Klara leżała na szpitalnym łóżku i
wpatrywała się w biały sufit. Była noc, a na oddziale panowała cisza.
Dziewczyna miała wrażenie, że słyszy, jak kapie kroplówka. Wbity w żyłę wenflon
był z nią połączony długą, przezroczystą rurką, przez którą w ciało Klary dostawały się leki.
Jeden, dwa, trzy. Cztery. Pięć kropel.
Mimo późnej pory, dziewczyna nie mogła zasnąć. Bała się, że jeśli pogrąży się we śnie, już się z niego nie wybudzi. Kilka dni wcześniej przyjęto ją na kardiologię z ciężką arytmią, z trudem przywrócono krążenie. Stan okazał się na tyle ciężki, że na liście oczekujących na przeszczep została przeniesiona na drugie miejsce.
Klara urodziła się z ukrytą wadą serca, która niespodziewanie dała o sobie znać, kiedy dziewczyna skończyła szesnaście lat. Dokładnie pamiętała chwilę, w której po raz pierwszy straciła przytomność. Była wtedy na zawodach pływackich. Na finiszu, kilka metrów przed metą, poczuła, że jej serce gwałtownie przyspiesza. W uszach słyszała pulsowanie krwi. Potem ogarnęła ją ciemność. Mama opowiadała jej, że wyłowiono ją niemal natychmiast. Serce już nie biło. Wezwano karetkę, a ratownik zaczął wykonywać resuscytację.
Przytomność odzyskała po dwóch dniach w szpitalu, tam też dowiedziała się, co było przyczyną wypadku na pływalni, w którym o mało nie straciła życia. Jedna, kilkumilimetrowa dziurka w sercu, której w żaden sposób nie można było zszyć. Powiększyła się pod wpływem ogromnego wysiłku i od tej pory życiu Klary każdego dnia zagrażało niebezpieczeństwo.
Były lepsze i gorsze okresy. Brała leki, starano się w sposób farmakologiczny zapobiec dalszemu uszkodzeniu serca. Na wszelki wypadek wpisano ją na listę oczekujących na przeszczep, ale lekarze mieli nadzieję na uniknięcie tak radykalnych środków. Wydawało się, że sytuacja jest opanowana i po dwóch miesiącach wypisano dziewczynę do domu. Tydzień później zabrała ją stamtąd karetka, ponieważ nastąpiło zatrzymanie krążenia.
Teraz dziewczyna leżała w szpitalu i czekała na nowe serce. Najgorsza była dla niej świadomość, że aby ona mogła je otrzymać, ktoś inny musi umrzeć. Nikomu nie życzyła śmierci, ale bała się własnej. Każdego dnia modliła się o szybki przeszczep. Czuła, że ma coraz mniej czasu. Nikt nie był w stanie powiedzieć, jak długo jeszcze wytrzyma jej serce - dni, miesiące czy zaledwie godziny. Miała świadomość, jak niewielu ludzi w Polsce podpisuje oświadczenie woli. Wiedziała też, że każdego dnia umierają ci, którzy czekali na nowe serce zbyt długo. Ona też bała się, że nigdy nie usłyszy magicznych słów: "Będzie przeszczep. Mamy dawcę". Czekała na nie ze strachem, ale i z niecierpliwością. Poinformowano ją, że dopiero wtedy zacznie się jej walka o życie, ale to się nie liczyło. Nic nie mogło być gorsze od tego koszmarnego oczekiwania. Za każdym razem, kiedy do jej sali wchodził ktoś z personelu, zaczynała się denerwować. Zastanawiała się, czy to już. Czy właśnie teraz czyjeś serce zabiło po raz ostatni, aby zamilknąć aż do chwili, kiedy znajdzie się w niej.
Jeden, dwa, trzy. Cztery. Pięć kropel.
Mimo późnej pory, dziewczyna nie mogła zasnąć. Bała się, że jeśli pogrąży się we śnie, już się z niego nie wybudzi. Kilka dni wcześniej przyjęto ją na kardiologię z ciężką arytmią, z trudem przywrócono krążenie. Stan okazał się na tyle ciężki, że na liście oczekujących na przeszczep została przeniesiona na drugie miejsce.
Klara urodziła się z ukrytą wadą serca, która niespodziewanie dała o sobie znać, kiedy dziewczyna skończyła szesnaście lat. Dokładnie pamiętała chwilę, w której po raz pierwszy straciła przytomność. Była wtedy na zawodach pływackich. Na finiszu, kilka metrów przed metą, poczuła, że jej serce gwałtownie przyspiesza. W uszach słyszała pulsowanie krwi. Potem ogarnęła ją ciemność. Mama opowiadała jej, że wyłowiono ją niemal natychmiast. Serce już nie biło. Wezwano karetkę, a ratownik zaczął wykonywać resuscytację.
Przytomność odzyskała po dwóch dniach w szpitalu, tam też dowiedziała się, co było przyczyną wypadku na pływalni, w którym o mało nie straciła życia. Jedna, kilkumilimetrowa dziurka w sercu, której w żaden sposób nie można było zszyć. Powiększyła się pod wpływem ogromnego wysiłku i od tej pory życiu Klary każdego dnia zagrażało niebezpieczeństwo.
Były lepsze i gorsze okresy. Brała leki, starano się w sposób farmakologiczny zapobiec dalszemu uszkodzeniu serca. Na wszelki wypadek wpisano ją na listę oczekujących na przeszczep, ale lekarze mieli nadzieję na uniknięcie tak radykalnych środków. Wydawało się, że sytuacja jest opanowana i po dwóch miesiącach wypisano dziewczynę do domu. Tydzień później zabrała ją stamtąd karetka, ponieważ nastąpiło zatrzymanie krążenia.
Teraz dziewczyna leżała w szpitalu i czekała na nowe serce. Najgorsza była dla niej świadomość, że aby ona mogła je otrzymać, ktoś inny musi umrzeć. Nikomu nie życzyła śmierci, ale bała się własnej. Każdego dnia modliła się o szybki przeszczep. Czuła, że ma coraz mniej czasu. Nikt nie był w stanie powiedzieć, jak długo jeszcze wytrzyma jej serce - dni, miesiące czy zaledwie godziny. Miała świadomość, jak niewielu ludzi w Polsce podpisuje oświadczenie woli. Wiedziała też, że każdego dnia umierają ci, którzy czekali na nowe serce zbyt długo. Ona też bała się, że nigdy nie usłyszy magicznych słów: "Będzie przeszczep. Mamy dawcę". Czekała na nie ze strachem, ale i z niecierpliwością. Poinformowano ją, że dopiero wtedy zacznie się jej walka o życie, ale to się nie liczyło. Nic nie mogło być gorsze od tego koszmarnego oczekiwania. Za każdym razem, kiedy do jej sali wchodził ktoś z personelu, zaczynała się denerwować. Zastanawiała się, czy to już. Czy właśnie teraz czyjeś serce zabiło po raz ostatni, aby zamilknąć aż do chwili, kiedy znajdzie się w niej.
***
Światła dyskoteki pulsowały
rytmicznie. Oświetlały rozgrzane ciała półnagich dziewcząt i ich partnerów,
patrzących pożądliwym wzrokiem na kobiece wdzięki. Wszyscy bujali się w rytm
nowoczesnych piosenek, które miksował didżej siedzący za konsolą. W ciepłym
owietrzu unosił się zapach papierosowego dymu, piwa i potu. Judyta i Marta
stały oparte o bar. Przez słomki sączyły zimne piwa z plastikowych kubków.
- Popatrz, jaki Michał jest dziś zabiegany. - Judyta wskazała palcem w stronę przystojnego szatyna, do którego na parkiecie wdzięczyły się dwie blondwłose piękności.
Po chwili obie roześmiały się, ponieważ jedna z tamtych dziewczyn uderzyła Michała w twarz. Druga poszła w jej ślady. Obie oddaliły się, a chłopak stał jeszcze chwilę na środku parkietu. Trzymał dłoń na policzku, w który oberwał.
- Michasiu, co im powiedziałeś? - Marta nieudolnie próbowała opanować wybuch śmiechu. Starała się przybrać współczującą minę, ale wypity alkohol nie pozwolił jej na całkowitą kontrolę nad sobą.
- Zaproponowałem spacer na parking. Chyba zrozumiały, co miałem na myśli - odparł i zamówił kieliszek wódki. Mimo tego, że miał niedługo wsiąść za kierownicę, po chwili zamówił jeszcze jedną. Dziewczyny stojące obok niego nie zwracały na to uwagi; obserwowały pary wirujące dookoła oraz te, które kryły się po kątach w poszukiwaniu intymności.
- Już druga. Wracamy? - do baru podszedł Kajetan. Popatrzył na trójkę przyjaciół i zasunął rozporek. - Ja już się pobawiłem. I zabawiłem jak trzeba, nie powiem.
Wszystkich ogarnął atak śmiechu. Kajetan na każdej imprezie zaliczał jakąś laskę. Dopiero kiedy to zrobił, mogli wracać do domów. Reszta zgodziła się na to bez protestów. Zataczając się lekko, wyszli z budynku i udali się do samochodu. Michał usiadł za kierownicą, miejsce obok niego zajął Kajetan, który postanowił podzielić się z przyjacielem wrażeniami odnośnie upojnych chwil przeżytych kilkanaście minut temu. Z tylniego siedzenia rozległ się pełen obrzydzenia głos Marty.
- Zaraz się porzygam. Możesz wyrzucać prezerwatywy POZA samochód?
- Wiesz... Nie było kiedy. Co za dziewczyna, ani chwili wytchnienia.
- Daruj nam szczegóły swoich podbojów, Don Juanie - powiedziała Judyta, kiedy chłopak przerwał na chwilę, aby oddać się wspomnieniom.
- Skoro nie chcecie się niczego nauczyć... Ruszamy?
Michał odpalił silnik i powoli wyjechał z parkingu. Kiedy znalazł się na drodze, zaczął systematycznie przyspieszać. Jechali już prawie sto na godzinę, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Dziewczyny zbierały spod siedzeń zawartość torebki Marty, która wypadła jej podczas szukania pomadki. Kajetan spał z głową opartą na szybie.
Nagle zza zakrętu wyłonił się tir. Michał próbował zjechać na pobocze, ale samochód wpadł w poślizg. Chłopak usłyszał tylko zgrzyt blachy i wszystko pochłonęła ciemność.
***
- Ilu jest rannych? - zapytał dyspoztor.
- Boże, ja nie chciałem, oni wjechali mi pod koła, nie wiem jak to się stało... - Jego rozmówca był roztrzęsiony, na przemian krzyczał i płakał.
- Ilu? To bardzo ważne.
- Chyba czworo. Proszę, pomóżcie im, szybko!
Karetka zjawiła się na miejscu wypadku po dziesięciu minutach. Wcześniej przybyli strażacy, którzy właśnie rozcinali karoserię samochodu, którego prawa strona była zupełnie zmiażdżona. Na asfalcie leżały dwa zmasakrowane ciała, najprawdopodobniej kobiety i mężczyzny. W samochodzie znajdowały się jeszcze dwa.
Lekarz podbiegł do auta i zapytał strażaków, czy któreś z poszkodowanych żyje. Okazało się, że jedna z ofiar, choć nieprzytomna, oddycha. U młodego mężczyzny wydobytego z siedzenia pasażera stwierdzono brak tętna. Lekarz przystąpił do reanimacji. Załoga drugiej karetki, która pojawiła się na miejscu tuż po pierwszej, zajęła się nieprzytomną.
Chłopaka przełożono na nosze i przeniesiono do karetki.
- No, młody, zaskocz wreszcie - wycedził przez zęby lekarz, który od dziesięciu minut wykonywał masaż serca. Chwilę później karetka dotarła do szpitala. Natychmiast podano chłopakowi krew i zaordynowane leki. Ani na chwilę nie przerywano reanimacji. Po dawce elektrowstrząsów serce młodzieńca ponownie zaczęło bić. Rozpoczęła się walka o utrzymanie tego stanu. Zaczęto wykonywać niezbędne badania i opatrywać złamania. Najpierw czynności ratujące życie, dopiero potem zamierzano przejść do mniej ważnych zabiegów.
Po godzinie w szpitalu pojawili się zrozpaczeni rodzice. Rozhisteryzowana matka głośno zawodziła. Ojciec chłopaka trzymał ją w żelaznym uścisku, ale po jego policzkach płynęły łzy. Lekarz, pytany o stan poszkodowanego, odparł, że pełnej informacji będzie mógł udzielić po otrzymaniu wyników badań. Nie chciał zdradzać swoich podejrzeń, sam miał nadzieję, że się nie potwierdzą.
- Póki co jest operowany, proszę być dobrej myśli. Ma naprawdę poważne obrażenia wewnętrzne, ale to silny, młody organizm.
W tym czasie na sali operacyjnej grupa chirurgów usuwała śledzionę. Anestezjolog poinformował o spadku ciśnienia, a chwilę później serce chłopaka ponownie się zatrzymało. Kilkunastominutowe próby przywrócenia krążenia spełzły na niczym. Na stole leżały zwłoki młodego mężczyzny.
- Bardzo mi pzykro, nie udało nam się uratować państwa syna. Bardzo Wam współczuję - powiedział sześćdzięcioletni chirurg. Zrozpaczona matka zaczęła krzyczeć.
- Kajetan, Kajetan, nie zostawiaj nas! To nieprawda! - łzy spływały z jej policzków, cała drżała. Pielęgniarka przyniosła jej środki uspokajające i szklankę wody.
Po chwili przed małżeństwem pojawiła się młoda kobieta w białym fartuchu.
- Proszę państwa, ja wiem, że to trudne, bardzo państwu współczuję. Wiedzieliście, że wasz syn miał podpisane oświadczenie woli? To taka...
- Wiem, co to jest! - krzyknęła kobieta. - On nie żyje, rozumie pani?!
- Tak. To, że je podpisał - kontynuowała lekarka - świadczy o tym, że chciał, aby jego organy w razie śmierci zostały przeszczepione komuś innemu. Czy państwo się na to zgadzają?
- Dlaczego on?! Dlaczego akurat mój syn?! Boże, jak mogłeś, miał przed sobą całe życie...
- Proszę dać nam chwilę - powiedział mężczyzna i zaczął spokojnym głosem przemawiać do żony.
- Zrozum, on umarł, już go tu nie ma. Chciałbym... Chciałbym, żeby jego śmierć nie poszła na marne. Żeby on uratował czyjeś życie - szeptał do żony, która uspokoiła się i wpatrywała w przeciwległą ścianę. Po chwili pokiwała głową, a po jej policzkach zaczęły ponownie spływać łzy.
- Dobrze. Niech żyje w kimś innym...
- Popatrz, jaki Michał jest dziś zabiegany. - Judyta wskazała palcem w stronę przystojnego szatyna, do którego na parkiecie wdzięczyły się dwie blondwłose piękności.
Po chwili obie roześmiały się, ponieważ jedna z tamtych dziewczyn uderzyła Michała w twarz. Druga poszła w jej ślady. Obie oddaliły się, a chłopak stał jeszcze chwilę na środku parkietu. Trzymał dłoń na policzku, w który oberwał.
- Michasiu, co im powiedziałeś? - Marta nieudolnie próbowała opanować wybuch śmiechu. Starała się przybrać współczującą minę, ale wypity alkohol nie pozwolił jej na całkowitą kontrolę nad sobą.
- Zaproponowałem spacer na parking. Chyba zrozumiały, co miałem na myśli - odparł i zamówił kieliszek wódki. Mimo tego, że miał niedługo wsiąść za kierownicę, po chwili zamówił jeszcze jedną. Dziewczyny stojące obok niego nie zwracały na to uwagi; obserwowały pary wirujące dookoła oraz te, które kryły się po kątach w poszukiwaniu intymności.
- Już druga. Wracamy? - do baru podszedł Kajetan. Popatrzył na trójkę przyjaciół i zasunął rozporek. - Ja już się pobawiłem. I zabawiłem jak trzeba, nie powiem.
Wszystkich ogarnął atak śmiechu. Kajetan na każdej imprezie zaliczał jakąś laskę. Dopiero kiedy to zrobił, mogli wracać do domów. Reszta zgodziła się na to bez protestów. Zataczając się lekko, wyszli z budynku i udali się do samochodu. Michał usiadł za kierownicą, miejsce obok niego zajął Kajetan, który postanowił podzielić się z przyjacielem wrażeniami odnośnie upojnych chwil przeżytych kilkanaście minut temu. Z tylniego siedzenia rozległ się pełen obrzydzenia głos Marty.
- Zaraz się porzygam. Możesz wyrzucać prezerwatywy POZA samochód?
- Wiesz... Nie było kiedy. Co za dziewczyna, ani chwili wytchnienia.
- Daruj nam szczegóły swoich podbojów, Don Juanie - powiedziała Judyta, kiedy chłopak przerwał na chwilę, aby oddać się wspomnieniom.
- Skoro nie chcecie się niczego nauczyć... Ruszamy?
Michał odpalił silnik i powoli wyjechał z parkingu. Kiedy znalazł się na drodze, zaczął systematycznie przyspieszać. Jechali już prawie sto na godzinę, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Dziewczyny zbierały spod siedzeń zawartość torebki Marty, która wypadła jej podczas szukania pomadki. Kajetan spał z głową opartą na szybie.
Nagle zza zakrętu wyłonił się tir. Michał próbował zjechać na pobocze, ale samochód wpadł w poślizg. Chłopak usłyszał tylko zgrzyt blachy i wszystko pochłonęła ciemność.
***
- Ilu jest rannych? - zapytał dyspoztor.
- Boże, ja nie chciałem, oni wjechali mi pod koła, nie wiem jak to się stało... - Jego rozmówca był roztrzęsiony, na przemian krzyczał i płakał.
- Ilu? To bardzo ważne.
- Chyba czworo. Proszę, pomóżcie im, szybko!
Karetka zjawiła się na miejscu wypadku po dziesięciu minutach. Wcześniej przybyli strażacy, którzy właśnie rozcinali karoserię samochodu, którego prawa strona była zupełnie zmiażdżona. Na asfalcie leżały dwa zmasakrowane ciała, najprawdopodobniej kobiety i mężczyzny. W samochodzie znajdowały się jeszcze dwa.
Lekarz podbiegł do auta i zapytał strażaków, czy któreś z poszkodowanych żyje. Okazało się, że jedna z ofiar, choć nieprzytomna, oddycha. U młodego mężczyzny wydobytego z siedzenia pasażera stwierdzono brak tętna. Lekarz przystąpił do reanimacji. Załoga drugiej karetki, która pojawiła się na miejscu tuż po pierwszej, zajęła się nieprzytomną.
Chłopaka przełożono na nosze i przeniesiono do karetki.
- No, młody, zaskocz wreszcie - wycedził przez zęby lekarz, który od dziesięciu minut wykonywał masaż serca. Chwilę później karetka dotarła do szpitala. Natychmiast podano chłopakowi krew i zaordynowane leki. Ani na chwilę nie przerywano reanimacji. Po dawce elektrowstrząsów serce młodzieńca ponownie zaczęło bić. Rozpoczęła się walka o utrzymanie tego stanu. Zaczęto wykonywać niezbędne badania i opatrywać złamania. Najpierw czynności ratujące życie, dopiero potem zamierzano przejść do mniej ważnych zabiegów.
Po godzinie w szpitalu pojawili się zrozpaczeni rodzice. Rozhisteryzowana matka głośno zawodziła. Ojciec chłopaka trzymał ją w żelaznym uścisku, ale po jego policzkach płynęły łzy. Lekarz, pytany o stan poszkodowanego, odparł, że pełnej informacji będzie mógł udzielić po otrzymaniu wyników badań. Nie chciał zdradzać swoich podejrzeń, sam miał nadzieję, że się nie potwierdzą.
- Póki co jest operowany, proszę być dobrej myśli. Ma naprawdę poważne obrażenia wewnętrzne, ale to silny, młody organizm.
W tym czasie na sali operacyjnej grupa chirurgów usuwała śledzionę. Anestezjolog poinformował o spadku ciśnienia, a chwilę później serce chłopaka ponownie się zatrzymało. Kilkunastominutowe próby przywrócenia krążenia spełzły na niczym. Na stole leżały zwłoki młodego mężczyzny.
- Bardzo mi pzykro, nie udało nam się uratować państwa syna. Bardzo Wam współczuję - powiedział sześćdzięcioletni chirurg. Zrozpaczona matka zaczęła krzyczeć.
- Kajetan, Kajetan, nie zostawiaj nas! To nieprawda! - łzy spływały z jej policzków, cała drżała. Pielęgniarka przyniosła jej środki uspokajające i szklankę wody.
Po chwili przed małżeństwem pojawiła się młoda kobieta w białym fartuchu.
- Proszę państwa, ja wiem, że to trudne, bardzo państwu współczuję. Wiedzieliście, że wasz syn miał podpisane oświadczenie woli? To taka...
- Wiem, co to jest! - krzyknęła kobieta. - On nie żyje, rozumie pani?!
- Tak. To, że je podpisał - kontynuowała lekarka - świadczy o tym, że chciał, aby jego organy w razie śmierci zostały przeszczepione komuś innemu. Czy państwo się na to zgadzają?
- Dlaczego on?! Dlaczego akurat mój syn?! Boże, jak mogłeś, miał przed sobą całe życie...
- Proszę dać nam chwilę - powiedział mężczyzna i zaczął spokojnym głosem przemawiać do żony.
- Zrozum, on umarł, już go tu nie ma. Chciałbym... Chciałbym, żeby jego śmierć nie poszła na marne. Żeby on uratował czyjeś życie - szeptał do żony, która uspokoiła się i wpatrywała w przeciwległą ścianę. Po chwili pokiwała głową, a po jej policzkach zaczęły ponownie spływać łzy.
- Dobrze. Niech żyje w kimś innym...
***
- Klara, jest dla ciebie serce. Za
godzinę będziesz miała przeszczep - lekarz obudził dziewczynę tuż po tym, jak
udało jej się zasnąć. Niemal świtało, a jej wydawało się, że wciąż śni.
- Jak to?
- Mamy dawcę. Twoi rodzice też już jadą. Jutrzejszy dzień powitasz już w nowym sercem. - Lekarz wyszedł, a ona zaczęła głośno płakać. Tyle czasu czekała, tak się bała czy zdążą... Zdążyli. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, że właśnie ktoś umarł. Czyjaś rodzina przeżywała najczarniejsze dla siebie chwile, a ona... Była szczęśliwa. Ofiarowano jej najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek mogła dostać - nowe życie. W skupieniu zaczęła się modlić. Za duszę dawcy, za jego rodzinę, za powodzenie przeszczepu. Za swoje nowe życie, które zapoczątkowała śmierć innego człowieka.
- Jak to?
- Mamy dawcę. Twoi rodzice też już jadą. Jutrzejszy dzień powitasz już w nowym sercem. - Lekarz wyszedł, a ona zaczęła głośno płakać. Tyle czasu czekała, tak się bała czy zdążą... Zdążyli. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, że właśnie ktoś umarł. Czyjaś rodzina przeżywała najczarniejsze dla siebie chwile, a ona... Była szczęśliwa. Ofiarowano jej najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek mogła dostać - nowe życie. W skupieniu zaczęła się modlić. Za duszę dawcy, za jego rodzinę, za powodzenie przeszczepu. Za swoje nowe życie, które zapoczątkowała śmierć innego człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz