Uwaga! Tekst zawiera informacje o przebiegu akcji!
Stypendium
wciąż w drodze na konto, ale to nie przeszkodziło mi w wydaniu
ostatnich pieniędzy na książkę. Tym bardziej, że nie dość, że
to Dan Brown jest autorem, to na dodatek egzemplarze w twardej
oprawie kosztowały około trzydziestu złotych! Jak mogłabym nie
skorzystać z takiej znakomitej oferty?
Tego
autora od pewnego czasu polecać już nie trzeba. Dzięki dwóm
bestsellerom („Kod Leonarda da Vinci” i „Anioły i demony”),
a wcześniej nieco mniej poczytnym, ale równie znakomitym pozycjom,
Dan Brown utrzymuje się w czołówkach rankingów najlepszych
pisarzy współczesnych. Tajemnica sukcesu tkwi w umiejętności
tworzenia niesamowitego napięcia, szokujących zwrotów akcji i
wybieraniu tematów, które niejako dotykają mniej lub bardziej
każdego człowieka.
Opłacało
się zaufać Brownowi po raz kolejny i kupić jego nową książkę
bez poszukiwania opinii o niej w różnych źródłach. Ba, nawet
znajomych, którzy już czytali, o nic nie podpytywałam, żeby nie
zepsuć sobie radości z obgryzania paznokci. Już pierwsze
fragmenty, w których pojawiły się nawiązania do „Boskiej
Komedii” Dantego wywołały u mnie gęsią skórkę. Dante jest
Kimś. Żył w XV wieku.; do dziś czytają go przeciętni
czytelnicy, a nie jedynie uczniowie i badacze. Utwór,
najznamienitsze dzieło poety, wciąż nie jest do końca wyjaśniony,
wiele sensów nadal pozostaje utajnionych. Geniusz Dantego nie
przestaje zadziwiać, pociągać i fascynować. Nic dziwnego, że
zainspirował kolejnego twórcę (po sześciuset latach! Aktualność
Dantego jest niewiarygodna) do napisania własnego dzieła i
umieszczenia w nim nawiązań do „Boskiej Komedii”.
Robert Langdon, wykładowca uniwersytecki, specjalista w dziedzinie symboli, budzi się w szpitalu i z przerażeniem odkrywa, że nie ma pojęcia, jak się tam znalazł. Jeszcze bardziej szokuje go fakt, że ostatnie wspomnienia pochodzą ze Stanów Zjednoczonych, a on sam obecnie znajduje się we Włoszech. Nie jest mu dane kontemplowanie własnego losu – okazuje się, że po raz kolejny wplątał się w sytuację, która zagraża jego życiu. W szpitalu pojawia się kobieta, która z nieznanych Langdonowi powodów postanawia go zlikwidować...
Robert Langdon, wykładowca uniwersytecki, specjalista w dziedzinie symboli, budzi się w szpitalu i z przerażeniem odkrywa, że nie ma pojęcia, jak się tam znalazł. Jeszcze bardziej szokuje go fakt, że ostatnie wspomnienia pochodzą ze Stanów Zjednoczonych, a on sam obecnie znajduje się we Włoszech. Nie jest mu dane kontemplowanie własnego losu – okazuje się, że po raz kolejny wplątał się w sytuację, która zagraża jego życiu. W szpitalu pojawia się kobieta, która z nieznanych Langdonowi powodów postanawia go zlikwidować...
Emocjonujący
początek to jedynie przedsmak dalszych wydarzeń. Pościgi, kradzież
maski pośmiertnej Dantego czy spektakularne ucieczki przed
prześladowcami to jedynie część z nich. Dynamizm prowadzenia
akcji jak zwykle imponuje. Nie ma czasu na spokojne zastanawianie
się, bohaterowie wciąż ścigają się z czasem. Mimo wszystko
Brown potrafi wpleść w swoją powieść opisy zabytków Florencji,
informacje na temat Dantego i samej „Boskiej Komedii”, a przy tym
nawet przez chwilę nie być nudnym! Ilość opisów nie przytłacza,
przeciwnie – każdy czyta się z przyjemnością. Brown
niesamowicie łączy zwięzłość i szczegółowość. Nie podaje
suchych faktów o historii dzieła Dantego – postać Langdona
wspomina jeden ze swoich wykładów dotyczących symboli w poemacie i
sztuce późniejszej nim inspirowanej. To sprytne rozwiązanie
pozwala na przekazanie czytelnikowi podstawowych informacji o
„Boskiej Komedii” i jej autorze tak, aby nikt nie poczuł się
jak uczeń stojący pod tablicą, dla którego pewne rzeczy powinny
być oczywiste, a nie są.
Znów
Brown zdaje egzamin z przygotowania się do pisania na piątkę. Z
niesamowitą starannością gromadzi fakty, zna nie tylko literaturę,
ale i malarstwo, rzeźbę czy architekturę Florencji. Może to
decyduje o sukcesie – nie sztuką jest pisanie o czymś, czego
dokładnie się nie zna i czego się nie zanalizowało. Powieść
porusza kwestię przeludnienia – problemu wziętego nie z
powietrza, a opisywanego i badanego przez Światową Organizację
Zdrowia. Brown nie opiera się wyłącznie na wyobraźni – korzysta
z realnych wyników badań i obserwacji prowadzonych przez tę
instytucję.
Książkę
polecam nie tylko fanom sensacji i Browna jako pisarza. Można w niej
znaleźć wiele informacji dotyczących każdego z nas. Dopiero
lektura uświadomiła mi, że przeludnienie to realny problem.
Przyznam, można popaść w lekką paranoję, zwłaszcza gdy weźmie
się pod uwagę fakt, że dane nie kłamią. Rozmawiałam z innym
czytelnikiem książki i dla niego też rozwiązanie zaproponowane
przez Browna jest sensowne, mimo że pozostaje w konflikcie z
moralnością. Polecam przeczytać i wyrobić sobie własną opinię
tak na temat książki, jak i przeludnienia, sensu istnienia zaraz,
postępu w medycynie i wielu innych kwestii. Dawno żaden utwór nie
skłonił mnie do tak głębokich przemyśleń i tak przemożnej
chęci dyskusji. Książka doskonała na zimowe wieczory, podróże
komunikacją miejską, przerwę na uczelni czy leczenie przeziębienia
w łóżku. Nie sposób się oderwać, zaręczam.
Moje osobiste 10/10.
Moje osobiste 10/10.
Szokujące zwroty akcji? Tematy, które dotykają mniej lub bardziej każdego człowieka? Używasz dużej ilości trudnych słów i zwrotów, które jednak nie mają zbyt wielkiego sensu. A pisząc recenzję jakiejkolwiek książki Dana Browna... Jeśli chce się stworzyć recenzję obiektywną, czy można tak bardzo rozminąć się z faktem, że Dan Brown w swoich powieściach pisze bzdury oparte na bzdurach? Jeśli ktoś ma trochę wiedzy w temacie, nie zniży się do przeczytania żadnej z jego książek w całości. Tak samo jak mało szanujących się policjantów jest w stanie obejrzeć jakikolwiek odcinek CSI w całości. Albo lekarzy "Doktora House'a". To się po prostu nie zdaża.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że nie czytałam tej książki i o ile nie zmusi mnie ktoś do tego wymahując nożem, nie przeczytam jej, więc nie mam pojęcia, jakie jest to Twoje błyskotliwe rozwiązanie dla przeludnienia. Ale wiesz, skąd się bierze przeludnienie? Bo ktoś musi pracować na Twoją emeryturkę. Która i tak pewnie będzie znikoma.