Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

"Larwa (1/2)" - Fleur De Lys [Piszę, bo lubię]

1
– Tato!
Mój dziecięcy głos zawisł pod nagrzanym drewnianym sklepieniem dachu. Wzrok ominął przewrócony taboret, a nos zignorował odór moczu.
– Tato.
Ojciec lewitował.
W pamięci zapisał się nie siny język, wyglądający jak ropucha, ugrzęzła między wargami, a buty. Obdarte i z dziurą w jednej podeszwie, ubłocone buty. I kawałki zaschniętej ziemi na podłodze w korytarzu, ostatni ślad jego istnienia, pojawiały się w moich koszmarach przez długie lata. I mama, która nie potrafiła ich sprzątnąć, traktując te grudki niczym relikwie, wgapiając się w nie spuchniętymi oczami w przerwach pomiędzy głośnymi napadami rozpaczy.
– Tato…
Odczuwając dotkliwie brak reakcji, chwyciłem nogawkę startego jeansu, próbując potrząsnąć ojcem. Ciało zakołysało się nieznacznie przy akompaniamencie trzeszczącej deski.
Powagę sytuacji uzmysłowił mi krzyk matki, przecinający duszne, zakurzone powietrze.
Usta wiejskich myślicieli głosiły, jakoby miało to być preludium mojego obłędu. Ich racja była tylko połowiczna. Ludzie mają w naturze pomijanie drobnostek.
Larwa zalęgła się we mnie nieco wcześniej.


2
Miałem niespełna pięć lat, kiedy zobaczyłem zbrodnię, będącą  koniecznością.
Spośród mgły, spowijającej te odległe wspomnienia, nadal dość wyraźnie wyłania się dziadek, trzymający w jednej ręce moją dziecięco pulchną dłoń, a w drugiej szary worek, którego ruchy i przeraźliwe miauczenie ignorował przez całą drogę.
Aż doszliśmy do rzeki. Jej szum i płaczliwy głos kociąt dźwięczał w moich uszach, przyspieszając bicie serca. Nie bałem się. Byłem ciekaw.
– Czy je to boli? – spytałem, wpatrując się w silny nurt, porywający wciąż żywy worek.
– Boli tylko przez chwilę – odparł, zapalając ręcznie skręconego papierosa. – Inaczej zdechłyby z głodu, a to śmierć długa i męcząca.
Zrozumiałem, że nie robi im krzywdy, ale wyświadcza przysługę.
Wtedy poczułem ją w sobie. Od tamtej pory rosła z dnia na dzień, pożerając niewinność dziecięcego umysłu.


3
Liście rdzewiały i zwijały się, umierając. Nasze życie w pewnym sensie też się skończyło.
Żeby mieć dach nad głową, przenieśliśmy się do dziadków. Dzieliliśmy we dwójkę niewielki pokój, w którym unosił się zapach stęchlizny i kurzu.
Ze strzępek rozmów (a właściwie złośliwie rzucanych uwag, bo rzadko kiedy ktokolwiek był w stanie odpierać ataki, podejmując się trudnej sztuki konwersacji) dowiedziałem się, że to ty byłaś wszystkiemu winna. Ty, pęczniejąca w brzuchu mamy, odbierająca jej siły i sprawność. Znienawidziłem cię, kiedy tylko dowiedziałem się o twoim istnieniu, zanim jeszcze twoje ciało pojawiło się na świecie.
– Ja ci od początku mówiłam, że coś z nim jest nie tak – mruczała babcia, dorzucając brudną ręką bryłę węgla do kaflowego pieca. – Jakiś niestabilny był, zwłaszcza po tym wojsku.
– Trzeba się było tego pozbyć, jak był na to czas. – Dziadek z obrzydzeniem omijał cię, pełzającą nieporadnie po podłodze. Tak, dla nich byłaś tym. Tym, co sprowadziło do ich domu trzy nieszczęścia. – Wtedy miałabyś męża, a my byśmy się mogli spokojnie zestarzeć.
Trudno było wytrzymać twoje kwilenie. Przekraczałem więc próg domu tylko wtedy, gdy stanowiło to konieczność. Letni żar czy kilkustopniowy mróz nic nie znaczyły w porównaniu z katorgą, jaką było znoszenie twojej obecności. Tak poznałem Wojtka.
Na początku nie dogadywaliśmy się. Nie chciał się bawić w zabijanie, zapierając się przed tym wszystkimi kończynami, ale szybko odkryłem, że wystarczy odpowiednie podejście i łatwo można go ugnieść i formować jak plastelinę.
Strzelaliśmy więc do siebie z kijów, dźgaliśmy brzuchy drewnianymi mieczami, bombardowaliśmy kamieniami zapracowane mrówki (miło było patrzeć, jak rozbiegają się w popłochu, niszcząc niemal idealny szereg) , rywalizowaliśmy, kto zgniecie więcej motyli (później na palcach pozostawał mieniący się w słońcu dowód masowej zbrodni).
W końcu nadszedł dzień, w którym na pytanie, jaką z powyższych zabaw wybieramy, odparłem:
– To dobre dla dzieci. Zróbmy coś bardziej serio.


Cdn.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »