Pisanie listów nigdy nie było jej
specjalnością. Wolała rozmowy twarzą w twarz. Wtedy nic nie trzeba dodatkowo
tłumaczyć. Mówisz, a emocje są widoczne. Kiedy piszesz, musisz zamieniać w
słowa wszystko, każdy szczegół. Oprócz samej treści opisujesz to, jak się
czujesz, jakie towarzyszą ci emocje, co robisz w danej chwili, jaką masz minę.
Każdy najdrobniejszy gest ma znaczenie, chociaż w bezpośredniej rozmowie wydaje
się nieistotny. Odbiorca niczego się nie domyśli, więc jeżeli zależy ci na
prawdziwości, konieczna jest drobiazgowość.
Ona dopiero uczyła się tej sztuki.
Metodą prób i błędów przelewała swoje myśli, emocje i gesty na papier, a
ponieważ z żadnego swojego dzieła nie była wystarczająco zadowolona, wszystkie
kończyły tak samo – zamienione w popiół. Ale w obecnej sytuacji pisanie listów
było jedynym, co mogła zrobić.
„Dziś
wcześniej wróciłam z pracy. Cicho otworzyłam drzwi i weszłam do środka na
paluszkach, żeby nie przeszkadzać Ci w pracy. Dopiero gdy zdejmowałam buty,
dotarło do mnie, że Cię nie ma. A uświadomiłam to sobie tylko dlatego, że do
moich uszu nie dotarły dźwięki starej maszyny do pisania. Wciąż nie rozumiem,
dlaczego nie używałeś komputera. Przez to musiałeś przepisywać jedną stronę
dziesiątki razy, zanim dopracowałeś ją do perfekcji. Będę musiała zadowolić się
Twoim „To taka magia”, chociaż nie do końca rozumiem. Teraz nie ma magii. Jest za
to cisza. Cisza tak głośna, że aż dzwoni w uszach.”
Była zwyczajną dziewczyną. Miała zwykłe,
niezbyt duże mieszkanie i stałą pracę na etacie, chociaż pensja ledwo starczała
do końca miesiąca. Cieszyła się z tego wszystkiego: rutyny, stabilności, spokoju.
Uważała, że potrafi to wszystko docenić, bo ma sny, w których jedynym co
posiada, jest stary, dziurawy koc i miejsce na parkowej ławce. Zawsze budziła
się zlana zimnym potem, przerażona. Nie mogła dojść do siebie cały następny
dzień. Była tak samo roztrzęsiona za każdym razem. Przechodziły ją ciarki na
samo wspomnienie zimnych, listopadowych nocy.
„Znów
mi się śniło. Wiesz, to co zawsze, kiedy budzę się z niemym krzykiem na ustach.
Zawsze tuliłeś mnie w swoich ramionach całymi godzinami, zanim udawało mi się
ponownie uspokoić i zasnąć. Tym razem było jeszcze gorzej – zimniej, tak
całkiem nie do zniesienia. Przenikliwie, kłujące zimno, że aż drętwiały
wszystkie kończyny. Z tego zimna nawet twarz drętwiała i traciła swój wyraz.
Brakowało mi Twoich ramion, Twojej patrzącej ze zmartwieniem twarzy na poduszce
obok. Nie miał kto pocieszająco głaskać mnie po włosach, gdy zalewałam się
strumieniami łez. I czułam taką straszną pustkę, wszechogarniającą, jakby miała
się nigdy nie skończyć. I ta pustka była wszędzie: w naszej sypialni, w
salonie, w kuchni. Nawet w łazience się ta pustka zagnieździła i nijak nie chce
opuścić naszego mieszkania. Już niedługo przejmie kontrolę nad całym moim
życiem. Nie wiem, co robić.”
Całymi dniami szukała sobie zajęcia,
towarzystwa. Ale to nie było proste. Kino, kawa z przyjaciółką, wyjście do
teatru. To wszystko zajmuje jej czas, ale ostatecznie każdego dnia musiała
wrócić do domu i zmierzyć się z rzeczywistością. Uciekała od tego miejsca i
wspomnień jak tylko się dało, ale nie mogła uciec od siebie samej. Wszystko, co
jej się przytrafiło, co razem przeszli i z czym w końcu została sama, dręczyło
ją każdego dnia. Nie była gotowa, by budować wszystko od nowa.
„Nasz dom
stał się dziwnie nieprzyjazny. Zupełnie jak stare, opuszczone zamczysko – z
historią, ale bez duszy. Nasze mieszkanie też ma swoje historie, ale nie jest
już domem. Nie jest nim dla Ciebie, a dla mnie to tylko wspomnienie po domu i
świecie, jaki razem stworzyliśmy. Dlatego nie lubię tam przebywać. Czuję tam
tylko smutek, żal, tęsknotę i rozczarowanie. Czasem z tych wszystkich emocji
zaciskam pięści tak mocno, że paznokciami ranię sobie dłonie. I wtedy zdaję
sobie sprawę, że będę musiała opatrzyć je sama. Brakuje mi Twojego ciepłego,
niskiego głosu, który potrafił ukoić moje nerwy, rozładować napięcie. I Twojej
gry na pianinie. Zawsze wiedziałeś, jaką melodię zagrać, żebyśmy oboje czuli
się dobrze. Wprowadzałeś tyle ciepła, spokoju i piękna w moje życie. Nawet pod
koniec, gdy choroba odbierała Ci ostatki sił, pocieszałeś mnie i sprawiałeś, że
było nam razem cudownie. Teraz nikt nie gra i nie mówi do mnie takim ciepłym
głosem. Jest cicho i smutno, że aż mdli. Nie wiem, czy to się kiedyś skończy.”
Siadywała na ławce w parku częściej niż w miękkim
fotelu w salonie. Robiła tak dlatego, że patrzenie na wszystko, co znajdowało
się w domu, łamało jej serce. Zegar z kukułką wiszący w holu dostała od niego z
okazji awansu. Przypominał ten, który pamiętała z domu babci. Zawsze o takim
marzyła. Komplet filiżanek dostali od znajomych, gdy przeprowadzili się do
wspólnego mieszkania. Pili w nich czerwoną herbatę z granatem w każdą
niedzielę, kiedy oglądali razem filmy. Nawet tapety w sypialni przypominały jej
wspólny remont, podczas którego tak cudownie się bawili, kreując wnętrza, w
których chcieli zostać na zawsze. Te wszystkie wspomnienia bolały, bo jego już
nie było, a ich „zawsze” pozostało tylko dla niej. Dzielenie wieczności z
samotnością nie było przyjemne.
„Znów
uciekam z domu. Czuję się jak zbuntowana nastolatka. Różnica jest taka, że nie
uciekam przed matką, ale przed samą sobą, a problemy są nieporównywalnie
poważniejsze. A może raczej były, bo teraz tych problemów już nie ma, a została
po nich wielka czarna dziura. Przychodzę więc do parku i siadam na ławce.
Czasami siedzę tak nawet do północy, niezależnie od pogody. Przyglądam się tym
wszystkim ludziom, którzy są niezadowoleni z życia, gdzieś pędzą, na coś
narzekają, i strasznie się dziwię. Nie doceniają własnego życia, mimo że mają
wszystko. My też mieliśmy i cieszyliśmy się z tego jak dzieci, pamiętasz? Teraz
nie chcę nawet wspominać, bo wtedy tracę resztki radości, jakie mi po Tobie
pozostały. Te resztki, z których raz na jakiś czas udaje mi się poskładać
wiarygodnej maski, za którą skutecznie można ukryć prawdziwe emocje. Dlatego
siadam na ławce i patrzę na innych, by nie myśleć, bo nic innego mi nie
pozostało. Zabawne, że to właśnie ta ławka śni mi się nocami. W razie czego
wiesz, gdzie mnie szukać – we śnie i na jawie.”
Ławka, na której przesiadywała dziewczyna,
zazwyczaj była pusta. Jednak pewnego wieczora znalazła się na niej paczka
związanych kopert. Na pierwszej z nich widniało imię dziewczyny. Gdy przyszła
schować się w parku i zauważyła pakunek, była zaskoczona. Imię adresata było
dla niej szokiem. Rozglądała się wokoło w poszukiwaniu osoby, która
potencjalnie mogła zostawić listy. Gdy upewniła się, że w pobliżu nikogo nie ma
i nikt nie obserwuje jej z ukrycia, usiadła nieśmiało na ławce, biorąc pakunek
do rąk. Pociągnęła jeden koniec sznurka, rozwiązując kartki. Wzięła jedną z
kopert i wyciągnęła ze środka list. Zaczęła w myślach czytać kolejne słowa, a w
jej oczach zbierały się łzy. Odpowiedź na jej pierwszy, najbardziej nieporadnie
napisany list znajdowała się w jej rękach. Przypomniała sobie treść swojego
wywodu, cały żal i złość, jaką wtedy czuła. Miała odpowiedź na wszystko, każde
pytanie, każdą tęsknotę, każdy list i spaloną w popielniczce kopertę. Tamten
charakter pisma, to samo, tak dobrze jej znane poczucie humoru. Wszystko, o
czym marzyła, co chciała odzyskać. Czytała kartkę za kartką, a te przeczytane
spadały między jesienne liście na wilgotnej ziemi, tworząc wyjątkową,
sentymentalną mozaikę.
Gdy z jej dłoni wypadł ostatni list, przymknęła
oczy. Usłyszała głos – tak dobrze jej znany. Jednak ten oddalał się coraz
bardziej, zastępowany przez obcy, nieprzyjemny, surowy. Płaszcz wydawał się
starym kocem, listy – listkami. Tak, wokół było pełno liści. I łzy zdawały się
być tylko jesiennym deszczem. Jawa – snem, sen – jawą. Nic już nie było pewne,
prawdziwe. Nie wiedziała, co robić, co myśleć. Świat wywrócił się do góry
nogami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz