Dłonie, wciskające perfekcyjnie białe klawisze lśniącego
fortepianu, nawet nie ośmielają się zadrżeć. Pianistka jest wyprostowana,
poważna, skupiona. Czekała na ten jesienny występ od lat. Długie palce
bezbłędnie przemieszczają się po klawiaturze, przeskakując w odpowiednich
momentach z gamy na gamę, od niewysłowienie wysokich tonów, po ciężkie, niskie
brzmienia. Talent.
Publika siedzi w milczeniu, zanurzona w miękkich, bordowych
fotelach gmachu opery. Przyciemniona sala mieni się pastelowymi barwami
płaskorzeźb i pięknych fresków. Twarze inteligentów i koneserów sztuki wyrażają
najwyższy stopień zasłuchania. Sporadycznie słyszy się westchnięcia, co
hojniejsi skłaniają się ku szczerej aprobacie w postaci subtelnego potakiwania
głową. Klasa.
Muchy i białe koszule ze spinkami u rękawów, długie fraki,
do perfekcji uczesane pozostałości po siwiejących już włosach. Wieczorowe
suknie, nieskazitelne, jedwabne rękawiczki. Ułożone loki, wysokie koki, czepce,
woale. Karminowe usta, róż na policzkach. Szyk.
Pianistka spogląda przed siebie, bierze głęboki oddech,
przymyka powieki. Na jej lekko rozchylone usta wstępuje ledwo dostrzegalny
uśmiech. Unosi głowę, palce wciąż przemykają pośród czerni i bieli klawiszy.
Zawsze pragnęła zagrać Chopina w tak znamienitym miejscu. Wzdycha drżąco,
oddech unosi pierś. Gra.
Drzwi na salę uchylają się niezauważalnie. Czerwony dywan,
wiodący między fotelami ku podwyższonej scenie, wita nowego gościa, którego
cień odbija się ponad głową pianistki. Długi, czarny płaszcz okrywa postać,
która postanawia przesunąć się o kilka kroków wprzód. Bezszelestnie.
Artystka dochodzi do punktu kulminacyjnego utworu, poruszając
całym ciałem próbuje podążyć za narzuconą nutami melodią. Zamyka oczy, długie
rzęsy rzucają cień na blade policzki. Publice zapiera dech. Sam kompozytor nie
zagrałby tego z większymi emocjami. Czarny płaszcz przemierza kolejne rzędy
miejsc, nikt jednak na niego nie spogląda. W końcu przekrzywia głowę, kręgi
wydają ciche chrupnięcie. Zatrzymuje się.
Fortepian zdaje się drżeć pod naporem palców. Wszystkie
damy unoszą brwi w akcie wzruszenia, mężczyźni przymykają oczy, by nie ujawniać
emocji. Pianistka oddycha coraz prędzej, uśmiecha się coraz szerzej, palce mkną
coraz szybciej, klawisze mieszają nawzajem swoje barwy, tony zlewają się w
jedno. Szaleństwo!
Spod czarnego płaszcza wysuwa się szczupła dłoń, opatrzona
w miękką, białą rękawiczkę. Dzierżony w niej mały, srebrny pistolet błyszczy w
migotliwym, ciepłym świetle wiszących u żyrandola świec. Odgłos wystrzału
zostaje poprzedzony cichym, chrapliwym westchnięciem. W następnej sekundzie pierś
pianistki przebija kula. Chrzęst żeber, rozerwana koszula. Śnieżnobiały
materiał plami się ciemną czerwienią, wygięte w łuk ciało opada na klawiaturę.
Blade usta zabarwione strużką życia. Zdławiony krzyk.
Wąskie strumienie krwi spływają niespiesznie po
instrumencie, barwiąc fortepian żywym karmazynem. Przepływają po klawiszach, skapują
pomiędzy, skapują na ziemię. Pistolet zostaje otarty białą rękawiczką, wędruje
pod czarny płaszcz. Publika, ochłonąwszy z pierwszego szok, w panice zrywa się,
wybiega, popycha postać w czerni, która zdaje się być już niezauważana. Kobiety
podwijają długie suknie, pędzą ku wyjściu na wysokich obcasach, prowadzone
przez swoich mężczyzn, którym pot spływa po łysiejących czołach. Panika!
Zza kołnierza czarnego płaszcza wyłania się szeroki
uśmiech. Inteligenci biegną, potykają się o własne stopy, popychają innych,
tratują. Koki już nie są tak cudnie upięte, błyszczące spinki spadają na
czerwony dywan. Muchy trzeba rozluźnić, by jeszcze one nie uwierały ściśniętego
strachem gardła. Postać delektuje się strachem. Ludzkie instynkty...
Otwarte, niewidzące oczy pianistki wpatrzone są w nuty. Jej
dłonie nerwowo wpijają się w klawisze, jak gdyby wciąż chciała kontynuować
występ. Sala pustoszeje. Drzwi zatrzaskują się z hukiem, krzyki powoli nikną w
oddali. Czarny płaszcz przemierza salę, z wolna wchodzi na scenę, stuka obcasami.
W końcu zatrzymuje się tuż obok pianina, delikatnie dotyka ramienia młodej
dziewczyny – wschodzącej gwiazdy fortepianu, pasjonatki polskiego kompozytora.
Podnosi nuty, splamione odpryskiem krwi. Ściera je jednym ruchem czerwonej
rękawiczki, rozmazując posokę na pożółkłym kawałku papieru.
Ogląda ją z żywym zainteresowaniem, zrzuca z siebie
płaszcz. Dłoń, wciąż trzymana na ramieniu artystki, zaciska się nagle i
bezczelnie zrzuca bezwładną sylwetkę z taboretu. Kruche, drobne, blade ciało
uderza o scenę, wydając głuche dudnienie z jodłowych desek. Postać zasiada do
fortepianu, podsuwa siedzisko bliżej, strzela palcami, rozgrzewając się. Jedna
z nóg taboretu przytrzaskuje rozerwaną koszulę dziewczyny, która porusza
spazmatycznie koniuszkami palców. Nikogo to nie obchodzi. Zapada niezmącona
niczym cisza, spośród której wydobywa się tylko
Wkrótce w opustoszałej operze rozlegają się dźwięki Marsza
Pogrzebowego w tonacji c-moll. Perfekcyjnego jak nigdy dotąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz