Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

Sierpień - Niah [Piszę, bo lubię]
To ty dajesz siłę demonom, które zwalczasz. – Anthony de Mello

Emmet Moonlight był człowiekiem cichym i spokojnym, który przestrzegał zasad i nie brał pod uwagę czegoś takiego jak improwizacja. Nie, u kapitana Czwartego Oddziału wszystko musiało działać jak w szwajcarskim zegarku, nie było mowy o ustępstwach od tej zasady.
Za to Neroen Sarene był szalony i głośny, chodził własnymi ścieżkami i ustalał własne reguły, których sumiennie przestrzegał. Nie istniało dla niego coś takiego jak „plan idealny”, w jego słowniku nie było nawet takiego słowa jak „plan” – on improwizował, robił wszystko spontanicznie.
Nero i Emmet byli swoimi przeciwieństwami, osobami, które nie miały prawa się ze sobą dogadać. A jednak byli przyjaciółmi. Rozumieli się bez słów, przekomarzali, dopełniali, ale… ale pracować ze sobą nie potrafili. To była jedna z tych rzeczy, której nie potrafił wyuczyć u nich nawet sam Marmon Nugg. Nic więc dziwnego, że gdy samolot wylądował, kapitanowie zaczęli się kłócić o plan działania. Wszystko to podsycała świadomość, że bardzo możliwe, iż rodzina Emmeta jest w niebezpieczeństwie. Z tego powodu Moonlight nie chciał odpuścić, a Nero nie zamierzał się podporządkować komuś, kto działa pod wpływem emocji.
— Nie! Nie ma takiej, kurewskiej, opcji! Wbij to sobie do łba… NAWET NIE WAŻ SIĘ, KURWA, MIERZYĆ DO MNIE!
— Ja do ciebie? Ja do ciebie!? A kto mi macha spluwą przed nosem!? CO?!
— Nick, Emmet, spokojnie…
— On ma na imię NERO, a ja jestem dla ciebie „KAPITANEM MOOLIGHTEM”.
— Ona nie ma z tym nic wspólnego, nie wrzucaj na nią, kretynie!
— Sam jesteś kretynem!
Członkowie obu oddziałów musieli ich powstrzymać przed rzuceniem się sobie do gardeł. Nagiza nie była zła za to, że została obrażona. Była wściekła z tego powodu, że zaczęli się kłócić z niewiadomych dla niej przyczyn i to tak zaciekle, iż nie była pewna, jak zakończy się ta misja.
— Nic im nie będzie… obiecuję… — Nero oddychał nadal szybko, ale jego twarz nie wyrażała już wściekłości, był spokojny.
— Nie możesz tego wiedzieć — odwarknął mu Emmet, też się już powoli uspokajając.
— Nie, ale czuję to.
Emmet miał już fuknąć, że gdzieś ma jego przeczucie, ale nie zrobił tego. Pokręcił tylko głową i uniósł ręce w poddańczym geście. Żołnierze, na początku niepewni, czekając na jakiś gwałtowniejszy ruch, puścili go, z Nero było tak samo.
— Rozdzielamy się?
— Tak, ja zajdę od góry, a ty od głównego wejścia. — Nick podrapał się nerwowo po nosie i spróbował zebrać swój oddział.
Emmet czekał w milczeniu na mobilizację jednostki. Na samym początku swojej kariery kapitana „ułożył” sobie własnych podwładnych tak, by nie wykrzykiwać komend, jak Sarene teraz. Nie, nie potępiał go za to, wiedział, że kiedy dostaną broń do rąk, wystarczy im tylko lekkie skinienie Nero, by wiedzieć co zrobić. To było w stylu Hiszpana i on nie miał tu nic do gadania.
— Emmet? — Drgnął, z wszystkich tu obecnych, tylko kapitan Szóstego Oddziału używał jego imienia (lub tego cholernego „Gwiazdeczka”, grr…), a to nie był jego głos. Odwrócił się i zobaczył zielone oczy Nagizy, wpatrującej się w niego z powagą. — Nie byłoby lepiej, gdybyście razem z Nickiem weszli pierwsi i zorientowali się w sytuacji? Wam przecież nic się nie stanie…
— Naziu, co ty robisz? — Nero poruszył się gwałtownie i spojrzał na nią wyczekująco.
— Obaj jesteście przecież… — Nie zdążyła dokończyć, oczy Emmeta stały się w jednej chwili na powrót zimne i wrogie, a on sam przerwał jej zły.
— Uwierz mi, Müller, wiemy dokładnie czym jesteśmy i nie musisz nam o tym przypominać. Poza tym, to JA, z naszej dwójki, jestem kapitanem i oczekuję, że tak będziesz się do mnie zwracać.
— Nie chciałam cię obrazić — syknęła. — Tylko uzmysłowić wam dwóm, że to miała być wspólna misja, a wy nie zamierzacie współpracować, tylko ciągle na siebie naskakujecie. Co, w przeszłości się ze sobą przespaliście i stwierdziliście, że było do dupy i teraz nici ze współpracy? — Jej ton był przesiąknięty ironią o stężeniu przekraczającym wyczucie dobrego smaku.
Krew odpłynęła z twarzy Emmeta, sprawiając, że Moonlight, który i tak już miał bardzo jasną karnację, był teraz upiornie blady. Usta zacisnął w wąską kreskę, ściągnął brwi. Nagiza wcale nie wyglądała lepiej. Oddychała głęboko, założyła ręce na biodra, a jej włosy były rozwiane przez wiatr i bogatą gestykulację, którą ich wcześniej zaszczyciła. Nawet na ciemnych policzkach, było widać wypieki.
Atmosfera była gęsta tak, jak masa na naleśniki, której ktoś pożałował mleka. Nero widać wcale jej nie odczuł, bo ryknął śmiechem, zginając się w pół i wprowadzając w stan lekkiej konsternacji członków Oddziału Czwartego, jak i własnego. Nie wiedzieć czemu, Emmet widząc jego zachowanie, wykrzywił usta na wzór czegoś, co miało przypominać uśmiech.
— O matko… o kurde, Naziu… dobre to było… — Nero wytarł nadgarstkiem łzy z kącików oczu. — Nigdy bym na coś takiego nie wpadł, rozwaliłaś mnie…
— Nick, na miłość boską! Ja tu o poważnych rzeczach próbuję mówić, a ty co?
— A ja się śmieję. Dobra Emmet, żeby mi się żyło lepiej, idziemy razem. Oddział Czwarty zachodzi od dołu, a mój od góry, czekacie na nasz znak, by wejść do środka. — Emmet już nawet nie próbował polemizować, tylko przytaknął.
— Em, Kapitanie Sarene…? — Jeden z żołnierzy Gwiazdeczki niepewnie podniósł rękę.
— Może być Nero, co jest?
— A jaki jest znak?
Nero był zdziwiony. Zamrugał nawet, wpatrując się w chłopaka intensywnie.
— Jak to? Nie wiesz? — Żołnierz niepewnie pokręcił głową na nie.
Nick wyją Rosa Blancę, swoją ukochaną broń, i przeładował. Zaniepokoiło to biednego mulata, który przecież zadał normalne pytanie. Zamknął oczy i usłyszał wystrzał, ale nie poczuł bólu. Kiedy rozchylił powieki, Nero stał przed nim z pistoletem wycelowanym w niebo.
— To jest znak.


Mała dziewczynka siedziała zadowolona na dachu budynku z żółtym, świecącym szyldem „McDonald’s”. Machała nogami, a obcasy jej czarnych lakierków, w rytmiczny sposób uderzały o fasadę. Brzoskwiniowe włosy, spięte w dwa długie kucyki, spływały po drobnych ramionach i zawijały się jeszcze na dachu fast food’u. Ubrana była w uroczą, czerwono-białą sukienkę z mnóstwem falbanek i kokardek. Sam obrazek mógłby być słodki, gdyby nie to, że owa dziewczynka głaskała po głowie ogromnego jaszczura, który był praktycznie rozłożony w całej długości dachu i miał z dwanaście metrów. Same jego szczęki miały z metr długości, jak nie dwa, ale dziewczynce to nie przeszkadzało. Nuciła pod nosem jakąś piosenkę, uśmiechając się uroczo i śledząc swoimi błękitnymi oczyma, jak Oddział Czwarty zajmuje pozycję przed budynkiem.
Przestałą śpiewać, kiedy oddział ustawił się na odpowiednich pozycjach.
— Chyba czas się zabawić. — Wstała, otrzepując tył sukienki, po czym wskazała na otwarte drzwi balkonowe, które znajdowały się na dwudziestym trzecim piętrze biurowca. — Bierz ich.

Mulat, który wcześniej się zbłaźnił przed swoim i nie swoim oddziałem, siedział obecnie znudzony w ukryciu, czekając na znak. Pluł sobie w brodę, że w ogóle zadał takie pytanie, mógł się w ogóle nie odzywać, lepiej by na tym wyszedł. Teraz pewnie kapitan Moonlight będzie mnie zapędzał do najgorszej roboty… Westchnął w duchu, zrezygnowany.
Jakiś cień poruszył się po całej długości ulicy aż do budynku. Chłopak spojrzał szybko w górę, ale nic już nie zobaczył. Wzruszył ramionami, pewnie cos mu się przywidziało. Nie zamierzał już robić z siebie kretyna.


— Tniemy się?
— Nie.       
— Nawet trochę?
— Nawet trochę.
Nero westchną. Emmet zabierał mu cała zabawę z misji i znów się rządził. Oddział Szósty stał za nimi i czekał na ich ruch. Nero przeładował broń, znudzony, i wszedł do budynku poprzez klapę w dachu. Powoli sobie przypominał, że Emmet zawsze taki był i raczej się nie zmienił. Nero miał dwie opcje – nie odzywać się i pozwolić mu dyrygować innymi lub zaprotestować i znów trochę na siebie pokrzyczeć. Żadna mu się nie podobała, więc wybrał starą i sprawdzoną opcję c, czyli „rób ta, co chce ta”.
Podszedł do drzwi oddzielających wyjście na dach od reszty budynku i zamrugał kilka razy. Kolory od razu zaczęły się zmieniać, widział wszystko w podczerwieni. W pobliżu nie było żadnego ciepłego kształtu, więc Nero zamrugał ponownie i wyszedł na korytarz. Emmet szedł za nim z mapą, którą miał wyświetloną na małym, przenośnym ekranie.
Nick nie bardzo rozumiał czemu Gwiazdeczka na siłę zachowywał się tak ludzko. Używał czujnika podczerwieni, normalnej broni i nie patrzył. Na początku to było dość denerwujące, w końcu obaj byli tacy sami, a Moonlight zachowywał się jakby chciał się od nich odizolować, ale z czasem można było do tego przywyknąć. W końcu chodziło o to by zniszczyć cel, a nie zrobić to w najbardziej spektakularny sposób.
Nero zatrzymał Emmeta ręką, podszedł cicho do ściany, przywierając do niej, i na palcach odliczył do trzech. Kiedy wszystkie zostały zgięte, obaj wyskoczyli zza zakrętu i zaczęli strzelać. Trzy potwory, wielkości dobermanów, a wyglądem przypominające pająki, padły na ziemię, a zielonkawa posoka zaczęła spływać po ścianach i rozlewać po podłodze.
Teraz musieli tylko znaleźć potencjalnych „zakładników” demonów i ich stąd wyprowadzić. Sarene słyszał, jak poszczególne osoby schodzą po drabince i wpadają do biura, rozchodząc się w obie strony. On z Emmetem biegli teraz przed siebie, co chwila strzelając do różnych bestii o wymyślnych kształtach i rozmiarach.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że nagle oboje poczuli zapach krwi. Ludzkiej krwi.


Nagiza, po tym jak Nero i Emmet zniknęli w klapie, zebrała czarne pukle swoich włosów i związała gumką w kok. Kilka niesfornych kosmyków opadło na ciemne czoło. Duże, zielone oczy wpatrywały się w jeden punkt, a sama Müller czekała na sygnał. Próbowała się skupić tylko na misji, ale zaczęła się obawiać. Obawiać tego, że minęło za dużo czasu i ta misja może się skończyć fatalnie. Bo przecież oni byli zbyt inni, nawet jeżeli obaj byli Release.
Release…
Kiedy pierwszy raz usłyszała to słowo miała osiem lat. Głupie osiem lat, zero wiedzy o świecie i sukienkę we krwi.
Kobieta, która się tak określiła, była piękna. Niebywale piękna i miała coś, czego Nagiza nigdy mieć nie będzie mogła – biały kolor skóry. Murzynka nienawidziła swojej karnacji, to był jej największy kompleks i przekleństwo, więc podziwiała piękną kobietę dopóki nie zobaczyła co to znaczy.
Czuła mnóstwo krwi, kiedy kobieta kazała żołnierzom wroga strzelać do siebie, by zabić. Słyszała przeraźliwy krzyk tych, których dopadły demony kontrolowane przez kobietę. I widziała niewyobrażalnie wiele bólu wypisanego na twarzach poległych, których Ona, piękna panienka Riri, kobieta, którą kiedyś podziwiała, zostawiła na pastwę, na gorącej pustyni, by sępy zjadły ich żywcem. Miała wtedy czternaście lat.
Później złożyła wymówienie z tej jednostki i przez trzy lata skakała z jednego oddziału do drugiego, nie mogąc zagrzać miejsca. I wtedy pojawił się on. Młody, bo piętnastoletni chłopiec, ze szczerymi niebieskimi oczami, śmiesznym, błękitnym kolorem włosów, które zawsze były rozczochrane i ogromnym uśmiechem. Neroen Sarene. Jej nowy kapitan zarażający optymizmem i szczęściem. Jej nowy dom.
Głupia, jesteś na misji, koniec tego wspominania. Zganiła się w myślach i pokręciła energicznie głową. Liczy cię tylko zadanie, nic więcej.
I kiedy zabrzmiał pierwszy wystrzał broni to Nazia była pierwszą, która wkroczyła do budynku, nie zauważając jaszczurzego ogona znikającego w oknie, który przecież mogła zobaczyć, gdyby wychyliła się trochę za krawędź budynku.


Dwudzieste piętro – nic, ciało sprzątaczki i sekretarki, dwa potwory pierwszego rzędu. Osiemnaste piętro – kolejne nic, dwóch asystentów, sześć potworów pierwszego rzędu, jeden drugiego, gniazdo. Piętnaste piętro – nadal nic, zero ciał, potwory pouciekały wentylacją (zadanie dla podwładnych). Trzynaste piętro – znów nic, dwa gniazda, jedna żywa kobieta, która ukryła się w metalowej szafie (zostawiona pod opieką podwładnych).
Dziesiąte piętro, połowa budynku.
— Co tu się stało…? — Nero zacisnął rękę na rączce Rosa Blanci.
Piętro było całkowicie zdemolowane, jakby jakiś ogromny wąż się po nim poruszał, ale ślady łap (o wielkości dwóch trzecich sylwetki Emmeta, który nie był taki niski) wskazywały na to, że do węża tej istocie mogło być, co najwyżej blisko.
Byli źli, obaj. Odkąd poczuli tą cholerna krew, odkąd ich ciała działały na autopilocie, niszczyli wszystko co się ruszało. Nero oglądał wszystko tylko w podczerwieni, więc o mało nie zabił tamtej ciężarnej kobiety, biorąc ją za potwora. Napędził jej tylko stracha przez swoje oczy, które pod wpływem mocy robiły się czerwone.
W oddali było coś żółtego, im bardziej wchodzili w głąb piętra, tym plama żółci robiła się coraz bardziej pomarańczowa, aż w pewnych momentach czerwona. Emmet wywarzył drzwi kopniakiem i wszedł do pomieszczenia. Od razu w jego nozdrza uderzył metaliczny zapach. Ogromna plama ciepła okazała się stertą ciał. Ludzie musieli zostać zabici całkiem niedawno, bo byli jeszcze ciepli.
Już miał zacząć kląć, kiedy w rogu pokoju zobaczył ich. Dwóch czternastoletnich chłopców o czarnych włosach, siedziało skulonych w kącie blisko siebie. Podnieśli na Emmeta przerażone spojrzenia. Para fioletowych i różowawych oczu spojrzała na Moonlighta. Nie minęła chwila a chłopcy rzucili się w jego stronę, przytulając się.
Nero już miał odetchnąć z ulgą, ale spojrzał uważnie na chłopców. Coś było nie tak, jakim cudem przeżyli? Przecież demony wyczuwały ciepło…
Wystrzał, później kolejny.
Dwa ciała upadły na ziemię. Chłopcy już nie wyglądali jak ludzie. Ich zęby zmieniły się w długie kły, ręce w szpony, przestali chować ogony. Powoli zmieniali się z powrotem w potwory.
Drgający, świecący niebieskim blaskiem pistolet, zniknął w ręce Emmeta. Normalnie Nick by się uśmiechnął, że Gwiazdeczka się złapał i użył swojej mocy, ale nie było mu do śmiechu. To oznaczało, że oni nadal tu są lub byli.
Świst za nim zmusił go do odwrócenia się. Wielki, obrzydliwy jaszczur pędził w jego stronę. Nero nie zdążył wycelować w niego Rosa Blancą, potwór go stratował. Gdyby Nero nie był tym, kim był, już dawno by nie żył. Ale ostatecznie stwór rozbił nim szklaną ścianę i wyrzucił przez okno wprost na szkielet budynku, który budował się obok.

Emmet patrzył smętnie na ciała demonów, kiedy coś za nim ryknęło. Lecz nie zdążył nic zrobić, Nero został wyrzucony z budynku. Moonlight zaczął strzelać w miękki bok potwora, prowokując go do wycofania się w głąb budynku. Zanim zębaty pysk pokazał mu się, Emmet dopadł okna, wyszedł przez nie i wbił sztylet ukryty w cholewie buta w ścianę obok. Zawisł na nim, a jaszczur chcąc go stratować wyleciał tylko przez okno, niszcząc znaczącą część ściany i spadając w dół. Nie było tam na szczęście nikogo, potwór upadł z hukiem na ulicę, a Emmet złapał się wystającego druta i wyjął sztylet, chowając go z powrotem.
Rozbujał się na pręcie i skoczył. W locie wyciągnął broń, mierząc w jaszczura. Potwór zaryczał z bólu, zamachał groźnie ogonem, ale ominął Emmeta, który wylądował na jego karku. Z kieszeni spodni wyjął małą bombę i umieścił ją na karku. Urządzenie zaczęło odliczać czas. Tylko, że demon zaczął się wspinać z Moonlightem po budynków i nie ważne, jak twardy może być Emmet. Skok z tej wysokości mu by nie posłużył.

Nero złapał się w ostatniej chwili ręką za rusztowanie i syknął z bólu. Przywalił plecami w metalowe mocowanie, miał mroczki przed oczami. Ostatkiem sił udało mu się wejść na jedną z belek pomocniczych. Odetchnął kilkakrotnie.
— Aaa… co on robi zwierzaczkowi… — Usłyszał obok dziecięcy głos. Odwrócił się w tamtym kierunku, na metalowym szkielecie stała mała dziewczynka i spoglądała na jaszczura wspinającego się po budynku z zaniepokojeniem. — Zrzuć, zrzuć pana żołnierza… — Ledwo to powiedziała a potwór zaczął się gwałtownie wywijać, próbując zrzucić z siebie Emmeta.
— Ej, mała. Tu jest niebezpiecznie. — Dziewczynka drgnęła zaskoczona i spojrzała na niego. Wyglądała jak urocza laleczka z porcelany. — Powinnaś stąd iść.
— Ale ten pan robi krzywdę zwierzaczkowi. — Wydęła policzki.
Nero zmarszczył brwi, coś było nie tak z tą dziewczynką. Wstał chwiejnie i podszedł do niej. Stała cały czas w tym samym miejscu, Nero nie chciał wiedzieć jak się tutaj dostała.
— Ale… zwierzaczek jest demonem, a demony są bardzo groźne i niebezpieczne. Chodź, zabiorę cię w bezpieczne miejsce. — Wyciągnął do niej ręce.
— Kiedy on nic nie zrobił! — Poskarżyła się. — Tylko bawił się ze swoimi małymi przyjaciółmi i z ludźmi. A tamten zły pan żołnierz ich zabił. — Tupnęła nóżką.
— Nic nie zrobił? Mała, on tych ludzi zabił, był zagrożeniem…
— Ale to oni go pierwsi zaatakowali. Rzucali w niego krzesłami i innymi rzeczami. Byli dla niego niemili, więc zwierzaczek musiał się obronić. — Upierała się przy swoim, machając rączkami. — To ludzie są źli, nie demony.
Nick już otwierał usta by coś powiedzieć, ale zdał sobie sprawę, że dziewczynka ma w jakiejś części rację. Nie zdążył się nad tym głębiej zastanowić, bo około siedemnastego piętra coś wybuchło.

Emmet musiał się jakoś zsunąć z karku demona, najlepiej to z niego zejść, ale bestia za szybko się poruszała w górę. Pozostało mu tylko znaleźć się w okolicach ogona, by wydostać się z obszaru wybuchu. Udało mu się to w ostatniej chwili, nastąpił wybuch. Głowa stwora zakręciła się w powietrzu i zaczęła spadać w dół. Sytuacja była opanowana, wszystko było dobrze i nawet zielona posoka nie pobrudziła go tak bardzo, jedynie prawe ramię.
Teraz trzeba było tylko wymyślić, jak nie spaść z takiej wysokości. Próbował skoczyć i złapać się parapetu, ale nie dosięgnął. Ziemia jawiła mu się teraz jak coś strasznego, bo przecież nie może skończyć, jako mokra plama skoro jego bracia mogą tutaj być.
Myśl, Emmet, myśl! Przecież nie zginiesz w swoim rodzinnym mieście. Tylko żeby z takiej opresji się ratować, trzeba mieć, co najmniej moc Nero… I jak na zawołanie, Emmet poczuł jak coś owija się wokół jego brzucha i zatrzymuje w powietrzu, chociaż nic nie widział. Rozejrzał się i zauważył tą niebieską czuprynę na budowie obok. Nick stał sam na metalowym szkielecie z ręką wyciągniętą w jego stronę. Jego ramię złapało Moonlighta ledwo kilka stóp nad ziemią.

Sarene oddychał szybciej, ale dopóki spokojnie nie postawił Emmeta na ziemi, nie zwracał na nic innego uwagi. Nawet na to, że małe potworki stoją za nim i przymierzają się do ataku.
— Mówię poważnie — zwrócił się do dziewczynki, kiedy postawił kapitana Czwartego Oddziału na jezdni. — Zabieram cię stąd.
Był zmęczony, plecy nadal promieniowały bólem, a w głowie mu się kręciło. Nie powinien w takim stanie używać ramion, ale nie mógł pozwolić Emmetowi spaść. Trzeba było się odwdzięczyć kiedyś za tą Rumunię.
Dziewczynka uśmiechnęła się do niego tylko i pokręciła głową. Nick poczuł jak coś mu się wgryza w lewe ramię, a później skoczyły na niego jeszcze dwa stwory. Spadł razem z nimi z belki, ale w locie obrócił się tak, by spaść plecami na ziemię, przez co demony wzięły na siebie cała siłę upadku. Na nieszczęście Nero walnął głową w jakąś metalową rzecz, która była na budowie i stracił przytomność.


W uszach huragan, w ustach Sahara, pod powiekami piaskownica, a ciało z gumy – tak czuł się Nero, kiedy wrócił do rzeczywistości. Do tego coś nieustannie obok niego pikało. Mozolnie otworzył oczy i odczekał chwilę aż biała plama prze jego oczami nabierze jakiś konkretnych kształtów. Nie liczył na to, że obejrzy swój sufit, ale i tak się skrzywił, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jest w skrzydle lekarskim.
— Nieźle przywaliłeś w ziemię — odezwał się ktoś obok niego. Nickowi trochę zajęło skojarzenie kto to. — Ale chyba bardziej ci zaszkodziła ta łopata. Nagiza myślała, że umarłeś.
— Emmet…
— Tak właśnie mam na imię. Dobrze się czujesz?
— Pić…
Na chwilę twarz Emmeta, urozmaicona opatrunkiem na policzku i szwie na brwi, zniknęła mu z pola widzenia, ale już po chwili Moonlight pomagał mu usiąść i podał szklankę z wodą.
— Nikomu nic nie jest oprócz drobnych ran. Wyszedłeś z tego najgorzej, ale to nie nowość. — Gwiazdeczka machnął na niego ręką, kręcąc głową, a Nero się lekko uśmiechnął. — Misja oczywiście zakończona sukcesem, tak, brawo dla mnie. No i dzięki.
— To za Rumunię, nie dziękuj.
— To ja kazałem ci się nie przejmować tym bunkrem, więc dziękuję, że mnie złapałeś. Poza tym mamy jeden problem. — Nero uniósł brew, zdziwiony. Emmet bez słowa podwinął prawy rękaw, na którym były wypalone jakieś znaki. Sarene o mało się nie zapluł, kiedy zdał sobie sprawę co tam pisze. — Lekarz mówił, że zauważył u ciebie podobny, nie wiem co to za język, ale mi się nie podoba. Nero?

Nick nic nie odpowiedział, przed oczami miał nadal napis na ramieniu Emmeta. Keshyn, co z demońskiego znaczyło ni mniej ni więcej, jak śmierć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »