Dygoczę ze strachu, powodując chybotanie metalowego stołka, na którym siedzę. Na czoło opadł mi niesforny kosmyk kasztanowych włosów. Chcę go założyć za ucho, lecz nie mogę. Moje nadgarstki są zakute w kajdany.
Pragnę być dzielna, odważna oraz silna. Tak jak ci, o których opowiadał mi niedawno Krzywy. W końcu nie ja pierwsza trafiłam na Szucha. Kiedy już ze mną skończą, przyprowadzą kolejnego „zbrodniarza”. Kolejnego do skatowania. Nic nadzwyczajnego w tym miejscu.
Na pewno będą chcieli wydusić ze mnie jak najwięcej na temat polskiego podziemia. Imiona, nazwiska, adresy zamieszkania. Przyrzekłam sobie, że choćby nie wiem co się działo, nic im nie powiem. Za żadne skarby świata nie zostanę kapusiem. Nigdy.
Nagle drzwi do pokoju przesłuchań otwierają się gwałtownie. Niepewnie patrzę na przybysza. Okazuje się on wysokim, na oko trzydziestoletnim mężczyzną o błękitnych oczach i miodowych włosach. Czarny mundur esesmana opina jego umięśnione ciało. Jak na Szwaba jest dość przystojny. Jedyną skazą na jego wyglądzie stanowi zygzakowata blizna na lewym policzku. Czyżby panu Unterführerowi też ktoś kiedyś obił mordę?
Niespiesznie zajmuje miejsce na zgniłozielonym krześle za drewnianym biurkiem. Mebel skrzypi. Następnie wyjmuje papiery z przyniesionej ze sobą burej tekturowej teczki. Czuję się niczym bezbronne jagnię zaciągnięte na rzeź. Doskonale wiem, że esesman jest uzbrojony. Jednak nie boję się wcale jego pistoletu – jestem mu potrzebna, nie zabije mnie dopóty, dopóki nie wyciągnie ze mnie jak największej ilości informacji. Tak naprawdę przeraża mnie leżący w rogu pomieszczenia pejcz.
– Umiesz mówić po niemiecku? – pyta nagle nazista.
– Nie – odpowiadam.
Łżę. Od dziecka płynnie sprecham. Moja mama przed wojną pracowała jako gospodyni u rodziny pochodzącej z Berlina. Nauczyła mnie tego języka, bo „a nuż ci się kiedyś przyda, kochanie”. Nie mam jednak zamiaru ułatwiać pracy Szwabowi.
– Imię i nazwisko? – pyta po dłuższej chwili.
Fakt, że mężczyzna odpowiednio wymówił głoskę „ę”, zaskakuje mnie.
Milczę. Odpowiedzieć mu, czy stawić opór już na samym początku „badania”? Ten drugi wariant jest trochę bezsensowny, bo nazista i tak pewnie zna już moje personalia, a pyta się tylko dla upewnienia. Bunt od pierwszych minut tylko niepotrzebnie go rozjuszy. Muszę mądrze rozegrać tę partię. Nie mogę bawić się w bohaterkę. Powinnam zachować siły na późniejsze tortury, kiedy odmówię odpowiedzi na pytania, na których naprawdę mu zależy.
– Lena Domańska – staram się, aby mój głos brzmiał pewnie.
– Wiek? – kolejne pytanie. Unterführer nie podnosi nawet wzroku znad swoich papierów.
– W maju skończyłam siedemnaście lat – odpowiadam.
Na myśl o tym, że zapewne były to moje ostatnie urodziny w życiu, do oczu napływają łzy. Żeby się nie rozpłakać, przygryzam sobie mocno język. Koncentruję się na bólu.
– Miejsce zamieszkania?
– Warszawa.
Szwab podnosi na mnie wzrok. Nasze spojrzenia spotykają się po raz pierwszy od jego przybycia. Czuję, że moje policzki płoną. Nie mam jednak pojęcia z jakiego powodu. Ze strachu? Zażenowania? Czy nie powinnam raczej zblednąć?
– Chodziło mi o adres – uściśla, po czym wraca do przeglądania dokumentów.
Całe szczęście, że mieszkam sama. Kolejny raz Złote Zasady Zawiszy (w skrócie ZZZ) okazały się niezbędną lekturą dla każdego członka podziemia. Numer trzeci: nie mieszać życia prywatnego z działalnością konspiracyjną.
– Kaczeńcowa 8 m. 12.
Esesman milczy. Wykorzystuję tę chwilę na zmianę pozycji na stołku. Prostuję się, nogi złączam ze sobą. Teraz zapewne rozpocznie się najgorsze. W oczekiwaniu na dalsze maglowanie liczę kafelki, którymi wyłożono pokój przesłuchań. Ósmy, dziewiąty, dziesiąty…
– Czy należysz do polskiego ruchu oporu?
Słowa te brzmią niczym wystrzał z karabinu maszynowego. Mimowolnie garbię się, jednak natychmiast odzyskuję postawę. Muszę wywrzeć na nim wrażenie silnej kobiety. Wiem jednak, iż na takie pytanie nie ma dobrych odpowiedzi. Jeżeli powiem „tak”, to już jestem stracona. Kiedy zaś odpowiem „nie”, zostanę wychłostana za kłamstwo. Skoro mnie aresztowali, to muszą podejrzewać mój związek z podziemiem. Najrozsądniejszym rozwiązaniem jest więc udanie głuchej. Unterführer po dłuższej chwili patrzy na mnie znad papierów.
– Umówmy się, że za każdym razem, kiedy będziesz milczeć na zadane Ci przeze mnie pytanie, ja uznam to za potwierdzenie. Zgoda? – proponuje spokojnym głosem.
Nie odpowiadam.
– Wiedziałem, że się dogadamy – mówi z ironicznym uśmiechem. Po chwili zamyślenia pyta: – Czy byłaś ważną osobą w strukturach polskiego ruchu oporu?
– Zależy co kto rozumie przez słowo „ważny” – cedzę patrząc mu prosto w oczy.
Esesman uśmiecha się lekko, po czym precyzuje:
– Częściej wydawałaś, czy wydawano ci rozkazy?
Nie zamierzam odpowiadać. On nie ponagla. Minuty dłużą się niemiłosiernie.
Obserwuję ze znużeniem jak mężczyzna wypełnia jakieś rubryczki w dokumentach. Co chwila umacza pióro w stojącym na biurku kałamarzu. Sunie ono płynnym ruchem po papierze. Wyćwiczona ręka nie pozwala sobie na pozostawienie czegoś tak prostackiego jak kleks.
Poświęca tym papierom więcej uwagi niż samemu przesłuchaniu. Każdy normalny człowiek cieszyłby się, że uwaga Gestapowca jest skupiona na czymś innym, lecz nie ja. Nienawidzę być lekceważona. Och, głupia, głupia, głupia.
Nagle w mojej głowie odzywa się niewinny, lecz uporczywy głosik: „Spluń na te jego dokumenty. Spluń. Niech drań widzi, że nim gardzisz”. Owy pomysł okazuje się być tak kuszącym, że moje usta natychmiast stają się pełne śliny. Wyglądam zapewne niczym pies podczas eksperymentów Pawłowa.
– To może spytam prościej. Czy wydawałaś rozkazy innym członkom podziemia?
Przełykam. Nie mogę go niepotrzebnie prowokować. Brawura to głupota.
– Przez twoje milczenie wnioskuję, że tak – mówi, po czym ponownie coś wypełnia.
Po chwili wyciąga z przyniesionej ze sobą teki dwa czarno-białe zdjęcia. Kładzie je przede mną, po czym pyta:
– Znasz ich?
Patrzę niechętnie na fotografie. Na pierwszej znajduje się jakiś blondyn z wysokim czołem, zaś druga przedstawiała wysokiego bruneta w okularach. Znam go. Po mojej twarzy mimowolnie przemyka grymas zdziwienia. Trwa to zaledwie sekundę, lecz dla bacznie obserwującego Szwaba wystarcza.
– Imię, nazwisko, pseudonim oraz adres – żąda Gestapowiec.
– Już podałam – odzywam się niewinnie.
– Nie udawaj głupiej – mówi szorstko Niemiec.
Powoli zaczyna tracić do mnie cierpliwość. Na jego czole pojawia się lwia zmarszczka, usta zaciska w wąską kreskę, marszczy brwi. Nie doczekawszy się odpowiedzi z mojej strony, dodaje:
– Chodziło mi o dane osoby, którą rozpoznałaś na zdjęciu.
