Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

"Przełamanie niewidzialnych granic" - Niah [Piszę, bo lubię]
Z grubsza.

Aurora dostała w twarz. Dwa razy. Raz z pięści od Donaty oraz raz z kopniaka od jej faceta. Odechciało jej się jakichkolwiek rozmów. Nie zamierzała już niczego nikomu tłumaczyć czy wyjaśniać.
Policzek, nos i dolna warga pulsowały nieprzyjemnym gorącem i otępiającym bólem. Wypluła na brudny chodnik ślinę pomieszaną z krwią. Ostrożnie przejechała językiem po zębach, sprawdzając, czy wszystkie są na swoim miejscu. Już teraz czuła, że jej twarz zaczęła puchnąć i czerwienieć. Do oczu zaczęły napływać jej łzy bólu, ale zacisnęła mocno powieki, nie pozwalając sobie na tak żałosne zachowanie.
Przynajmniej raz chciała zatrzymać twarz. Napłakała się już w życiu.
— I co? Teraz też będziesz zgrywać nie wiadomo kogo, Redeyes? — Donata podparła ręce na swoich szerokich biodrach i pochyliła się w kierunku Aurory. — A może nam trochę popłaczesz? No, Redeyes, nie wstydź się, pobecz trochę! — Złapała Aurorę za włosy, wbijając tipsy w jej głowę, i potrząsnęła ręką, wyrywając dziewczynie niemałą kępkę włosów.
Amasa1 (bo tak pieszczotliwie nazywał Aurorę ojciec, gdy miał wybitnie dobry humor) miała wrażenie, że łzy wykręciły jej w jakiś niezrozumiały sposób gałki oczne. Utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy otworzyła oczy, a chodni, pokryty cienką warstwą mokrego piachu, szczątkami po papierosach i kilkoma liśćmi, zaatakował ją feerią barw, których by się po zwykłej kostce brukowej nie spodziewała.
Niepewnie podniosła wzrok na Donatę, która nadal trzymała ją za włosy i uśmiechała się triumfalnie. Tylko, że w momencie, w którym ich wzrok się spotkał, na twarzy Simons pojawiło się kilka różnych emocji, wśród których królowało przerażenie.
Aurora nigdy nie uważała, żeby Donata była jakoś wybitnie ładna, ale dopiero teraz zdała sobie strawę z tego, jak dziewczyna jest brzydka. Widziała każdą krostę, skrytą pod nieudolnie nałożonym podkładem, źle umalowane oczy, błyszczyk łuszczący się na suchych wargach, nos przekrzywiony o dwa milimetry na prawo, krzywo wyrównane brwi, a nawet brudnozielone plamki w jej niebieskich oczach. Amasę tak poraził fakt niedoskonałości paskudnej koleżanki, że na chwilę zapomniała o pulsującej twarzy i chłopaku Donaty stojącym obok.
To był błąd.
— Kurwa, co to jest! ?
Nim Aurora zdążyła skojarzyć fakty, chłopak kopnął ją między piersi, odrzucając do tyłu. Uderzyła mocno tyłem głowy w jedną z ostatnich kostek i jęknęła głucho, ponieważ Donata wcale jej nie puściła, a teraz trzymała w dłoni kilka pasm jej czarnych włosów.
— Eric, ona jest jakaś chora… — Simons z obrzydzeniem odrzuciła włosy Aurory od siebie. — Zabierajmy się stąd, to może być zaraźliwe.
Amasa słyszała jeszcze jak odbiegają w stronę furtki szkolnej. Przekręciła się z jękiem na bok i podkuliła nogi pod siebie. Chora? Ona? Chyba na głupotę, gdyż nic innego nie przychodziło jej teraz do głowy, prócz migreny.
A nie, zaraz. Jedna uporczywa myśl kołatała się pomiędzy ściankami jej mózgu, sprawiając, że gardło Aurory zacisnęło się boleśnie:
Chris, proszę, przyjdź.

