Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

"Nadzieja" - Rena [Piszę, bo lubię]



Wszystko legło w gruzach dokładnie dwa tygodnie przed końcem. Gdy zobaczyłam moją matkę całą zapłakaną, to wiedziałam, że coś jest nie tak, ale na początku nie chciałam tego przed sobą przyznać. Usiadła koło mojego łóżka, jak co dzień i płakała. Nie odezwałam się ani słowem, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. Ona nigdy nie płakała, była na to za twarda. Skoro teraz to robi, to musiało stać się coś strasznego. Udawałam, że śpię, gdyż wiedziałam, że nie lubi pokazywać przed innymi swoich uczuć, a ja nie chciałam przysporzyć jej jeszcze więcej problemów. Ale przez cały czas przyglądałam się jej z pod przymkniętych powiek. Po jakimś czasie, nie wiedziałam, czy były to godziny, czy może minuty, wstała ze swojego miejsca, pochyliła się nade mną składając na moim czole krótki pocałunek. Wtedy wydawało mi się, że szepnęła przy okazji dwa słowa: „Kocham cię”. Teraz jednak nie jestem już tego pewna. A po tym wyszła z pomieszczenia. Przez następne godziny wmawiałam sobie, że miała pracę, że musiała mnie zostawić, bo przecież nie jest wstanie non stop siedzieć koło mojego szpitalnego łóżka, że przyjdzie następnego dnia. Jednak się nie pojawiła. Ani tego następnego dnia, ani żadnego innego, aż do samego końca. Czemu mnie zostawiła dowiedziałam się trzy dni po jej odejściu. Nie było już nadziei dla mnie. Nie pomogą już chemioterapie, ani operacje, ani żadne inne leczenie. Miałam umrzeć. Rak spowodował już przerzuty do żołądka i nerek, a niedługo zaatakuje też płuca i mózg. Lekarz nic więcej nie powiedział, wiedziałam, że to i tak mi nie pomoże. Moja matka zostawiła mnie, bo wiedziała, że i tak nie będzie miała już ze mnie pożytku. Nie byłam już jej potrzeba. 
Płakałam przez cała następną noc, dopóki pielęgniarka nie dała mi zastrzyku usypiającego. Miałam nadzieję, że jednak wróci, aby być przy mnie w tych najgorszych chwilach. Jednak przeliczyłam się. Nie pojawiła się ani ona, ani ojciec, żaden z braci, oraz dziadkowie. Wszyscy zostawili mnie na pastwę losu. Musiałam sama męczyć się w najgorszych chwilach, gdy ból prawie rozrywał mi czaszkę. Lekarz miał rację, nie minęło nawet kilka dni, gdy przestałam samodzielnie oddychać. Podłączyli mnie do respiratora. Całymi dniami wpatrywałam się w białe szpitalne ściany, które tylko przypominały mi o tym, co niedługo miało się stać. Każdy kolejny dzień był coraz gorszy. 
Jedyną kolorową plamą w tym morzu czerni był On. Gdy pierwszy raz do mnie przyszedł, gdy jeszcze nie wiedziałam jak mocno moja choroba jest poważna, zakryłam twarz poduszką. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nienawidziłam go. Zranił mnie raz i nie chciałam tego przeżywać po raz kolejny. Gdy matka przestała mnie odwiedzać, zaczęłam doceniać to, że był taki uparty, że moje NIE do niego nie docierało. Bo to on był jedyną osobą, której mogłam się zwierzyć. Gdy przychodził, zapominałam gdzie jestem i co się ze mną dzieje. To jednak nie trwało długo, bo i on w końcu musiał wyjść. Gdy było jeszcze ze mną w miarę dobrze rozmawialiśmy na wiele różnych, niekiedy odmiennych tematów. Gdy podłączyli mnie do respiratora, to on mi opowiadał, a ja go słuchałam, bądź zapisywałam pytania w zeszycie. Później już nawet i na to nie miałam siły. Wówczas przychodził do mnie tylko po to, aby potrzymać mnie za rękę. Bywały takie dni, że czytał mi jedną z tych książek, które kiedyś chciałam przeczytać, ale nie starczyło mi czasu. 
Gdy nadszedł mój ostatni dzień czułam, że to będzie mój koniec. Wydawało mi się, że kontem oka widzę czarną postać, która czeka tylko na odpowiedni moment, aby zabrać moją duszę z tego świata. Tego dnia często mdlałam. Nie miałam niekiedy nawet siły, aby utrzymać otwarte oczy. Byłam już zmęczona tym wszystkim. Nie mogłam jednak odejść z tego świata, nie żegnając się z nim. Gdy pojawił się dokładnie o tej samej porze, co zwykle, poczułam ulgę. Choć ręka mi drżała, sięgnęłam do maski tlenowej i powoli ją zdjęłam. Cichym zachrypniętym głosem, który nie był już używany od jakiegoś czasu, wyszeptałam pożegnanie składające się tylko z jednego słowa: „Żegnaj.” Wezwał lekarzy, choć i tak nie wierzył, że zdołają mnie ocalić.
Zanim moje serce na dobre przestało pracować, uświadomiłam sobie jedną rzecz. Że choć nadzieja odeszła wraz z ludźmi, którym zawsze ufałam, to pozostało ze mną coś jeszcze, coś, dzięki czemu tyle wytrzymałam. Miłość. To ona utrzymała mnie przez te ostatnie dni przy życiu. Nie poddałam się, aby tylko zobaczyć uśmiech na jego twarzy. Aby móc posłuchać jego głosu. I choć wiedziałam, że i tak nie zostało mi wiele czasu, to miałam dla kogo żyć przez te ostatnie dni. Bo miłość to jest to, co pozostaje, gdy zabrane zostaje już wszystko. Nawet nadzieja. *

*cytat Anny Kamińskiej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »