Jego
podróż wreszcie dobiegła końca.
Ciepło
było wszędzie, ogarniające ze wszech stron, lecz jednocześnie cudownie świeże.
Lekki wrześniowy wiatr, zieleń pól, złoto słońca. Spokój, lecz nie śmiertelna
cisza. Szczęście. Tysiące liści pośród wzgórz. Nocami osłonięty
chmurami okrągły księżyc w kolorze mleka. Ostatnie wyraźne gwiazdy. Dalej
wiatr. Wrześniowy? Brak czasu.
Theo
stał pośrodku tego wszystkiego. Jego umorusana twarz wreszcie mogła drgnąć w
radosnym uśmiechu, a każdy delikatny promień, który ją otulał, był doskonałym
lekiem na całe zło, jakiego ów doświadczył ostatnio. Wokół rozbrzmiewał śpiew
ptaków, gdzieś w oddali słychać było radosny śmiech innych znajdujących się tu
ludzi. Ludzi? Nigdzie ich nie było. Ale śmiech – pozostał.
Mężczyzna
ruszył przed siebie. Z każdym drżącym krokiem lekkość stóp stawała się coraz
przyjemniejsza. Zdjął brudne buty i zaczął biec boso po trawie, podskakując co
pewien czas niczym małe dziecko. Nie myślał, po prostu biegł. Brak zmartwień. Każda część jego umysłu
była przepełniona euforią, stanem nieopisanej wesołości. Ciało miało tyle siły,
co jeszcze nigdy, a od środka rozpierał je cudowny, ciepły entuzjazm. Brak strachu.
Rozejrzał
się, energicznie nabierając powietrza do płuc. Śmiech, dotąd tłumiony, wyrwał
się na powierzchnię ze zdwojoną siłą. Theo legł na trawę, gładząc palcami
wilgotne od rosy kwiaty. Palce reagowały na tę miękkość z radością, zaciskały
się na większych łodyżkach, mknęły płynnie po źdźbłach trawy, wysuszona trudami
podróży skóra z ochotą przyjmowała drobinki wody.
- Czuję się, jakbym odrodził się na nowo –
szepnął z błogością, wpatrzony w błękitne niebo.
- Błąd!
– Usłyszał nagle i odwrócił głowę, ocierając policzkiem o glebę.
Na
pobliskim kamieniu siedziała wysoka, odziana w jeździecki strój postać o
trudnej do określenia płci. Piłowała sobie długie, białawe paznokcie nieco
zabawnym pilniczkiem w kształcie kosy.
– Po
prostu umarłeś, ślicznotku – zakończyła z szerokim uśmiechem postać i odwróciła
w stronę mężczyzny kościstą twarz pokrytą cieniutką warstwą woskowatej skóry. –
Brak rozumu. Brak zasad. Nic. Tylko my, ślicznotku. Ty i ja. Śmierć.
Podróż
naprawdę dobiegła końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz