczenia rozpoczynam remontem. Otwieram walizkę i plecak, a następnie
delikatnie wyjmuję starannie złożone rzeczy i układam w komodzie. Pierwszą
szufladę przeznaczam na bieliznę oraz piżamy, drugą na ubrania dzienne,
natomiast trzecią i czwartą pozostawiam tymczasowo puste. Na górze układam
książki, parę ramek ze zdjęciami rodzinnymi i kuferek z kosmetykami. Bluzy i
dżinsową kurtkę wieszam na przyczepionych do ścian haczykach, obok lampki kładę
kilka przyborów podręcznych. Pomieszczenie wygląda o wiele lepiej niż
pierwotnie, wobec czego z zadowolonym uśmiechem udaję się pod prysznic, pragnąc
zmyć z siebie stres i brud. Brud obowiązkowo. Podczas szorowania włosów śpiewam
na cały głos, pewna, że nikt nie usłyszy. Przebrana w czyste ubrania i z
turbanem na głowie, ląduję w łóżku, trzeszczącym jak diabli. Pod plecami czuję
wręcz sprężyny. Ignorując niewygodę, bo przecież nie wolno udawać kruchej
zawodniczki, sięgam po książkę kucharską, liczącą trzysta dwadzieścia pięć
stron. Pani X lubuje się w owocowych koktajlach i sałatkach warzywnych, pan Y
przepada za zwyczajnymi, domowymi daniami, natomiast przy przepisach dla dzieci
rozpoczyna się ostra jazda bez trzymanki. Jeśli kanapeczki, to muszą być
pokrojone w równe „wagoniki” lub odpowiednio ozdobione: tu zdjęcie wyciętej z
chleba głowy, posiadającej paprykowe usta, oczy z plasterków jajek i groszkowy
nosek. Jeśli zupki, konieczne jest, aby były zmiksowane na jednolitą i płynną
masę, najlepiej bardzo gęstą. Jeśli parówki, to bez sosu pomidorowego i
wyciągnięte z wody po upływie dokładnie pięciu minut. Jeśli owoce, to podane w
formie deseru z dodatkiem dwóch łyżeczek cukru i pompką bitej śmietany.
Mogłabym tak wymieniać i wymieniać… Zamknęłam tomisko z hukiem, pewna, że
przenigdy nie spamiętam tych kilkudziesięciu dziwacznych zasad. Z niechęcią
otwieram teczkę, znajdując w niej nie tylko plan dnia dziewczynek, ale również
całe ich profile i instrukcje wychowawcze. Dowiaduję się, że Nicety jest małą
rozrabiaką i ciągle rozbiera lalki, natomiast Grace lubi wymuszać płacz oraz
bywa nieufna. Bliźniaczki preferują długie kąpiele z odpowiednim poziomem piany,
zabawy na placu zabaw i oglądanie bajek. Sypiają od trzech do czterech godzin w
ciągu dnia. Rzecz jasna, czuwanie nad nimi należy do mnie. Resztę wydruków
pozostawiam na później… Od przeglądania zdjęć różnych dań burczenie się
nasiliło, więc nie waham się powędrować do kuchni, by zwędzić przekąskę. Szybko
suszę włosy, wiążę je w wysoki kucyk i założywszy klapki, wychodzę. Stąd do
wybranego celu mam blisko, co niezmiernie mnie cieszy, jako że z natury jestem
nocnym Markiem i często podjadam o późnej godzinie. Jedyna wada lokacji to
znaczna odległość od sypialni dziewczynek.
Na
miejscu spotykam Jelenę, gospodynię. Przygotowuje już kolację, krzątając się
wokół jak ćma i wprawnymi ruchami wyjmując potrzebne rzeczy. Widząc mnie,
uśmiecha się szeroko i wyciąga ramiona w matczynym geście.
–
Witaj, Melisso! – Cmok w lewy policzek. – Dzisiaj jesteś nowa i wolna, ale od
jutra zaczniesz ciężką harówkę! – Cmok w prawy policzek.
–
Dziękuję – rumienię się. – Nie boję się żadnych wyzwań – mówię hardo.
–
Przyszłaś pomóc? – pyta dobrotliwie. Już wiem, że znajdę oparcie w tej niskiej,
przysadzistej kobiecie z oczyma w odcieniu bezchmurnego nieba.
–
Przyszłam… po kanapkę – odpowiadam, tłumacząc dodatkowo głód niewielką ilością
kalorii spożytych w ciągu dnia.
Jelena
śmieje się serdecznie.
– Nie
krępuj się, mamy jedzenia pod dostatkiem – tłumaczy, wymachując nożem do masła.
Niepewnie
otwieram pierwszą lepszą lodówkę i wybieram orzeźwiający sok jabłkowy oraz
marmoladę. Na kredensie odkrywam nawet masło orzechowe! Mniam.
–
Tylko nie objadaj się przed kolacją – poucza gospodyni, nim wychodzę z kuchni z
talerzem wypełnionym kanapkami. Kiwam grzecznie głową i uciekam przed dalszą
konwersacją. Podstawowe bariery zostały pokonane. Można wręcz rzec, że zaczynam
się czuć doskonale w willi!
Oczywiście
nie wiem, do czego doprowadzi spłynięcie marmolady na moją koszulkę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz