Na
skraju pola, ledwo majaczące na horyzoncie zasnutym z lekka mgłą, stało
pochylone drzewo. Była to wierzba o długich, poskręcanych gałęziach pokrytych
zbrązowiałymi liśćmi. Na sękatej korze potworzyły się wymyślne esy-floresy,
układające się we wzór przypominający pomarszczoną twarz.
Zła sława
krążyła o drzewie. Z jednej z wierzbowych witek zwisał bowiem kawałek grubego
sznura, niegdyś tworzącego pętlę. W dodatku dziwnym zwyczajem miejsce to
upodobały sobie kruki i siadały na pozbawionych soku gałęziach. Ich przeraźliwe
krakanie niosło się echem po całym polu.
Drzewo to, tę
ponurą i samotną wierzbę, nazywano Drzewem Samobójców. Mówiono, że straciło na
nim życie tyle osób, że już nikt nie był w stanie zliczyć. Nikt też nie
ośmielał się zapuszczać na pole. Panującej aury grozy i strachu nie rozpraszały
nawet promienie słońca, niemogące przebić miękkiej mgły.
Mówiono
jeszcze, że za dnia słychać było czasem przenikliwe, niepokojące krzyki. Inni
twierdzili, że płakało dziecko, lecz wiele osób zbywało plotkę wzruszeniem
ramion, uważając, że stanowiła ona jedynie wytwór wybujałej wyobraźni i
ludzkiego strachu. Faktem jednak pozostawało, że w polnej ziemi leżały kości
wielu dzieci i niemowląt. Nikt już jednak nie pamiętał, co się takiego przed latami
wydarzyło. Wszyscy, którzy mogli coś wiedzieć, zmarli – czy to śmiercią
naturalną, czy z różnych losowych przyczyn, nierzadko jednak na tyle
niepokojących, by odstraszyć śmiałków, żądnych dreszczyku emocji chłopców.
Ktoś jednak
ośmielił się zakłócić martwą ciszę panującą na polu – młody chłopak o
brązowych, gęstych włosach. Założył się z kolegami, że wejdzie na wilgotną,
grząską ziemię i dotknie pnia Drzewa Samobójców.
Szybko jednak
przyszło mu pożałować swej brawury.
Aura milczenia
zalegająca na tym płachetku ziemi dusiła go. Drżące echo własnych kroków
rozlegało się zwielokrotnione w jego głowie. zimna mgła oddzielająca pole od
świata osiadła na jego włosach, sprawiając, że czuł się bardzo nieswojo.
Rozglądał się niespokojnie, wyczekując niebezpieczeństwa. Ono jednak nie
nadeszło, co wydało się chłopakowi bardzo podejrzane.
Krakanie wron
zapowiedziało widok, który ukazał się jego oczom chwilę później.
Zobaczył
drzewo.
Drzewo
Samobójców.
Wpatrzył się w
nie urzeczony. Choć na pozór zwyczajne, kryło w sobie piękno. Majestat. Siłę.
Jak w transie podszedł bliżej, by dotknąć wierzbowej kory. Była szorstka,
pokryta siateczką zmarszczek. Przepiękne, samotne drzewo. Poczuł, że nie chce
już więcej tracić jej z oczu. Chciał zostać tutaj na zawsze. Na zawsze. Zawsze.
Po umorusanej
twarzy chłopca płynęły łzy, tworząc dwie smugi na jego policzkach, gdy
trzęsącymi się rękami sięgał po gruby powróz wiszący na jednej z gałęzi. Musiał
stanąć na palcach, żeby wsunąć głowę w pętlę sznura.
Wrony krakały
przeraźliwie
– Wreszcie będę
wolny! – wykrzyknął chłopiec w pustkę pola, czując narastający ucisk w piersi.
Echo powtórzyło
zaraz po nim:
– Wolny! Wolny!
Wolny!
Dławiąc
się krzykiem i płaczem, zamknął oczy i uniósł nogi. Pętla zacisnęła się wokół
jego szyi, z wolna pozbawiając tchu. Resztką sił rozpaczliwie walczył o oddech.
Gęsta
mgła opadła z powrotem na pole, osłaniając Drzewo wraz z wiszącym na nim
kolejnym ciałem przed oczami ciekawskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz