Hej! Ten jeden jedyny raz pozwolę sobie na kótki wstęp. Otóż to opowiadanie to stanowi prequel to innego opowiadania, które napisałam na konkurs zorganizowany przez ocenialnię Gaol. Nie wiem, czy gdzieś tam będą publikowane prace wygrane, ale jeśli się do nich nie zaliczę, to będzie można przeczytać to opowiadanie na moim blogu. Zapraszam więc do lektury tego tutaj! :)
Bór
chrzęścił, pomrukiwał, chrobotał, szumiał, chlupotał, szeleścił i wszystko inne
na raz; Lindo siedział na drzewie i z zachwytem w duszy słuchał dźwięków lasu.
Och, Matuszko Kniejo! Ile tu jest ciebie, ile dla nas uczyniłaś!
Nagle
seria skrzypnięć zakłóciła ten cicho-porządek lasu. Cóż to? Jakieś obce
zwierzę? Bez chwili zastanowienia Lindo pobiegł to sprawdzić. Skakał z drzewa
na drzewo, odbijając się od pni drzew i podciągając się o grube konary. Po
drodze jeszcze sadzawka i strumyk... Westchnął. To było życie. Lubił żyć.
Zatrzymał
się na chwilę; znów wytężył słuch, by znaleźć źródło dźwięk-niepokoju. Czuł ten
nieswój chrobot gdzieś w kościach, jednak oprócz niego - ktoś coś mówił.
Zdecydowanie.
Niemożliwe, pomyślał Lindo. Oczywiście, jakaś
rusałka czy inszy płanetnik mógłby się pałętać w jego lesie, jednak wszystkie
dzieci Matuszki Knieji przyszłyby pierwiej się z nim przywitać... No i, żaden z
nich nie robiłby takiego hałasu. Kto to był... Lindo jednak nie widział powodu
do niepokoju. Ostrożnie szedł po konarach, zbliżając się po zawietrznej do
źródła dźwięków. Jeszcze tylko trochę...
Przez las
przedzierały się... przedzierały się... trudno było Lindowi nazwać stworzenia,
które widział. Wyglądały jak jakieś niewyrośnięte drzewice albo konopielki...
Niskie takie, pulchniutkie, a wesołe jakie... Ale nimi nie były. Z pewnością.
Lindo czuł, że coś jest nie tak. Otaczała je jakaś dziwna szara otoczka, taka
insza od lasu i jego mieszkańców... Jednak nie zraził się. Cóż złego może się
stać, kiegdy Matuszka jest tutaj?
Zeskoczył
na ziemię, stając tuż naprzeciw obcym. Z przykrością stwierdził, że są ledwo od
niego niższe.
- Stójcie
bądźcie, w Matuszki Kniei imię! - rzucił, biorąc się pod boki. Spojrzał na nie
z góry, jak to czyniły rusałki, cholery wiecznie zatopione w samozachwycie;
obce tylko się na niego gapiły. Pochylił się, patrząc jednej z nich prosto w
oczy.
- Hę? Co
tu robicie, pisklaki?
Niestety,
chyba nie wyczuły, o co mu chodziło. Czemu? Jeszcze przed chwilą tak szemrały
głośno, spłoszyły nawet stado jeleni...
Cóż, coś
jednak potrafiły.
Głośne
krzyki, jakie z siebie wydały, nie tylko spłoszyły całą resztę zwierząt małego
lasu Linda. Wyszły pewnie daleko poza las, biedne jelenie pewnie wystraszyły
się jeszcze bardziej.
Zirytował
się. Lekko.
Skoczył,
szybko jak błyskawica stanął za tymi lekko nieoczekiwanymi gośćmi i zatkał im
usta dłońmi. Mocno.
-
Uspokójcież się... Tu nikt nie straszy, tylko wasz krzyk wszystko płoszy...
Nagle
jedna z obcych wyrwała się mu i z wyjętym spomiędzy fałd sukienki kozikiem
zaatakowała go. Rzuciła biednym Lindem o ziemię, wbijając ból-ostrze w jego
szyję.
- Puść
Kenę! - jęła krzyczeć. - Puść ją! Potworze!
- Ej! Nie
takim tonem... Jaki potwór, jestem tylko chochlikiem! - Lindo uśmiechnął się,
tak przyjaźnie, jak tylko był w stanie. Ten kozik był całkiem niepokojący. -
Chronię mojego lasu... Pomagam zwierzętom... Słucham się Matuszki, naprawdę...
Nie musisz mnie zabijać! Nie przysłała cię po to, prawda? Jestem jeszcze młody!
Ja nie chcę umierać! Mam tylko trzysta lat! - Lindo wił się pod złowrogim
ostrzem jak węgorz. W końcu puścił drugą obcą i jakimś cudem skoczył na pobliskie
drzewo - na tyle wysoko, by żadne wątpliwe koziki go nie dosięgły.
Dyszał
ciężko, spod półprzymkniętych oczu patrząc na obce. Ta narwana patrzyła na
niego z mieszanką wściekłości i determinacji. Chochlik przełknął ślinę.
- Nie
boję się ciebie, zielona paskudo!
- Kim ty
w ogóle jesteś, co? - Lindo sam nie wiedział, czemu się usprawiedliwiał. -
Przychodzisz sobie do mojego lasu, płoszysz moje zwierzaki... Nawet morowica by
przyszła i się przywitała normalnie, a nie!
- Kim
jesteśmy? - zapytało się pisklę. Lindzie zupełnie nie spodobał się wyraz jej
oczu. - Jesteśmy ludźmi. Ale nie wiem, za kogo ty się masz.
- Ludzie?
Kie demony? Ludziowce? - chochlik cichw-mamrotał do siebie.
Nagle
drugie pisklę - Kena, przypomniał sobie Lindo - położyło rękę na ramieniu tego
pierwszego.
- Alte,
uspokój się. Przecież widzisz, on nic ci nie zrobi. To nie potwór, którego
szukałaś.
Lindo aż
podskoczył.
- Potwór?
Jaki potwór? Gdzie potwór? Ja żem niewinny, pani! Oszczędź! - Nikt jednak nie
zwracał na niego uwagi.
Kena
przytulała swoją towarzyszkę - Alte - a ta narwana wojowniczka płakała. Chochlik zbliżył się ostrożnie.
Naśladując Kenę, położył rękę na ramieniu pisklaka.
-
Wszystko w porządku? - zapytał cicho.
Ale ku
jego zaskoczeniu, to nie Alte, ale Kena się odezwała.
- Wiesz,
że w tym lesie straszy, prawda? Wszyscy wiedzą, że tu straszy. Już dawno
zostałby spalony, ale wszyscy się boją. Niedawno przejeżdżał przez naszą wieś
kupiec, mówił, że chętnie zapłaci za to stworzenie... Ojciec Alte poszedł go
schwycić, ale słuch po nim zaginął.
Lindo
zamyślił się.
-
Matuszka coś może o nim wiedzieć. Jeśli szedł do lasu, to musiał znajdować się
w jej pieczy... - Uśmiechnął się łagodnie. - Nie płacz, pisklaku. Nic ci nie
zrobię. Matuszka Knieja ci pomoże, na pewno!
Czasem
jednak nie warto obiecywać, kiedy się nie jest pewnym.
Ale Lindo
o tym nie wiedział.
Nie
wiedział, że w tej właśnie chwili niewidzialna pętla przeznaczenia zaciska się
na jego szyi.
http://www.fair-gaol.blogspot.com/2013/07/i-wyroznienie-leksa-willin-o-matuszce.html Kontynuacja :)
OdpowiedzUsuń