Usłana
czarnymi kamieniami i żwirem droga wiła się, prowadząc między zmarniałymi
polami, na których nie rosło zupełnie nic oprócz krzaków cierniowych. W promieniu
wielu kilometrów nie było dosłownie niczego za wyjątkiem jałowej ziemi i
dróżki. Ba, nawet na horyzoncie nic się nie rysowało, żadne drzewo, żaden dom
czy cokolwiek innego. Jedynie pustka. Taki właśnie był cały Yvalier – ponury,
wymarły, świat o czerwono-czarnej barwie.
Niewielu
też ludzi się zapuszczało na te tereny, droga zazwyczaj pozostawała pusta. Tego
dnia jednak ktoś nią wędrował – mężczyzna w czarnej pelerynie i narzuconym na
głowę kapturze. Przez ramię przewiesił sobie worek podróżny w kolorze popiołu.
Doskonale wpasował się w krajobraz Krainy Północy.
Szedł więc
na północ, tak jak go prowadziła droga, podążając za swoim jedynym marzeniem. Nie
pragnął złota, skarbów czy chwały. Wszystko to zostawił po Drugiej Stronie. Do
Yvalieru zabrał jedynie skromny zapas jedzenia i własną dumę. Szukał zaś
Świateł, Świateł Północy, nigdy niepotwierdzonej legendy. Wiedział, że może ich
nigdy nie znaleźć, lecz mimo to uczynił poszukiwanie celem swojego życia. Wielu
już, tak jak on, próbowało zobaczyć Światła, o których od małego wysłuchiwało
się po Drugiej Stronie. Zawładnęły one jego duszą – cały czas tęsknił, krzewiąc
w sobie pragnienie przejścia do Yvalieru i odnalezienia ich. Po Drugiej Stronie
nic nie dawało mu radości. Dopiero teraz, goniąc za marzeniem, czuł się
prawdziwie szczęśliwy. I wolny.
Podążał
więc ścieżką na północ, coraz dalej i dalej w nieprzyjazne Krainy. Nie bał się
jednak; jedynym wrogiem były mu tutaj samotność, pustka i głód. Wielu po
Drugiej Stronie wyobrażało sobie, że w Popielnych Krainach żyją stwory o
zdeformowanych ciałach, strasznych i obrzydliwych zarazem. Ponoć wyglądają one
jak upiorne cienie, żywią się zaś lękami śmiertelników, samym nie podlegając
upływowi czasu. Była to jednak jedynie bujda, bajka, którą straszono
niegrzeczne dzieci. W rzeczywistości Yvalier zamieszkiwali jedynie ludzie.
Droga
zaczęła się wspinać na niewielkie wzgórze, równie jałowe co sama ziemia, będące
w zasadzie jedynie kupką skał. Przybysz uznał jednak, że dobrze będzie na nim
przystanąć i wypić trochę wody ze skórzanego bukłaka. Oczywiście, wzgórze
dawało również okazję do rozejrzenia się po okolicy.
Niby
wszystko wyglądało dokładnie tak jak wcześniej, jednakże po dłuższej chwili
wpatrywania się w horyzont dało się zauważyć błyski krystaliczno-niebieskiej
barwy, rosnące w oczach i wzbijające się coraz wyżej, ku niebu. Ich kolor
silnie kontrastował z czerwienią, czernią i szarością Yvalieru, w pewien sposób
przypominając o Drugiej Stronie, o tym, że dla zniewolonego świata istnieje
jeszcze nadzieja.
Światła
Północy rozbłyskiwały ponad krainą jak migoczące, miniaturowe gwiazdy,
rozpraszając mrok zapadły po zachodzie krwawego słońca.
Przybysz z
Drugiej Strony otarł samotną łzę spływającą po jego policzku. Odnalazł to,
czego szukał. Nadzieję swego serca.
Światła
Północy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz