Layout by TYLER
Fonts:dafont.com
Background:gyapo
Główna Regulamin Co to jest? Prozaicy - powrót Konkursy Facebook
Witaj na Prozaicy: Piórem! Jest to miejsce przeznaczone na publikację tekstów napisanych z myślą o konkursach lub akcjach literackich, organizowanych przez Prozaików. W celu poznania dokładniejszych informacji, zapraszam do zakładki "Regulamin" oraz "Co to jest?".
Kontakt: e-mail:prozaicy@vp.pl lub gg: 2171207 - halska.

Kwestia nieskończoności, część trzecia - Człowiek w podróży - Leksa [Piszę, bo lubię]
Pssst! Tu-tu-tu-tup. Ka-kap. Tup.
Och, tak doskonale słyszał... kroki borsuka - urywany oddech uciekającej sarny - szepty strumyka płynącego nieopodal - trzask ogniska tam daleko, kilometry na zachód. Zwłaszcza te ostatnie dźwięki były takie interesujące, takie obiecujące, takie rzeczywiste. Nie potrzebował większej zachęty, z miejsca rzucił się w pogoń. Zwierzyna go przyzywała.
On już dawno oduczył się widzieć. Nie potrzebował kolorów ani kształtów, i bez nich znał wszystko, co go otaczało. Tak więc biegł przed siebie i pomimo braku oczu nieubłaganie zbliżał się do celu, zbliżał się do ogniska i trójki ludzi korzystających z jego ciepła. Och, głupi, głupi ludzie! Gdyby nie ciepło ognia trzask iskier, nawet by nie zwrócił na nich uwagi.

- Nadal uważam, że nie powinniśmy byli zapalać tego ogniska. W lesie czai się coś niepokojącego - burknęła Ertka. Oczywiście - zarówno Post, jak i Rafel ją zignorowali. Westchnęła. Emil coraz bardziej pogrążał się w jakiejś dziwnej melancholii i ołówkiem Rafela zapisywał na swej ręce ciągi dziwnych znaków, niekoniecznie dla Ertki zrozumiałych, a zwykle rozmowny wampir tego wieczoru zdawał się skupiać na czymś bardzo odległym i zapewne interesującym, w odróżnieniu od przyziemnych przeczuć kobiety.
Nagle wiatr zawiał mocno - od wschodu chyba - i liście okolicznych drzew zaszeleściły cicho. Niewielka polana, na której zdecydowali zatrzymać się na tę noc, rozbrzmiała niespokojnym szumem i chrobotaniem, wprawiając Ertkę w jeszcze większe zdenerwowanie.
- Wydaje mi się, że miałaś rację - ni stąd, ni zowąd odezwał się Rafel. Jego głos brzmiał chłodem i mrozem, aż ognisko nieco przygasło. Ale spóźnił się.
Na polanę, w sam środek ogniska, wskoczył masywny kształt. Ertka zerknęła na niego, po czym poczuła, jak coś się w niej odrywa. Straciła kontrolę nad własnym ciałem…
I w tym momencie Post się ocknął. Podniósł głowę znad rachunku logicznego, który zaprząta mu głowę w ciągu ostatnich paru tygodni i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się wokół. Zmierzył wzrokiem postać w ognisku - ta zdawała się skupiać na Rafelu, więc Post czym prędzej skoczył ku Ertce.
Matematyk zdał sobie sprawę, że coś jest nie w porządku; oczywiście, biorąc pod uwagę, że od przeszło miesiąca uwięziony był w tym dziwnym śnie, który wyraźnie czegoś od niego chciał i coraz szybciej tracił wspomnienia z czasów, kiedy był zwykłym wykładowcą na uniwersytecie w Nowym Jorku. Nie, teraz rzeczy były nie w porządku jeszcze bardziej. Czuł się paskudnie nierzeczywisty - miał wrażenie, że kiedy już dotrze do Ertki, to jej ciało przecieknie przez jego niematerialne palce, miał wrażenie, że jeśli krzyknie, to nawet Rafel - Rafel, płochliwy jak mało kto, nie usłyszy go. To wrażenie nie było w porządku.
To uczucie minęło, kiedy Post wreszcie znalazł się przy Ertce. Kobieta telepała się na wszystkie strony, lecz była pozbawiona przytomności. Mężczyzna poczuł zimne krople potu na karku. Pochylił się nad nią i nieporadnie spróbował zablokować Ertkę, by nie wyrządziła sobie krzywdy drgawkami.
Nagle się uspokoiła - czas się zatrzymał. Gdzieś obok Rafel mocował się z cichym napastnikiem, ale Post nie zwracał na to uwagi. Oczy Ertki wwiercały się w jego twarz, Post bał się tego, chciał się odsunąć jak najszybciej - ale nie mógł. Był w stanie tylko się patrzyć.
Usta Ertki poruszyły się lekko.
- Zeyr? - szepnęła. - Zeyr, co tu się dzieje?
Patrzyła na niego, ale zdawała się go nie poznawać…
I nagle: ból, krew, ból, ten potworny ból, Jahwe!, cholera jasna, lewa ręka zdawała się odpadać; jaka lewa ręka, kogo obchodzi co tym razem odbiło Ertce, przecież on nigdy nie miał lewej ręki, więc skąd ten ból?! Czas nadrobił stracone momenty, ogrom poszczególnych emocyjek i półodczuć wstrząsnął nim do cna. Post chwycił się za kikut lewej ręki, palce lepiły się od krwi. Rozejrzał się dookoła nieco nieprzytomnie - dwa niewyraźne kształty migotały po drugiej stronie przeklętego ogniska: Rafel i dziwaczny napastnik próbowali najwyraźniej pozabijać się nawzajem… To któryś z nich musiał tak brutalnie potraktować jego nową rękę, tylko jak, teraz już byli czterdzieści stóp stąd...
Post czuł, że odpływa, ale nie mógł, po prostu nie mógł tak tutaj legnąć. Nigdy nie był mocarzem, ale ostatnio coraz bardziej był nikim. W tym dziwnym miejscu, w tej wędrówce, której celu nie był w stanie pojąć - teraz nagle stawał się kimś innym, z jednej strony spędzał całe godziny na wewnętrznych matematycznych dywagacjach, a ze strony drugiej - z dnia na dzień był matematykiem coraz mniej, a coraz bardziej po prostu zagubionym wędrowcem. Więc wziął Post Ertkę na ręce i nogi za pas.
Kogo w tamtym momencie mógł obchodzić Rafel narażający swoje życie?

Piędźciesiąty trzeci dzień.
Ernst pogładził gładką skórę na swoim torsie i równe kreski nacięć na swoim przedramieniu. Błądził już trzydzieści pięć dni po tym pozbawionym świata labiryncie. Trzydzieści pięć dni bez jedzenia, wśród smolistych skał przedrążonych na całej swojej powierzchni, które to przedrążenia przepuszczały jedynie odrobinę chłodnego światła.
Ale nie narzekał. Te skały miały wiele innych, cudownych właściwości… Zawsze tam, gdzie przebywał, utrzymywała się przyjemna temperatura dwudziestu paru stopni. Czasem ściany były zbyt gęste i musiał przepływać podziemną częścią labiryntu, która gdzieś daleko łączyła się z morzem. Czasem też silniejszy wiatr sprawiał, że wśród delikatnych spoiw skalnych słychać było muzykę. Ernst nieszczególnie ją lubił, ale była lepsza od całkowitej ciszy… Przypominała dźwięk fletu… albo okaryny.
Ale to były tylko dodatki: najlepszym dla młodzieńca było to, że nie musiał jeść ani spać. Po prostu nie czuł głodu. Nie chciało mu się spać. Pragnienie zaspokajał, pijąc morską wodę. Bardzo się mu to podobało.
Przybądź...
Odezwało się coś w powietrzu, ale Ernst był pewien, że to nie okarynowy wiatr. Coś, ktoś go przyzywał. Ktoś zdecydowanie rodzaju żeńskiego.
- Tak, Pani! - krzyknął, a jego głos poniósł się echem po dziurawym bloku skały.
Ernst. Obcy głos się zaśmiał. Ernscie, mam dla ciebie ważne zadanie.
Zermelo pochylił głowę w geście posłuszeństwa. Nie wiedział, komu się kłania, lecz odczuwał swoim ciałem, że jest to właściwa decyzja.
Będę na ciebie czekać przy Ołtarzu za Ostatnią Sadzawką. Dziesięć dni. Nie spóźnij się.
Ernst uśmiechnął się. Coś zaczęło się dziać, coś zaczęło się wydarzać. Spojrzał na lewe ramię z pewną nostalgią. Przez bladą skórę prześwitywały napięte zielonawe żyły naznaczone mnogością nacięć. Jeszcze tylko dziesięć…
Cóż, miał nadzieję, że do tego Otłarza nie jest daleko. Ruszył przed siebie - ufał swojemu ciału, że znajdzie odpowiedni kierunek… skały z pewnością mu dopomogą.
Okarynowy wiatr świszczał, akompaniując jego krokowi.

- Ołtarz za Ostatnią Sadzawką - zaczął Rafel. - Zwany jest też Ołtarzem Ostateczności Chronionym Trzynastoma Sadzawkami albo Tym, Czego Nie Należy Szukać w Sercu Okarynu.
Post spojrzał na niego kpiąco. W odpowiedzi wampir potknął się o korzeń i przewrócił się, ciągnąc za sobą koniec bandażu, którym opatrywał kikut matematyka. Post syknął, jednak pomimo wielkiego bólu zachował kamienną twarz.
- Niegdyś mówiono na niego: Jedynym Bezpiecznym Miejscem wśród Tysiąca Światów i Jedynego Dźwięku Czasu Który Zabrzmi w Dzień Naszej Śmierci. To ludy tych krain wymyśliły takie nazwy, nie ja. No, gotowe. Powinno być dobrze. Gdyby jakiś kot był z nami, mógłbym może przyszyć ci tą dłoń. To znaczy, gdybyś jej nie zgubił.
- W porządku - mruknął Post. - Spojrzał na Rafela, po czym po chwili wahania dodał - Dziękuję.
- O, czyżbyś właśnie okazał mi wdzięczność? Niemożliwe!
- Tak… tak - odparł Post, zmieszany. Bardzo dokładnie studiował fakturę materiału, który zdobił zakończenie niedawno pokawałkowanej kończyny. - Ja… do tej pory myślałem, że to sen…
- Nie ma sprawy, człowiecze. - Rafel poklepał go po ramieniu. - Wytłumacz się lepiej Ertce. Ją to chociaż obejdzie. Post chciał to puścić mimo uszu, jednak… po prostu nie mógł. Kobieta leżała bezwładna parę metrów od nich, tam gdzie ją zostawił, nim zemdlał od upływu krwi. Uciekł - gdyby został, miotający się po całej polanie Rafel i jego dziwaczny przeciwnik niechybnie by go zabili, być może nawet przypadkiem.
- Emil? - Cichy głos przedarł się przez jego myśli. Szybko doskoczył do Ertki i ujął jej rękę.
- Och, Zeyr… Emilu, Emilu… - zaszlochała cicho, ale jej oczy były suche. Spojrzała na niego. - To był cichy zabójca.
Nic nie rozumiał, ale przezornie się nie odezwał.
- Cichy zabójca zabija we śnie. Tyle już się nauczyłam. Cóż za ironia! Kiedy śnisz albo marzysz, któryś z nich prędzej czy później cię znajdzie. Chodziło im o ciebie, Emilu. - Gwałtownie podniosła głowę, po czym podtrzymując swoją czarną, ufalbanioną suknię.
- Co ci się stało w rękę? Kiedy? Nie było tego w planie! - krzyknęła, oglądając jego lewą dłoń niczym jakieś bardzo ciekawe zjawisko.
- Makin, o co tu chodzi? - mruknęła, Post nie dosłyszał. - Tak, myślę, że tak - dodała głośno.
Rafel stanął obok niej. - Myślę, że masz rację - stwierdził.
Post spojrzał to na jedno, to na drugie…
- O co wam, Jahwe Wszechmogący, chodzi?! - wybuchnął. Spojrzeli na niego, zdziwieni. Przypomniał mu się ten dziwny moment tuż po przybyciu Rafela, kiedy za żadne skarby nie mógł nic z siebie wydusić. Jakże dawno to było! Teraz czuł się podobnie.
Pierwszy odezwał się Rafel.
- Może i powinniśmy byli wszystko ci wyjaśnić, człowieku - powiedział tym swoim charakterystycznym obojętno-smutnym głosem. - Ale wcześniej i tak byś nam nie uwierzył, nie przejąłbyś się niczym. Nie mam racji? - spojrzał wymownie na lewą rękę Posta. Matematyk zacisnął w bezsilności prawą dłoń.
- Sprawa wygląda tak, że to wszystko twoja wina - podjęła temat Ertka. Dźgnęła palcem Posta w pierś. - Ty. To wszystko przez ciebie. Mówisz, że to sen? A pamiętasz, co się działo wcześniej? Pamiętasz… Goedela?
Post patrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem. Rafel zauważył to.
- Może zacznę od początku. Od samego początku.

Siedzieli na ziemi w kole, a raczej w okręgu. Słońce przebijało się przez liście ogromnego lasu i łagodnia grzały plecy Posta.
- Więc jesteś… synem Lyth? Tej zamierzchłej Królowej Aguavel, która jako pierwsza ujarzmiła magię?
- Żyję już od ośmiu tysięcy lat, człowieku - sarknął Rafel. - I nie, nie muszę pić krwi. To wasza krew czasem potrzebuje mnie. - Pogładził swoje czarne włosy związane w koński ogon. - Ale może nie wnikajmy w takie szczegóły, to niesmaczne.
Po prostu… Jestem skutkiem ubocznym działań mojej Matki. My, nieśmiertelni - my się nigdy nie narodziliśmy, my powstaliśmy. Prosto z krwi. Z początku naszą rolą było strzec pokoju pomiędzy siłą magii a ludźmi, lecz wciąż z dnia na dzień w cień nas usuwano. Nie, żeby stanowiło to dla mnie jakąś przykrość… Ale oni zabijają koty. Nie będę pomagał ludziom, którzy zabijają koty!
Post pokiwał głową. Wolał się nie spierać.
- Odkąd skończyłem pierwsze, młodzieńcze tysiąclecie mojego istnienia - od tamtego czasu podróżuję, poznaję ludzi…
- Zabijam ludzi… - wtrąciła Ertka.
- … i inne stworzenia. Lyth za swojego życia stworzyła tylko nas, ale jej śmierć dała początek wielu innym istnieniom, stworzeniom, które broniły lasu. Wiele z nich zyskało mano bogiń i bogów, wielu z nich nawet po śmierci nie może przestać istnieć - to chyba najgorsza rzecz, najgorsza klątwa, jaka spoczywa na nas, dzieciach Pierwotnej Królowej.
Rafel potarł czoło i westchnął. Podrapał się za prawym uchem i pociągnął kucyka na karku. W końcu Ertka trąciła go łokciem.
- Od tego czasu nastąpiło parę… anomalii. Oczywiście, o ile można tak nazwać cokolwiek, co miało miejsce po narodzinach Leśnego Pana. Magia nigdy nie była szczególnie normalna. któregoś stulecia cały las się zbuntował, z chochlikami, Konopielkami i tym całym na ogół pokojowo nastawionym zwierzyńcem na czele. Normalnie poszli na wioski i zaczęli mordować. Innym razem: na Wyspie, najbezpieczniejszym miejscem na całym tym zdemoralizowanym świecie - sześć stóp czarów ochronnych, robota tysięcy druidów, którzy rok w rok po prostu starają się oplatać ich państwo coraz to mocniej, coraz dokładniej - na Wyspie pojawił się cichy zabójca!
Nagle Postowi przypomniał się dziwaczny nocny napastnik i słowa Ertki.
- Taki jak ten, który nas wczoraj zaatakował?
- Mniej więcej. Tamten był silniejszy, miał więcej ofiar - tym razem to kobieta się odezwała. Nie wyglądała szczególnie zdrowo. Cóż, w kwestii wyglądu nie miała za wiele do powiedzenia, biorąc pod uwagę, że jeszcze przed godziną była niekoniecznie przytomna i niemal niekoniecznie żywa. Ale matematyk męczyła myśl, że obecny jej stan nie miał nic wspólnego z wcześniejszą niekoniecznością. Obawiał się, że ma to coś wspólnego z jej… cóż, jej niestabilną psychiką. Przyjżał się jej uważnie: chwilowo tuliła kolana do piersi, wydawała się kulić przed niewidocznym niebezpieczeństwem.
- Och tak - mówiła - dobrze go pamiętam. Sama kiedyś byłam cichym zabójcą.
Post wytrzeszczył oczy.
- To jakiś specyficzny rodzaj człowieka zdeprawowanego? Rasa? Zawód?
Ertka spojrzała na niego z wyrzutem.
- Nie, głupiś. Kiedyś - to znaczy nie ja, a Ona. Ona jest tu przy mnie. Mówi - czasem mówi, że ma na imię Makin… Żyła na Wyspie. To były czasy Zeyra Bohatera… ach, ta nazwa nic ci nie powie. W każdym razie, około trzech tysięcy lat temu. Cóż, według Makin Zeyr wcale taki bohaterski nie był, raczej za wszystkim stała jego żona, królowa Alkna - och, nieważne. Zboczyłam znów z tematu.
Westchnęła.
- Makin umarła w dość specyficzny sposób - zwłaszcza jak na czasy i miejsce, w którym żyła. Padła ofiarą cichego zabójcy, ale nawet nie chodzi o to, że owe monstrum ją zjadło i wessało jak wcześniejsze ofiary. Tamten cichy zabójca upatrzył sobie Makin na swoją następczynię.
Widzisz, cisi zabójcy są kimś w rodzaju potworów. Nie takich, jak straszydła spod łóżka czy gwardie strażnicze. To potwory, bo takimi zostały stworzone. Żywią się snami ludzi - ich marzeniami, strachami. Jeśli nie chcesz, by cię znalazł - musisz zapomnieć o nadziei. Nadzieja matką głupich. I zjedzonych, swoją drogą.
- A jaka jest moja rola w tym wszystkim? - zapytał Post, jeszcze bardziej zagubiony niż kiedykolwiek.
- To się jeszcze okaże, Emilu - odparła Ertka. - Mesna mówi, że nie pamięta. Wiedziała kiedyś, czego chcą cisi zabójcy, ale już nie pamięta. Jednak jestem pewna, że kiedyś się dowiesz. Z pewnością coś musiało za tym stać, że spotkaliśmy się akurat ja i Rafel, z pewnością coś musiało się stać - w końcu dopóki Nemezis zajmuje swoje doczesne miejsce wśród bogów, wszystko ma jakiś cel i sens.
Rafel jej przytaknął.
- Ruszajmy, już niedaleko. Za tym lasem jest pierwszy łańcuch Okaryn.
Post tylko westchnął.

Góry prezentowały się złowieszczo. Wysokie bloki skalne od zachodu odarte były z trawy, jedynie na płaskich wierzchołkach widać było zielone pola traw. Ale to nie wszystko. Pomiędzy lasem i górami rozciągała się olbrzymia płaska przestrzeń, przez którą wiodła tylko jedna, kamienna dróżka. Wiatr wiał od strony gór; wiatr wiał, a Post słyszał melodie, dzikie dźwięki pozbawione składu, rytmu i logiki.
Już wiedział, czemu Góry Okarynu zawdzięczały swoją nazwę.
- Nie słuchaj tego - powiedziała Ertka. - Wielu już zwariowało od dźwięków tych gór. Mówili, że słyszą głosy, jakby rozkazy boga… - Rafel przerwał jej, kładąc rękę na ramieniu.
- Myślę, że wszystko będzie dobrze. Nie musisz się tak martwić.
Wiatr wiał i świszczał, i grał.

Kamienna dróżka powoli rzedła w kamienie, pod koniec trasy stała się jedynie niezidentyfikowaną masą błota. Kończyła się ścianą skały, gdzieniegdzie podziurawionej. To właśnie dzięki tym dziurom, cienkim kanalikom wewnątrz skały, wiatr wydobywał z góry potępieńczą muzykę. Post spojrzał na to, pomacał skałę przed sobą. Odwrócił się, by z godnością odmaszerować - pewnością zabłądzili.
Ale nim zdążył postawić choć krok, Rafel rzucił go na ścianę. Matematyk chciał zaprostestować, chciał coś zrobić. Już wyobrażał sobie ten ból - kiedy już jego biedne, podstarzałe ciało uderzy o chropowatą powierzchnię ściany…
Nic takiego nie nastąpiło. To znaczy, prawie. Post przeleciał przez ścianę, jakby ona nigdy nie istniała (przecież przed chwilą ją macał!), po czym z przytłumionym hukiem wylądował na ziemi. W miejscu, gdzie przed chwilą stała ściana, teraz było… nic. Jedna wielka pustka. Westchnął.
Zachodzące słońce oświetlało to ukryte wejście i korytarz za nim się znajdujący. Post z pewną ulgą zauważył, że w tym miejscu nie było już słychać wiatru. Ściany jaskini zostały bardzo uważnie zarośnięte przez bliżej niezidentyfikowanie rośliny.
Pocierając obolałe plecy, podziwiał otaczającą go przestrzeń. Nagle jak przez mgłę zaczęły do niego docierać podniesione głosy jego towarzyszy.
- I czemu go tak traktujesz?
- Może po prostu… chcę?
- A może po prostu… jesteś wredny? I za stary?
Coś niebywałego: Ertka i Rafel kłócili się o niego. Zanotować. I to Ertka stała po jego stronie…
Post nie słuchał ich już więcej. Podniosł się i otrzepał podniszczone ubranie. W głębi korytarzyka ujrzał dziwną nieregularność w układzie pnączy. Podszedł bliżej - drewniana, a może raczej drzewna kobieta wpatrywała się w niego z niemym wyrzutem, zastygła w geście obronnym. Spojrzał jej w oczy. Były takie rzeczywiste, takie… żywe. Pochłaniały go, pożerały żywcem, kazały mordować… Już!
Nagle poczuł rękę na ramieniu. Nie zauważył kiedy, Ertka i Rafel podeszli do niego. Nie kłócili się już.
- Och, patrzcie na napis - rzuciła Ertka.
Zaiste, nad tą żywą rzeźbą pnącza zagieły się w litery. “Oto jest Mesna. Niech jej imię będzie zapomniane na wieki.” Post uśmiechnął się pod nosem. Żelazna konsekwencja. Chciał już coś powiedzieć, ale w porę dostrzegł minę Rafela.
Wampir płakał. Olbrzymie łzy płynęły po jego opalonej twarzy, z głośnymi plusknięciami spadały na ziemię. Mężczyzna położył rękę na policzku drzewnej rzeźby, czule pogładził korę.

- Och, Mesno. W końcu cię znalazłem. Znalazłem cię. Słyszysz? Wszystko będzie dobrze. Będzie. Już teraz. Obiecuję… - szeptał Rafel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

« »