Pewnego poranka Marysia obudziła się i zdała sobie sprawę, że
zamieniła się w kota.
Oczywiście nie od razu. Najpierw było to tylko przeczucie, podobne do
tego, które towarzyszy zostawieniu włączonego piekarnika. Czuła, że leży we
własnym łóżku i chciała zrzucić z siebie kołdrę, ale już pierwszemu otwarciu
oczu towarzyszyło kilka nieprzyjemnych niespodzianek. Pierwszą był brak kołdry.
Drugą – czyjeś stopy znajdujące się kilkanaście centymetrów od jej twarzy.
Natomiast trzecią, choć nie ostatnią, stanowił dźwięk, który wydobył się z jej
gardła, zamiast wrzasku przerażenia. Przypominał coś pomiędzy skrzekiem a
mruczeniem. Potrząsnęła przy tym głową tak energicznie, że uderzyła w krawędź
łóżka. W oczach stanęły jej gwiazdy, a gdy z powrotem mogła wyraźnie widzieć z
ulgą stwierdziła, że stopy zniknęły. Uznała je więc za sen i, pomna problemów z
gardłem, postanowiła przetrząsnąć apteczkę w poszukiwaniu odpowiedniego środka.
W końcu ostatnie, czego potrzebowała, to rozchorować się w dniu egzaminu.
Wyciągnęła rękę i spróbowała odsunąć pościel sprzed twarzy. Właśnie wtedy
zrozumiała, skąd wzięło się to dziwne uczucie.
Ręka, choć Marysia miała nad nią całkowitą władzę, była kilka razy za
mała i ani myślała urosnąć do właściwego rozmiaru. Była również zdecydowanie
zbyt umięśniona i pokryta czarnym futerkiem o srebrnym połysku. Zakańczała ją
nie dłoń, lecz niewielka łapka z miękkimi poduszeczkami uzbrojona w komplet
ostrych jak igły, teraz schowanych, pazurków. Jakimś cudem wiedziała o tych
pazurkach, wiedziała jak wyglądają i jakie to uczucie rozdzierać coś nimi na
strzępy. Nie spodobało jej się to.
W tym momencie stopy pojawiły się ponownie, tym razem prawie strącając
ją z łóżka. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku, lecz wyskoczyła w górę i z
grację, o jaką by siebie nie podejrzewała, opadła na ziemię. Wylądowała na
czworaka oko w oko z olbrzymim kotem. Zwierzak był tego samego wzrostu co
dziewczyna i patrzył się na nią z bardzo głupią miną. Zaczęła powoli się cofać,
kto tak samo. Oboje przeszli po kilkanaście kroków po czym wpadli na niebieskie
szafki pomalowane w kwiatki. Kiedy poczuła, jak własny ogon obija jej się o
nogi zrozumiała, że to co widzi, jest odbiciem lustrzanym. Z przerażeniem
zaczęła oglądać swoje ciało, wrzeszcząc przy tym po kociemu, prychając i warcząc.
Jej ludzkie kształty zniknęły, zamieniając się w cztery łapy, wyprężony
grzbiet, duże, szare oczy i długi ogon. Rzuciła się w stronę lustra, chcąc
dokładnie zobaczyć wszystkie, choćby najdrobniejsze szczegóły. Po drodze
przewróciła leżący na podłodze plecak, robiąc mnóstwo hałasu.
— Spokojnie, Daisy — powiedział ktoś, kogo nie widziała, zatrzymała
się odruchowo, bardziej ze zdziwienia niż z posłuszeństwa.
Tajemniczy ktoś podniósł się z łóżka i podszedł do oniemiałej
Marysi-kotki. Okazał się być… Marysią. Dziewczyna, która podeszła do stojącej
na podłodze kotki wyglądała jak Marysia, gdy ta jeszcze była człowiekiem, miała
identyczny ton głosu a nawet sposób mówienia. W dodatku spała w pokoju Marysi,
a właściwie swoim własnym. Jedyną różnicą było to, że Marysia-kot jako człowiek
nie miała żadnych zwierząt.
Dziewczyna pochyliła się nad kocurem mamrocząc:
— Cześć, Daisy! Nie rozumiem, dlaczego musisz wariować każdego, każdego poranka. Przyzwyczaiłabyś się do
mnie wreszcie. Ale — zerknęła na zegarek — dzięki, że mnie obudziłaś. Ostatnie
czego potrzebuję to spóźnić się na egzamin!
Zgarnęła zaskoczoną Marysię-Daisy na ręce i pobiegła do łazienki.
Chwilę później kotka siedziała na łazienkowym parapecie i patrzyła jak
jej ludzkie wcielenie rozczesuje sobie włosy.
„Muszę się stąd wydostać, muszę się stąd wydostać” – tłukło jej się po
głowie. Bycie kotem na szczęście nie przeszkadzało jej w myśleniu, ale osobliwa
sytuacja i tak wytrąciła ją z równowagi. Chyba nigdy w życiu się aż tak nie
bała. Chciała wrócić do swojego ciała. Mimo, że potrafiła swobodnie się
poruszać, patrzenie na samą siebie podczas porannej toalety uwierało Daisy-Marysię
niczym kamień w bucie. Nie mogła się skupić i przy pierwszej okazji, jaka się
nadarzyła wybiegła przez drzwi z powrotem do pokoju. Stawiała łapki intuicyjnie
i udało jej się nie przewrócić. Nie wiedziała, co zrobić z ogonem. Czy powinna
go trzymać w górze, czy może opuścić? Albo machać na boki, jakby była psem? Gdy
tylko przestała się nad tym zastanawiać, przybrała naturalną, kocią postawę,
jakby robiła to od zawsze. Wpadła do pokoju i odruchowo chciała rzucić się na
łóżko, co poskutkowało uderzeniem czubkiem głowy o jego kant. Miauknęła z
niezadowoleniem i nastroszyła ogon.
Dlaczego to zrobiła? Przecież to kocia reakcja a ona była tylko
człowiekiem w ciele kota. A może tak jej się jedynie wydawało? Może w
rzeczywistości była kotem z umysłem człowieka. Musiała zadać sobie pytanie:
czym była najpierw – kotem, czy człowiekiem? Pamiętała swoje ludzkie życie, ale
pamięć ta należy do umysłu. A jej ciało wyraźnie posiada kocie nawyki, które
musiało kiedyś nabyć. Więc albo najpierw była kotem, a dopiero później jej
umysł zmienił się w umysł ludzki, albo przeniosła swój umysł do ciała wcześniej
żyjącego kota. W pierwszym wypadku powinna pozostać w tej postaci i usiłować
odzyskać zwierzęce wspomnienia. Jeśli jednak prawdziwa jest opcja druga, to z
jej poprzednim ciałem musiało się coś stać. Można by pomyśleć, że jej umysł
został skopiowany z ciała Marysi do ciała kota i teraz istnieje w dwóch
egzemplarzach. Zakładając, że podczas procesu podwajania umysłu nie zostało
sklonowane żadne ciało, z umysłem kota coś się musiało stać. Prawdopodobnie
został po prostu usunięty, bądź też stłumiony. Usunięty – prawdopodobnie nie
powróci. Stłumiony – powinna walczyć o jego odzyskanie. Pomijając jednak
kwestię kota. Z tego co dotychczas wywnioskowała jej umysł, dusza, byt
wewnętrzny istniał podwójnie, jednak ciało było tylko jedno. Chcąc do niego
powrócić musiałaby wpierw zabić, albo w inny sposób usunąć swe, niczego nie
świadome alter ego. Wydało jej się to bardzo nieuczciwe. Ponieważ nie mogła żyć
jako kot w przeciwnym wypadku jej, to jest Marysi-Daisy, śmierć byłaby
nieunikniona. Ta opcja nie przypadła jej do gustu. Ponieważ nie mają żadnego
młodego, damskiego ciała na zbyciu, a wizyta w szpitalu jest nierealna, nie
było możliwości by istniały obie. W położeniu, w jakim się znajdowały, nie były
w stanie choćby się sobie przedstawić, a co dopiero wyjaśnić sytuację i ułożyć
plan działania. Czy była możliwość połączenia ich umysłów w jedną, spójną
całość. Którą Marysią by wtedy były, a która musiałaby zginąć. A może umarłby
obie, wspólnie oddając życie za stworzenie zupełnie nowej bliźniaczki.
Każda z tych opcji oznaczała czyjąś śmierć. Czy powinna w takim razie
zostawić sprawy swojemu biegowi, zakładając, że za cały bałagan odpowiada jakaś
tajemnicza siła wyższa, której nie sposób się przeciwstawić? Z drugiej strony,
jeśli mogła sobie pomóc, głupotą byłoby nie spróbować. Ale najpierw musiała
poznać swój nowy umysł i swoje nowe ciało jak najbardziej dogłębnie. Wierzyła,
że dzięki temu uda jej się lepiej zrozumieć sytuację.
Marysia, ta ludzka, z rozwichrzonymi włosami i plamą ketchupu na
spodniach wpadła do pokoju, chwyciła plecak, sweter, buty i już jej nie było.
Daisy-Marysia wyjrzała przez okno, chcąc upewnić się, że tamta druga
ona już odeszła. Później przeszła się parokrotnie po sypialni i udało jej się
stwierdzić, że ciało działa odpowiednio, gdy tylko nie skupia się na każdym
swoim ruchu. Wzrok i słuch były w doskonałym stanie, choć gdy próbowała
przeczytać litery na grzbietach książek widziała tylko niezrozumiałe znaczki.
Podobnie przedstawiał się kalendarz oraz wskazówki zegara. Klawiatura stojącego
w kącie komputera była kilkoma rzędami nieregularnych wypukłości oznaczonych
białymi maźnięciami.
Skąd się to wzięło? Jako człowiek używała komputera, kalendarza i
zegara, czytała wiele książek i doskonale pamiętała to wszystko. Wiedziała już,
że jej koci wzrok nie stanowi problemu, tak samo jak umysł. To, że zmieniły się
cyfry i litery, było mało prawdopodobne, gdyż cała reszta świata znajdowała się
na swoim miejscu. Język również pozostał ten sam – rozumiała wypowiedzi tej
drugiej Marysi. Jednym wnioskiem, który nasunął jej się po dłuższej chwili
rozmyślań było to, że najwidoczniej nie umie czytać, ani liczyć, ani posługiwać
się kalendarzem. Ale przecież się uczyła!
Czy takie umiejętności należą do umysłu, czy też może do ciała?
Zdawałoby się, że do umysłu, lecz przecież ten umysł był nie zwierzęcy, tylko
ludzki. W takim razie musiało to zależeć od ciała. Ale jak?
Pytań było zbyt dużo i na żadne z nich nie umiała sobie odpowiedzieć.
Wszystkie jej rozważania były czysto teoretyczne, jako kot Marysia-Daisy nie
dysponowała odpowiednimi środkami by którąkolwiek z hipotez potwierdzić lub
obalić. Ta druga, ludzka Marysia istniała nadal, jej drugie ja uwięziono w
ciele kota, ale przecież nikt się nie domyśli. Nikomu nie zapisze informacji,
używając swoich kocich łapek. Była całkowicie bezsilna. Mogła miauczeć i
krzyczeć – nikt nie zrozumie. Zaprowadzi ją to, w najlepszym razie do
zwierzęcego psychiatry, a w najgorszym do uśpienia.
Uznała, że musi się poddać. Spokojnie, powoli przywyknąć do kociego
życia. Być już po prostu Daisy, choćby nie wiadomo jak ciężko było jej się
pogodzić ze zwierzęcą postaci. Taką już podjęła decyzję.
Zwinęła się w kłębek na poduszce i zasnęła, wdychając zapach, który
zwykł towarzyszyć jej przez cały czas gdy była jeszcze prawdziwą, ludzką sobą.
***
— Obawiam się, że
nie mogę pomóc pani kotu. Choćbym nie wiem jak się starał zwierzę każdej nocy
będzie zapominać, co działo się dnia poprzedniego. Trzeba po prostu zostawić je
w spokoju.
***
Następnego poranka Marysia obudziła się i zdała sobie sprawę, że
zamieniła się w kota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz