-
Mamusiu, czemu mówi się „na zdrowie”?
Niziutka
dziewczynka o mądrym wejrzeniu błękitnych oczu wtulała się od
dłuższego czasu w nogę swojej matki, zasypując ją masą
filozoficznych pytań, które w dość niezgłębiony sposób
zjawiały się w jej głowie.
Tarmosiła
swoje związane w dwa cienkie warkoczyki jasne włosy, które, z
niewielką pomocą drobnych rączek, zdołały w wielu miejscach
wyśliznąć się
ze splotu i sterczały teraz na wszystkie strony. Uśmiech różowych
ust, złożonych w pocieszną podkówkę, miał w sobie coś tak
ujmującego, że zmęczona matka zaśmiała się tylko ciepło.
Odłożyła na moment drewnianą łyżkę, którą mieszała w
miedzianym garnku, po czym wytarła spracowane ręce o zielony
fartuch i wzięła córkę na ręce. Pasiaste rajstopki dziewczynki
dobrze komponowały się z błękitną sukienką, skromną i śliczną
jednocześnie, przez co idealnie wręcz oddającą charakter noszącej
ją ruchliwej istotki. Szczupłe paluszki splotły się na ciepłej
szyi matki, a odchylona do tyłu postać wyraziła szczere
zainteresowanie.
-
Mówisz komuś „na zdrowie”, żeby nie był chory, prawda? –
zaczęła cierpliwie kobieta. – Kiedy ktoś kichnie, chcesz, żeby
wyszło mu to na dobre, a nie żeby musiał leżeć w łóżku pod
kołdrą, kiedy inni mogą biegać po podwórku i bawić się w
najlepsze, Isiu.
-
Czyli... jak powiem tak komuś, to on będzie zdrowy? – zapytała
blondyneczka z iście dziecięcą wiarą. Matka odpowiedziała jej
skinieniem głowy, odstawiając córkę na drewnianą podłogę. Nie
miała zamiaru tracić jej czasu na burzenie pięknych, choć po
prawdzie naiwnych światopoglądów.
-
Właśnie tak – odparła z leciutkim uśmiechem. – A teraz zmykaj
się pobawić! Zawołam cię na obiad.
-
Dziękuję! – pisnęła dziewczynka, dygnęła z wdziękiem i już
jej nie było. Jak zawsze.
*
Tego
roku na zewnątrz było zimno i śnieżnie, a luty nie miał zamiaru
otworzyć progów wiośnie. Pomimo tego, że blondyneczka urosła o
całe dwa lata – i przy okazji niemal dwadzieścia centymetrów –
ledwo było ją widać spod wszystkich warstw swetrów, dwóch
szalików i pary kolorowych rękawiczek z grubej wełny, mimo to
zaparła się i dzielnie brnęła przez zaspy. Mrużyła oczy,
ocierała powieki z roztapiających się płatków śniegu i starała
się nie nasypać śniegu do skórzanych kozaczków, bo pamiętała
pierwszy raz, gdy przemroziła sobie stopy i mama musiała jechać po
lekarza, o co na wsi nie było wówczas tak łatwo.
Minąwszy
skrzypiącą i na wpół zamarzniętą furtkę, Isia skierowała
swoje kroki w stronę domu. W rękach dzierżyła dzielnie ogromny
termos z gorącą zupą, którą zrobiła u babci, bo tylko tam mogła
podgrzać taką ilość wody. U nich w domu nie miał kto narąbać
drewna, dziewczynka nie miała na tyle siły, a matka – zdrowia.
W
progu blondyneczka zrzuciła ze stóp buty i w locie jeszcze zsunęła
ze swojej szyi zaplątany szalik, zostawiając go na przybrudzonej
podłodze. Cichutko wśliznęła się do sypialni matki i,
przestąpiwszy kilka kroków, przysiadła na taborecie koło jej
łóżka. Pociągnęła noskiem, zawilgłym od mrozu, i z trudem
zabrała się za odkręcanie termosu.
-
Wiesz, mamusiu... Babcia dała mi ten termos. Mówiła, że prosto ze
wschodu, że radziecki. Że ciężko było go zdobyć. Ale że dla
ciebie wszystko – wyszeptała. – I wiesz... – zaczęła znów
cichutko i cienko łamiącym się głosem. – Mówiła też, że
rosół pomoże na wszystko. Ja myślę, że ona ma rację. Ale...
Łza
wyrzeźbiła błyszczącą strużkę na rumianym policzku
dziewczynki, gdy ta gwałtownym ruchem odłożyła termos i przypadła
do piersi matki, obejmując ją czule. Zmarznięte dłonie dotknęły
rozpalonego gorączką czoła, nos dotknął podbródka. Ciemna aura
pokoju nie śmiała nawet zakłócić tej chwili, lutowe słońce
mignęło gdzieś za zasłoną.
-
Ja chciałam powiedzieć ci tylko „na zdrowie”. I to na pewno
pomoże bardziej niż... Mówiłaś to, tak samo jak to, żebym nie
siedziała na zimnych schodkach. Pamiętam. Ty zawsze masz rację.
Więc na zdrowie, mamusiu.
Blada
twarz kobiety na moment pojaśniała, okraszona uśmiechem. Obolałe
i wiotkie dłonie przylgnęły do pleców córki, przyciągając ją
w uścisku. W oczach matki tlił się blask, może zbyt słaby, by
przetrwać, ale ta ostatnia iskra jeszcze nie zgasła. Wciąż
trwała, bo matka, jak każda zresztą, wiedziała, że nikt inny nie
utuli rozedrganego w płaczu ciałka tak czule. Nikt nie zaopiekuje
się drobną, kochającą istotką tak dobrze.
Nikt.
Tylko
ona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz