T
yczeń
był jasnowłosy i pulchny, niczym śnieżka ulepiona z rozsypującego
się w rękach puchu. Poczynając od pełnych, rumianych policzków,
przez dwa podbródki, serdelkowate paluszki, pełny brzuszek i krzywe
kolanka – wszystko w Tyczniu było okrągłe i jasne.
Można by powiedzieć, że roztaczał
on wokół siebie coś w rodzaju błony, która zdawała się jaśnieć
i emanować ciepłem, którego Tyczeń w sobie nie miał. A nawet
jeżeli miał, to było ono tak dobrze ukryte, że nigdy go nie
znalazł.
Styczeń, nazywany pieszczotliwie
Pulchnym Tyczniem, był kawałem flejtucha, który nigdy nie potrafił
znaleźć skarpetek do pary, a każda z jego za krótkich koszulek
nosiła na sobie pamiątkę po wizycie w taniej jadłodajni. Niemniej
jednak, Tyczeń był tak sympatycznym miesiącem, że nie sposób
było nie odpowiedzieć na jego delikatny uśmiech własnym, nawet
jeżeli znajdowało się osobę Tycznia gdzieś obok śmietnika w
towarzystwie kotów z całej ulicy.
Największym problemem Pulchnego
Tycznia był jego „syndrom dnia wczorajszego”, który ciągnął
się przez… bardzo długi okres czasu. Historie o rzeczach, które
Tyczeń wyprawiał, będąc na kacu, były tak niesamowite i
różnorodne, że mało kto w nie wierzył, a jeszcze mnie osób
słyszało tę samą opowieść dwa razy.
Tyczeń żadnej z nich nigdy nie
potwierdził. Ani jednej też nie zaprzeczył. Ciężko mu było to
zrobić, ponieważ, gdy ktoś mu już opowiadał o tańczeniu z
plastikową podobizną Mikołaja naturalnych rozmiarów czy próbach
jazdy na łyżwach w centrum handlowym, Tyczeń był okropnie pijany
i potakiwał raz na jakiś czas.
Tym razem jednak było inaczej.
— Pamiętam to jak wczoraj. —
Pulchny Tyczeń nakreślił w powietrzu łuk grubiutkimi dłońmi i
spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na kobietę siedzącą przed nim. —
Było gorąco. Tak, jak gorąco może być w Styczniu. Jestem ja i
pies. Ogromny labdador… nie, lablador… — Gdyby czoło Tycznia
nie było pokryte warstewką tłuszczyku, to może jego ściągnięte
brwi wyglądałyby bardziej efektownie – na przykład wyglądałyby
na ściągnięte. — Ogromny, jasny pies o głupim wyrazie twarzy. I
wtedy on…
Kobieta odłożyła zamaszystym ruchem
filiżankę na talerzyk i oparła łokcie na blacie stolika, przy
którym oboje siedzieli. Pulchny Tyczeń podziwiał jej piękno w
milczeniu, starając się zachować maksimum powagi. Jednocześnie
zastanawiał się, jak doszło do sytuacji, w której on – gruby,
nieogolony wieprzek – siedzi przy jednym stole z Kobietą
Swojego Życia.
Nie żeby Tyczeń się kiedyś
zastanawiał, jak mogłaby wyglądać Kobieta Jego Życia. Alkohol
skutecznie przemieniał nawet najpaskudniejszego paszteta w żywe
ucieleśnienie Wenus. Jednak tym razem Tyczeń był trzeźwy. (A
raczej względnie trzeźwy, co oznaczyło mniej więcej tyle, że był
mniej pijany niż zazwyczaj.) A kobieta przed nim nadal była piękna
i nadal nie wiedział, jak się spotkali.
— Opowiadasz mi o labradorze, który
obsikał twoje nowe spodnie już po raz trzeci, a jeszcze ani razu
nie wyjaśniłeś mi, jaki to ma związek z naszym spotkaniem.
Tyczeń czuł wibracje, które
powodował głos kobiety, w swojej warstwie tłuszczowej. Przyjemne
ciepło rozlało mu się w żołądku, a wszystkie włoski na rękach
i karku stanęły dęba.
Zachwycanie się głosem kobiety
przeszkodziło mu w zrozumieniu sensu jej wypowiedzi i Tyczeń musiał
teraz wysilić swoje szare komórki na tyle, by nie wyjść na
personifikację serka waniliowego.
Powód spotkania. Nic to
Tyczniowi nie mówiło. Powoli czuł, jak jego brudny od ketchupu
T-shirt wilgotnieje od zimnego potu, który go zalał. Miał tylko
cichą nadzieję, że Kobieta Jego Marzeń nie zauważyła tego, że
Tyczeń się stresuje.
— To zależy o tego, co w tym roku
cię spotkało. — Absurdalnie, jedynym, co Tyczniowi skojarzyło
się z powodem ich spotkania, była rózga, chociaż Tyczeń miał
niejasne wrażenie, że coś pokręcił i Kobieta Jego Marzeń może
się nie domyślić, o co mu chodzi. Może w ten sposób wyjdzie na
mądrzejszego?
— Jak to, co mnie spotkało? Ty mnie
spotkałeś, Styczeń. Koniec miesiąca już za pasem, a ty nadal nie
wytrzeźwiałeś. Już nawet nie mówię o tym, że z powodu twojego
stanu, przez dwa tygodnie było ponad dwanaście stopni, bo to nie ma
głębszego sensu. Naprawdę, mam wiele innych, ciekawszych zajęć
do roboty, niż patrzenie na to, jak się pogrążasz z dnia na
dzień.
W jednej chwili Kobieta Marzeń Tycznia
zmieniła się w Ucieleśnienie Koszmarów Tycznia. Nic nie dało
podziwianie jej prostego nosa, wąskich, bladych ust, krótko
ściętych, szpakowatych włosów czy dwudniowego zarostu na
pociągłej szczęce – wypowiedź kobiety wbiła Tycznia w o wiele
za małe dla jego gabarytów krzesełko i potrzeba było cudu, by
Tycznia z niego ruszyć. Na szczęście Pulchnego Tycznia, zdążył
zrozumieć tylko początek tyrady „O złym i paskudnym Styczniu”,
zanim osłupiał.
— Koniec miesiąca? Nie, nie, to
niemożliwe. Dopiero byłem na imprezie u Sylwestra i tam był taki
jasny pies…
— Styczeń, na wszystkie dni w roku,
opanuj się! Nie mam ochoty słuchać już ani słowa o jakimś psie.
Po co chciałeś się ze mną spotkać w tym nieszczęsnym fast
foodzie!?
Tyczeń nie chciał rozzłościć w
żaden sposób Ucieleśnienia Swoich Koszmarów, ale, w myśl zasady
„każdy medal ma dwie strony”, wyszło z tego coś dobrego –
Tyczeń przypomniał sobie (prawdopodobnie pod wpływem stresu),
dlaczego on i kobieta znaleźli się w tym samym miejscu, w tym samym
czasie. Wykorzystał tę informację jak najlepiej potrafił.
—Ja… chciałem ci coś dać…
dostałem ją od Rudzi w… na imprezie u Sylwestra. Tak myślę.
Było tam dużo ładnych butelek i szklanek.
— A, już wiem o co ci chodzi… To
oczywiste, że dostałeś to od Grudzień, skoro jesteś po niej,
geniuszu.
Pulchny Tyczeń zrobił się jeszcze
bardziej pulchny, kiedy wciągnął powietrze w płuca, a jego
rumiane policzki zrobiły się szkarłatne.
— To nie prawda! Rudzia jest
dwunastym miesiącem, a ja pierwszym. Niby jak mógłbym być po
niej, co? — Tyczeń założył grube ręce na szerokiej piersi,
starając się wyglądać na pewnego siebie i patrzeć z góry na
swoją rozmówczynię. Było to dosyć trudne, biorąc pod uwagę
fakt, że kobieta była wyższa od niego i patrzyła na Tycznia, jak
na kompletnego idiotę.
— Powiedz, że żartujesz. Styczeń,
czy ty przerzuciłeś się na czysty denaturat, że ci pozostałe
szare komórki wypaliło? Miesiące się powtarzają. Kiedy skończy
się dwunasty miesiąc, wszystko zaczyna się od początku. —
Kobieta położyła rękę na twarzy, uciskając nasadę nosa, w celu
uspokojenia się.
— Ach… ale to też nie do końca
prawda.
— Ja ci dam nie do końca, ty…
— Pomiędzy Rudzią a mną jest
jeszcze zawsze impreza u Sylwestra. To jak tradycja, a o tradycji się
nie powinno zapominać.
Kobieta tego nie skomentowała. Tyczeń
poczuł się zaniepokojony, ponieważ nie lubił krępującej ciszy.
Dodatkowo, to było dość niekomfortowe, gdy Ucieleśnienie Jego
Koszmarów wpatrywało się w niego nachalnym wzrokiem, przewiercając
osobę Tycznia na wylot, jakby liczyło groszki na bluzce kobiety
siedzącej za nim.
— Ty tłusta, tępa świnio, bez
instynktu zachowawczego… — Kobieta zaczęła powoli wstawać, ale
Tyczeń ją uprzedził, robiąc to pierwszy.
— Wypraszam sobie takie… kłamstwa!
Wcale nie jestem tępy. Jestem… — Pulchny Tyczeń bardzo się
starał wymyśleć jakąś sensowną ripostę, ale po jego głowie
biegały właśnie jednorożce w kolorze denaturatu, na których
jeździły piękne, cycate blondynki trzymające tanie jedzenie w
rękach. — A tak w ogóle to jesteś płaska!
Może i ta obelga dotknęłaby
Ucieleśnienie Koszmarów Tycznia w jakimś stopniu, gdyby nie dwa
kluczowe fakty. Pierwszy: Twarz Tycznia była czerwona i okrągła
jak pomidor, koszulka podwinęła mu się aż za pępek, a krzesło,
na którym do tej pory siedział… no cóż, wstało razem z nim i
dzielnie trzymało się na tyczniowych pośladkach.
Co do drugiego faktu…
— Styczeń, idioto, nie jestem
kobietą.
Tyczeń zamrugał gwałtownie i
machinalnie ułożył usta na kształt litery „o”. Przełknął
głośno ślinę i usiadł z powrotem na miejscu.
— Eee… to by tłumaczyło, dlaczego
masz zarost… — Za wszelką cenę starał się wybrnąć z
niekomfortowej sytuacji, ale tak się złożyło, że Tyczeń był
typem osoby, która nie potrafiła sobie poradzić w sytuacjach
zaplanowanych od początku do końca, nie mówiąc o takich, których
się nie spodziewał.
— Czasami mi ręce opadają na twoją
głupotę i zastanawiam się, dlaczego Rok cię jeszcze nie wylał…
— Nie-kobieta przejechała ręką po twarzy i potarła brodę w
zamyśleniu. — I pewnie nie wiesz komu podnosisz ciśnienie,
prawda? — Tyczeń pokręcił głową i pochylił ją nieznacznie w
pokutnym geście. — To ja, Luty.
— Idzie Luty, podkuj buty? —
wyrwało się Tyczniowi i zanim zdążył się ugryźć w język,
Luty huknął pięścią w stół i pochylił ku niemu.
— Skończ z tymi głupimi wierszykami
i ustąp mi miejsca, Styczeń — wysyczał wściekle, bębniąc
palcami o blat ubrudzony majonezem. Tyczeń wolał go nie informować
o tym, że mankiet jego marynarki trafił centralnie w białą plamę.
— A co będę z tego miał?
— Twoja twarz nie zmieni swojego
układu – to będziesz miał.
Tyczeń bardzo nie lubił, gdy mu się
groziło, a przede wszystkim, gdy groził mu Luty, ponieważ jego
groźby nie były bez pokrycia. Tyczeń chciał w tym momencie być
taki jak Marzec, bo ona zawsze potrafiła sobie poradzić ze złym
Lutym-którego-imienia-nie-wolno-skracać.
— Sądzę, że to niezła wymiana. —
Tyczeń wytarł spoconą dłoń o lniane spodnie, które opinały go
nieprzyzwoicie, i wyciągnął ją w stronę Lutego.
Drugi Miesiąc spojrzał zdegustowany
na dłoń Stycznia, ale po chwili wyciągnął swoją w jego stroną.
Już mieli je sobie uścisnąć, kiedy Tyczeń zgiął rękę w
łokciu i uśmiechnął się do Lutego z dziwnym błyskiem w oku.
— A może się najpierw napijemy?
&
Styczeń powinien się kończyć po
trzydziestu dniach, ale Luty miał wyjątkowo słabą głowę i zanim
Tyczeń ustąpił mu miejsca, to zaczęło świtać. Nie żeby co
roku było inaczej, a Luty wściekał się w inny sposób, ale Tyczeń
zawsze odczuwał tę mściwą satysfakcję, że udało mu się być w
czymś lepszym od Lu.
Z uśmiechem zadowolenia na twarzy
siadał na ośnieżonej ławce w parku, brał zabłąkanego kota na
kolana, dzieląc się z nim ledwo ciepłymi frytkami, i spoglądał w
szare niebo, zastanawiając się ile kosztuje butelka denaturatu.
"Tyczeń był jasnowłosy i pulchny, niczym śnieżka ulepiona z rozsypującego się w rękach puchu" - trzeba przyznać, że brzmi fajnie, ale czy to porównanie jest na pewno trafne? Czy rozsypujący się w rękach puch sugeruje, że śnieg się "nie lepił"? Wtedy ciężko jest ulepić śnieżną kulę i nie wyjdzie ona tak pulchna, jak z tego "lepiącego się" śniegu, no i się rozpada. A sam Tyczeń raczej się nie rozpadał ;>
OdpowiedzUsuń"Poczynając od pełnych, rumianych policzków (...) krzywe kolanka – wszystko w Tyczniu było okrągłe i jasne" - rumianym policzkom raczej bliżej do czerwieni, niż do jasności, więc wszystko takie jasne nie było ;) Poza tym piszesz o "paliszkach" i "kolankach" jakby to było dziecko...
Uważam też, że niepotrzebnie w pierwszym akapicie dwukrotnie wspominasz o tym, że Tyczeń był okrągły i jasnowłosy. Według mnie bez tego powtarzania byłoby zgrabniej, zwłaszcza że to początek, a jak wiadomo - początki są najważniejsze ;).
"Można by powiedzieć, że roztaczał on wokół siebie" - zbędne to "on", bo wiadomo, o kim mowa, a zbytniego podkreślenia osoby ten fragment akurat nie wymaga.
"bardzo długi okres czasu" - to akurat pleonazm, czyli błąd, bo czas sam w sobie jest pewnym okresem; używa się więc albo "czasu", albo "okresu" - zawsze oddzielnie, nigdy wspólnie, bo się nie lubią, o;
"a jeszcze mnie osób słyszało" - zjadłaś "j" przy "mniej";
"To zależy o tego, co w tym roku cię spotkało" - zjadłaś "d" przy "od".
No i tego... Napisane fajnie, miejscami nieprzeciętnie, podobał mi się humor i pomysł z personifikacją miesięcy, ale - jak to przeważnie bywa - mam kilka "ali" ("alów"?! o.o), niektóre wypisałam powyżej, a kolejne...
"tańczeniu z plastikową podobizną Mikołaja" bardziej pasowałoby do Grudnia (w właściwie do Grudzień, wszak to kobieta :>), bo wtedy jest Mikołaj. W ogóle ten Styczeń... taki z niego pijus, bo tak, czy ma jakiś powód (chyba że powodem jest karnawał :P). Tak mi osobiście brakuje odpowiedzi na to pytanie. Chyba że po prostu miałaś taki zamysł pijanych miesięcy... Ja bym proponowała jednak trochę bardziej charakterystycznych cech stycznia mu wsadzić (ten karnawał na przykład).
Planujesz opisać tak dwanaście miesięcy? Jeśli tak, to pomysł godny pozazdroszczenia :)
Co do tytułu - brzmi zachęcająco (do czytania zachęca, oczywiście), ale według mnie nie bardzo pasuje... No właśnie, dlaczego mi nie pasuje...? Niby jest o wiecznie pijanym Styczniu, ale denaturat pojawia się jedynie pod koniec i to w przelocie.
Jednakowoż, jak już wspominałam, pomysł ciekawy. I podoba mi się twój styl pisania.
Pozdrawiam!