Nerwowo przygryzam dolną wargę. Milczę. Udawanie głuchej wychodzi mi całkiem dobrze. Szwab przestał już wypełniać dokumenty. Teraz patrzy na mnie przeszywającym wzrokiem. Kiedy dociera do niego, że nie mam zamiaru odpowiedzieć, wzdycha ze zrezygnowaniem, po czym odchyla się na krześle i kładzie nogi na biurku.
– Pewnie uważasz, że Niemcy są źli. Nieprawdaż? – Nagła zmiana tematu całkiem zbija mnie z tropu. W odpowiedzi na zadane pytanie kiwam lekko głową.
– I to jest właśnie jeden z większych błędów polskiej konspiracji. Wasi dowódcy pozwalają, aby każdy chętny został członkiem podziemia. Nie mają zbyt dużego wyboru, więc przyjmują osoby takie jak ty. Niedoświadczone, naiwne, nierozważne.
– Nieprawda – zaprzeczam stanowczo.
– Zapamiętaj sobie raz na zawsze: świat nigdy nie był, ani nie będzie taki jak te fotografie. – Wskazuje podbródkiem na leżące na biurku zdjęcia. - Życie ma wiele kolorów. Nie tylko czerń i biel. A to, czy coś jest dobre, czy złe, zależy od tego po której stronie muru jesteś. Jak to się u was mówi: punkt widzenia zależy od miejsca stania.
– Siedzenia – poprawiam go automatycznie.
Lekceważąco macha ręką, po czym kontynuuje:
– Wydaje ci się, że walczysz dla Polski. Za Polskę. Bzdura. Tak naprawdę walczysz dla siebie. Pragniesz udowodnić wszystkim, jaka to jesteś silna i nieustraszona. Chcesz stawić opór. Bezsensowny opór. Tak naprawdę jesteś jedynie słabą dziewuchą, niepotrafiącą nawet doręczyć przesyłki.
– Nieprawda – mówię ponownie.
Unosi jedną brew, po czym wybucha tubalnym śmiechem.
– Jesteś rozkoszna. Nie wiem czy wiesz, ale zaprzeczanie po każdej wypowiedzi człowiekowi, od którego zależy nasze życie, nie należy do najrozsądniejszych zachowań. To taka rada na przyszłość, bo nie każdy może mieć tyle cierpliwości co ja - wyjaśnia rozbawiony. Po chwili jednak poważnieje, wstaje i sięga po pejcz leżący w rogu pomieszczenia.
Zastygam. Do moich oczu napływają łzy. Teraz się zacznie.
Esesman jednak z powrotem odkłada pejcz na miejsce i siada za biurkiem. Wzdycham z ulgą. Chcę wytrzeć łzy z policzków, ale nie mogę. Przeklęte kajdanki! Dostrzegam na ustach Gestapowca kpiący uśmieszek. Natychmiast spuszczam wzrok na podłogę. Szwab nie odzywa się jeszcze przez moment, delektując się zwycięstwem. Nienawidzę go, nienawidzę siebie. Ma rację, jestem beznadziejna. Oczywiście nie może sobie odmówić przyjemności płynącej z poinformowania mnie o tym:
– No widzisz, jesteś słaba. Srasz w majty już na samą groźbę dostania kilku razów. Uspokoję cię jednak, Leno. Nie lubuję się w przemocy. Jeżeli tylko szczerze odpowiesz na wszystkie moje pytania, włos ci z głowy tutaj nie spadnie. Nie radziłbym jednak kłamać. To, że nie przepadam za biciem innych, wcale nie oznacza, że nie potrafię kogoś zakatować na śmierć. – Po tych słowach wskazuje głową w kierunku pejcza. – Udawanie bohatera, kiedy się nim nie jest, to zachowywanie się niczym wiewiórka przebrana za wilka. I tak nikt się nie da oszukać.
Tym razem nie zaprzeczam. Staram się odgonić od siebie słowa Szwaba, lecz są one niczym macki ośmiornicy. Silne, zdecydowane oraz obleśne. Lena, on tobą zwyczajnie manipuluje - odzywa się głos rozsądku w mojej głowie. Szybko jednak zostaje stłumiony. W końcu jestem jedynie „słabą dziewuchą”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz