Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

"Amortencja" - kaśko [Piszę, bo lubię]

Każdy szanujący się Huncwot (a szanujących się Huncwotów w Hogwarcie było aż czterech) z całego serca nienawidził Ślizgonów. Co za tym idzie, każdy szanujący się Huncwot wykorzystywał wszelkie mniej lub bardziej sprzyjające okazje, by owych Ślizgonów podręczyć.
Walentynki z pewnością należały do okazji bardziej sprzyjających.
Plan w głowie Syriusza Blacka zrodził się już jakiś czas temu. Był idealny – zresztą jak wszystko, co z Syriuszem miało jakikolwiek związek. Co prawda wymagał dłuższych przygotowań, trochę poświęcenia… No i James jęczał, że nie będzie mógł zaprosić Evans na randkę, ale przełknął w końcu wytłumaczenie, że rudej przyda się chwila na przemyślenie błędów młodości i zmianę zdania, Rogaty więc porzucił chwilowo misterne plany randki idealnej i zajął się tym, czym powinien się zająć według syriuszowego grafiku, to jest na porannym treningu Quidditcha nieszczęśliwie zleciał z miotły, lądując w Skrzydle Szpitalnym. Remus, jako jedyny z Wielkiej Czwórki posiadający choć trochę pofałdowany mózg, zaopatrzył go wcześniej w butelkę odpowiedniego eliksiru, który warzył przez ostatni miesiąc. Zadaniem Petera było pozbycie się dwóch goryli, żeby sam Black mógł przejść do najprzyjemniejszej części zadania.
Wyjrzał zza posągu Garbatej Wiedźmy, przytrzymując Pelerynę Niewidkę. Z cichym westchnieniem rozprostował zesztywniałe od dłuższego przebywania w jednej pozycji mięśnie, wsadził różdżkę do wewnętrznej kieszeni szkolnej szaty, rozmasował obolały kark.
Głównej ofiary planu ciągle nie było.
Zastanawiał się, co poszło nie tak. Na wszelki wypadek już wyklinał niezdarność Glizdogona, kiedy na korytarzu rozległy się wolne, dostojne kroki. Odwrócił się błyskawicznie, wyczekująco patrząc na róg, zza którego powoli wyłaniała się ślizgońska szata, odznaka Prefekta Naczelnego i długie, blond włosy.
Uśmiechnął się do siebie złośliwie.
Czas zacząć zabawę.
Z nieskrywaną radością obserwując zmianę na dotąd spokojnej twarzy Ślizgona, zrzucił z siebie pelerynę.
- Cześć, Malfoy – przywitał się grzecznie, po czym, nim blondyn zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, wymierzył mu cios w szczękę.
Ciało bezwładnie opadło na posadzkę. Dla pewności wyjął jeszcze różdżkę, rzucając zaklęcie oszałamiające. Z radości zatarł ręce, podskakując wysoko.
Ten dzień nie mógł być już lepszy.
Do Skrzydła Szpitalnego szedł w podskokach, wesoło pogwizdując. Nie bardzo zwracał uwagę na to, że lewitowane przez niego ciało Lucjusza Malfoya raz po raz odbywa bliskie spotkania trzeciego stopnia z sufitem oraz niezbyt czystą podłogą.

* * *
           
James Potter się niecierpliwił.
Co prawda znał Łapę już sześć długich lat, traktował go jak brata, wiedział o nim praktycznie WSZYSTKO…
…i właśnie w tym tkwił zasadniczy problem.
Huncwockie plany Syriusza Blacka miały to do siebie, że, choć zazwyczaj powalały kreatywnością oraz prostotą, nigdy się nie udawały. Zawsze istniał przynajmniej jeden punkt, który wypalić nie mógł. Zazwyczaj wiązało się to z personą Petera Pettigrew, który opacznie coś rozumiał, nie rozumiał w ogóle, albo po prostu szedł na intuicję – w jego przypadku mizernie rozwiniętą.
Dlatego też James był PEWNY, że i tym razem coś nie wypali. Przełożył nawet trening Quiddticha wiedząc, że najbliższą sobotę spędzi w gabinecie McGonagall. Przez to po raz kolejny tracił szansę na spędzenie czasu z Evans w jakimś ustronnym miejscu (obiecał sobie w duchu, że jeżeli Gryffindor i jego własne szczęście bardzo przez to ucierpią, Łapa oberwie w sposób nad wyraz przyjacielski i bolesny).
Tak, James Potter był wściekły i jedynie widok Lucjusza Malfoya w odpowiednim… nastroju… mógł poprawić mu humor.
Jak na zawołanie, drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się, a do środka wkroczył uśmiechnięty niemal dookoła głowy Syriusz Black. Gdzieś za nim, do góry nogami wisiał Malfoy, długimi, wypielęgnowanymi włosami polerując posadzkę.
Syriusz mrugnął do niego porozumiewawczo. James wyszczerzył zęby, mocniej zaciskając palce na fiolce z eliksirem.
- Pani Poooomfreeeeey! – zawołał Black. Zaraz jednak opanował radość, żeby wypaść nieco bardziej przekonywująco. – Pani Pomfrey!
Fałszywość jego przerażenia dało się wyczuć na kilometr, Poppy Pomfrey jednak o dziwo w nie uwierzyła.
- Co się stało? – wybiegła ze swojego gabinetu, w biegu poprawiając szatę. – BLACK, COŚ TY ZROBIŁ MALFOYOWI?!
- To nie ja! – zapewnił Gryfon, przywołując na twarz wyjątkowo obłudną minę niewiniątka. – Ja go znalazłem nieprzytomnego i postanowiłem, że będę MIŁY – zaakcentował ostatnie słowo (w końcu nie często mu się to zdarzało) – więc przywlokłem go tutaj.
- Na brodę Merlina, niech go pan puści, on nie może wisieć w takiej pozycji, to niezdrowe!
Zgodnie z rozkazem, ciało nieprzytomnego Ślizgona wylądowało na posadzce. Z nieco zbyt głośnym hukiem.
- Ups… Wymsknął mi się – Black zamrugał niewinnie powiekami.
Pielęgniarka, fukając coś pod nosem, machnęła różdżką, przenosząc pacjenta na jedno z wolnych łóżek. Na chwilę wróciła do swojego gabinetu, pogrzebała w niewielkim kredensie i wróciła do sali z butelką wyglądającego niezbyt zachęcająco wywaru. W tym samym czasie James niepostrzeżenie przekazał przyjacielowi butelkę z eliksirem.
Pani Pomfrey pochyliła się, nalewając do szklanki lekarstwo. Już miała zamiar podać je Malfoyowi, kiedy usłyszała głośny jęk Jamesa Pottera.
 Zatrzymała się w połowie wykonywanej czynności. Zerknęła przez ramię, patrząc uważnie na pacjenta.
- Co panu jest…? – zapytała ostrożnie.
- Moja ręka… - jęknął Potter, trzymając się za zabandażowane ramię.
Przez chwilę nie wiedziała, co robić. Miała zamiar dokończyć podawanie eliksiru Ślizgonowi, ale nietypowa bladość drugiego chłopaka wyraźnie ją zaniepokoiła.
- A, i tak jest nieprzytomny – wymamrotała cicho pod nosem, postawiła butelkę na szafce i pognała do młodego Pottera.
Syriusz błyskawicznie skorzystał z okazji – wylał napełniony do połowy kubek lekarstwa do pobliskiej paprotki i wymienił go na „właściwy” eliksir.
Wszystko zgodnie z planem.
- To ja już będę szedł. Do widzenia, pani Pomfrey! – pożegnał się kulturalnie, raz jeszcze mrugnął do Jamesa, po czym opuścił Skrzydło Szpitalne.

* * *
Lucjusz Malfoy ocknął się dość szybko.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Jak mniemał, nie było to dormitorium Slytherinu – szczerząca się twarz Jamesa Pottera zdecydowanie nie pasowała do wystroju jego sypialni. Po unoszącym się w powietrzu zapachu leczniczych eliksirów rozpoznał, że z wielkim prawdopodobieństwem znajduje się w Skrzydle Szpitalnym. Zawsze uważał się za mistrza dedukcji.
Świadomość, gdzie się znajdował, w żaden sposób jednak nie odpowiadała na pytanie, DLACZEGO znajdował się właśnie tu.
Wspomnienia wracały powoli. Jego obstawa, w postaci dwóch silnych, niekoniecznie inteligentnych Ślizgonów, których nazwisk do tej pory nie znał, w drodze z Wielkiej Sali nagle poczuła się wyjątkowo źle. Jakoś nie bardzo miał ochotę na towarzyszenie im w toalecie, dlatego też do dormitorium udał się sam. Potem pamiętał tylko migawki – korytarz prowadzący do lochów, posąg Garbatej Wiedźmy, Syriusz Black…
Zmrużył oczy.
Black…
Rządny zemsty, odrzucił koc, którym był przykryty. Zerwał się z posłania, przygładził włosy i szybkim, acz nadal majestatycznym, jak na arystokratę przystało, krokiem udał się do gabinetu pani Pomfrey z zamiarem uprzejmego doniesienia na jednego ze swoich ulubionych Gryfonów. Stanął w progu, już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy nieopatrznie jego wzrok zawiesił się na twarzy pielęgniarki.
Lucjusz Malfoy oniemiał.
W życiu nie przypuszczał, by ta skromnie urodzona, na pozór pospolita istota, miała tak regularne rysy twarzy, kształtny nos, pełne usta i te oczy…! Lucjusz poczuł nieposkromioną chęć zdzielenia krzesłem w twarz każdego, kto ośmieliłby się powiedzieć, że oczy te nie są najpiękniejsze na świecie. Cała sylwetka Poppy Pomfrey prezentowała się nad wyraz korzystnie – no, może jej szata była zbyt wypłowiała, czepek na głowie nieco brudny, a unoszący się wokół zapach medykamentów odrobinę drażliwy… Czymże jednak były te drobne usterki w obliczu zniewalającego piękna?
- Marność, wszystko marność! – wyszeptał Lucjusz z przejęciem, wkładając w ten szept całą namiętność nagłego uczucia, jakim niespodziewanie zapałał.
Poppy Pomfrey spojrzała się na niego wzrokiem poniekąd dziwnym, zastanawiając się, jak mocno Black zdzielił go w głowę.
- Dobrze się pan czuje, panie Malfoy?
- Najlepiej, gdy do mnie mówisz, aniele – wymruczał, przesadnie zniżając głos.
Pani Pomfrey raz jeszcze spojrzała na swojego pacjenta. Rozczochrane włosy, rumiane policzki, niezdrowo błyszczące oczy i dygoczące ręce utwierdziły ją w przekonaniu, że coś jest nie tak. Na wszelki wypadek nie ponawiała pytania – wieloletnie praktyki w klinice Świętego Munga nauczyły ją, że rozmowy z wariatami rzadko kończą się pomyślnie.
- Proszę wracać do łóżka, wypiszę pana dopiero rano – powróciła do uzupełniania papierów. Kilka minut później, widząc, że jej słowa nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, a co za tym idzie Malfoy nadal wlepiał w nią cielęcy wzrok, westchnęła. – Dobrze, odprowadzę pana.
Ślizgon był w siódmym niebie. Idąc obok kobiety swojego serca, raz po raz potykając się o własne nogi, układał szybki plan działania. Obiekt westchnień najwyraźniej pozostawał niewzruszony jego urokiem osobistym, trzeba więc było przekonać go do siebie czymś innym.
Na całe szczęście, przez niespełnione marzenia ojca, miał pewną kartę przetargową.
Usiadł na łóżku, a gdy pielęgniarka odwróciła się, by wrócić do gabinetu, złapał ją za rękę.
- Jeśli pani pozwoli, chciałbym coś zaprezentować.

* * *
Minerva McGonagall siedziała w swoim gabinecie, wygodnie rozparta na krześle. Z delikatnym uśmiechem, tak rzadko obecnym na jej ustach, przewracała kolejne strony jednego z mugolskich romansideł, które podrzucił jej Albus Dumbledore. Powstrzymując wręcz dziewczęcy chichot, pochłaniała dyskusję Elżbiety i pana Collinsa, kiedy drzwi gabinetu otwarły się, a do środka wpadła Poppy Pomfrey.
Minerva ze zdziwieniem spojrzała na roztrzęsioną kobietę. Jeszcze ani razu nie widziała jej w takim stanie – Poppy ZAWSZE była chodzącym uosobieniem spokoju i opanowania.
- Na Merlina, Poppy, co się stało?! – zapytała, zrywając się z miejsca.
Kobieta pokręciła tylko głową, próbując uspokoić oddech.
- Malfoy… - wydyszała wreszcie.
- Co on ci zrobił? – zaniepokoiła się McGonagall. Groźba wojny między czarodziejami a mugolami stawała się coraz bardziej realna i nie było żadnej wiadomości, którą stronę trzyma rodzina Malfoyów.
Pielęgniarki pokręciła tylko głową, nadal zbyt roztrzęsiona, by cokolwiek powiedzieć. Po chwili nie wytrzymała – wybuchła głośnym, histerycznym płaczem.
Z pewną dozą powściągliwości, Minerva poklepała ją pocieszająco po ramieniu. Nie wyglądała na ranną, ani w jakikolwiek sposób torturowaną, zastanawiała się więc, cóż takiego mógł zrobić Lucjusz Malfoy, że doprowadził ją do takiego stanu.
Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Drzwi gabinetu otwarły się ponownie, a do środka wszedł oprawca w całej swej okazałości, dzierżąc w rękach pokaźnych rozmiarów lirę.
- O, tu się schowałaś, miłościwa pani! – skłonił się nisko, niemal nie dostrzegając tymczasowej właścicielki pomieszczenia, w którym się znajdował. Odchrząknął, odrzucił kaskadę jasnych włosów na plecy, mocniej chwycił gryf liry, kilkakrotnie uderzył palcami w struny. – Pozwól, że zaprezentuję twór na twoją cześć. Powstał on pod wpływem chwili, dlatego przepraszam za wszelkie błędy. Z radością przedstawiam Paradoksografię w Dziewięciu Pieśniach pisanych wierszem. Ekhem.
Lucjusz Malfoy zaczął śpiewać.
W jednej chwili zrozumiała roztrzęsienie i histerię koleżanki. Głos Ślizgona odbijał się echem od ścian, wibrował w uszach, doprowadzając nieszczęsnych słuchaczy do apopleksji. Dwie minuty słuchania wystarczyły, by zapałała nagłą rządzą mordu – tylko wieloletnie doświadczenie powstrzymało ją od ostatecznego machnięcia różdżką. Odetchnęła głęboko, odrobinę się uspokajając.
Machnęła różdżką, mamrocząc pod nosem zaklęcie. Blondyn zamilkł, przez chwilę rozglądał się po pomieszczeniu z wyraźnym zdziwieniem, po czym stracił przytomność, po raz kolejny tego dnia uderzając w posadzkę.
- Poppy, podałaś mu amortencję! – zawołała z wyrzutem, patrząc na pielęgniarkę z pobłażaniem.
- Niemożliwe, to był eliksir… - zamarła. Po chwili zmrużyła oczy. – Black…
* * *

W gabinecie McGonagall panowała niezręczna cisza. Pani Pomfrey została odprowadzona do Skrzydła Szpitalnego przez Argusa Filcha, po uprzednich zapewnieniach, że za żadnym rogiem nie czai się oszalały z miłości Ślizgon z harfą, lirą i zestawem poematów. Minerva patrzyła na czterech szesnastolatków, uparcie wlepiających wzrok w czerwono-złote wzory na dywanie. Ze zniecierpliwieniem zaczęła bębnić palcami w dębowy blat.
- Więc? – warknęła w końcu, bacznie przyglądając się gryfońskim czuprynom.
Pettigrew nieopatrznie podniósł wzrok, jednak szybko tego pożałował. Widząc ciskane w swoją stronę błyskawice, znów spuścił głowę, czerwieniąc się na całej, obfitej powierzchni twarzy, co nadało mu wygląd niewyrośniętego, pokracznego pomidorka w blond tupeciku.
Nauczycielka westchnęła ciężko. Poprawiła zsuwające się z nosa okulary.
 - Czyj to był pomysł?
Cisza.
 - Dlaczego akurat MALFOY?
Cisza.
- Na litość boską, odezwie się ktoś wreszcie?!
Cisza.
Jęknęła głośno, łapiąc się za głowę. Ten wieczór utwierdził ją w przekonaniu, że po odejściu Huncwotów ze szkoły (każdego wieczoru zawzięcie modliła się, żeby Pettigrew ją skończył i wyniósł się stąd raz na zawsze. Była pewna, że każde spojrzenie na niego przypominałoby jej o pozostałej trójce, a tego jej biedne nerwy raczej by nie przetrwały) wyląduje na oddziale psychiatrycznym w Świętym Mungu, lub, w najlepszym przypadku, z dnia na dzień osiwieje.
- Przyznajecie się chociaż do winy? – zapytała, nie bardzo licząc na jakikolwiek odzew. Nadzieja pojawiła się, gdy Potter z Blackiem wymienili po kryjomu porozumiewawcze spojrzenia. Opiekunka Gryffondoru wyprostowała się na krześle.
- Tak – wypalił w końcu Potter, odważnie podnosząc głowę. Black zawtórował mu szerokim uśmiechem, przez co Lupin z rozmachem walnął się otwartą dłonią w czoło, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem.
- Dlaczego Malfoy nawet nie pytam… Ale co miała z tym wspólnego biedna pani Pomfrey?! – dostrzegła nikłe, niemal niezauważalne drgnięcie twarzy Syriusza. – Black?
- …któryś nauczyciel musiał się poświęcić. Dla większego dobra – odparł nonszalancko, błądząc wzrokiem pod sufitem.
Gdzieś w głębi podświadomości Minerva dziękowała, że nie była to ona.
- Po raz KOLEJNY Gryffindor przez was cierpi – wycedziła, bardzo starając się zachować powagę. Wspomnienie rozhisteryzowanej Poppy bynajmniej jej w tym nie pomagało. – Jestem zmuszona odjąć piętnaście punktów za każdego z was. W sobotę Pettigrew z Lupinem zgłoszą się do mojego gabinetu równo o dziesiątej, natomiast Potter i Black odwiedzą pana Filcha…
Z gardła Syriusza wyrwał się żałosny jęk, który wywołał na twarzy McGonagall złośliwy, bardzo niepedagogiczny uśmiech.
- Dodatkowo… Lupin dostaje dziesięć punktów za dobrze wywarzoną amortencję. A teraz won do dormitorium, dzisiaj nie chcę już nic więcej o was słyszeć.
- A mojego prawego sierpowego to nikt nie doceni?! – oburzył się Black, jednak na widok szubienicy w oczach nauczycielki zmienił zdanie, spuścił głowę, wymamrotał ciche „do widzenia” i opuścił gabinet z pozostałą trójką.
Minerva odetchnęła z ulgą, kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi. Rozparła się wygodniej na krześle, zdjęła okulary, przetarła zmęczone oczy dłońmi. Choć w życiu by się do tego nie przyznała, uwielbiała wszystkie kolejne dowcipy Huncwotów i z ciężkim sercem przychodziło jej odbieranie kolejnych punktów Gryffindorowi, jednak nie mogła popsuć budowanej przez wiele lat opinii tylko przez czterech rąbniętych szesnastolatków.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi.
- Proszę! – zawołała, ze zdziwieniem patrząc, jak drzwi powoli uchylają się, ukazując ziemistą twarz, długi, haczykowaty nos, ciemne, przetłuszczone włosy…
Severus Snape stanął w gabinecie w całej, dość mizernej okazałości. McGonagall spojrzała na niego pytająco zza opuszczonych nisko szkieł okularów, czekając na jakikolwiek gest ze strony niespodziewanego gościa.
Zbliżył się odrobinę do biurka, ani na chwilę nie odwracając podejrzanie zamglonego wzroku od jej twarzy. Padł na kolana, zza pleców wyciągając pokaźny wiecheć podwiędłych kwiatów.
Nozdrza Minervy McGonagall zwężały się i rozszerzały w zastraszającym tempie. Zacisnęła palce na oparciu krzesła, pozostawiając na drewnie długie ślady po paznokciach.
- Pettigrew, Lupin, Potter, BLACK!

8 komentarzy:

  1. Czytając początek miałam na twarzy szeroki uśmiech, lecz gdy przeczytałam słowo Malfoy... Bach i znikł. Wynika to z faktu iż Lucjusz jest aż o sześć lat starszy od huncwotów, więc gdy oni byli na szóstym roku... Cóż tu wile mówić, Malfoy już dawno opuścił progi tej szkoły.

    Jednak przyznać muszę, pomijając tą drobną wpadkę, bawiłam się świetnie :)

    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że Malfoy opuścił szkołę o wiele wcześniej, ale to musiał być Lucjusz, to nie mógł być nikt inny, a dręczyć go musiał właśnie Black - to w końcu Black. Więc wpadka całkowicie zamierzona, umieszczona z pełną premedytacją. Ale dziękuję za miłe słowa.
      Pozdrawiam C:

      Usuń
  2. Hahahaha, zakończenie - mistrz :D Bardzo podobała mi się wstawka o Blacku i doskonałości wszystkiego, co z nim związane, a także wizja McGonagall od kuchni ;D
    I Lupin pacający się w czoło. I Potter z cierpiętniczym stoicyzmem z góry przygotowany na szlaban.. Oj tęskniłam za czymś Potterowskim i to w Twoim wydaniu. Przydałoby się więcej :) Dałaś Huncwotom nowe życie i to właściwie w zaledwie kilku akapitach. Naprawdę, jestem pod wrażeniem ^^

    No i tak, faktycznie. Też dziabnęło mnie po oczach to z "odmłodzonym" Malfoyem, ale już nie bądźmy upierdliwi. W końcu "piszę, bo lubię" ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...Ty na bloggerze?! Tego się nie spodziewałam, zaskoczyłaś mnie! Niemniej jednak dziękuję za miłe słowa, miło, że to się komuś podobało, mimo że było tworzone na szybko... Ale to przemilczmy.
      Sprawę Malfoya już wyjaśniłam.
      Też tęsknię za Potterem, aktualnie tworzę jakieś miniaturki... Ale czekam na coś nowego u Ciebie!
      Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Świetne! Genialne! Wspaniałe! Cudowne! Boskie!
    Nadmierna ilość pochwalnych epitetów może wynikać z mej osobistej słabości do Harry'ego Pottera, a w szczególności do Huncwotów. Jednak to opowiadanie jest naprawdę, naprawdę dobre, a już Idealny Syriusz i Pogodzony-Z-Losem James mnie po prostu urzekli.
    Faktycznie, odmłodziłaś trochę Malfoya, ale to nie rzuca się aż tak w oczy, bo on akurat idealnie tutaj pasuje.

    I znów wściekam się na Rowling-morderczynię, która bezlitośnie zabiła wszystkich Huncwotów razem z Lily ):

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam ten ból! Śmierć Huncwotów, Lily, Zgredka i Freda to jedyne, czego nie mogę przeboleć i za co szczerze nienawidzę Rowling, choć i tak ją uwielbiam.
      Ha! Właśnie. Malfoy idealnie pasuje, bo to nie mógł być nikt inny. Połączenie Huncwotów z Malfoyem jest tym, co tygryski lubią najbardziej.
      Dziękuję i pozdrawiam! C:

      Usuń
  4. Powiem, że przeczytałam tekst zupełnie przypadkowo - próbowałam trochę z kodem szablonu i chciałam zobaczyć, jak wygląda na podstronach - wpadło na Twoją zakładkę, a ja miałam to szczęście zauważyć słowo "James" a potem "Black". Oczywiście, że zostałam i przeczytałam.
    Śmieszne. Podoba mi się. W sensie, to nie jest jakiś super wyniosły tekst, powalający pięknym stylem i w ogóle, ale z pewnością jest odpowiedni dla kogoś, kto chce po prostu poczytać coś niezobowiązującego. summer-sky wspomniała już o tym, że Lucjusz raczej trochę starszy był, ale mimo wszystko - całkiem pięknie. Końcówka rzeczywiście wymiata, a przyznam też, że z chęcią przeczytam więcej huncwotowych opowiadanek. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To nie miało być wyniosłe, porywające opowiadanie, tylko zwykła, humorystyczna miniaturka z Huncwotami i... chyba mi wyszło, na szczęście. Cieszę się, że tu zajrzałaś (co raz bardziej uwielbiam przypadek!)i że Ci się podobało. Mam motywację do dalszego molestowania Huncwotów C:
    Dziękuję i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

« »