*

Chris może by i odczytał mentalny sygnał siostry, gdyby, po pierwsze: posiadał takie zdolności; po drugie: nie był zestresowany; po trzecie: nie opatrywał poparzenia, które pyszniło się nieopodal biodra Kōfuku2, który wyglądał tak, jakby jedną nogą był już w grobie.
Obecna sytuacja nie sprzyjała tym procesom myślowym u Chrisa, które nie były związane z pierwszą pomocą.
— Możesz mi jeszcze raz wyjaśnić, co tak w ogóle tutaj robisz? — Chris otarł czoło przedramieniem z potu.
Tak właściwie, Kōfuku pasożytował w jego domu już dobre dwie godziny. Oczywiście, pierwszą minęła na przetransportowaniu nieprzytomnego Uzumakiego na kanapę (uprzednio wyłożoną szmatami), zmycie krwi z podłogi i z siebie (!) oraz docucenie poszkodowanego. Następna na pytaniach i odpowiedziach osoby na wpół przytomnej lub pijanej, z których Chris zrozumiał mniej więcej tyle, że Kōfuku zaatakowała żaba. Taka zwykła żaba w kamizelce i z fajką, mierząca około dwudziestu metrów wysokości. Normalka.
Oczywiście, zanim Christopher pojął, że Uzumaki mówi o WIELKICH żabach, musiał się najpierw przestawić na japoński. W takich sytuacjach cieszył się, że ojciec uczył ich też swojego ojczystego języka, chociaż angielski był dużo łatwiejszy.
Kto to widział, by podmiot był na końcu zdania?
— Mówię ci, wysłano za mną Gamabuntę. Nie przepadamy za sobą, więc cholerny gad…
— Płaz — poprawił go Chris.
— …więc ten cholerny płaz chciał się na mnie zemścić. W życiu nie widziałem tak wrednej ropuchy. Tragedia. Trafił mnie jakimś fioletowym gównem, przeżarło mi to buty i poparzyło, no trudno, tylko żałuję, że tej żaby nie przerobiłem na żabie udka!
Pomimo rozległej rany, która dzielnie stawiała opór zabiegom Chrisa, Kōfuku był bardzo witalny.
— To w końcu była to ropucha czy żaba?
— A jest jakaś różnica?
— Zasadnicza. Ropuchy są bardziej trujące.
— W takim razie, Gamabunta jest najpaskudniejszym ropuchem jakiego widziałem. No i jest cholernym palaczem. Nie lubię papierosów, strasznie śmierdzą i pozostawiają taki specyficzny posmak na języku…
Chris czuł, że był bliski irytacji, jak wtedy, gdy Aurora, lat trzy, pomazała mu komiks ze Spider-manem, który cudem wyprosił u ojca. Problem w tym, że Kōfuku nie miał trzech lat, a dwadzieścia jeden, tyle co on, i nie był jego młodszą siostrą, a…
Chris zmarszczył brwi.
Właściwie to nie wiedział, kim dla niego mógłby być Uzumaki. Ledwo go pamiętał. Kiedy widzieli się po raz ostatni? Szesnaście lat temu? Jak nie dłużej. Aurory wtedy jeszcze nie było, a oni byli na etapie babek w piaskownicy i bardziej spadania z drzew niż na nie wchodzenia.
Niemniej jednak, Chris miał same pozytywne wspomnienia związane z brunetem, który dodatkowo był poszkodowany i wycieńczony, a Chris nie miał w zwyczaju zostawiania osób potrzebujących za progiem, by mu brudziły wycieraczkę.
Odnotować, gdy stan Maksa będzie w miarę stabilny: zastanowić się nad relacjami z Maksymilianem i tym, dlaczego go tak, do jasnej cholery, nazywam?
Kōfuku dalej prowadził swój monolog na temat złośliwości żab, ropuch czy innych płazów, podczas gdy Chris robił mu opatrunek z gazy, zastanawiając się, czy mają jakieś leki psychotropowe w domu, bo kto to słyszał o dwudziestometrowych żabach, które palą i plują żrącym śluzem?
— Ej, Yorokobi3?
Yorokobi. Dawno już tego nie słyszał. Wiedział, że ma to coś wspólnego z tym nieszczęsnym Maksymilianem, ale choćby mieli mu zabrać konsolę wraz z całym Asasynem, nie mógł sobie przypomnieć.
— Tak?
— Dzięki. Nie byłem pewien, czy mi w ogóle pomożesz. Czy mnie pamiętasz nawet.
Chris obkleił opatrunek taśmą, patrząc na swoje dzieło krytycznie, i przeniósł wzrok na pobladłe oblicze Maksa.
— Nie powiem, przez chwilę miałem lekkie spięcie w mózgu, gdy broczyłeś mi na jeansy, ale tak głupi wyraz ma tylko jedna osoba, którą znam. Nie ważne jak na to patrzeć, czy cię znam czy nie, potrzebowałeś pomocy, a gdybym nie chciał jej udzielać innym, to pewnie poszedłbym na grafikę komputerową, robić gry, a nie na medycynę. — Zrobił chwilę przerwy. — Powiedz mi, Maks – ta ropucha… walczyłeś z nią gdzieś blisko?
Absurd spływał po ścianach, a Chris nie miał tylu wiaderek, by zebrać go do nich. Jakby się zastanowić, kubków też by mu nie starczyło.
— Nie, no co ty. Z jakieś dwadzieścia kilometrów od miasta, może trzydzieści. Nie wiem, zeszło mi w miarę szybko, chociaż większości drogi nie pamiętam. —Dwadzieścia kilometrów!? — No, i musiałem przejść tutaj z drugiego końca miasta. Wiesz, miałem dziwne wrażenie, że ludzie dziwnie się na mnie patrzą, gdy skaczę po budynkach…
Oczy Chrisa rozszerzyły się do wielkości niedużych talerzy. Na pewno nie będzie oglądał dzisiejszych wiadomości, never ever.
Babcia zawsze mówiła Chrisowi, że kobiety mają do niego słabość, więc Redeyes mógł podejrzewać, że Tajemnicza Siła Wyższa jest przedstawicielką płci pięknej, gdyż ponownie ratowała go z opresji – zadzwonił jego telefon. Wyszedł na balkon, zamykając drzwi tak szczelnie jak się tylko dało i drżącą ręką przesunął po dotykowym ekranie androida, by odebrać połączenie, o zgrozo, od ojca.
— Coś się stało? Bo wiesz, nie mogę wyjść do sklepu, ponieważ...
W domu Redeyesów była taka niepisana zasada, że Calm nie dzwonił do nich, jeżeli nie chodziło o zrobienie zakupów lub poinformowanie o wypadku czy pogrzebie.
— Dzwoniła do mnie dyrektorka. Odbierz Aurorę ze szkoły, nie mogę się wyrwać z pracy. Chyba coś się stało.
Chris czuł, jak krew nabiega mu do twarzy od szyi poprzez brodę.
— Jasne. Już wychodzę.

*

— JAK TO PANI NIE WIE JAK TO SIĘ MOGŁO STAĆ?
— Christopherze, proszę, uspokój się…
— JA JESTEM SPOKOJNY. Proszę mi wierzyć. Tak się złożyło, że nie rozumiem JAKIM cudem moja siostra wygląda jak dorodny pomidor, na terenie PANI placówki.
Mało było sytuacji, które całkowicie wyprowadzały Chrisa z równowagi, gdyż Chris był wyjątkowo ugodowym człowiekiem, który preferował ciszę i spokój, a nie pobicia nieletnich dziewcząt.
— Christopherze, rozumiem, że jesteś zły, ale proszę, zrozum moją sytuację. W tej szkole uczy się ponad dwa tysiące uczniów. Nie jestem w stanie… — Tłumaczenia pani dyrektor tym bardziej irytowały Chrisa, gdyż nie mógł pojąć, jak kobieta z dyplomem kilkunastoma fakultetami może gadać takie głupoty.
— Niech mnie pani teraz uważnie posłucha. To pani zadaniem jest ogarnięcie tego bydła na korytarzu. NIE ŻYCZĘ SOBIE, by moja siostra była zastraszana i bita w tym budynku, rozumiemy się? Chyba że nie nadaje się pani na to stanowisko, wtedy bardzo szybko możemy załatwić ten problem. — Chris nie dał kobiecie nawet dojść do słowa. — ŻĄDAM, by zostały wyciągnięte konsekwencje z zachowania tej zeszmaconej blachary i jej dresa. Do widzenia.
Drzwi huknęły złowieszczo, a Chris niby przypadkiem trącił Erica, chłopaka Donaty, barkiem w mało delikatny sposób, że ten aż się zachwiał. Jedno spojrzenie wystarczyło, by Eric przestał mieć z tym jakikolwiek problem.

Aurora, przez całą drogę do mieszkania, nie odezwała się nawet słowem. Miała kaptur mocno naciągnięty na ciemną głowę i była pochylona tak, by nikt nie zauważył jej napuchniętej twarzy.
Chris narzucił zabójcze tempo. Ledwo za nim nadążała. Po prawdzie, bardziej kierowała się chęcią mordu, którą wokół siebie roztaczał, niż patrzeniem na jego plecy, które wydały jej się nagle bardzo szerokie.
— Dzięki… — mruknęła niewyraźnie, nie licząc na to, że ją w ogóle usłyszy.
— Podziękuj mi dopiero wtedy, gdy to ja przemagluję szpetny pysk tej pindy, a jej chłoptasia wyślę w podróż na księżyc w jedną stronę.
Jeżeli były coś, co mogło poprawić Aurorze humor w tej beznadziejnej sytuacji, to na pewno była to opiekuńczość Chrisa. Zrównała się z nim krokiem i złapała za rękę. Brat ścisnął jej drobną dłoń pokrzepiająco.

*

Kōfuku był w trakcie oglądania opakowania od Scyrima, gdy Chris z Aurorą wrócili do domu.
— I don’t understand. Why I… — Amasa urwała, widząc w przedpokoju niespodziewanego gościa.
— Cześć. Och…?
Dziewczyna bardziej zakryła twarz kapturem i włosami, po czym uciekła do swojego pokoju. Chris wkroczył do salony zły jak osa, szukając byle pretekstu do tego, by się na kimś wyżyć.
Tak wyszło, że trafiło na Maksa.
— Nie nauczyli cię w domu, że nie dotyka się cudzych rzeczy? — warknął w jego stronę.
Tyle, że Maks zdawał się nie słyszeć jego pytania, dalej wpatrzony w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Aurora. Leki przeciwbólowe, które podał mu Redeyes, trochę go otumaniły i wszystkie jego procesy myślowe działały na spowolnionych obrotach.
— Co jej się stało? Ktoś ją pobił?
— A co cię to tak interesuje? Jeszcze pół godziny temu nawijałeś o gadających żabach, a teraz przejmujesz się kimś tak przyziemny, jak moja siostra?
— Masz siostrę?
— A co, nie widać? Mam, a tobie nic do tego. I kiedy mówię, że masz leżeć na kanapie, to nie mam na myśli spacerów po pokoju, tylko siedzenie na dupie, Maks. Nie ruszaj się stąd, pójdę się nią zająć.
— Yorokobi, czekaj, ja…
— Mam na imię CHRIS i przy tym zostańmy.
Drzwi od salonu, których nikt nigdy nie zamykał, zatrzasnęły się za Chrisem, a szyba znajdująca się w nich, zatrzęsła się ostrzegawczo.

*

— Kim on jest?
— Nikim.
— Musi kimś być.
— Jest. Nikim ważnym.
— Chris.
— Aurora.
— Miał opatrunek na boku, coś mu się stało?
— Zaatakowała go żaba. Nie zadawaj więcej pytań. Przynajmniej dopóki opuchlizna ci trochę nie zejdzie.
— Co powiesz tacie?
— Nie zamierzam mu nic mówić. Przynajmniej, jeżeli chodzi o Maksa.
— Ma na imię Maks?
— Nie, głupia. Serio, zamknij się już. Zanim tata wróci, już go tu nie będzie.
— Skąd wiesz?
— Zrobię ci krzywdę, jak Connora kocham. Wiem, bo zamierzam go wyrzucić do tego czasu. Tylko najpierw się dowiem, jak mnie znalazł.
— Czyli znaliście się wcześniej?
— Aurora…
— Czemu go nigdy nie widziałam?
— Bo nasza znajomość urwała się zanim się urodziłaś. Zadowolona?
— Bardzo. Nie sądzisz, że to dziwne, że przyszedł do ciebie bez zapowiedzi po tylu latach?
— To bardzo dziwne. Dlatego nie chcę, by tata go zobaczył. Dalej boli?
— Już mniej. Chris?
— Tak?
— Czy ja mam jakieś… dziwne oczy?
— Nie, są tak samo czarne jak były wczoraj i przedwczoraj, i przed przedwczoraj…
— Dobra, zrozumiałam, serio.
— Czemu pytasz?
— … Myślałam, że im też się coś stało.

*

Chris, w momencie w którym opuścił pokój siostry i wielki plakat Jareda Leto na szafie, był kwiatem lotosu na niezmąconej tafli jeziora. A raczej tak sobie wmawiał.
Cóż, co by nie mówić na sposoby okłamywania własnego mózgu, ten się sprawdził. Bardzo prawdopodobne, że było to spowodowane tym, że Uzumaki posłuchał „rady” Chrisa i odpoczywał na kanapie, ale Redeyes wolał myśleć, że to zasługa jego wspaniałej psychiki.
Podstawił sobie krzesło (z daleka omijając puf w panterkę) i usiadł na nim okrakiem przodem do oparcia.
— Więc… Przyszedłeś tutaj, ponieważ…? — zaczął niezgrabnie Chris, patrząc uważnie swoimi zielonymi oczyma na Japończyka.
— Byłem w pobliżu. Chciałem cię zobaczyć. Tak przy okazji.
— Maks, bujać to my, a nie nas. Nie widzieliśmy się szesnaście lat. To kupa czasu. Pseudo przyjaźnie z piaskownicy nie utrzymują się aż tak długo.
— Nigdy nie uważałem cię za pseudo przyjaciela.
Chris zagryzł dolną wargę od wewnętrznej strony ust. Bo on, tak właściwie, też nie uważał Kōfuku za swojego pseudo przyjaciela. Uzumaki był jedynym powodem, dla którego Chris płakał po nocach w dzieciństwie, że ojciec nie chce go tam zabrać. Jednak, od tamtego czasu minęło wiele lat, a Chris już nie był małym gówniarzem w podartych spodniach, który latał do matki z każdym większym robalem, którego znalazł w trawie, by go jej pokazać.
— Chodziło mi o to, że to trochę podejrzane, że nagle jesteś w okolicy i wiesz, gdzie mieszkam.
— Och, to proste. Znalazłem cię po twojej chakrze. W tym mieście nie ma zbyt wielu osób z taką jej ilością, więc nie było to specjalnie trudne.
Chakrze…?
— Ok, nie mam więcej pytań.
— Ale tak szczerze, to chciałem cię z powrotem zabrać do Konohy.
Chris poczuł, że całe powietrze z płuc mu gdzieś uciekło, akurat wtedy, gdy strasznie potrzebował zaczerpnąć głębszego oddechu.



1Amasa – jap. Słodycz
2Kōfuku - jap. Szczęście
3Yorokobi - jap. radość

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »