Miha zaskoczył
z dachu zieleniaka pana Burry’ego w największą (i jedyną) kałużę na chodniku.
— Cholera!
Dlaczego Miha
skakał z dachu? Ojciec jego byłej dziewczyny – byłej od całych czterech minut,
od kiedy wyszedł oknem – nie wyglądał na zadowolonego, gdy zastał Mihę w łóżku
ze swoją córką na tworzeniu wyżu demograficznego.
Rudy był
pewien podziwu dla siebie, że potrafił ubrać się w tak niesprzyjających
warunkach (wkładanie spodni pomiędzy jednym a drugim podskokiem nie zostanie
jego ulubioną dziedziną sportu) i uciec z miejsca zbrodni, zanim wściekły
ojciec zdołał go dopaść. W duchu dziękował temu, kto zdecydował się na
stworzenie schodów pożarowych akurat w tym budynku.
Niestety, o
drodze pomiędzy drugim piętrem a ziemią już nie pomyślał i Miha musiał najpierw
dostać się na dach sklepu, a później z niego zeskoczyć. A to, że trafił akurat
w kałużę, było tylko nieszczęśliwym zrządzeniem losu, które Miha teraz okropnie
przeklinał, wytrząsając wodę ze starych, niebieskich Conversów.
— Gówniarzu!
— Ojczulek jeszcze nie dał za wygraną i szykował się do pogoni za chłopakiem.
Na szczęście, jego zaawansowana ciąża spożywcza nie chciała zmieścić się w
ramie okna.
Rudy nie miał
najmniejszej ochoty oglądania porażki wroga dłużej niż to było konieczne. Wolał,
by jego twarz nie została zbyt dobrze zapamiętana, a jego była nie zdążyła
przypomnieć sobie jego nazwiska.
*
Bieganie w
mokrych i chlupoczących trampkach nie było niczym przyjemnym, szczególnie kiedy
trzeba było przebiec kilka ulic i wejść na ostatnie piętro kamienicy, ponieważ
„winda się zepsuła”.
Drzwi nie ustąpiły
po naciśnięciu klamki. Klucz też na niewiele się zdał. Podnoszenie drzwi i
uderzanie biodrem także. Dopiero porządny kopniak z półobrotu, podpatrzony na
zajęciach z karate, pozwolił Miszy wejść do środka.
Wnętrze
przedpokoju było ciemne, zawalone butami nieznanego pochodzenia i wypełnione
dymem papierosowym, który powoli nie mieścił się już w salonie.
Miha zdjął
Conversy na stojąco i otworzył sobie biodrem drzwi po swojej prawej stronie,
wchodząc do równie zawalonej, co przedpokój, łazienki. O mało nie poślizgnął się
na czyjejś koszulce przy stawianiu butów na kaloryferze. Ściągnął palcami u
stóp białe skarpetki, które z bielą nie miały teraz wiele wspólnego, i bosą
stopą odgarnął ubrania brata, by dostać się do prysznica.
— Miha! Wróciłeś?
— Jakiś głos, dochodzący z salonu, zatrzymał go przed wejściem do kabiny, ale
widać było to pytanie retoryczne, bo zanim Miha zdążył odpowiedzieć, dodał: —
Mam nadzieję, że przyniosłeś coś do żarcia, bo mam zajebiste gastro!
Rudy zamknął
się w łazience na klucz i wszedł pod prysznic, całkowicie ignorując Lukę, jego
gastro i wokalistę System of a Down, który właśnie wykrzykiwał refren „Chop
Suey”.
*
— Jesteś
okropny. To ja czekam na ciebie, przygotowuję wódkę, skręcam jointy, zbieram
towarzystwo, staram się jak mogę, a ty co? Przychodzisz spóźniony, w dodatku
bez jedzenia i wypraszasz wszystkich. I to z jakiego powodu? Bo przeleciałeś
nie tę laskę, co powinieneś. No wielka mi tragedia, naprawdę. — Luka miał to do
siebie, że uwielbiał narzekać i zwalać winę na innych, zapominając przy tym, że,
na dziewięćdziesiąt procent przypadków, on też jest winny.
Nie żeby tym
razem było inaczej. Miha nauczył się już ignorować wyrzuty brata w sposób
bezwarunkowy, potakując średnio co siedem sekund. Sprawdzało się to już tak
wiele razy, że nawet gdyby kiedyś się nie udało, i tak puściłby to w niepamięć.
Luka dobrze
wiedział, że Miha niekoniecznie go słucha, ale znał kilka sposobów na skupienie
uwagi brata na sobie.
— Samina
dzwoniła — powiedział, podpierając policzek ręką, której łokieć oparł na podłokietniku
fotela. — Pytała, czy mamy czas.
— I co jej
powiedziałeś? — Rudy poczuł nagłą potrzebę zrobienia czegoś z rękami. Postanowił
przeczesać czerwone włosy ręką i spojrzeć w lustro po swojej prawej. I znowu odrosty…
— A co mogłem
jej powiedzieć? — Luka wywrócił teatralnie oczami i uśmiechnął się tak, jak uśmiechają
się ci, którzy knują coś niedobrego. — „Oczywiście, że mamy, Sammy. Dla ciebie,
zawsze”.
— Musiała się
wkurzyć. — Miha uśmiechnął się nie bez złośliwości, wyobrażając sobie minę
Saminy, którą ktoś nazwał per „Sammy”.
— Proszę cię,
Miha. Samina się na mnie nie wkurza, tak? — Specjalnie uniósł przedramię ku
górze i pozwolił dłoni spokojnie zawisnąć w „syndromie zwichniętego nadgarstka”.
— Ona, co najmniej, szaleje ze wściekłości, by nie powiedzieć, że się wkurwia.
Obaj się zaśmiali.
Miha głośno i szczerze, odchylając głowę do tyłu, a Luka zginając się w pół.
*
Luka urodził
się czternastego listopada za piętnaście trzecia, gdy na dworze czerwone i złote
liście wirowały jak szalone, tworząc małe „tornada” na chodnikach.
Miha,
natomiast, urodził się czternastego listopada za osiem trzecia, gdy wiatr
przestał wiać, a kolorowe liście opadały powoli ku ziemi, oświetlane przez
promienie słoneczne.
Jak to z bliźniakami
bywa, znacząca większość ich znajomych, znajomych ich matki, sąsiadów i
przypadkowych ludzi nie potrafiła ich rozpoznać i uważała, że chłopcy są
identyczni.
Te same brązowe
włosy, błękitne oczy, małe, zadarte nosy, okrągłe policzki, krzywe nogi i po
dwa piegi na każdym policzku. Tak było do dwunastego roku życia, dopóki w życiu
chłopców nie pojawiła się Samina.
— Oni nie są
identyczni — mówiła, patrząc nieprzychylnie na każdego, kto chciał podważyć jej
słowa. — Mogą być, co najwyżej, podobni. — Wzruszała jednym ramieniem i odrzucała
włosy do tyłu. — Luka ma piegi na prawym policzku bliżej oka, a Miha ma jaśniejsze
o niecały ton włosy. Do tego Miha ma pełniejsze usta, a Luce robi się dołeczek,
jak się uśmiecha. — Gdy to mówiła, pokazywała na twarzach chłopców różnice, łaskocząc
Lukę po policzku i czochrając Miszy włosy.
Oczywiście,
nigdy nie powiedziała, że Luka ma bardziej krzywe nogi, od stania na zewnętrznej
stronie podeszwy, gdy się tłumaczy, a Miha wygląda, jakby cały czas kulił głowę
w ramionach.
*
Teraz, gdy
mieli już po siedemnaście lat, różnice były widoczne z daleka.
Brązowe włosy
Luki były ciemne jak drewno hebanu i asymetrycznie ścięte. Wyglądały zazwyczaj
tak, jakby chłopak dopiero co wstał z łóżka i nie mógł znaleźć szczotki. Często
tak właśnie było. Cztery piegi wyblakły z biegiem lat, a nos zrobił się prosty
i smukły. Dołeczek zmienił się w dwa dołeczki po obydwu stronach ust. Dołączyły
do nich jeszcze zmarszczki mimiczne od uśmiechania się. Okrągłe policzki zrobiły
się smukłe i zapadły do środka, uwydatniając kości policzkowe. Nogi już nie były
krzywe, a długie i przeważnie obute w skórzane buty. Jego sylwetka się wyciągnęła
do prawie metra dziewięćdziesięciu, a grono zakochanych w nim dziewczyn, z własnej
klasy, rozrosło się do większości szkoły.
Miha był
rudy, a raczej szkarłatny, bo jego włosy były wściekle czerwone i krótko ścięte.
Miał nawyk zaczesywania ich do tyłu, a że rosły bardziej w stronę czoła niż tyłu
głowy, unosił je automatycznie w górę za każdym odgarnięciem. Jego piegi nie
wyblakły, jak te brata. Zostały takie jak były – małe i jasno brązowe. Usta były
bardziej różowe i wydatne, idealne do całowania. Chodził wyprostowany i nabrał
pewności siebie, która dodała mu całe dwa centymetry przewagi nad bratem. Jego
garderoba nabrała kolorów, a prym wiodły szarawary w kolorowe plamy, które
zrobiła dla niego Samina na piętnaste urodziny.
Jeżeli była
jakaś cecha wspólna, która nie zmieniła się u nich od samego początku, była nią
miłość do słodyczy. Można by powiedzieć, że obustronna.
*
Samina nie
prowadziła legalnych interesów, bo ktoś taki jak ona, pracując na kasie, nie wyżywiłby
małego dziecka, które zdominowało jej świat. Tak właściwie, nawet posady
kasjerki by nie dostała, ale to całkiem inna historia.
Sammy poznała
Mihę i Lukę, gdy błąkali się wieczorem po szemranych ulicach. Para
dwunastolatków rzucała się bardziej w oczy niż Lady Gaga w sukience z mięsa, a
zdana na łaskę własnych hormonów Sam nie była w stanie przejść obojętnie obok
dwóch smutnych i pozostawionych samym sobie chłopców.
Oczywiście,
gdy już się dowiedziała, że pokłócili się z ojcem i postanowili w ramach buntu
uciec z domu, ostro złoiła im skórę i odprowadziła pod samiutkie drzwi, ale gdy
zapukali do jej mieszkania następnego ranka i zapytali, czy mogą zostać, nie
umiała im odmówić.
*
Nawet teraz,
gdy mały, niespełna pięcioletni Liam, otworzył im drzwi i zaprosił ich do środka,
widziała dwie okrągłe buzie z niebieskimi oczami i brązowymi grzywkami.
— Moja
najukochańsza Samino... — Luka usiadł obok niej, obejmując ramieniem i robiąc
jedną ze swoich seksownych min. Był pewien, że kiedyś się uda i Sam dostrzeże w
nim mężczyznę swojego życia.
— Chłopaki, Brief mi mówił, że na drugiej ulicy założono nowy sklep
jubilerski. — Kobieta od razy przeszła do rzeczy, odgarniając blond loki z
twarzy i przybierając poważna minę, którą miała zawsze, gdy chodziło o
interesy. — Nie ma jeszcze kompletnego monitoringu. Waszym zadaniem będzie
wybranie się tam i zrobienie rozeznania, jasne? Luka, będziesz udawał młodego,
zakochanego chłopaka, który wybiera pierścionek zaręczynowy, a Miha jako twój
brat, będzie ci doradzał.
Miha rzucił szybkie spojrzenie Luce, który zacisnął usta w wąską linię,
nie dając po sobie poznać, że wolałby, by Samina w końcu zwróciła na niego uwagę
niż myślała tylko o pieniądzach. Jednak gdzieś tam za nimi mały Liam bawił się
papierowymi samolotami i bliźniacy wiedzieli, że na szczycie piramidy wartości
Saminy zawsze będzie ten mały, czarnowłosy dzieciak.
— Nie ma sprawy, Sam. — Luka wzruszył ramionami, uśmiechając się
szeroko. Podszedł do Liama i wziął go na ręce, okręcając się z nim, by ukryć
smutek.
*
— Ten jest fantastyczny! Ale zaraz... Miha, widzisz ten delikatny
grawerunek na tym? Nie, jest zdecydowanie lepszy od tego. Ale mogłaby mi pani
pokazać jeszcze tamten złoty?
Luka był mistrzem, jeżeli chodziło o robienie przedstawienia. Przeważnie
zajmował się odgrywaniem jakiś dramatycznych poz, przez co został okrzyknięty
Królem Dram, ale świetnie odnajdywał się w każdej sytuacji. Tym bardziej, gdy
musiał przekonać kobietę.
Ekspedientka była tak zauroczona przystojnym i zakochanym młodzieńcem, że
przestałą zwracać uwagę na Mihę, który ukradkiem rozglądał się po sklepie i
wyobrażał sobie w głowie zakres pola widzenia kamer. Był śmiesznie mały, bo
lewej gabloty, wypełnionej biżuterią religijną, całkiem nie obejmował. Można było
wietrzyć podstęp, ale komu było to teraz w głowie, gdy Luka wypowiadał się na
temat urody swojej ukochanej: jej blond włosów złocących się w słońcu, głębi
jej zielonych oczu, w których można było się zagłębiać godzinami, różanych
ustach przeznaczonych do całowania, czy delikatnych dłoniach, które mógłby
trzymać w swoich aż do końca świata i jeden dzień dłużej.
Miha zacisnął ręce w pięści, gdy jego bliźniak wypowiadał się na temat
urody Saminy, jakby naprawdę chciał kupić jej pierścionek zaręczynowy. Luka
nadal nie mógł zrozumieć tego, że kobieta, która raz sparzyła się na związku i
była samotną matką, nie była skłonna do szybkiego wchodzenia w nowy.
Dzwoneczek nad drzwiami zabrzęczał wesoło, gdy kolejna osoba weszła do
sklepu. Miszy dech zaparło w piersiach, gdy w odpiciu gabloty z Roleksami zauważył
twarz swojego ojca. Szczupłą, pociągłą twarz Gary'ego z tak samo niebieskimi
oczami jak Mihy i brązowymi włosami, jak jego odrosty.
Luka miał jeszcze kilka sekund udawanej radości, nim poczuł na sobie to
zimne i nieprzychylne spojrzenie i nie odwrócił się w jego stronę.
— Luka, Miha. — Gary zwrócił się do synów, chociaż w stronę rudego
nawet nie spojrzał, wwiercając swój wzrok w pierworodnego. — Cóż za
nieoczekiwane spotkanie. — Podszedł do Luki, przyglądając się pierścionkowi,
który chłopak trzymał w rękach. — Piękny. Masz zamiar oświadczyć się sam sobie?
Czarnowłosy odetchnął głęboko, a jego twarz z zaskoczonej powoli zaczęła
się zamieniać w maskę bez emocji, którą Gary nakładał każdego ranka przed nałożeniem
kremu pod oczy.
— Zamierzam oświadczyć się Saminie, tato.
— Zaakcentował ostatnie słowo, odkładając pierścionek na ladę. — Przyjdę kiedy
indziej. Chodź, Miha, wychodzimy. Zrobiło się tłoczno. — Minął ojca, trącając
go ramieniem i otwierając drzwi tak zamaszyście, że mały dzwoneczek o mało co
nie wypadł z zawiasów.
Miha zatrzymał się przy Garym, patrząc mu prosto w oczy przez chwilę. Właściwie,
to nigdy nie chciał się znaleźć w takiej sytuacji, gdzie nie mógłby stanąć za
Luką, ponieważ robił on coś totalnie głupiego i nieodpowiedzialnego. Oni
zrobili razem coś całkiem nieodpowiedniego, wyprowadzając się z domu. Mogli
przecież porozmawiać z tym oschłym i nieprzystępnym człowiekiem, który czytał
im bajki do snu i uczył jeździć na rowerze. Mogli mu przecież powiedzieć, że źle
się czują z tą presją bycie najlepszymi w dziedzinach, których nie cierpią. Że
wcale go nie nienawidzą tak, jak powiedzieli, tylko są troszeczkę zawiedzeni
jego postawą.
— Pieprz się.
Mogliby, gdyby nie byli tak dumni i pewni siebie. Gdyby nie byli tacy,
jak Gary.
*
— Złapią nas. Jak amen w pacierzu, Samina, złapią nas. Czy ty tego, do
kurwy nędzy, nie widzisz?! — W panice Luki było coś takiego, że zarażał on nią
innych.
Miha już siedział za gablotą i mamrotał pod nosem, trzęsąc się ze
strachu. Nie chciał, by tak to się skończyło. Jasne, mógł się bawić w niewinne
palenie jointów z bratem, imprezy do rana, ucieczki z domu i wagary, ale tak
naprawdę nigdy nie chciał być zatrzymany za napad. Chciał być siatkarzem. Chciał
reprezentować swój kraj, wygrywać meczy i wypowiadać się w telewizji. Chciał być
gwiazdą, a teraz, z wpisem w papierach, mógł co najwyżej podawać ręczniki.
— Luka, zamknij się. Zamknij się, do jasnej cholery! Wiem o tym,
rozumiesz? Wiem-o-tym. Spójrz na Mihę. Spójrz! Jest przestraszony, nie
pogarszaj tego. — Sam złapała Lukę mocno za ramię, starając się sprowadzić go
na ziemię.
— Jest przestraszony przez ciebie. To twoja wina, dlaczego ja muszę
nadstawiać karku dla ciebie. Dlaczego my musimy!? Gdybym cię... cholera jasna!
— Luka uderzył z całej siły w pancerną szybę, opierając o nią czoło. — Gdybym
cię nie kochał, wszystko byłoby takie proste. Pogodziłbym się w końcu z ojcem,
zdałbym do następnej klasy, bawiłbym się teraz moimi młodszymi braćmi, a nie...
— Głos mu się załamał.
— Luka. — Samina odwróciła jego twarz w swoją stronę. — Jeżeli naprawdę
mnie kochasz, pomóż mi uciec. Nie mogę zostawić Liama samego.
Luka patrzył na napiętą twarz Saminy, zastanawiając się, co widział w
niej takiego wspaniałego do tej pory. To była skrzywdzona kobieta, która nie
liczyła się z nikim, jeżeli chciała osiągnąć jakiś cel, a on dał się jej złapać
na ładne oczy. Wciągnął w to też Mihę i nie mógł sobie teraz tego wybaczyć.
— Prędzej zgniję w piekle, Sammy, niż udam, że obchodzi mnie twój bękart
— powiedział, patrząc jej prosto w oczy.
Sam odetchnęła głębiej i nacisnęła spust broni, wycelowanej w brzuch
Luki. Miha krzyknął, gdy brat upadł na niego. Szybko skojarzył fakty, gdy zauważył
Lukę trzymającego się za krwawiący brzuch i powoli wstającą Sam, która mierzyła
do niego z pistoletu. Podjął decyzję w ciągu chwili.
Rzucił się na Sam, przewracając ją na ziemię, po czym przeskoczył przez
gablotę, biegnąc do drzwi.
— Pomocy!
*
Gary zastał Mihę śpiącego na krześle przy łóżku swojego brata. Luka leżał
blady wśród białej pościeli, a jego czarne włosy przykleiły mu się do czoła.
Gary usiadł po jego drugiej stronie, przyglądając się jego twarzy w zamyśleniu.
— Wiedziałem, że przyjdziesz.
Głos Mihy wyrwał go z zamyślenia. Rudy poprawił się na krześle i wyrwał
nos rękawem bluzy, przyglądając się bratu. Przez chwilę przygryzał dolną wargę
zębami, zbierając się do rozmowy, aż w końcu westchnął głęboki i schował twarz
w dłoniach.
— Lekarze mówią, że jego stan jest stabilny i że wyjdzie z tego —
poinformował syna Gary. — Wiec przestań płakać w rękach i zejdź mi z oczu.
Twoja matka czeka na korytarzu na ciebie.
— Dlaczego mnie tak bardzo nienawidzisz? Co takiego zrobiłem, że nie
zasługuję na twoją uwagę? Ani na głupie „jak dobrze, że nic ci nie jest, Miha”?
— Bo poszedłeś za swoim bratem niczym świnia na rzeź, nie przejmując się
tym, że kogoś mogło obchodzić to, czy coś się stanie twojej ryżej głowie. Na
niego też jestem zły, ale na ciebie bardziej, bo uciekłeś, jakby to było modne,
ty głupia, nieszczęśliwa primadonno. Masz szczęście, że policja uwierzyła w
twoją łzawą opowieść o tym, jak blondynka, metr sześćdziesiąt w kapeluszu,
zaszantażowała dwóch nastolatków i chała ich wrobić w napad. Wspaniała gra
aktorska. Naprawdę, brawa. — Gary klasnął kilka razy w dłonie, patrząc prosto
na Mihę.
— Nie rozmawiałeś z nami, nie miałeś dla nas czasu. Czuliśmy się odsunięci
— zarzucił mu, zaciskając dłonie w pięści.
— Pracuję, Miha. Mam też dwójkę innych, małych dzieci, które mnie
potrzebują bardziej niż wy. To właśnie oznacza bycie starszym bratem – ustąpić
komuś. Żaden z was tego nie rozumie. Potraficie tylko mówić, co wam się należy,
a zapominacie o tym, że powinniście coś dawać też od siebie. Nie będę was niańczył
przez całe życie i wiązał wam butów. Musicie kiedyś dorosnąć.
Miha wziął Lukę za rękę, przyglądając się jego twarzy i głaszcząc
kciukiem wierzch jego dłoni.
— Chciałem tylko, byś przyszedł na mecz i zobaczył, jak wygrywam. To
naprawdę tak wiele? Jeden mecz, gdzie wyłączyłbyś telefon i patrzył tylko na
mnie? Wiem, że nie jestem twoim jedynym dzieckiem, ale niczego bardziej nie
pragnąłem niż tego, byś zobaczył jeden cholerny mecz. A ty powiedziałeś, że
masz spotkanie i że musisz się przygotować, a takich meczy będzie jeszcze
wiele. Czasami chciałbym, byśmy wrócili do naszego małego domu na przedmieściach,
gdzie bywałeś w nim częściej niż na noc. Nie potrzebujemy tyle pieniędzy.
Potrzebujemy ciebie.
Gary patrzył na niego, starając się odszukać na twarzy Mihy czegoś, co
wskazywałoby na to, że to kolejna łzawa przemowa, by dojść do obranego celu,
ale rudy był jak najbardziej poważny. Gary wyciągnął do niego rękę i złapał
jego wolną dłoń, ściskając ją mocno.
— Idź do matki i ją przeproś albo wyjdź stąd i więcej nie pokazuj mi się
na oczy.
Miha uśmiechnął się lekko, do ojca, którego kąciki ust uniosły się
delikatnie i wyszedł. Gary wysłał wiadomość swojemu szefowi, żeby się pieprzył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz