Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

Początek czegoś nowego - Shy [Piszę, bo lubię]
To na pewno tutaj? Pytam w myślach samą siebie, kiedy taksówka zatrzymuje się pod najokazalszym domem, jaki widziałam w życiu (nie licząc Internetu i gazet). Przylepiam nos do szyby, ku niezadowoleniu charkającego kierowcy, i szeroko wytrzeszczonymi oczyma podziwiam widoki. Ba, to właściwie nic, bo przecież ogrodzenie jest wręcz kolosalne, natomiast sama willa znajduje się jakieś dwieście metrów w głąb posiadłości. Mimo to widzę nowoczesną architekturę, ogromne szyby okien, w których odbija się światło słońca i mnóstwo, mnóstwo drzew. Są nawet dorodne palmy, kiwające się leniwie pod wpływem ciepłego, letniego wiatru. Cholera, jestem kłębkiem ekscytacji i nerwów jednocześnie. Z jednej strony mam ochotę wyjść, a z drugiej poprosić taksówkarza, aby jak najszybciej oddalił się od bogatej, pełnej przepychu alei, gdzie rosną niczym grzyby po deszczu posesje gwiazd show biznesu i celebrytów, pyszniących się we fleszach aparatów lub kolejnych romansach. Ulica, odnowiona zresztą, jest niemalże pusta, ale doskonale wiem, że właśnie znalazłam się w innym świecie i jeśli zobaczę gdzieś swoich ulubionych aktorów bądź aktorki – wyskoczę w kosmos ze szczęścia. Jestem szarą myszką ze średnio zamożnej rodziny. Mam dwadzieścia lat, mam młodsze rodzeństwo i mnóstwo entuzjazmu. Czego zaś nie mam? Pieniędzy. Z tego tytułu zdecydowałam dodać do gazety ogłoszenie o tym, że chętnie podejmę pracę w zawodzie opiekunki dla osób starszych. Po miesiącu czekania straciłam cierpliwość i wzięłam sprawy we własne ręce, tym razem poszukując dorywczej roboty jako niania. Dziewięć nieudanych prób i jedna zakończona sukcesem. Swoją drogą, czy to nie podstawa statystyki? Tak czy owak, usłyszałam w słuchawce to słodkie, błogosławione „zapraszamy na spotkanie”. Byłam w siódmym niebie, a kiedy okazało się, że będę opiekować się dziećmi słynnej piosenkarki, co miało oczywiście pozostać na zawsze w sekrecie, wskoczyłam piętro wyżej i znalazłam się w ósmym niebie. Wywiad przeprowadził ze mną kamerdyner i gospodyni, nie właściciele, wyczytując szereg pytań, zapisanych starannie na kartce. Na podobieństwo jury, zapisywali skrupulatnie coś w notesikach, może i punkty? Szybko złapałam z nimi nić porozumienia i po kilku dniach zatelefonowano do mnie, abym przyjechała. Państwo XY spędzało akurat wakacje na Majorce, a tydzień przed ich powrotem miał być moją próbą. Czy się sprawdzę, czy potrafię wykonywać proste czynności domowe i dzielić uwagę pomiędzy kilkunastoma rzeczami… Chodziło też o to, żebym poznała tradycje panujące w ogromnej willi, rozkład pomieszczeń, nawyki żywieniowe całej gwiazdorskiej rodziny, ich upodobania oraz najczęstsze zachcianki. Było tego mnóstwo, mnóstwo, mnóstwo…
– Wysiadaj, panienko – rzucił przez zęby gburowaty kierowca, posyłając w moim kierunku groźne spojrzenie. – Zaraz ktoś zadzwoni na policję i stwierdzi, że jakiś natrętny fotograf udaje taksówkarza, więc jazda.
Przełykam głośno ślinę. A może jednak zabiorę się z nim…?
– Dobra – odpowiadam krótko. – Dzięki za podwózkę. – Wręczam otwartej dłoni kilka banknotów i otwieram drzwi. Nigdy nie potrafiłam wysiąść z auta z gracją. Po wygramoleniu się na zewnątrz, nurkuję w bagażniku i rozpoczynam zapasy z ogromną walizką.
– Na Boga, dziewczyno! – woła niemiły towarzysz podróży i postanawia mi pomóc przed daniem drapaka w dal. Na szczęście walizka posiada zbawienne kółka. W plecaku grzechoczą upchane byle jak kosmetyki oraz rozmaite przybory. Poza perspektywą dźwigania klamotów, zawieszam na przedramieniu torebkę z dokumentami, chusteczkami i całą masą innych głupot, jakie ma przy sobie każda kobieta. Nim docieram do bramy, taksówka z piskiem opon znika za zakrętem, a ja, oblana potem przez panujący w powietrzu skwar, łapię ciężkie oddechy.
Cholera. Naprawdę tutaj nie pasuję.
Wciskam spęczniałym od gorąca kciukiem guzik w domofonie. Widząc czarne oczko u góry, nachodzi mnie irracjonalna ochota, żeby wyjąć z ust gumę do żucia, wyzbytej już z dobrego smaku, i zakleić kamerę.
– Posiadłość państwa XY. W czym mogę służyć? – pyta męski głos. Rozpoznaję kamerdynera.
– Z tej strony Melissa Clark. Właśnie przyjechałam – odpowiadam wesoło. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze.
– Proszę okazać dokumenty.
Wzdycham ciężko i opuściwszy walizkę, zaczynam buszować w torebce. Naprawdę musiałam zrobić w niej taki bajzel? Uśmiecham się do kamery przepraszająco.
– Już, chwilka… – Macam dłonią rozmaite przedmioty. Miękka paczka papierosów mentolowych (do wyrzucenia, nim sama zostanę wyrzucona), odświeżający spray do ust, opakowanie na puder, szminka, szeleszczące chusteczki, długopis, krzyżówki, magazyn, książka, portfel…
– Mam! – Wyjmuję tryumfująco dowód osobisty i macham nim.
– Zaraz wyślę dwóch ochroniarzy. Pomogą ci z bagażami.
– Dziękuję po stokroć!
Faktycznie, brama się otwiera i po kilku minutach podchodzą do mnie rośli panowie. Przez ich zbyt poważne miny staję się zakłopotaną, zaczerwienioną dziewczynką, jednak oni bez słowa przejmują wszystko, co w mam posiadaniu. Jeden z nich bez pardonu otwiera moją torbę, wyciąga fajki i pyta:
– To pani?
– Eee… nie miałam zamiaru… ja… możecie to wyrzucić – dukam.
Patrząc w moim kierunku przez zaciemnione szkła okularów, ochroniarz zgniata pudełko między palcami i wsadza do kieszeni. Mogę już uciekać?
– Za mną.
Drepczę za mężczyznami, pełna pokory i obaw. Co najlepszego uczyniłam, przyjeżdżając tutaj? Miotają mną tak mocne nerwy, że nie zwracam uwagi na piękno otoczenia: kamienne oczka wodne, alejki z ławeczkami oraz pocięte w wymyślne kształty krzewy. Na spotkanie na szczęście wychodzi Hugh – podstarzały, ale sympatyczny lokaj, zajmujący się w willi także sprawami organizacyjnymi.
– Witamy w Starlight Lane. – Kłania się lekko. – Martin oraz Will zaniosą twoje rzeczy do pokoju gościnnego. Najpierw oprowadzę cię po całym domu – wyjaśnia spokojnie. Kiwam zawzięcie głową, chłonąc każde słowo mężczyzny.
Jeśli oczekiwałam, że wejdziemy po tych bajecznych, pnących się niby ku niebu schodach i przestąpimy przez drzwi główne, dwuskrzydłowe – byłam w potwornym, potwornym błędzie. Otóż Hugh prowadzi mnie gdzieś na tyły i wskazuje wąskie, pojedyncze drzwi. I tak oto przestępujemy próg małego, ciasnego holu, później spiżarni, aż wreszcie wkraczamy do kuchni, która mogłaby pomieścić dwa mieszkania wielkości takiego, w jakim się wychowywałam z całą resztą sześcioosobowej rodziny. Zaczyna się całkiem nieźle. Białe kafelki, stalowe szafy, ogromna wyspa z najlepszą jakościowo płytą (nie znam się na tym, po prostu podejrzewam), pasujące do niej barowe krzesła, pięć lodówek, kilkanaście palników, misy ze świeżymi owocami, a na górze punktowe światła, po kątach rozstawione kredensy ze sprzętem. Kuchnia jest o dziwo bardzo przytulna, głównie za sprawą dużych okien i spuszczonych na nie zasłon o prostych wzorach.
– Wow – wykrztuszam.
– Jak już pewnie się domyślasz, oto kuchnia. W piątki, soboty i niedziele, o ile państwo są obecni, pracuje tu sztab wykwalifikowanych kucharzy, ponieważ w domu często urządza się przyjęcia. W resztę dni tygodnia pracuje tutaj Jelena, miałaś okazję ją poznać. Od tej pory również i ty będziesz się zajmować posiłkami. Musisz w siedem dób opanować przepisy zawarte w tej książce – wręcza mi opasłe tomisko – nie zapominając oczywiście o ćwiczeniach praktycznych. Państwo są wymagający, a ich dzieci wybredne.
– Rozumiem… – Zaglądam na sam koniec, przerażona ilością stron. Oblizuję dyskretnie wargi, ponieważ przypominam sobie, że jestem okropnie głodna. W drodze pochłonęłam tylko dwa suche pączki z różanym, mdłym nadzieniem.
– Za okładkę wsadziłem plan, dzięki któremu dowiesz się, co gdzie w pomieszczeniu jest. Trzymaj się go ściśle, zwłaszcza po umyciu naczyń. Staraj się nie mylić sztućców.
– Dobrze…
Później Hugh pokazuje mi jadalnię, również zdominowaną czystą, elegancką bielą. Nie muszę chyba dodawać, że jest ogromna i zmieściłaby całą armię wojskową, a stół jest długi niczym porządna rzeka.
– Porządki tutaj wykonują pokojówki. Państwo jada śniadania i obiady razem ze służbą, jeśli zastanawiasz się, dlaczego jest tu tak dużo siedzeń.
Dowiaduję się, że w posiadłości mieszczą się aż cztery salony. Pierwszy, największy, służy przyjmowaniu gości i ma parkiet (taki do tańczenia, hurra!), w drugim wypoczywają państwo wraz z dziećmi, trzeci jest połączony z profesjonalnym salonem gier, a czwarty – najmniejszy – jest przeznaczony dla pracowników posiadłości, co najwyraźniej oznacza, że w swojej sypialni nie znajdę własnego telewizora. Podczas zwiedzania czuję się jak w programie MTV, tyle, że nie ma kamer ani oprowadzającej po włościach gwiazdy. Czuję się zdominowana przez bogate przestrzenie, obrazy, rozmaite rzeźby, przepiękne wyposażenie, drogie dywany, po których trzeba uważnie stąpać. Zachwycają mnie stylowe kominki, klimatyczne i dodające uroku. Same żyrandole to prawdziwa poezja – ten wiszący w holu został złożony z kilkudziesięciu tysięcy kryształów, jeśli wierzyć kamerdynerowi. Hugh opowiada o dwóch basenach, kilkunastu pokojach, gabinetach i gościnnych sypialniach. Niestety do większości z nich nie będę mieć dostępu. Prywatne studio nagrań pani X i pracownia pana Y, pisarza i aktora, są ukryte w głębi domu. Na szczęście lokaj pokazuje mi muzeum poświęcone piosenkarce, które zapewne ma wzbudzić we mnie jeszcze większy respekt i uległość. W muzeum nieustannie słychać najsłynniejsze hity artystki, w wysokich gablotach są rozmieszczone płyty winylowe, statuetki, fotografie z czerwonych dywanów, portrety oraz pamiątki za czasów rozkwitu sławy. Urzeczona, wpatruję się we wszystko jak sroka w gnat. Oczywiście pomieszczenie jest o wiele mniejsze niż pozostałe i zaciemnione.
– Kochamy ją wszyscy – mówi o chlebodawczyni Hugh. Słyszę w jego głosie nutkę dumy. – Wspaniała persona.
– Jestem jej fanką od wielu lat – odpowiadam, by zarobić kilka dodatkowych punktów. Chyba mi się to udaje, zważywszy na rozanieloną twarz mego nowego mentora.
– Nie można nie uwielbiać tak wielkiego, prawdziwego talentu – wzdycha. Przez moment wydaje mi się, że ociera z kącików oczu łezkę poruszenia. Jeżeli dla każdego domownika pani X jest kimś na kształt Boga, czekam na jej łaskę lub niełaskę. Tak czy owak, porzucam czarne myśli, by powrócić do zachwytów nad wszelkimi rozmieszczonymi tu i ówdzie bibelotami. Patrząc na piękne fotografie piosenkarki, muśnięte raczej dłonią (kursorem?) doświadczonego grafika komputerowego, zastanawiam się, jak wyglądać będzie na żywo. Niższa czy wyższa niż na scenie? Miła i słodka niczym z wywiadu dla prestiżowej telewizji, czy wręcz przeciwnie – żmijka, jakiej woda sodowa już dawien dawno uderzyła do głowy? Wszak żadną tajemnicą nie było dla człowieka dwudziestego pierwszego wieku, że gwiazdy uwielbiały rozgłos i skandale, a ich osobowość przedstawiona w gazetach daleko mijała się z tą prawdziwą. Czy ty, pani X, również posiadasz dwie twarze?
Przesuwam palcem po szybce, za którą została umieszczona platynowa płyta.
– Ach! – Hugh odrywa moją dłoń. – Zobacz, jaki ślad zrobiłaś!
Wbijam wzrok w tłusty odcisk i, nieco zbita z pantałyku, wybucham nerwowym śmiechem. Tak, z całą pewnością nabawię się tutaj arytmii serca!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »