Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

Torebka po frytkach z mrożonki - Apokalipsa [Pisze, bo lubię]

Po kilkudziesięciu minutach bezustannego patrzenia na wiersz, nabazgrany krzywym pismem na świstku żółtego papieru Emilii zaczęło się robić niedobrze. Słowa urządziły sobie dzikie harce, skacząc po całej kartce w migotliwym świetle latarki. Splatały się w warkoczyki oraz spirale i nadal miały dokładnie tyle samo sensu co na początku, czyli ani odrobiny. Gdyby miały, na pewno by go zauważyła. Zwykle  zauważała. Jeśli ktokolwiek mógł zrozumieć poezję Eustachego, to tylko ona. Bądź co bądź – była jego żoną.
Ale ten jeden konkretny wiersz wydawał jej się niepojęty. Szczególnie końcowe wersy. O czym to on w nich pisał? Egzystencją nazywał kolor czerwony, a niebo tego dnia było żółte. Niebo w wierszu naturalnie, bo jakże by inaczej. Mimo, że Eustachy już od dobrych dziesięciu lat określał się mianem „poety”, nie był jeszcze szalony. W każdym razie nie do tego stopnia. Bo do pewnego stopnia na pewno. W przeciwnym razie nie musiałaby siedzieć o czwartej nad ranem w kuchni ich wspólnego domu, czytając w świetle czołowej latarki wiersze, które znalazła sprytnie zakopane na tyłach posesji i zabezpieczone przed wilgocią plastikową torebką po frytkach z mrożonki. Wobec tego Eustachy musiał być obłąkany. Jeśli nie był, to jedyną możliwą opcją byłoby szaleństwo Emilii, a ona była całkowicie zdrowa na umyśle. Bo przecież gdyby nie była, to zdawałaby sobie z tego sprawę.
Prawda?
Wróciła do wiersza. Egzystencją nazywał kolor czerwony. Hmm… Kolor czerwony. Czerwony jak krew. Czerwony jak wino. Czerwony jak miłość. Albo gniew. Czerwony jak zachodzące słońce. Czerwone róże. Czerwone wiśnie. Tak, to miało sens. Ale co z tym żółtym niebem? Dlaczego niebo było żółte?!
DLACZEGO?!
Kolor żółty kojarzył jej się z różnymi rzeczami. Był barwą, przypisywaną zazdrości. Ale żółte było też słońce. I piasek na plaży, oraz wiele innych, choć równie dobrych rzeczy. Ale żółty w żaden sposób nie mógł kojarzyć się z niebem. Po prostu nie. I kropka.
.
Zamrugała szybko. Przed oczami zaczęły jej latać granatowe plamy, które stawały się zgniłozielone, gdy wpływały na żółtą kartkę. Zaraz! Kartka była żółta. Tak samo, jak i niebo. Czy to mogło mieć jakiś związek? Chyba nie, bo na kartkach były również i inne wiersze, niemające z tą obrzydliwą barwą nic a nic wspólnego. A skoro nie kartka, to na pewno coś innego. Westchnęła głęboko. Oh, dlaczego musi się tym zajmować? Czemu po prostu nie poprosi o rozwód? Westchnęła ponownie, a potem znowu i znowu, jeszcze kilka razy. A potem zaczęła myśleć o wszystkich rzeczach, które mogły się kojarzyć z kolorem żółtym. Cytryna, jajko, szczęście, żarówka, małe kaczuszki. Więcej, więcej, więcej. Potrzebowała dużo więcej skojarzeń. Ile zdążyła ich wymyśleć, zanim o szóstej rano udała się z powrotem do sypialni, popędzane przez promienie porannego słońca? Czterdzieści, może pięćdziesiąt. Musiała mieć co najmniej dziesięć razy tyle! Była skostniała i zmarznięta, tak, że ledwo udało jej się zakopać z powrotem torebkę po frytkach, wraz z jej nieco przerażającą zawartością. Wślizgując się pod pościel czuła rozpływające się po całym ciele przyjemne ciepło, które łaskotało ją czubek głowy i w podeszwy stóp. Z bezmyślnym uśmiechem wymalowanym na ustach przytuliła się do Eustachego i zapadła w płytki, niespokojny sen.
Następnego ranka obudziły ją kroki. (Czy mogła go nazywać następnym rankiem? Minęło ledwo kila godzin, odkąd poszła spać.) Szybkie i gniewne kroki, uderzające ciężko o podłogę. Usiadła na krawędzi łóżka i stopami zaczęła szukać bamboszy. Zajęło jej to dłużej niż zwykle, gdyż były one co najmniej pół metra od miejsca, w którym zostawiła je poprzedniego wieczoru. To na pewno wina Eustachego. I kolejny dowód na jego pogłębiające się szaleństwo. Ostrożnie podreptała do łazienki, raz po raz oglądając się przez ramię. Podczas mycia zębów wsłuchiwała się w kroki. Eustachy chodził po całym domu, wyraźnie zagniewany. Pewnie czegoś szukał. Dziwne, przecież zwykle nie zdarzało mu się nic gubić. Emilia drżącymi z zimna i zmęczenie, oraz trochę z przerażenia dłońmi wkładała ubrania. Z trudem udało jej się zapiąć guziki bluzki. Schodząc po schodach kilkakrotnie się potknęła, i ledwo