Po kilkudziesięciu minutach bezustannego patrzenia na wiersz, nabazgrany
krzywym pismem na świstku żółtego papieru Emilii zaczęło się robić niedobrze.
Słowa urządziły sobie dzikie harce, skacząc po całej kartce w migotliwym świetle
latarki. Splatały się w warkoczyki oraz spirale i nadal miały dokładnie tyle
samo sensu co na początku, czyli ani odrobiny. Gdyby miały, na pewno by go
zauważyła. Zwykle zauważała. Jeśli
ktokolwiek mógł zrozumieć poezję Eustachego, to tylko ona. Bądź co bądź – była
jego żoną.
Ale ten jeden konkretny wiersz wydawał jej się niepojęty. Szczególnie
końcowe wersy. O czym to on w nich pisał? Egzystencją nazywał kolor czerwony, a
niebo tego dnia było żółte. Niebo w wierszu naturalnie, bo jakże by inaczej. Mimo,
że Eustachy już od dobrych dziesięciu lat określał się mianem „poety”, nie był
jeszcze szalony. W każdym razie nie do tego stopnia. Bo do pewnego stopnia na
pewno. W przeciwnym razie nie musiałaby siedzieć o czwartej nad ranem w kuchni
ich wspólnego domu, czytając w świetle czołowej latarki wiersze, które znalazła
sprytnie zakopane na tyłach posesji i zabezpieczone przed wilgocią plastikową
torebką po frytkach z mrożonki. Wobec tego Eustachy musiał być obłąkany. Jeśli nie był, to jedyną możliwą opcją byłoby
szaleństwo Emilii, a ona była całkowicie zdrowa na umyśle. Bo przecież gdyby
nie była, to zdawałaby sobie z tego sprawę.
Prawda?
Wróciła do wiersza. Egzystencją nazywał kolor czerwony. Hmm… Kolor
czerwony. Czerwony jak krew. Czerwony jak wino. Czerwony jak miłość. Albo
gniew. Czerwony jak zachodzące słońce. Czerwone róże. Czerwone wiśnie. Tak, to
miało sens. Ale co z tym żółtym niebem? Dlaczego niebo było żółte?!
DLACZEGO?!
Kolor żółty kojarzył jej się z różnymi rzeczami. Był barwą,
przypisywaną zazdrości. Ale żółte było też słońce. I piasek na plaży, oraz
wiele innych, choć równie dobrych rzeczy. Ale żółty w żaden sposób nie mógł
kojarzyć się z niebem. Po prostu nie. I kropka.
.
Zamrugała szybko. Przed oczami zaczęły jej latać granatowe plamy,
które stawały się zgniłozielone, gdy wpływały na żółtą kartkę. Zaraz! Kartka
była żółta. Tak samo, jak i niebo.
Czy to mogło mieć jakiś związek? Chyba nie, bo na kartkach były również i inne
wiersze, niemające z tą obrzydliwą barwą nic a nic wspólnego. A skoro nie
kartka, to na pewno coś innego. Westchnęła głęboko. Oh, dlaczego musi się tym
zajmować? Czemu po prostu nie poprosi o rozwód? Westchnęła ponownie, a potem
znowu i znowu, jeszcze kilka razy. A potem zaczęła myśleć o wszystkich
rzeczach, które mogły się kojarzyć z kolorem żółtym. Cytryna, jajko, szczęście,
żarówka, małe kaczuszki. Więcej, więcej, więcej. Potrzebowała dużo więcej
skojarzeń. Ile zdążyła ich wymyśleć, zanim o szóstej rano udała się z powrotem
do sypialni, popędzane przez promienie porannego słońca? Czterdzieści, może
pięćdziesiąt. Musiała mieć co najmniej dziesięć razy tyle! Była skostniała i
zmarznięta, tak, że ledwo udało jej się zakopać z powrotem torebkę po frytkach,
wraz z jej nieco przerażającą zawartością. Wślizgując się pod pościel czuła
rozpływające się po całym ciele przyjemne ciepło, które łaskotało ją czubek
głowy i w podeszwy stóp. Z bezmyślnym uśmiechem wymalowanym na ustach przytuliła
się do Eustachego i zapadła w płytki, niespokojny sen.
Następnego ranka obudziły ją kroki. (Czy mogła go nazywać następnym
rankiem? Minęło ledwo kila godzin, odkąd poszła spać.) Szybkie i gniewne kroki,
uderzające ciężko o podłogę. Usiadła na krawędzi łóżka i stopami zaczęła szukać
bamboszy. Zajęło jej to dłużej niż zwykle, gdyż były one co najmniej pół metra
od miejsca, w którym zostawiła je poprzedniego wieczoru. To na pewno wina
Eustachego. I kolejny dowód na jego pogłębiające się szaleństwo. Ostrożnie
podreptała do łazienki, raz po raz oglądając się przez ramię. Podczas mycia
zębów wsłuchiwała się w kroki. Eustachy chodził po całym domu, wyraźnie
zagniewany. Pewnie czegoś szukał. Dziwne, przecież zwykle nie zdarzało mu się
nic gubić. Emilia drżącymi z zimna i zmęczenie, oraz trochę z przerażenia
dłońmi wkładała ubrania. Z trudem udało jej się zapiąć guziki bluzki. Schodząc
po schodach kilkakrotnie się potknęła, i ledwo udało jej się utrzymać
równowagę. Gdy w drodze do kuchni minęła Eustachego dostała napadu drgawek tak
nagłych, że całkowicie pozbawiona sił opadła na krzesło. Chciała zaparzyć sobie
ciepłej kawy, ale nie mogła. Była prawie pewna, że złapała anginę – już od
kilku dni czuła się słabo. Bała się jednak środków przeciwbólowych i
antybiotyków, które mogły ją odurzyć i przytępić zmysły tak, że przegapiłaby
krytyczny moment choroby męża. Kto wie, co mógłby jej wtedy zrobić. Musiała
zachować czujność, stałą czujność. Wstała ostrożnie, rozglądając się co chwila
na boki i, zerkając pod nogi przed postawieniem każdego kroku, ruszyła w stronę
szafki. Czubkami palców złapała za krawędź drzwiczek i pociągnęła ją do siebie,
przytrzymując drugą ręką, by nie skrzypiały. Wyjęła z niej kubek i zaczęła się
odwracać, gdy nagle spostrzegła, że w drzwiach kuchni ktoś stoi.
— AAAA!!!
Minęła chwila, nim zdała sobie sprawę, że to ona wrzasnęła. W drzwiach
kuchni stał Eustachy, a na niebieskich kafelkach rozrzucone były okruchy kubka
do kawy. Stała tak z przerażeniem wymalowanym na twarzy, wciśnięta plecami w
szafeczki. Maleńkie klamki wbijały jej się w kręgosłup.
— Przepraszam! Wszystko w porządku? — dodał z troską w głosie.
Nic nie odpowiedziała, tylko w milczeniu pokiwała głową i zaczęła
zbierać kawałki rozbitej ceramiki. Unikała kontaktu wzrokowego. Grunt, to nie
dać nic po sobie poznać.
— Chciałem tylko spytać, czy
nie widziałaś stosu moich wierszy, takich na żółtym papierze?
Żółty! Tęczówki Emilii rozszerzyły cię gwałtownie. Może już wiedział?
Zgarnęła okruchy do kosza na śmieci i wyprostowała się. Powoli spojrzała na
męża. Sprawdzał ją. Chciał wiedzieć, czy ona wie. Nie mogła sobie pozwolić na
stratę kontroli, nie w takim momencie. Była już naprawdę blisko.
— Nie, nie widziałam. Poszukaj w szufladzie z dokumentami. — Sama się
sobie dziwiła, że potrafi tak kłamać. Chyba prawdą jest to, co mówią o
kryzysowych sytuacjach. Wyciągają one z człowieka przeróżne umiejętności.
— Dzięki… Tak zrobię — rzucił z roztargnieniem i wyszedł z pokoju.
Straciła ochotę na kawę. Napełniła miseczkę płatkami zbożowymi, do
tego jogurt. I świeże owoce, dużo świeżych owoców, które usuwają cienie pod
oczami. Jadła w ciszy, starannie obmyślając plan.
Miała jeszcze kilka dni, nim on zacznie coś podejrzewać. Ale co, jeśli
do tego czasu nie rozwiąże zagadki? Mogłaby powiedzieć, że wyrzuciła je na
makulaturę. Zdenerwowałby się, ale jej tajemnica pozostałaby tajemnicą. Jednak
to za mało, potrzebny był jeszcze zapasowy plan, a najlepiej dwa lub trzy. On
nie mógł się dowiedzieć. Dlatego musiała udawać, że nie wie. Pustą miseczkę
odstawić do zmywarki jak gdyby nigdy nic, pożegnać się z mężem, tak, jakby nie
wiedziała.
Gdy Eustachy wszedł do kuchni po raz kolejny, była przygotowana.
Parzyła akurat herbatę, a w dłoni trzymała puszkę, ale jej nie upuściła. Nawet
się nie skrzywiła, choć mężczyzna wyglądał na zmartwionego.
— Nigdzie ich nie ma — westchnął. — Chyba będą musiał pójść do
redakcji, bez tej części.
— Na pewno zrozumieją — odparła. — Zresztą zawsze masz pozostałe
wiersze.
— Niby racja — powiedział. — Muszę już lecieć! Cześć!
Na pożegnanie lekko cmoknął ją w policzek.
— Do zobaczenia.
Przez kuchenne okno patrzyła jak odchodzi. A potem, zostawiając
herbatę poszła do jego pracowni. W ramiona chwyciła stosik niebieskich kartek i
udała się za dom. Spod krzaka dzikiej róży wykopała plastikową torebkę, w
której znajdował się plik papierów. Włożyła do niej wiersze, zawinęła folię dla
lepszej ochrony przed wilgocią, włożyła do wgłębienia w ziemi i starannie
zasypała. Później wróciła do domu, nie myśląc już dłużej o tym, co ukryła tak
starannie w torebce po frytkach z mrożonki.
Poeci i poezja na ogół mają to do siebie, że nie wiadomo, w jakim stopniu można pozwolić sobie na "dopowiadanie", co autor miał na myśli. Zbytnie zagłębienie się w to rzeczywiście może być niebezpieczne :). Niemniej jednak pomysł uważam za oryginalny, w życiu bym nie wpadła na wmieszanie poezji (nawet w takiej postaci_ w opowiadanie :).Pozdrawiam i dziękuję za opinię o moim tekście :)
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz! To miło, że spodobało ci się moje opowiadanie.
OdpowiedzUsuń