Egzystencją
nazywał kolor czerwony, a niebo tego dnia było żółte. Gdy
otworzył oczy, odczekał chwilę i postanowił spowodować zmiany.
Kopnął kilka razy w sklepienie – była to niezawodna metoda
opróżnienia nieba z zalegającego w nim płynu. Kolejne dzienne
partie cieczy były mniejsze i bardziej przezroczyste, ale raczej
głównie dlatego, że czuwał i wymierzał niebu solidnego kopniaka,
gdy tylko ujrzał, że zbiornik oddzielony od jego pokoju jedynie
cienką błoną zaczyna się wypełniać. W ostatnim czasie
mieszkanie bardzo mu się skurczyło. Kiedyś pływał w nim
swobodnie, teraz trudno mu było choćby wyprostować nogi. Kopanie
nieba chwilowo zwiększało przestrzeń, ale nie była to metoda do
użytku długotrwałego. Podrapał się po ręku i postanowił
przemyśleć w ciągu dnia, jak może to zmienić.
Nagle
zaburczało mu w brzuchu i doszedł do wniosku, że jest głodny,
postanowił więc zamówić coś specjalnego – lody z ogórkami.
Wyjątkowo rozsmakował się w tym połączeniu – od kiedy
pamiętał, lubił je jeść bez względu na porę. W ogóle
najchętniej ciągle by jadł, miał wyjątkowo duże zapotrzebowanie
na białko i węglowodany. Po jedzeniu lubił pokręcić się po
pokoju, by znaleźć wygodną pozycję do drzemki. Od czasu do czasu
dodatkowo porządkował niebo. Gdy było zbyt pełne, siatka
niebieskich rurek różnej grubości, które oplatały sklepienie
jego pokoju, niebezpiecznie się napinała i obawiał się, że
pękną, zalewając tym samym jego niebo czerwoną posoką (raz sie
to zdarzyło, na szczęście wyciek był malutki). Już wolał, kiedy
było tak obrzydliwie żółte jak o poranku. W chwilach, gdy
niebiański zbiornik był zupełnie pusty, jego pokój stawał się
odrobinę jaśniejszy, jakby jakaś siła spoza nieba go w tych
momentach oświetlała. Nie był pewien, co istnieje poza pokojem,
był jednak przekonany, że coś musi być – no bo skąd brałoby
się jedzenie, które zamawia?
Tak
minęło mu kilka tygodni. Pewnego dnia poczuł, że pokój pulsuje,
rozpręża się i zwęża na zmianę. Nie wiedział, co się dzieje –
nigdy wcześniej tak się nie czuł. Nagle otaczająca go woda gdzieś
znikła – zupełnie mu się to nie spodobało. Niedługo później
otwór, którym odpłynęła, niebezpiecznie się powiększył.
Bohater znalazł się w nim w nieznany sobie sposób, jakby
zaciskający się pokój postanowił się go pozbyć w trybie
natychmiastowym. Po chwili poczuł, jak nieznana siła przepycha go
przez ciasną rurę. Gdy tylko się z niej wydostał, krzyknął
głośno, by zaprotestować przeciw takiemu traktowaniu.
W
tym czasie ktoś odciął pępowinę i powiedział do kogoś innego:
– Gratuluję,
właśnie urodziła pani syna.
Od jakiegoś czasu coraz rzadziej przeglądałam opowiadania z "Piszę bo lubię". Właśnie postanowiłam to nadrobić. Zaczęłam od Twojego i od razu zaczęłam żałować, że nie przeczytałam go wcześniej. Naprawdę, bardzo pomysłowe, napisane lekko i ciekawie. Czekam z niecierpliwością na Twoje kolejne teksty!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia -
Apokalipsa