Nad miastem górował
wieżowiec. Szklane ściany w ciągu dnia odbijały słoneczne
światło tak, że wydawało się, jakby budynek płonął. Wieczorem
rozświetlały go żarówki zapalone w poszczególnych biurach.
Dopiero późną nocą robiło się w nim ciemno, wszyscy pracownicy
opuszczali go i udawali się do swoich domów, po drodze żegnając
portiera rozpoczynającego zmianę.
Pewnego dnia na dachu
stanęła dziewczyna. Twarz omiatały jej szarpane przez podmuchy
wiatru włosy, a biała sukienka, w którą była ubrana, sprawiała
wrażenie, jakby chciała sama zerwać się z jej ciała. Dziewczyna
stała tuż przy krawędzi, twarzą zwrócona w stronę przepaści.
Płakała; wokół załzawionych oczu pojawiły się czarne kręgi
tuszu i kredki. Dłonie miała czerwone od zimna, raz po raz
przykładała je do twarzy i wybuchała jeszcze głośniejszym
szlochem. Wydawała się być najnieszczęśliwszą istotą na
świecie. Tępo wpatrywała się w przestrzeń, którą miała przed
sobą. Mogła zobaczyć całe miasto, nic nie zakłócało jej
widoku. W nielicznych oknach paliło się światło, w niektórych
widać było poświatę włączonego telewizora. Nie obchodzili jej
ci ludzie. Nie chciała nad niczym się zastanawiać, w głowie miała
pustkę. Nagle usłyszała roztrzęsiony głos za swoimi plecami,
który powiedział:
— Dziewczyno, co ty
tu robisz? Proszę cię, odsuń się od tej krawędzi.
Obróciła się.
Zobaczyła młodego mężczyznę w stroju portiera.
— Porozmawiaj ze mną,
dobrze? Zastanów się, co robisz, mała.
Ale ona podjęła już
decyzję. Patrząc mu w oczy, zrobiła krok do tyłu. Zobaczył tylko
jej ciało opadające powoli na plecy, a po ułamku sekundy i jego
już nie było.
***
— Kurwa, mamy to wreszcie, jest pięknie, pięknie! Niech ktoś ją wciągnie do góry, możemy na dziś zakończyć — krzyknął reżyser i zdeptał wyjętego z ust peta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz