Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

Obietnice bez pokrycia - Leksa [Piszę, bo lubię]

Hej! Ten jeden jedyny raz pozwolę sobie na kótki wstęp. Otóż to opowiadanie to stanowi prequel to innego opowiadania, które napisałam na konkurs zorganizowany przez ocenialnię Gaol. Nie wiem, czy gdzieś tam będą publikowane prace wygrane, ale jeśli się do nich nie zaliczę, to będzie można przeczytać to opowiadanie na moim blogu. Zapraszam więc do lektury tego tutaj! :)

Bór chrzęścił, pomrukiwał, chrobotał, szumiał, chlupotał, szeleścił i wszystko inne na raz; Lindo siedział na drzewie i z zachwytem w duszy słuchał dźwięków lasu. Och, Matuszko Kniejo! Ile tu jest ciebie, ile dla nas uczyniłaś!
Nagle seria skrzypnięć zakłóciła ten cicho-porządek lasu. Cóż to? Jakieś obce zwierzę? Bez chwili zastanowienia Lindo pobiegł to sprawdzić. Skakał z drzewa na drzewo, odbijając się od pni drzew i podciągając się o grube konary. Po drodze jeszcze sadzawka i strumyk... Westchnął. To było życie. Lubił żyć.
Zatrzymał się na chwilę; znów wytężył słuch, by znaleźć źródło dźwięk-niepokoju. Czuł ten nieswój chrobot gdzieś w kościach, jednak oprócz niego - ktoś coś mówił. Zdecydowanie.
 Niemożliwe, pomyślał Lindo. Oczywiście, jakaś rusałka czy inszy płanetnik mógłby się pałętać w jego lesie, jednak wszystkie dzieci Matuszki Knieji przyszłyby pierwiej się z nim przywitać... No i, żaden z nich nie robiłby takiego hałasu. Kto to był... Lindo jednak nie widział powodu do niepokoju. Ostrożnie szedł po konarach, zbliżając się po zawietrznej do źródła dźwięków. Jeszcze tylko trochę...
Przez las przedzierały się... przedzierały się... trudno było Lindowi nazwać stworzenia, które widział. Wyglądały jak jakieś niewyrośnięte drzewice albo konopielki... Niskie takie, pulchniutkie, a wesołe jakie... Ale nimi nie były. Z pewnością. Lindo czuł, że coś jest nie tak. Otaczała je jakaś dziwna szara otoczka, taka insza od lasu i jego mieszkańców... Jednak nie zraził się. Cóż złego może się stać, kiegdy Matuszka jest tutaj?
Zeskoczył na ziemię, stając tuż naprzeciw obcym. Z przykrością stwierdził, że są ledwo od niego niższe.
- Stójcie bądźcie, w Matuszki Kniei imię! - rzucił, biorąc się pod boki. Spojrzał na nie z góry, jak to czyniły rusałki, cholery wiecznie zatopione w samozachwycie; obce tylko się na niego gapiły. Pochylił się, patrząc jednej z nich prosto w oczy.
- Hę? Co tu robicie, pisklaki?
Niestety, chyba nie wyczuły, o co mu chodziło. Czemu? Jeszcze przed chwilą tak szemrały głośno, spłoszyły nawet stado jeleni...
Cóż, coś jednak potrafiły.
Głośne krzyki, jakie z siebie wydały, nie tylko spłoszyły całą resztę zwierząt małego lasu Linda. Wyszły pewnie daleko poza las, biedne jelenie pewnie wystraszyły się jeszcze bardziej.
Zirytował się. Lekko.
Skoczył, szybko jak błyskawica stanął za tymi lekko nieoczekiwanymi gośćmi i zatkał im usta dłońmi. Mocno.
- Uspokójcież się... Tu nikt nie straszy, tylko wasz krzyk wszystko płoszy...
Nagle jedna z obcych wyrwała się mu i z wyjętym spomiędzy fałd sukienki kozikiem zaatakowała go. Rzuciła biednym Lindem o ziemię, wbijając ból-ostrze w jego szyję.
- Puść Kenę! - jęła krzyczeć. - Puść ją! Potworze!
- Ej! Nie takim tonem... Jaki potwór, jestem tylko chochlikiem! - Lindo uśmiechnął się, tak przyjaźnie, jak tylko był w stanie. Ten kozik był całkiem niepokojący. - Chronię mojego lasu... Pomagam zwierzętom... Słucham się Matuszki, naprawdę... Nie musisz mnie zabijać! Nie przysłała cię po to, prawda? Jestem jeszcze młody! Ja nie chcę umierać! Mam tylko trzysta lat! - Lindo wił się pod złowrogim ostrzem jak węgorz. W końcu puścił drugą obcą i jakimś cudem skoczył na pobliskie drzewo - na tyle wysoko, by żadne wątpliwe koziki go nie dosięgły.
Dyszał ciężko, spod półprzymkniętych oczu patrząc na obce. Ta narwana patrzyła na niego z mieszanką wściekłości i determinacji. Chochlik przełknął ślinę.
- Nie boję się ciebie, zielona paskudo!
- Kim ty w ogóle jesteś, co? - Lindo sam nie wiedział, czemu się usprawiedliwiał. - Przychodzisz sobie do mojego lasu, płoszysz moje zwierzaki... Nawet morowica by przyszła i się przywitała normalnie, a nie!
- Kim jesteśmy? - zapytało się pisklę. Lindzie zupełnie nie spodobał się wyraz jej oczu. - Jesteśmy ludźmi. Ale nie wiem, za kogo ty się masz.
- Ludzie? Kie demony? Ludziowce? - chochlik cichw-mamrotał do siebie.
Nagle drugie pisklę - Kena, przypomniał sobie Lindo - położyło rękę na ramieniu tego pierwszego.
- Alte, uspokój się. Przecież widzisz, on nic ci nie zrobi. To nie potwór, którego szukałaś.
Lindo aż podskoczył.
- Potwór? Jaki potwór? Gdzie potwór? Ja żem niewinny, pani! Oszczędź! - Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi.
Kena przytulała swoją towarzyszkę - Alte - a ta narwana wojowniczka płakała. Chochlik zbliżył się ostrożnie. Naśladując Kenę, położył rękę na ramieniu pisklaka.
- Wszystko w porządku? - zapytał cicho.
Ale ku jego zaskoczeniu, to nie Alte, ale Kena się odezwała.
- Wiesz, że w tym lesie straszy, prawda? Wszyscy wiedzą, że tu straszy. Już dawno zostałby spalony, ale wszyscy się boją. Niedawno przejeżdżał przez naszą wieś kupiec, mówił, że chętnie zapłaci za to stworzenie... Ojciec Alte poszedł go schwycić, ale słuch po nim zaginął.
Lindo zamyślił się.
- Matuszka coś może o nim wiedzieć. Jeśli szedł do lasu, to musiał znajdować się w jej pieczy... - Uśmiechnął się łagodnie. - Nie płacz, pisklaku. Nic ci nie zrobię. Matuszka Knieja ci pomoże, na pewno!
Czasem jednak nie warto obiecywać, kiedy się nie jest pewnym.
Ale Lindo o tym nie wiedział.

Nie wiedział, że w tej właśnie chwili niewidzialna pętla przeznaczenia zaciska się na jego szyi.

1 komentarz:

  1. http://www.fair-gaol.blogspot.com/2013/07/i-wyroznienie-leksa-willin-o-matuszce.html Kontynuacja :)

    OdpowiedzUsuń

« »