udało jej się utrzymać równowagę. Gdy w drodze do kuchni minęła Eustachego dostała napadu drgawek tak nagłych, że całkowicie pozbawiona sił opadła na krzesło. Chciała zaparzyć sobie ciepłej kawy, ale nie mogła. Była prawie pewna, że złapała anginę – już od kilku dni czuła się słabo. Bała się jednak środków przeciwbólowych i antybiotyków, które mogły ją odurzyć i przytępić zmysły tak, że przegapiłaby krytyczny moment choroby męża. Kto wie, co mógłby jej wtedy zrobić. Musiała zachować czujność, stałą czujność. Wstała ostrożnie, rozglądając się co chwila na boki i, zerkając pod nogi przed postawieniem każdego kroku, ruszyła w stronę szafki. Czubkami palców złapała za krawędź drzwiczek i pociągnęła ją do siebie, przytrzymując drugą ręką, by nie skrzypiały. Wyjęła z niej kubek i zaczęła się odwracać, gdy nagle spostrzegła, że w drzwiach kuchni ktoś stoi.
— AAAA!!!
Minęła chwila, nim zdała sobie sprawę, że to ona wrzasnęła. W drzwiach kuchni stał Eustachy, a na niebieskich kafelkach rozrzucone były okruchy kubka do kawy. Stała tak z przerażeniem wymalowanym na twarzy, wciśnięta plecami w szafeczki. Maleńkie klamki wbijały jej się w kręgosłup.
— Przepraszam! Wszystko w porządku? — dodał z troską w głosie.
Nic nie odpowiedziała, tylko w milczeniu pokiwała głową i zaczęła zbierać kawałki rozbitej ceramiki. Unikała kontaktu wzrokowego. Grunt, to nie dać nic po sobie poznać.
—  Chciałem tylko spytać, czy nie widziałaś stosu moich wierszy, takich na żółtym papierze?
Żółty! Tęczówki Emilii rozszerzyły cię gwałtownie. Może już wiedział? Zgarnęła okruchy do kosza na śmieci i wyprostowała się. Powoli spojrzała na męża. Sprawdzał ją. Chciał wiedzieć, czy ona wie. Nie mogła sobie pozwolić na stratę kontroli, nie w takim momencie. Była już naprawdę blisko.
— Nie, nie widziałam. Poszukaj w szufladzie z dokumentami. — Sama się sobie dziwiła, że potrafi tak kłamać. Chyba prawdą jest to, co mówią o kryzysowych sytuacjach. Wyciągają one z człowieka przeróżne umiejętności.
— Dzięki… Tak zrobię — rzucił z roztargnieniem i wyszedł z pokoju.
Straciła ochotę na kawę. Napełniła miseczkę płatkami zbożowymi, do tego jogurt. I świeże owoce, dużo świeżych owoców, które usuwają cienie pod oczami. Jadła w ciszy, starannie obmyślając plan.
Miała jeszcze kilka dni, nim on zacznie coś podejrzewać. Ale co, jeśli do tego czasu nie rozwiąże zagadki? Mogłaby powiedzieć, że wyrzuciła je na makulaturę. Zdenerwowałby się, ale jej tajemnica pozostałaby tajemnicą. Jednak to za mało, potrzebny był jeszcze zapasowy plan, a najlepiej dwa lub trzy. On nie mógł się dowiedzieć. Dlatego musiała udawać, że nie wie. Pustą miseczkę odstawić do zmywarki jak gdyby nigdy nic, pożegnać się z mężem, tak, jakby nie wiedziała.
Gdy Eustachy wszedł do kuchni po raz kolejny, była przygotowana. Parzyła akurat herbatę, a w dłoni trzymała puszkę, ale jej nie upuściła. Nawet się nie skrzywiła, choć mężczyzna wyglądał na zmartwionego.
— Nigdzie ich nie ma — westchnął. — Chyba będą musiał pójść do redakcji, bez tej części.
— Na pewno zrozumieją — odparła. — Zresztą zawsze masz pozostałe wiersze.
— Niby racja — powiedział. — Muszę już lecieć! Cześć!
Na pożegnanie lekko cmoknął ją w policzek.
— Do zobaczenia.

Przez kuchenne okno patrzyła jak odchodzi. A potem, zostawiając herbatę poszła do jego pracowni. W ramiona chwyciła stosik niebieskich kartek i udała się za dom. Spod krzaka dzikiej róży wykopała plastikową torebkę, w której znajdował się plik papierów. Włożyła do niej wiersze, zawinęła folię dla lepszej ochrony przed wilgocią, włożyła do wgłębienia w ziemi i starannie zasypała. Później wróciła do domu, nie myśląc już dłużej o tym, co ukryła tak starannie w torebce po frytkach z mrożonki.

2 komentarze:

  1. Poeci i poezja na ogół mają to do siebie, że nie wiadomo, w jakim stopniu można pozwolić sobie na "dopowiadanie", co autor miał na myśli. Zbytnie zagłębienie się w to rzeczywiście może być niebezpieczne :). Niemniej jednak pomysł uważam za oryginalny, w życiu bym nie wpadła na wmieszanie poezji (nawet w takiej postaci_ w opowiadanie :).Pozdrawiam i dziękuję za opinię o moim tekście :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za komentarz! To miło, że spodobało ci się moje opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń

« »