/To opowiadanie potrzebuje krótkiego wyjaśnienia, koniecznego
do zrozumienia treści. Było ono wysyłane na konkurs, którego tematem było "Spróbujcie
wyobrazić sobie daleką, lub niedaleką przyszłość, w której Voyager-1
niespodziewanie wraca na ziemię..." Nie wygrało, więc daję tu./
Było to jedno z tych wydarzeń historycznych, które uznano za znaczące
dopiero po jakimś czasie, przez przypadek i z wielkimi oporami, głównie
dlatego, że mało kto chciał przyznać, że ludzkość popisowo się zbłaźniła.
Spadające z nieba rzeczy nie były specjalną nowością na Florydzie.
Tamtejsi ludzie byli już przyzwyczajeni do tego, że nagle coś może rozbić im
się na głowie - a to żrące guano mew pasionych na chemicznych odpadkach, a to
granat zrzucony przez przelatującego akurat w pobliżu robota zwiadowczego,
jeśli ten akurat będzie miał zły okres w swoim cyklu i postanowi podnębić
jeszcze trochę niedobitki ludzkości. Całe szczęście, że w tym rejonie guano
spadało częściej niż roboty. Łatwiej było się przed nim ochronić za pomocą
papierowej czapki.
Upadek starożytnego Voyagera został więc zaobserwowany ledwo przez dwie
osoby i potraktowany cokolwiek podejrzliwie.
- Pułapka - zakomunikował Szabrownik, patrząc pytająco na stojącego
nieopodal i wpatrującego się w dal Michała. Przesłonił ręką oczy, aby lepiej
widzieć w piekącym słońcu. Szabrownik miał minus trzy dioptrie wady wzroku, ale
zapewne nie potrafiłby powiedzieć, co to jest ta cała dioptria i co powinien z
nią zrobić. Wiedział tylko, że widzi coraz gorzej, a że los ślepca bez opieki
zdecydowanie nie był godny pozazdroszczenia, przygarnął jakiś czas temu
sierotę, aby ktoś mu mógł podać puszkę z cienką lurą na starość.
Michał, który z oczami miał wszystko w porządku, pokręcił głową.
- Złom. Walło w ziemię z takim impetem, że nawet jeśli lecąc nie było
złomem, to teraz jest.
Szabrownik rozważył wszystkie za i przeciw. Jeśli to uszkodzona lub
wyczerpana jednostka bojowa, istniała możliwość, że po sprzedaniu obwodów
zostaną bogaci. Jeśli to jednostka uszkodzona niedostatecznie,
najprawdopodobniej zostaną martwi. Jeśli to pułapka...
Pot spłynął mu po poznaczonym bruzdami czole.
- Bierz kijaszka i idziemy.
Kijaszek był w rzeczywistości mniej więcej połową jakiegoś starego modelu
strzelby, podłączonej do zbiornika ze szlamem, jak nazywano substancję, którą
roboty lubiły oblewać ludzi, gdy akurat skończyły im się granaty. Szlam
uszkadzał jedynie organiczne tkanki, ale na maszynę zawsze można było się
zamachnąć lufą.
Dojście do niewielkiego krateru, jaki wybił spadający obiekt, zajęło im
raptem kilka minut przedzierania się po ruinach. Podeszli ostrożnie, Michał
pierwszy, na kolanach przysuwając się do krawędzi i ledwo rzucając okiem na
leżący na dnie złom.
- Martwy - rzucił niepewnie. Nigdy nie widział czegoś takiego. Na pewno
obiekt był czymś w rodzaju robota lub pojazdu, dość niewielkim, ważącym może z
tonę, jednak nie zgadzał się stopień uszkodzeń - ustrojstwo wyglądało na
praktycznie nietknięte. Możliwe, że miało to związek z otaczającymi go wokół
kawałkami lśniącego butelkową zielenią materiału, Michał jednak znał się na
technologii na tyle, że wiedział, kiedy należy przed nią uciekać. Został
dźgnięty przez Szabrownika palcem pomiędzy żebra, ostrożnie zaczął więc
schodzić na zwiady, potykając się nierównym, spadzistym terenie i nie
spuszczając urządzenia z oczu. Te ani drgnęło, jakieś kable i rusztowania
wystawały mu z mechanicznych trzewi. Czy tak wyglądał wyflaczony robot? Chłopak
podszedł na tyle blisko, aby móc dgnąć dziwne znalezisko kijaszkiem. Wobec
braku reakcji dźgnął je z większym entuzjazmem.
- Schodź! - krzyknął do Szabrownika, kopiąc w obudowę. - Nie wiem, co to
jest!
- To raczej nie jest zachęcające!
Szabrownik zszedł jednak do niego i, udając znawcę, popukał w metalowy
talerz.
- To stacja badawcza.
- Co?
- Stacja badawcza. Od starego typu zwiadowczego, z pierwszej fali. -
Szabrownik mówił z przekonaniem, próbując otworzyć metalową puszkę, będącą
rdzeniem urządzenia. - Rozumiesz, wykrywało ludzi, aby... Zresztą, nie ważne,
tylko co to stare chujstwo robi tutaj... Daj kijka.
Potraktowana kijkiem pucha odskoczyła z trzaskiem. Wysypało się niewiele,
kilka kabli i lśniąca tabliczka, która dotknąwszy piachu niemalże natychmiast
zmatowiała. Szabrownik drgnął. To trochę przypominało materioczułe bomby...
Przez chwilę trwał w bezruchu, kawałek metalu jednak glównie leżał i wyglądał
niewinnie.
- Zdejmij koszulę - polecił Szabrownik.
Michał wykonał polecenie, wobec czego mógł przez materiał wziąć do rąk to
dziwactwo. Nie wydarzyło się nic niespodziewanego, wyglądało na to, że była to
po prostu jakaś tablica, zapisana starym alfabetem. Może to była jakaś
instrukcja, jednak obluzowała się i wypadła? Podstawił ją przed nos Michałowi.
- Podobno umiesz czytać.
- To nie po polsku - zauważył chłopak, również przypatrując się intensywnie.
- Wiem, cholera, jeśli to jest tak stare, to pewnie po angielsku.
Chwaliłeś się, że umiesz.
- Bo umim - naburmuszył się chłopak. - Tu jest napisane "Proszę nie
śmiecić u nas". Starożytni mieli naprawdę pojebane poczucie humoru.
Szabrownik tylko zmrużył oczy. Trzeba będzie skrzyknąć chłopaków,
wyciągnąć ustrojstwo i może nawet uda im się dostać za nie żarcia na dwa
miesiące. Na nic innego nie można było liczyć, ten stary gruchot mógł najwyżej
służyć do ponownego przetworzenia. Chwycił metalową tabliczkę gołą dłonią i
oplątał wokół niej jeden z rzemyków, które nosił na szyi. Może to nie było nic
warte, ale nadal trochę się błyszczało.
- Pojebane poczucie humoru - powtórzył cicho.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz