Krew! To powinno być wewnątrz. — Woody Allen
Trzy dni.
Siedemdziesiąt dwie godziny.
Cztery tysiące trzysta
dwadzieścia minut.
Dwieście pięćdziesiąt
dziewięć tysięcy…
─ Panie Sarene, może pan już dzisiaj wróci do pracy. Nic panu nie jest.
─ HURA! Ugk!
─ Panie Sarene! Nie tak gwałtownie, bo szwy panu pójdą! Siostro!
I następne dwa dni w plecy…
•
Suma summarum, Nero spędził w skrzydle szpitalnym cztery dni, które
dłużyły mu się niemiłosiernie. Leżenie i obijanie się nie było ulubionym
zajęciem Nicka. Tym bardziej, kiedy przecież mógł w tym czasie denerwować i
wyprowadzać z równowagi Emmeta! W obecnej sytuacji to Moonlight pastwił się nad
nim, a nie na odwrót. Do tego Nazia nie odwiedziła go ani razu w ostatnim czasie. Ba! Nikt z jego oddziału do niego nie
przyszedł. Nero nie wierzył, że ta banda leni jest czymś aż tak strasznie zajęta, by nie móc wpaść na pięć minut i rzucić
„Część. Jak się masz? U nas wszystko w porządku. Siema.”
Coś było nie tak.
─ Wyglądasz okropnie. ─ Emmet skrzywił się na widok bladego Hiszpana
przepasanego tu i ówdzie świeżymi bandażami.
─ I tak wiem, że za mną szalejesz.
─ Chciałbyś, Sarene.
Poruszanie się sprawiało niemałe trudności, ale Nick wolał podpierać się
o ścianę, niż o Emmeta, z dość oczywistych
powodów. Gwiazdeczka też go jakoś do zmiany zdania nie zachęcał. Był milczący,
jak zawsze.
Tylko, że cisza wokół Emmeta dla Nero najczęściej była zbyt ciężka, by ją
znieść z odpowiednią dozą cierpliwości i szczyptą honoru.
─ Tooo… co się działo z moim oddziałem przez ten czas? ─ zapytał
mimochodem, nie licząc za bardzo na to, że Moonlight podejmie temat.
─ Ćwiczyli razem z moim. ─ Emmet nawet na niego nie spojrzał.
─ Teraz pewnie też to robią, w końcu dla ciebie dzień bez treningu to
dzień stracony ─ prychnął. Niekoniecznie rozumiał, dlaczego się złościł. Chyba
za dużo czasu spędził w bezczynności.
─ Tak, zostawiłem ich z Namidą, bo twoja wice kapitan przegrała zakład o
to, kto ma prowadzić trening.
Nero nie był zadowolony, nic a nic. Pobyt u lekarza nadszarpnął jego
nerwy i pobudził wybuchowy charakter. Można powiedzieć, że Moonlight był
narażony na apogeum złości Nicka, ale nie wydawał się tym zmartwiony. W ogóle
nie zwracał uwagi na humor chłopaka.
Sarene wziął głębszy wdech i spojrzał na Emmeta. Trzeba było koniecznie
zmienić temat.
─ Namida… to ten niski, białowłosy chłopak, tak?
Soczyście zielone tęczówki zderzyły się z błękitnymi oczami Nero.
─ Tak.
─ Hm… ten… Namida. ─ Wyraźnie zaakcentował imię chłopaka, Emmet zmrużył
oczy. ─ To chłopiec z Ajan, czyż nie?
─ Sarene, do czego dążysz?
Nie ma to jak swój gniew
przenieść na innych.
─ Och, do niczego takiego… ale jakby spojrzeć na to z innej strony… Ha!
Emmeciu, jesteś prawie jak tatuś! ─ Nero uśmiechnął się radośnie ze swojego
porównania, próbując zignorować ból żeber. Dla miny Moonlighta był wstanie
wytrzymać chwilowy brak powietrza.
─ T-tatuś… ? ─ Lewa brew kapitana
Czwartego Oddziału niebezpiecznie latała.
─ Tak, tatuś. Matko, masz ledwo osiemnaście lat i już masz
piętnastoletniego syna! ─ Nick zaczął się śmiać, ale śmiech szybko zamienił się
w kaszel.
Emmet może by mu zrobił wykład o głupich i wcale-nie-śmiesznych żartach,
gdyby nie doszli do drzwi sali treningowej, które otworzyły się z hukiem i
wybiegło z nich dwóch podwładnych Nero. W sukienkach i z makijażem.
Sarene zamrugał, zmrużył brwi i, gdy minęła chwila konsternacji, spojrzał
pytająco na drugiego kapitana. Gwiazdeczka policzył bezgłośnie do dziesięciu i
wszedł do sali. Nick wszedł za nim. By skontrolować sytuację, oczywiście.
Widok, który tam ujrzeli, był, delikatnie mówiąc (bardzo delikatnie!),
dość niecodzienny. Członkowie obu oddziałów ubrani byli w stroje pokojówek.
Takie pełne falbanek, koronek, z fartuszkiem, pończochami i puchatymi rękawami.
Do tego wykonywali jakiś dziwny taniec w butach na platformach. No, i z pełnym
makijażem, dwa centymetry „tapety”, co najmniej.
Nero miał wrażenie, że skądś go zna… No tak, kiedyś w Internecie, przez
przypadek, wpadł na japońską reklamę gumy do żucia. Fis… nie, Fils?... hm… Fit’s? Tak, to była reklama gumy FIT’s.
Pośrodku tego wszystkiego stał Namida, który też z nimi tańczył, ale już
w jasnych jeansach, białej bluzce i wysokich, sznurowanych glanach tego samego
koloru.
Urocze. Ale na pewno nie w mniemaniu Emmeta, który próbował sobie wmówić,
że jest cholernym kwiatem lotosu na pieprzonym
jeziorze i wcale zaraz nie wybuchnie jak wulkan na Islandii.
Nick, tak na wszelki wypadek, odsunął się trochę od drugiego kapitana pod
pretekstem wyłączenia magnetofonu. Kiedy muzyka przestała grać, Evans spojrzał
na nich zdziwiony, a członkowie obu oddziałów, jak jeden mąż, zrobili się nagle
czerwoni ze wstydu. Nero się uśmiechnął.
─ O, Nick wyszedł już ze szpitala. Cześć Emmet.
─ Evans… Co. To. Ma. Znaczyć? ─ Gwiazdeczka nie podzielał optymizmu Nero,
jego głos był groźny i bardzo cichy.
─ No jak to co… ─ Białowłosy chyba nie wyczuł groźby w tonie swojego
kapitana. Było to, co najmniej, niemożliwe, ale jak widać Namidzie się udało. ─
Prowadzę trening.
─ Nazywasz… to coś treningiem?
─ Oddychaj Emmet, lekarz kazał ci się nie
denerwować, to podnosi ciśnienie. Wdech, wydech. I jeszcze raz. ─ Evans,
masz natychmiast prze…
Niestety, a może stety dla Evansa, Serene wciął się Moonlightowi w
zdanie.
─ … dalej prowadzić ten trening z uwzględnieniem wszystkich dziwacznych
tańców jakie znasz. ─ Nero uśmiechnął się promiennie do swoich podwładnych. ─
To tak w odwecie za to, że kiedy ja umierałem z nudów, żadne z was nie
pofatygowało się by przyjść ─ W tonie Nicka nie było słuchać oskarżenia, ale
jego oddział wiedział, że ich kapitan jest oburzony faktem, że oni przez ten
czas balowali. A nie, on nie wiedział, że balowali… ─ Oczywiście nie dotyczy to
Oddziału Czwartego.
Emmet przez ten czas przyglądał się Neroenowi bardzo dokładnie.
─ Wręcz przeciwnie, dotyczy. Namida, rób co chcesz.
Na jasnym obliczu Evansa wykwitł przepiękny uśmiech, w błękitnych oczach
pojawiły się gwiazdki. Wice kapitan wyglądał, jakby w tym roku święta i jego
urodziny połączyły się w jakiś czarodziejski sposób, a śnieżnobiałe jednorożce
srające tęczą hulały sobie po pokoju. Przerażający widok.
─ Tak jest, sir! ─ Zasalutował obu kapitanom. Za jego plecami rozniósł
się zbiorowy jęk zaskoczenia pomieszanego z zawiedzeniem.
Nero spojrzał na Emmeta. Ta sytuacja sprawiła, że jego zły humor odszedł
w siną dal. Z niewinnym uśmiechem na twarzy wziął Anglika pod ramię.
─ No, a my teraz pójdziemy do pokoju zająć
się sobą. Bawcie się dobrze.
I odwrócił się na pięcie wraz z Moonlightem, zostawiając oba oddziały w
stanie średniego szoku i zaawansowanego zaskoczenia.
Idealnie.
•
─ … ZanKeshyn, Nero, Zan-Keshyn.
Mężczyzna potarł skronie zmęczony. Mały
chłopiec zaciągnął wąskie brwi nad noskiem.
─ A cio to znaci Zańkesiń?
─ Nic ważnego, idź w końcu
spać.
─ Paaapooo! Cio to znaci
Zańkesiń!
Ojciec zmrużył oczy, nie
mogąc położyć syna spać. Intensywnie błękitne, duże oczy wpatrywały się w niego
wyczekująco. Skapitulował. Nawet jeżeliby mu się teraz udało jakoś uśpić malca,
to jutro byłaby powtórka z rozrywki.
─ ZanKeshyn oznacza nieść śmierć.
Chłopiec ułożył usteczka w
małe kółeczko i nadal ściągając brwi, wydawał z siebie przeciągłe „o”.
─ A dlaciego Zangi ma na imie
„nieść śmierć”?
Mężczyzna uśmiechnął się
kącikiem ust i poczochrał błękitne kosmyki
─ Dowiesz się jak będziesz
starszy.
Nero wydął policzki i
uderzył piąstkami w pościel.
─ Zawsie tak mówiś! A ja jeśtem
juź duzi!
─ Tak. Jesteś tak duży, że
seplenisz i śpisz przy lampce nocnej. Nie no, Nero, ja to się mogę przy tobie
schować!
Buzia chłopczyka w jednej
chwili zrobiła się purpurowa, a iskra zawziętości zniknęła z jego oczu. Na
twarzy ojca pojawił się triumfalny uśmiech.
─ Widzisz. Więc idź teraz
grzecznie spać, a jak nadejdzie czas, to ci powiem, dlaczego Zange nazywa się
tak, a nie inaczej.
─ Obieciujeś?
─ Obiecuję.
•
─ Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że nasze oddziały myślą
sobie teraz coś całkiem innego na nasz temat niż jest w rzeczywistości. ─ Emmet
wrzucił pieniądze do automatu i wybrał czarną kawę.
─ Przeszkadza ci to? ─ Nero stał oparty o maszynę i popijał kakao z
papierowego kubka.
─ Niekoniecznie. ─ Moonlight upił łyk ciemnego płynu o intensywnym
zapachu. ─ Może zamiast stania tutaj i siorpania kakao, byś się ruszył w końcu
i wypełnił zaległe papiery?
─ Papiery? To Nazia ich nie wypełniła? ─ Błękitno-włosy wyglądał na
załamanego.
─ Nie, nie wypełniła.
Nero westchnął, patrząc na swój napój smętnym wzrokiem. Nagle zamrugał,
zdając sobie z czegoś sprawę i ściągną brwi. Spojrzał na Emmeta z wyrzutem.
─ Maczałeś w tym palce, prawda?
─ A prawda, prawda.
─ Emmet! Czy mógłbyś się z łaski swojej nie wpierdalać w moje strawy?
─ Mógłbym, gdybym nie dostał informacji, że mamy mieć razem odwiedziny ─
przerwał, by się napić. ─ Do tego byłeś nieobecny i to ja musiałem się zając
twoim oddziałem. Ale wierzę, że przez najbliższe trzy godziny z tobą znów wrócą
do swojego stanu miernot totalnych i cała moja ciężka praca pójdzie na marne.
─ No bardzo śmieszne. ─ Sarene wywrócił oczami i odepchnął się od ściany.
─ Idę wypełniać te cholerne dokumenty. Możesz być z siebie dumny. ─ Ruszył w
kierunku swojego pokoju.
Usłyszał jeszcze lekko rozbawiony głos Emmeta zanim tamten ruszył w swoją
stronę:
─ Oczywiście, że jestem.
•
Ten metaliczny zapach cię drażni. Pobudza wszystkie twoje zmysły.
Sprawia, że twoje dziąsła swędzą, robi ci się gorąco, szybciej oddychasz. I nie
panujesz nad sobą. Nie masz względu na żaden swój ruch.
Żaden.
Czujesz, że twoje ręce są mokre i lepkie. To one najbardziej pachną tą
dziwną, metaliczną wonią. Jawią ci się jako dwie czerwone plamy. Chociaż cały
jesteś brudny od czerwonej posoki, to twoje ręce odznaczają się najbardziej.
Oni leżą na podłodze. Na
twardej posadzce wykładanej płytkami. Są powykręcani w dziwnych pozycjach. Dlaczego tam dalej leży jakiś kształt? To
noga? Ręka? Co ona tam robi? Nie wiesz, co się dzieje, ale zdajesz sobie
sprawę, że podchodzisz do kształtu, który się lekko porusza. Widzisz
zmasakrowaną twarz żołnierza, na której widnieje przerażenie. Ledwo możesz
rozróżnić gdzie są usta, ale na razie skupiasz się tylko na wystraszonych
oczach. Czemu nie mogę odejść?
─ P-prose… nie… prose, nie róp tego…
Błaga. Ten parszywy śmieć i łajdak błaga. I to kogo? Ciebie. Oczywiście,
że ciebie. Powinien cię błagać. Powinien to zrobić już dawno temu.
Czemu uważam go za łajdaka?
Kto to… a, to on…
Jego próby odsunięcia kończą się fiaskiem. Kucasz obok pochylając się nad
szkaradną twarzą na tle, której odznaczają się brązowe tęczówki z przekrwionymi
białkami. Cieszy cię to. Bardzo cieszy, ale nie wiesz dlaczego.
─ Bawiło was, kiedy zostawiliście mnie tam na pastwę losu?
─ Nie, ocywiscie, ze nie…
─ Nie kłam!
Teraz się nie odezwał. Oddychasz głębiej by się trochę uspokoić. Marny
efekt. Zaciskasz dłoń na jego gardle. Gniew i wściekłość cię pobudzają, krew
krąży szybciej w żyłach, świat się wyostrza i nabiera rażących kolorów.
Słyszysz nieprzyjemny warkot żołnierza, który cichnie z czasem, kiedy
coraz mocniej zaciskasz dłoń. W końcu ustaje, a ty puszczasz szyję tego
śmiecia, który, wraz ze swoimi dwoma pozostałymi kompanami, chciał cię kiedyś
zabić. Im się nie udało, ale tobie i owszem.
Obrzydliwą euforię czujesz jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie dochodzi
do ciebie co zrobiłeś. Zabiłeś ich i
stoisz teraz pomiędzy trzema zmasakrowanymi ciałami. Twoje ramiona też są brudne od krwi, latają za tobą, jawiąc się jako
krwawe plamy lewitujące w powietrzu. Robi ci się niedobrze i masz ochotę
zwymiotować, ale jeszcze dzisiaj nic nie jadłeś, więc nie masz czym. Łapiesz
się za głowę.
Niech mnie ktoś stąd
zabierze. Ktokolwiek, proszę, niech mi ktoś pomoże!
─ Co tu się u licha stało…
Proszę, proszę, proszę!
Zostań, pomóż mi, pomóż!
─ Uspokój się. ─ Ktoś mocno zaciska ręce na twoich ramionach. Stoisz jak
kołek, drąc się w myślach, ale on tego nie słyszy. Rozgląda się tylko
zszokowany dookoła. ─ Namida, posprzątaj tutaj. ─ Namida? Skądś znasz Namidę, ale wszystko nadal jest rozmyte przez jakąś
białą mgłę.
─ Co takiego? Przecież powinniśmy to zgłosić, on tu nie może… !
─ Namida, kazałem ci tu posprzątać i oczekuję od ciebie, że to zrobisz.
Przez dłuższą chwilę nie słyszysz odpowiedzi Namidy i masz czas na
zastanowienie się kim on jest. Patrzysz na osobę przed sobą i widzisz jasną
cerę, czarne włosy związane w małą kitkę, niesforną grzywkę wpadającą w oczy i
zielone oczy. Emmet… Boże, zesłałeś mi
Emmeta…
─ Dobrze, zrobię to.
Emmet przekłada sobie twoją rękę przez ramię. Masz nogi jak z waty, ale
próbujesz postawić choć jeden krok. Słyszysz jakiś plask i kakao, które dzisiaj
piłeś, wraca drogą ekspresową na zewnątrz wraz ze śliną i gorzką żółcią.
Chciałbyś zemdleć, umrzeć, zapaść się pod ziemię, ale tkwisz tutaj z Moonlightem,
który trzyma cię mocno, byś nie upadł i czeka aż dojdziesz do siebie.
Do pokoju odprowadza cię metaliczny zapach krwi, gorzki smak żółci i
ciepło Emmeta. Dalej nie pamiętasz, co się dzieje, ale wiesz, że mówisz. Mówisz
dużo, chaotycznie, z kurwa jako
przecinkiem i dynamiczną gestykulacją. A Emmet słucha i nie wygląda na to by
się gdzieś wybierał.
Skąd on się tam wziął? Ach,
tak… Bóg go przysłał.
•
Emmet, misja, potwór w bazie, Emmet, kolejna misja, dziewczynka, szpital,
trening, oni, Emmet.
Za dużo Emmeta, a za mało Nero. Nawet teraz, kiedy stoją w archiwum i
odtwarzają nagranie ze wspólnej misji.
Nick zaciska mocniej ręce. Na filmie nie ma żadnej dziewczynki, ale on
zachowuje się tak, jakby do kogoś mówił. Owszem, są potwory, które go
zaatakowały, jest jaszczur, na grzbiecie którego siedzi Emmet, ale jej nie ma. Sarene
nie czuje się z tym dobrze, a Gwiazdeczka patrzy w skupieniu na jego twarz. Nic
nie mówią, stoją w ciszy. Jeden opanowany, a drugi bliski wybuchu.
Coś tu jest kurwa nie tak. Tylko żaden nie wie co.
•
Nero strasznie lubi ubierać się w rzeczy, które są na niego za duże.
Spodnie z krokiem w kolanach, koszulki do połowy ud, ogromne buty. Czuje się wtedy
nieograniczany przez nikogo i przez nic. A do tego ile tam można broni schować!
Tak, Neroen Sarene uwielbia wielgachne ubrania i tylko bielizna musi być u
niego dopasowana.
Emmet nie lubił czuć się jak w worku po kartoflach. Nie, on woli, kiedy
jego ubrania są dopasowane. Świetnie wtedy wyczuwa gdzie kończy się jego ciało,
a zaczyna linia obrażeń. Spodnie, T-shirty, bluzy – wszystko to musi być w
odpowiednim rozmiarze. Wysuwane ostrza zawsze da się gdzieś zamontować, a on lubi
się czuć pewnie.
Tylko, że żadna z ich rodzin nie toleruje ich gustu w sprawie ubioru.
Matka Nero nienawidzi, kiedy wysportowana sylwetka jej syna jest
zakrywana przez nadprogramowe tony materiału, a on sam robi się znacznie
mniejszy niż jest w rzeczywistości.
Za to ojciec Emmeta uważa, że jego syn wygląda jak zmanierowany facecik,
a to przecież nie przystoi Moonlightowi, który swój nienaganny wygląd powinien
pokazywać w sposób subtelny.
Oczywiście żaden z nich ze zdaniem rodziców się nie zgadza, więc na
odwiedziny ubrali się po swojemu. Może tylko kolory moro i czerni zastąpili
jakimiś innymi barwami.
─ Nie rozumiem jak można lubić wyglądanie jak jakiś wieszak, Nero!
Piękna, niebiesko-włosa kobieta prowadziła właśnie ożywioną konwersację z
Nickiem na temat jego ubioru. Emmet przyglądał się rodzinnej kłótni rozbawiony.
Pani Sarene przyszła jako pierwsza, zostawiając resztę rodziny z bagażami
w tyle, ale od razu na wejściu zaczęła się kłócić z własnym synem. Moonlight,
widząc rozbawione uśmiechy Oddziału Szóstego, domyślił się, że takie sytuacje
były na porządku dziennym.
─ Normalnie! Po prostu masz więcej miejsca, to wszystko!
Emmetowi pozostało teraz tylko czekać na własną rodzinkę, a później
samemu odstawić przedstawienie.
Dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się powoli. Wyłoniła się z nich najpierw
twarz pana Moonlighta, później jego włosy związane w kucyk sięgający do pasa i
na końcu reszta ciała ubrana w schludną marynarkę. Kapitan Czwartego Oddziału już
miał wstać i przywitać się z ojcem, kiedy stało się coś dziwnego.
Wzrok mężczyzny spoczął na sylwetce kobiety.
─ Shasha?
Błękitne kosmyki zawirowały wokół ciała matki Nero, kiedy się odwróciła,
zdziwiona.
─ Koi?
Emmet nie wiedział, co się dzieje, kiedy rozległ się pisk kobiety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz